Po raz kolejny obudziłem się tuż przed wschodem słońca. Nie widząc szans na ponowne zaśnięcie, po cichu podszedłem do okna, za którym wciąż panowała ciemność. Dzięki domu znajdującemu się na wzniesieniu mogłem obserwować, jak najbliższe miasteczko pogrążone w śnie skąpało się w długich cieniach i blasku księżyca. Oparłem czoło o szybę, ciesząc się jej chłodem. Ponownie zacząłem analizować wszystko, co wiedziałem.
Automatycznie odnalazłem małe
wgłębienie wykute w srebrnej kulce, zawieszonej na mojej szyi. Runa
przedstawiająca spiralę z odchodzącymi od jej kolistej linii
kreskami, według Hao miała być symbolem diamentu, którego
właścicielem się stałem. Yuki i jej Duch Stróż runę odczytały
jako stary znak światła, którym oznaczano miejsca, gdzie brakowało
nadziei, by sprowadzić tam dobro, mające promieniować w
ciemności, przywrócić brakujące wartości.
Nie zrozumiałem od tygodnia, czemu
ten dar znalazł się w moich rękach. Małe ziarenko zwątpienia w
samego siebie i własne idee zasiane dawno temu, podczas wygranej
walki w Gwiezdnym Sanktuarium, teraz wyrosło, tworząc pnącza
tłumiące mój szczery optymizm. Czasami miałem ochotę
krzyczeć i wołać o pomoc w odnalezieniu siebie samego, tego
wiecznie uśmiechniętego mnie, ale nie mogłem. Wstrętne liście
strachu i pogardy dla własnej osoby zapychały mi usta i
uniemożliwiały wydanie chociażby jęku bezsilności. Nigdy bym nie
pomyślał, że takie małe ziarenko może tak bardzo osłabić.
Runa rozbłysła ciepłym światłem w
ciemnym pokoju, zrównując swój blask z tym księżyca. Warstwa
srebra zaczęła się kruszyć i rozsypywać niby drobny kurz, który
osiadł na nieużywanych meblach. Jak zawsze to zjawisko sprawiło, że wstrzymywałem oddech. Nie chciałem wierzyć własnym
oczom, gdy w dłoni, między kciukiem a palcem wskazującym,
widziałem oszlifowany diament. Tak piękny, tak idealny. Po chwili
kamień szlachetny znów pokrył się srebrem, jednak jego blask
przez chwilę tkwił w moich oczach.
Spojrzałem przez okno. Noc była tak
spokojna, że niepokój w mojej duszy chciał ze wstydu schować się
jeszcze głębiej, jeśli tylko by mógł. Zdawał się nie pasować
do harmonii natury. Sam chciałbym schować się
przed wszystkim, co mnie otaczało. Skażone ideały gniły powoli,
powodując nieznośny ból duszy, która stała się tak brzydka, że
bałbym się pokazać jej prawdziwe oblicze komukolwiek. To dla
przyjaciół znajdowałem siłę, by z uśmiechem witać się z
każdym dniem. Wstawałem rano z łóżka tylko dzięki ich wierze w
moją bezgraniczną dobroć. Niezrozumienie zostawiałem w
niepościelonym łóżku i poplątanej pościeli. Bo jak osoba,
która podniosła rękę na własnego brata, celowo godząc w serce i
chcąc jego śmierci, mogła pasować do obrazu dobra? To nie skutki
czynią nas tym, kim jesteśmy. To chęci i czyny, które zrobiliśmy
nas określają. Ja miałem szczęście, że Hao tak łatwo nie da
się zabić, a to nie zmienia faktu, że naprawdę chciałem to
zrobić. Westchnąłem ciężko, gdy pierwsze promienie słońca
pokazały się na horyzoncie.
Byłem Diamentem. Diament miał nieść
nadzieję, jak ten pierwszy promień słońca. Ja powoli ją
traciłem. Diament obrał sobie złego właściciela.
