Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

wtorek, 24 lipca 2012

18. Zapach Morza Śródziemnego

Yoh:
 Po raz kolejny obudziłem się tuż przed wschodem słońca. Nie widząc szans na ponowne zaśnięcie, po cichu podszedłem do okna, za którym wciąż panowała ciemność. Dzięki domu znajdującemu się na wzniesieniu mogłem obserwować, jak najbliższe miasteczko pogrążone w śnie skąpało się w długich cieniach i blasku księżyca. Oparłem czoło o szybę, ciesząc się jej chłodem. Ponownie zacząłem analizować wszystko, co wiedziałem. 
Automatycznie odnalazłem małe wgłębienie wykute w srebrnej kulce, zawieszonej na mojej szyi. Runa przedstawiająca spiralę z odchodzącymi od jej kolistej linii kreskami, według Hao miała być symbolem diamentu, którego właścicielem się stałem. Yuki i jej Duch Stróż runę odczytały jako stary znak światła, którym oznaczano miejsca, gdzie brakowało nadziei, by sprowadzić tam dobro, mające promieniować w ciemności, przywrócić brakujące wartości. 
Nie zrozumiałem od tygodnia, czemu ten dar znalazł się w moich rękach. Małe ziarenko zwątpienia w samego siebie i własne idee zasiane dawno temu, podczas wygranej walki w Gwiezdnym Sanktuarium, teraz wyrosło, tworząc pnącza tłumiące mój szczery optymizm. Czasami miałem ochotę krzyczeć i wołać o pomoc w odnalezieniu siebie samego, tego wiecznie uśmiechniętego mnie, ale nie mogłem. Wstrętne liście strachu i pogardy dla własnej osoby zapychały mi usta i uniemożliwiały wydanie chociażby jęku bezsilności. Nigdy bym nie pomyślał, że takie małe ziarenko może tak bardzo osłabić.
Runa rozbłysła ciepłym światłem w ciemnym pokoju, zrównując swój blask z tym księżyca. Warstwa srebra zaczęła się kruszyć i rozsypywać niby drobny kurz, który osiadł na nieużywanych meblach. Jak zawsze to zjawisko sprawiło, że wstrzymywałem oddech. Nie chciałem wierzyć własnym oczom, gdy w dłoni, między kciukiem a palcem wskazującym, widziałem oszlifowany diament. Tak piękny, tak idealny. Po chwili kamień szlachetny znów pokrył się srebrem, jednak jego blask przez chwilę tkwił w moich oczach.
Spojrzałem przez okno. Noc była tak spokojna, że niepokój w mojej duszy chciał ze wstydu schować się jeszcze głębiej, jeśli tylko by mógł. Zdawał się nie pasować do harmonii natury. Sam chciałbym schować się przed wszystkim, co mnie otaczało. Skażone ideały gniły powoli, powodując nieznośny ból duszy, która stała się tak brzydka, że bałbym się pokazać jej prawdziwe oblicze komukolwiek. To dla przyjaciół znajdowałem siłę, by z uśmiechem witać się z każdym dniem. Wstawałem rano z łóżka tylko dzięki ich wierze w moją bezgraniczną dobroć. Niezrozumienie zostawiałem w niepościelonym łóżku i poplątanej pościeli. Bo jak osoba, która podniosła rękę na własnego brata, celowo godząc w serce i chcąc jego śmierci, mogła pasować do obrazu dobra? To nie skutki czynią nas tym, kim jesteśmy. To chęci i czyny, które zrobiliśmy nas określają. Ja miałem szczęście, że Hao tak łatwo nie da się zabić, a to nie zmienia faktu, że naprawdę chciałem to zrobić. Westchnąłem ciężko, gdy pierwsze promienie słońca pokazały się na horyzoncie.
Byłem Diamentem. Diament miał nieść nadzieję, jak ten pierwszy promień słońca. Ja powoli ją traciłem. Diament obrał sobie złego właściciela.