Ren:
Nic nie było stracone. Tydzień
wystarczył, by moja duma pozbyła się kolców złości, drobnych jak
te kaktusów, głęboko w niej utkwionych. Musiałem to sobie powtarzać. Zostały jeszcze trzy kamienie, o
których mówiła Przepowiednia Nocy. Jeszcze pokażę siłę rodu
Tao. Jeszcze nic nie było stracone.
-Ren! Mówię do ciebie! - krzyk
otrząsnął mnie z rozmyślań. Spojrzałem na Annę i uświadomiłem
sobie, że ponownie zamyśliłem się tam, gdzie nie powinienem. -
Sól. Daj mi ją – powstrzymałem się od westchnięcia i podałem
jej sól. Zbyt często i zbyt łatwo zdarzało mi się wyizolować od
bodźców zewnętrznych. Było to dla mnie niezbyt wygodne, skoro
traciłem tym samym swoją czujność. W nocy nie słyszałem
chrapania Treya, a to nie wróży nic dobrego. Wróg nie miałby problemów z zakradnięciem się
do mnie pod sam nos. Cholera, to jakbym nie słyszał pracującej
starej betoniarki na drugim końcu pokoju. Musiałem skończyć z
takim zachowaniem. Może miało to coś wspólnego z szumieniem Morza
Śródziemnego, które docierało do każdego zakamarku tego domu?
Ciepłe dni i chłodna bryza działały wyjątkowo uspokajająco.
Trey powiedział coś niezbyt wyraźnie,
gdy jednocześnie próbował przełknąć naraz pół kanapki.
-Mógłbyś jeszcze raz? - spytała
spokojnie Anna znad herbaty.
-Czy ktoś mógłby mi powiedzieć,
kiedy stąd wyjedziemy? - słuszne pytanie, Trey. Nie robimy nic,
poza czekaniem. Jednak ta rozmowa miała już miejsce i niestety
znałem jej dalszą część.
-Jak wróci Hao – ta sama odpowiedź
co zawsze padła od strony Yuki, która od samego przyjazdu na Maltę
cierpiała na bóle głowy. Niezainteresowana śniadaniem leżała na
kanapie.
-Cały czas to powtarzasz, a jaką
możesz mieć pewność, że nas znajdzie? Nawet nie jesteśmy we Włoszech, jak to
sobie zażyczył – w spokoju nalałem sobie więcej mleka do
szklanki, ignorując Treya i odpowiedź, jaką uzyskał.
-Trey, niedocenianie Hao jest błędem.
A on was potrzebuje tak samo, jak wy jego i dlatego wróci.
-Nie. Ja mam już dość. Nie robimy
nic innego, tylko liczymy na Hao. - O, to coś nowego. Podniosłem
wzrok i niby od niechcenia obserwowałem Horohoro. Jego zagubienie rosło z dnia na dzień i wreszcie nadszedł
moment, w którym nie wytrzymał. Oparł głowę na dłoniach i
zgaszonym głosem zaczął plątać się we własnych słowach. - Yoh
przeciął gościa na pół! Rozwalił go, aż się dymiło! A on
sobie wraca, jak gdyby nigdy nic, z tą jego gadką o tym, co zdarzyło
się dwa tysiące lat temu, o tym, jak to musimy nagle działać
wspólnie, bez słowa, jakim to sposobem nie leży wyrzucony gdzieś
na pustyni, najlepiej w dwóch kawałkach! Bo katana Yoh nie chybiła!
Widziałem na własne oczy i wiem, że tego ciosu nie powinien
przeżyć! A nikt nam o niczym nie mówi. Ani rada, ani Hao. Czy my w
ogóle wiemy o co walczymy? - ciężko mi było stwierdzić to przed
samym sobą, ale nagle zrobiło mi się z powodu Treya... przykro.
Chwila. Mi? Przykro? Ja w ogóle mogłem coś takiego czuć? Niedobrze. Jeszcze niedawno nie
wiedziałem jak takie uczucie może wyglądać, a teraz... Nie, nie
mogę o tym myśleć.
-Tak, Trey – ciszę przerwał Yoh –
Walczymy za dobro, bo jest je zbyt łatwo zniszczyć. A Aurisis
obrało sobie to za cel. Musimy ich powstrzymać. Musimy.
Yuki:
Coś niedobrego zawisło w powietrzu.
Od samego rana atmosfera była zbyt nerwowa. Sama ta rozmowa nie dawała mi dobrych przeczuć.
A jeśli miałabym wierzyć w cokolwiek, to były to właśnie moje
przeczucia. Pomimo bólu głowy starałam się mówić logicznie.
-Wyobraźcie sobie...- odsunęłam
poduszkę od swoich ust – że zostaliście uwięzieni gdzieś
pomiędzy jak Aurisis. Na dwa tysiące lat. Odebrano wam wolność,
zamknięto na ciasnym kawałku własnej ziemi. To niezbyt ciekawa
sytuacja. Powiesz Ren, o czym marzyłbyś najbardziej, gdybyś
znalazł się na ich miejscu? - zapytałam, podpierając się na
łokciach.
-O zemście – odparł szybko i
pewnie, a ja przytaknęłam. Zamknęłam oczy i opadając na
poduszkę, marzyłam, by słońce schowało się za chmurami.
-Hao wam tego nie tłumaczył? Jeśli
nie będziecie działać razem, najpierw Król Duchów przestanie
istnieć wraz z Radą Szamanów, potem wrócą do swoich poprzednich
planów. Jeśli Aurisis wygra, to ja czarno widzę naszą przyszłość
– gdy skończyłam mówić, obok mnie pojawiła się Rosalie. Spod
jej ciemnozielonego kaptura jak zawsze widać było jedynie krzywy
uśmiech.
-Zbliża się ten dzień – szepnęła,
a ja poczułam na sobie jej wzrok.
-Mogłabyś jaśniej?
-Dies irae – i znikła. Westchnęłam.
Na samo wspomnienie dni, kiedy musiałam mieć słownik łaciny przy
sobie, żeby ją zrozumieć, zemdliło mnie. Chociaż tylko dzięki
niej jako mój Duch Stróż mogłam dowiedzieć się tyle o
przeszłości, starych runach i jeszcze starszych językach.
-Yuki?- wstałam i podeszłam do
największego okna w salonie. Słońce niemiłosiernie wypełniało
każdy kąt tego domu, a ja nie miałam ochoty na taką jasność.
Zasłoniłam kremową zasłoną okno i spokojnie odwróciłam się do
szamanów.
-Dzień gniewu – nie mogłam opanować
delikatnego uśmiechu – Oj, to tylko brzmi tak groźnie... Znaczy
tyle, co najzwyklejsza zemsta. Jedynie dodatkowo ma nieść z sobą
zło i negatywne uczucia, ale... Ale nie mamy czym się martwić,
jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. - Już mówiąc te słowa
poczułam nagły niepokój. Podniosłam swój wzrok tak, by spojrzeć
w oczy brązowookiej dziewczynie. -Anno...
-Wiem – przerwała mi, jednocześnie
odstawiając kubek na stół. - Coś jest nie tak.
Ren:
Żadna z dziewczyn nie musiała nam
tłumaczyć, co takiego jest nie tak. Tydzień, chociaż spędzony na
Malcie, przepełniony był treningami, które nie mogły nam pomóc
zapomnieć szczegółów walki z Cieniami na tamtej wysepce. Tydzień
to zdecydowanie za mało, by nie skojarzyć źródła smrodu
zgnilizny i rozkładu.
Miecz z cichym szczęknięciem
otworzył się. Metal odbijając promienie słońca zamigotał
przyjaźnie, wywołując u mnie uśmiech. W walce czułem się
najlepiej.