Ren:
Nic nie było stracone. Tydzień wystarczył, by moja duma pozbyła się kolców złości, drobnych jak te kaktusów, głęboko w niej utkwionych. Musiałem to sobie powtarzać. Zostały jeszcze trzy kamienie, o których mówiła Przepowiednia Nocy. Jeszcze pokażę siłę rodu Tao. Jeszcze nic nie było stracone.
-Ren! Mówię do ciebie! - krzyk otrząsnął mnie z rozmyślań. Spojrzałem na Annę i uświadomiłem sobie, że ponownie zamyśliłem się tam, gdzie nie powinienem. - Sól. Daj mi ją – powstrzymałem się od westchnięcia i podałem jej sól. Zbyt często i zbyt łatwo zdarzało mi się wyizolować od bodźców zewnętrznych. Było to dla mnie niezbyt wygodne, skoro traciłem tym samym swoją czujność. W nocy nie słyszałem chrapania Treya, a to nie wróży nic dobrego. Wróg nie miałby problemów z zakradnięciem się do mnie pod sam nos. Cholera, to jakbym nie słyszał pracującej starej betoniarki na drugim końcu pokoju. Musiałem skończyć z takim zachowaniem. Może miało to coś wspólnego z szumieniem Morza Śródziemnego, które docierało do każdego zakamarku tego domu? Ciepłe dni i chłodna bryza działały wyjątkowo uspokajająco.
Trey powiedział coś niezbyt wyraźnie, gdy jednocześnie próbował przełknąć naraz pół kanapki.
-Mógłbyś jeszcze raz? - spytała spokojnie Anna znad herbaty.
-Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, kiedy stąd wyjedziemy? - słuszne pytanie, Trey. Nie robimy nic, poza czekaniem. Jednak ta rozmowa miała już miejsce i niestety znałem jej dalszą część.
-Jak wróci Hao – ta sama odpowiedź co zawsze padła od strony Yuki, która od samego przyjazdu na Maltę cierpiała na bóle głowy. Niezainteresowana śniadaniem leżała na kanapie.
-Cały czas to powtarzasz, a jaką możesz mieć pewność, że nas znajdzie? Nawet nie jesteśmy we Włoszech, jak to sobie zażyczył – w spokoju nalałem sobie więcej mleka do szklanki, ignorując Treya i odpowiedź, jaką uzyskał.
-Trey, niedocenianie Hao jest błędem. A on was potrzebuje tak samo, jak wy jego i dlatego wróci.
-Nie. Ja mam już dość. Nie robimy nic innego, tylko liczymy na Hao. - O, to coś nowego. Podniosłem wzrok i niby od niechcenia obserwowałem Horohoro. Jego zagubienie rosło z dnia na dzień i wreszcie nadszedł moment, w którym nie wytrzymał. Oparł głowę na dłoniach i zgaszonym głosem zaczął plątać się we własnych słowach. - Yoh przeciął gościa na pół! Rozwalił go, aż się dymiło! A on sobie wraca, jak gdyby nigdy nic, z tą jego gadką o tym, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu, o tym, jak to musimy nagle działać wspólnie, bez słowa, jakim to sposobem nie leży wyrzucony gdzieś na pustyni, najlepiej w dwóch kawałkach! Bo katana Yoh nie chybiła! Widziałem na własne oczy i wiem, że tego ciosu nie powinien przeżyć! A nikt nam o niczym nie mówi. Ani rada, ani Hao. Czy my w ogóle wiemy o co walczymy? - ciężko mi było stwierdzić to przed samym sobą, ale nagle zrobiło mi się z powodu Treya... przykro. Chwila. Mi? Przykro? Ja w ogóle mogłem coś takiego czuć? Niedobrze. Jeszcze niedawno nie wiedziałem jak takie uczucie może wyglądać, a teraz... Nie, nie mogę o tym myśleć.
-Tak, Trey – ciszę przerwał Yoh – Walczymy za dobro, bo jest je zbyt łatwo zniszczyć. A Aurisis obrało sobie to za cel. Musimy ich powstrzymać. Musimy.