Ostrzegawcza mgła, zbyt gęsta by być
naturalną, otoczyła nas wokoło. Wyciągnąłem miecz do przodu i
po raz ostatni rozejrzałem się. Za plecami miałem
wejściowe drzwi do domu. Przez chwilę po mojej lewej stronie mignął
mi Trey. Wiedziałem, że równomiernie rozstawieni byli jeszcze
Faust, Ryo i Anna. Utrzymać Cienie z dala od domu, to było nasze
zadanie. W środku został Yoh, Diament, którego musieliśmy
chronić, nawet, jeśli w tym momencie ta ochrona wydawała się
niepotrzebna. Nie chcieliśmy kusić losu, z tego powodu Yuki także
została w środku. Miała problemy ze swoim foryoku już przed
wejściem do Księgi, a nikt z nas nie chciał się dowiedzieć, jak
bardzo jej moc może wymknąć się spod kontroli. Po raz kolejny
mogłem jedynie się zastanawiać, czemu Hao trzymał ją przy sobie.
Spojrzałem naprzeciwko siebie. Mgła
zagęściła się, a smród nasilił. Wiatr, który ustał,
spowodował zaduch.
-Bason! - wezwałem swojego Stróża i
umieściłem go w mieczu. Zaczęło się.
Pierwszy Cień, który się pojawił,
był wyraźnym znakiem, że Aurisis rośnie w siłę. Poprzednie
stworzenia ledwo przypominały ludzi, w których mogli zakląć swoje
poddane upadłe dusze. Teraz miałem wrażenie, że przede mną stoją
prawdziwi szamani czy ludzie, z mieczami i toporami. Tylko w
nielicznych miejscach granatowy odcień skóry zdradzał ich
nienaturalne pochodzenie.
Poczułem przyjemne mrowienie w
palcach, gdy nowe pokłady foryoku wrzały we mnie. Uśmiech nie
schodził mi z twarzy. No dalej, kruche marionetki. Chodźcie bliżej,
pokażę wam najszybszą drogę, by przemienić się w pył.
Yoh:
Szczęk
broni ponownie przedarł się przez zamknięte okna domu, docierając
do moich uszu. Metal, który napotyka na swojej drodze inny, wydaje
ostry i nieprzyjemny dźwięk. Jest i będzie utrapieniem za każdym razem, bo daje świadomość,
że obca broń zderzyła się z bronią mojego przyjaciela. A ja
stałem w salonie, oddzielony ścianami od zgiełku walki.
Podniosłem
wzrok z podłogi. Chociaż nie byłem w salonie sam, byłem jako
jedyny kłębkiem nerwów. Amidamaru w skupieniu wsłuchiwał się w
dźwięki dochodzące z zewnątrz.
-Yoh,
usiądź. Proszę. - Spojrzałem na Yuki. Opierając się o barek,
dzielący kuchnię od salonu, popijała napar z ziół, który
podobno miał zmniejszyć ból głowy. Delikatnie się uśmiechała,
jednak ten uśmiech nie likwidował zmęczenia z jej twarzy, a zieleń
oczu wciąż była zamglona i pozbawiona blasku. Pokazała mi stojący
obok niej stołek. Posłusznie usiadłem, chociaż chciałem wybiec i
walczyć. Ale Annie się nie sprzeciwia, gdy grozi całodziennym
potrojonym treningiem i wznowioną dietę. Wierzyłem w swoich
przyjaciół, co nie pozwalało mi, by ingerować w ich
decyzje.
-To
tylko Cienie, Yoh. Odbicie upadłych dusz. Nie masz się czym martwić
– przysunęła w moją stronę kubek z chłodną herbatą.
-Nigdy
nie lekceważ przeciwnika – mruknąłem i zacisnąłem dłonie. W
tym samym momencie ktoś, albo coś, zderzyło się z hukiem ze
ścianą. Yuki parsknęła.
-Cienie
to tylko marionetki w rękach Aurisis – powiedziała spokojnie,
głosem wypranym z wszelkich emocji – Nic nie znaczące pionki. Za
każdym razem są demonstracją mocy, która wzrasta, ostrzeżeniem,
że niedługo osobiście będą mogli wedrzeć się do naszego
świata. Jednak to nastanie dopiero wtedy, kiedy Gwiazda Zniszczenia
przetnie niebo, a według Hao na to musimy jeszcze poczekać. Teraz
Cienie są tylko znakiem, ostrzeżeniem, że wiedzą. Wiedzą, że
mamy diament. Yoh... - podniosłem zaciekawiony wzrok.
-Tak?
-Wyciągnij
broń. Mam złe przeczucia – Ja też je miałem. Zrobiło się za
cicho.
Tamao:
Po tygodniu nerwów i niepokoju mogłam
w spokoju oczyścić swój umysł. Pomieszczenie było zacienione,
rozświetlone trzema świecami rozłożonymi wokół planszy, na
której znajdowały się drobiazgi należące do moich przyjaciół.
Miałam wywołać wizję, by dowiedzieć się, co się u nich dzieje.
Westchnęłam cicho i wytarłam kroplę potu ze skroni. Byłam
zmęczona kolejnymi bezowocnymi próbami, jednak czułam, że dzisiaj
mi się uda. Zamknęłam oczy. Podróż do Palomar Mountain zaczęła
schodzić na drugi plan, razem z Yohmei i jego nowym mottem życiowym.
Żadna kropla foryoku w nadchodzącej walce nie może być
niewykorzystana i zmarnowana. Powoli wyrzucałam z myśli stolicę
szamaństwa, w której nawet dzieci wiedziały o wojnie, która miała
się zbliżać. Nie było we mnie już troski i niepewności.
Chciałam pozostawić jedynie spokój. Wdech i wydech. Bicie mojego
serca, nic więcej. Nie ma czasu, nie ma krwi i wojny, nie ma
szaleństwa w oczach, gdy postanawia się zemstę. Nie tego szukałam.
Dalej, przez ten zamglony obraz, musiałam podążać dalej. Yoh...
Gdzie jesteś Yoh... Trey? Nie... Ryo, och, Ryo... To nie ty.
Faust... Nikogo. Wysiłek znowu dał o sobie znać. Nie, nie mogę
teraz się poddać. To już jest blisko. Światło i chłód... Co to
znaczy? Anna? Nie, to nie ona. Wokół mnie są chmury, włosy
smagane są zimnym wiatrem, na skórę wpełzały dreszcze i gęsia
skórka. Czyimi oczami widziałam? Nie... to już nie ja. Jestem nim.
Dalej, niech zobaczę. Ból pulsujący w skroniach dał mi
podświadomie znać, że za chwilę pojawi się wizja. Jeszcze
chwilę. Muszę wytrzymać, by...
Stało się.
Są miejsca, w których czas nie
płynie. Są osoby, które się nie zmieniają. Nie dlatego, że nie
chcą. Nie mogą. Reese była wpatrzona we mnie swoimi płonącymi
zielonymi oczami, ze złotymi plamkami płynącymi jak topione złoto.
Wezwałem ją, wykorzystałem jej słabość lata temu, a ona wciąż
potrafiła patrzeć na mnie z uniesioną głową. Nie bała się. A
nawet jeśli, potrafiła to perfekcyjnie ukryć.
-Pytasz czemu? - jej śmiech brzmiał
jakby setki drobnych sopli zaczęło pękać mi przy uszach. Była
tylko duchem, przywołaną zjawą, co sprawiało, że jej wizerunek
nie przywodził na myśl zwykłego człowieka. - Twoja pieczęć ją
hamuje, mój drogi. Ja to czułam, czuła to moja córka i jej
dzieci. Każda z nas oddawała trochę z siebie samej dla tej
pieczęci, a ona otrzymała to wszystko jak największy dar. A będzie
mogła go tylko otworzyć, jak zrobi pełen krok do wypełnienia
przysięgi. Nie tylko kroczek, jak uratowanie cię po twoim
efektownym powrocie. Nie, ona ma zrobić coś, co pokaże jej samej,
że jej przeznaczeniem jest tylko jedno. - Tym razem ja się śmiałem.