Yuki:
Coś niedobrego zawisło w powietrzu. Od samego rana atmosfera była zbyt nerwowa. Sama ta rozmowa nie dawała mi dobrych przeczuć. A jeśli miałabym wierzyć w cokolwiek, to były to właśnie moje przeczucia. Pomimo bólu głowy starałam się mówić logicznie.
-Wyobraźcie sobie...- odsunęłam poduszkę od swoich ust – że zostaliście uwięzieni gdzieś pomiędzy jak Aurisis. Na dwa tysiące lat. Odebrano wam wolność, zamknięto na ciasnym kawałku własnej ziemi. To niezbyt ciekawa sytuacja. Powiesz Ren, o czym marzyłbyś najbardziej, gdybyś znalazł się na ich miejscu? - zapytałam, podpierając się na łokciach.
-O zemście – odparł szybko i pewnie, a ja przytaknęłam. Zamknęłam oczy i opadając na poduszkę, marzyłam, by słońce schowało się za chmurami.
-Hao wam tego nie tłumaczył? Jeśli nie będziecie działać razem, najpierw Król Duchów przestanie istnieć wraz z Radą Szamanów, potem wrócą do swoich poprzednich planów. Jeśli Aurisis wygra, to ja czarno widzę naszą przyszłość – gdy skończyłam mówić, obok mnie pojawiła się Rosalie. Spod jej ciemnozielonego kaptura jak zawsze widać było jedynie krzywy uśmiech.
-Zbliża się ten dzień – szepnęła, a ja poczułam na sobie jej wzrok.
-Mogłabyś jaśniej?
-Dies irae – i znikła. Westchnęłam. Na samo wspomnienie dni, kiedy musiałam mieć słownik łaciny przy sobie, żeby ją zrozumieć, zemdliło mnie. Chociaż tylko dzięki niej jako mój Duch Stróż mogłam dowiedzieć się tyle o przeszłości, starych runach i jeszcze starszych językach.
-Yuki?- wstałam i podeszłam do największego okna w salonie. Słońce niemiłosiernie wypełniało każdy kąt tego domu, a ja nie miałam ochoty na taką jasność. Zasłoniłam kremową zasłoną okno i spokojnie odwróciłam się do szamanów.
-Dzień gniewu – nie mogłam opanować delikatnego uśmiechu – Oj, to tylko brzmi tak groźnie... Znaczy tyle, co najzwyklejsza zemsta. Jedynie dodatkowo ma nieść z sobą zło i negatywne uczucia, ale... Ale nie mamy czym się martwić, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. - Już mówiąc te słowa poczułam nagły niepokój. Podniosłam swój wzrok tak, by spojrzeć w oczy brązowookiej dziewczynie. -Anno...
-Wiem – przerwała mi, jednocześnie odstawiając kubek na stół. - Coś jest nie tak.