-Teraz usłyszę mowę o przeznaczeniu
i jego sile? Reese, proszę, nie rozśmieszaj mnie. Ktoś mi już
udowodnił, że z przeznaczeniem można walczyć. - migawka wspomnień
o Yoh i Gwiezdnym Sanktuarium pojawiła się przed moimi oczami.
-Nie kpij sobie, mój drogi. Nie
uważasz, że takie zachowanie będzie niestosowne? Yuki musi
uświadomić sobie, że jej przeznaczeniem nie ma być zbieżnością zdarzeń. Ty jesteś jej przeznaczeniem, mój drogi szamanie. To ty zdecydujesz czy dożyje sędziwych lat i grupki
wnucząt, czy umrze broniąc twojej osoby. Śmierć zeszła na drugi
plan dla niej, bo nawet jej życie po śmierci zależy od
twojego widzimisię. Dlatego nie kpij z przeznaczenia, bo dla niej to
jest równe, że jej przeznaczenie właśnie wyśmiewa jej los. Ale
pamiętaj. Dałeś obietnicę, mój drogi. Zadbasz o to, by Bezsenni
mogli wreszcie śnić, byśmy mogli wreszcie połączyć się z
Królem Duchów, by zdjęto z nas miano zdrajców. Myśl o tym, nie...
Nigdy nie zapomnij, że każdy czyn Yuki świadczy o tym, jak bardzo
pragnie spełnić moją przysięgę. Przy każdym swoim oddechu pamiętaj, że Bezsenni to coś więcej niż zabawa w sny i koszmary.
Obrazy się zamazały, zimno zastąpiło
ciepło. Biel chmur zastąpiły szarości i pomarańczowe płomyki
świec. Świec, które spaliły się niemal całkowicie.
Zmęczona położyłam się na zimnych,
dębowych deskach. Powoli wracałam do siebie samej. Tylko jedna myśl
nie pozwalała mi unormować oddechu.
Widziałam Hao. Wiedziałam kim jest
Yuki od Silvy. Jednak tego się nie spodziewałam. Zamknęłam
powieki. Współczułam Yuki, a słowa Reese nie znikały z mojej
głowy. Przeznaczeniem Yuki jest Hao. A ja nie chciałam myśleć, co
takie przeznaczenie może przynieść.
Yuki:
Nie mogłam zrozumieć tylko jednego.
Czemu idealne plany okazywały się jednak tylko pozornie idealne i
miały w zwyczaju sypać się jak piaski z zamku. Trzymać mnie i Yoh
z dala od Cieni. Taki proste założenie zdawało się idealne. I
chłopcy dla treningu rozprostują kości, Aurisis pokaże nam jak to
rosną w siłę, a ja i Yoh przy herbacie i ziółkach spokojnie
przeczekamy potyczkę, która tak ważną nie jest. I wilk syty, i
owca cała. Mała, tak drobna wada naszego planu okazała się jednak
dość zauważalna. Mgły nie można było powstrzymać.
Przez rozbite okno i szczeliny w
drzwiach zaczęła się ona wdzierać do salonu w powolnym tempie.
Staczała się ze szczytu schodów, wpełzała przez przedpokój. W
krótkim czasie otoczyła nas ze wszystkich stron. Z rezygnacją
wyjęłam zza paska przymocowany sztylet. Pierwsze Cienie wyjawiające
się zza mgły zostały pokonane dzięki Yoh i jego Niebiańskiemu Cięciu. Umieściłam Rosalie w broni, a sztylet dzięki foryoku
wydłużył się do rozmiarów miecza. Rozeta wykuta na rękojeści
błysnęła poświatą. Nieprzyjemne drgnięcie w mojej dłoni
przypomniało mi, że jeszcze nie opanowałam swojej mocy.
-Yoh – zaczęłam spokojnie,
wpatrując w nowych przeciwników – Postaraj się zminimalizować
straty w domu – następnie odstąpiłam od jego boku, tak samo jak
on ruszając przed siebie. Ruchy, które zostały we mnie wpojone
dzięki przeróżnym treningom, wypłynęły same. Odskoczyłam w
lewo, unikając tym samym katanie Cienia w postaci kobiety, następnie
z pół obrotu zaatakowałam, celując w bok. Skutecznie. Cofnęłam
się do tyłu, by uniknąć rozpryskowi granatowej mazi.
-To może wyjdziemy na zewnątrz? -
spytał Yoh, a ja mogłabym przysiąc, że gdybym odwróciła wzrok
od przeciwnika, zobaczyłabym rozbrajająco szczery uśmiech. Zamiast
tego z wypadem wprzód przeszyłam między żebrami Cień.
-I wystawić się na jeszcze większą
liczbę tych kreatur? Jeszcze Ren przez pomyłkę zaszlachtuje nas
tym swoim mieczem – odkrzyknęłam, bo hałas robił się coraz
większy. Atak ciężko opadającego topora na mnie zablokowałam tuż
nad głową zastawą. Zaklęłam cicho, odpychając ostrze, obrotem
mijając kolejny cios i z zamachem swoim mieczem przecinając krtań
przeciwnika. Za plecami usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, a
zaraz po nim obok mojego ramienia przemknęło Niebiańskie Cięcie.
Mgła dawała nam widoczność mniej więcej dwóch, lub trzech
metrów. Odnalazłam Yoh, idąc za hałasami metalu. Po drodze
pozbyłam się dwóch przeciwników. W duchu przeklęłam fakt, że
wynajęliśmy tak przestronne miejsce.
-Zaraz już całkowicie nie będziemy
nic widzieć – krzyknął – Przez tę mgłę pozabijamy się o
meble!
-Trochę optymizmu, Yoh! - zanim
dokończyłam zdanie przewróciłam wysoką palemkę w doniczce
prosto pod nogi Cieniowi. Gdy się zachwiał, mogłam śmiertelnie
zaatakować. - Na pewno pamiętasz gdzie stoi kanapa! - Yoh parsknął.
Ja straciłam ochotę do śmiechu. Foryoku usilnie trzymane w ostrzu
powodowało ból od czubków palców do samych barków. Nic nie
mogłam poradzić na to, co się stało. Zbyt wiele mocy uciekło z
moich rąk i broni, powodując kulę w złoto-zielonym kolorze
wielkości piłki od koszykówki. Sztych zniknął całkowicie w jej
świetle, po czym wystrzeliła do przodu. Zderzyła się nie tylko z
mgłą i Cieniami, ale jak zasugerował mi huk, ze szklanym regałem
i telewizorem, a mnie samą odrzuciła przez cały salon, aż plecami
zderzyłam się ze ścianą. Mimo bólu, który rozszedł się od
karku w dół, cieszyłam się, że nie przeleciałam dodatkowo przez
cały przedpokój.
-Coś mówiłaś o niezniszczeniu domu
– mruknął Yoh, gdy dobiegł do mnie i kucnął. Wcześniej wysłał
kilka czerwonych łun światła i zyskał czas, by sprawdzić mój
stan. Z brzękiem metalu wypuściłam miecz z dłoni, jednocześnie
klnąc tak, jak tylko jedna osoba potrafiła. W ciemności, która
nagle zaczęła mnie otaczać, skradając się powoli do mojej
świadomości, mogłam sobie wyobrazić, że te zmartwione oczy w
kolorze głębokiego brązu należały do Hao.
Gdy ponownie otworzyłam powieki,
zrobiłam to tylko z jednego powodu. Pulsujący ból w skroniach i
obolałe mięśnie zachęcały, bym zemdlała jeszcze raz. Ale było
za cicho. A to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Salon był
pobojowiskiem. Pokryty granatową, parującą cieczą nie wyglądał
zbyt estetycznie, dodatkowo rozbite szkło i potrzaskane drewna nie
dodawały uroku. Kanapa, na której jeszcze nie tak dawno leżałam,
na swoim czerwonym boku nosiła ślad po długim rozcięciu ostrzem.
Chociaż mgła się prawie cofnęła, czułam, że coś jest nie tak.
Jęknęłam z bólu. Yoh, stojący na
środku salonu, odwrócił się i z uśmiechem ruszył w moją
stronę.
-Dobrze się spało? - jako, że nie
mogłam się śmiać, jedynie się uśmiechnęłam. Chciałam coś
powiedzieć, gdy zobaczyłam, że z cofającej mgły wyjawiła się
postać. To nie był Cień. Yoh odwrócił się, podążając za moim
spojrzeniem. To był błąd. Sięgnęłam po swój sztylet i
wypełniając go błyskawicznie foryoku rzuciłam przed siebie,
tworząc Iskrę. Okapturzona postać, z runą wymalowaną na przedzie
płaszcza, miała wzrok utkwiony w Yoh. Było za późno, gdy atak w
kolorach żółci i czerwieni, nie ulegający mojej kontroli, wstęgą
splecionego foryoku idealnie trafił w środek runy.
Postać rozpłynęła się w czarnym dymie, a sztylet jakby
przywiązany do mnie wrócił prosto do wyciągniętej dłoni. To nic
nie znaczyło. Atak był tak mocny, że siła, którą naparłam na
ścianę, spowodowała kolejną falę bólu. Przeciwnik zniknął,
Yoh był zdezorientowany, a moje plecy bolały tak bardzo, że byłam
o krok od kolejnego omdlenia. Bo tak było teraz łatwiej. A teraz i
tak było za późno.
To nie był Cień, a Omen. W
mojej głowie odezwała się Rosalie. Jej głos wskazywał na to, że
bawiła się wyśmienicie. On widział runę, Yuki. Wiesz, co ona
oznaczała?
Wiem, pomyślałam, cholera
jasna, wiem. Rosalie się śmiała. Ja starałam nie stracić
przytomności, gdy przyjaciele Asakury wbiegli do salonu.
Zabawa się zaczęła, Yuki.
Ostatni szept Rosalie rozniósł się w moich myślach.
Następna notka będzie na moim drugim opowiadaniu, o tu. Zapewne jutro lub pojutrze. Przepisywanie z zeszytu okazało się dla mnie największą tortura, ale postaram się ją jakoś przeżyć ^ ^ W ogóle chciałam tak skromnie powiedzieć, że włącznie z dzisiejszym dniem, to cześć dni temu była rocznica mojego bloga. 19 lipca, ot, taka ładna data :D Kto by pomyślał, że od roku zajmuję się kartami postaci O.o A to taka ciekawostka była. Po roku dotarłam do połowy mojego opowiadania, jestem z siebie taka dumna, że zaszłam tak daleko xd Jak skończę, to poproszę fanfary, tak skromnie se zażyczę :D Do usłyszenia kochani ^^
Następna notka będzie na moim drugim opowiadaniu, o tu. Zapewne jutro lub pojutrze. Przepisywanie z zeszytu okazało się dla mnie największą tortura, ale postaram się ją jakoś przeżyć ^ ^ W ogóle chciałam tak skromnie powiedzieć, że włącznie z dzisiejszym dniem, to cześć dni temu była rocznica mojego bloga. 19 lipca, ot, taka ładna data :D Kto by pomyślał, że od roku zajmuję się kartami postaci O.o A to taka ciekawostka była. Po roku dotarłam do połowy mojego opowiadania, jestem z siebie taka dumna, że zaszłam tak daleko xd Jak skończę, to poproszę fanfary, tak skromnie se zażyczę :D Do usłyszenia kochani ^^