Ren:
Żadna z dziewczyn nie musiała nam tłumaczyć, co takiego jest nie tak. Tydzień, chociaż spędzony na Malcie, przepełniony był treningami, które nie mogły nam pomóc zapomnieć szczegółów walki z Cieniami na tamtej wysepce. Tydzień to zdecydowanie za mało, by nie skojarzyć źródła smrodu zgnilizny i rozkładu.
Miecz z cichym szczęknięciem otworzył się. Metal odbijając promienie słońca zamigotał przyjaźnie, wywołując u mnie uśmiech. W walce czułem się najlepiej.
Ostrzegawcza mgła, zbyt gęsta by być naturalną, otoczyła nas wokoło. Wyciągnąłem miecz do przodu i po raz ostatni rozejrzałem się. Za plecami miałem wejściowe drzwi do domu. Przez chwilę po mojej lewej stronie mignął mi Trey. Wiedziałem, że równomiernie rozstawieni byli jeszcze Faust, Ryo i Anna. Utrzymać Cienie z dala od domu, to było nasze zadanie. W środku został Yoh, Diament, którego musieliśmy chronić, nawet, jeśli w tym momencie ta ochrona wydawała się niepotrzebna. Nie chcieliśmy kusić losu, z tego powodu Yuki także została w środku. Miała problemy ze swoim foryoku już przed wejściem do Księgi, a nikt z nas nie chciał się dowiedzieć, jak bardzo jej moc może wymknąć się spod kontroli. Po raz kolejny mogłem jedynie się zastanawiać, czemu Hao trzymał ją przy sobie.
Spojrzałem naprzeciwko siebie. Mgła zagęściła się, a smród nasilił. Wiatr, który ustał, spowodował zaduch.
-Bason! - wezwałem swojego Stróża i umieściłem go w mieczu. Zaczęło się.
Pierwszy Cień, który się pojawił, był wyraźnym znakiem, że Aurisis rośnie w siłę. Poprzednie stworzenia ledwo przypominały ludzi, w których mogli zakląć swoje poddane upadłe dusze. Teraz miałem wrażenie, że przede mną stoją prawdziwi szamani czy ludzie, z mieczami i toporami. Tylko w nielicznych miejscach granatowy odcień skóry zdradzał ich nienaturalne pochodzenie.
Poczułem przyjemne mrowienie w palcach, gdy nowe pokłady foryoku wrzały we mnie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. No dalej, kruche marionetki. Chodźcie bliżej, pokażę wam najszybszą drogę, by przemienić się w pył.

Yoh:
Szczęk broni ponownie przedarł się przez zamknięte okna domu, docierając do moich uszu. Metal, który napotyka na swojej drodze inny, wydaje ostry i nieprzyjemny dźwięk. Jest i będzie utrapieniem za każdym razem, bo daje świadomość, że obca broń zderzyła się z bronią mojego przyjaciela. A ja stałem w salonie, oddzielony ścianami od zgiełku walki.
Podniosłem wzrok z podłogi. Chociaż nie byłem w salonie sam, byłem jako jedyny kłębkiem nerwów. Amidamaru w skupieniu wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z zewnątrz.
-Yoh, usiądź. Proszę. - Spojrzałem na Yuki. Opierając się o barek, dzielący kuchnię od salonu, popijała napar z ziół, który podobno miał zmniejszyć ból głowy. Delikatnie się uśmiechała, jednak ten uśmiech nie likwidował zmęczenia z jej twarzy, a zieleń oczu wciąż była zamglona i pozbawiona blasku. Pokazała mi stojący obok niej stołek. Posłusznie usiadłem, chociaż chciałem wybiec i walczyć. Ale Annie się nie sprzeciwia, gdy grozi całodziennym potrojonym treningiem i wznowioną dietę. Wierzyłem w swoich przyjaciół, co nie pozwalało mi, by ingerować w ich decyzje.
-To tylko Cienie, Yoh. Odbicie upadłych dusz. Nie masz się czym martwić – przysunęła w moją stronę kubek z chłodną herbatą.
-Nigdy nie lekceważ przeciwnika – mruknąłem i zacisnąłem dłonie. W tym samym momencie ktoś, albo coś, zderzyło się z hukiem ze ścianą. Yuki parsknęła.
-Cienie to tylko marionetki w rękach Aurisis – powiedziała spokojnie, głosem wypranym z wszelkich emocji – Nic nie znaczące pionki. Za każdym razem są demonstracją mocy, która wzrasta, ostrzeżeniem, że niedługo osobiście będą mogli wedrzeć się do naszego świata. Jednak to nastanie dopiero wtedy, kiedy Gwiazda Zniszczenia przetnie niebo, a według Hao na to musimy jeszcze poczekać. Teraz Cienie są tylko znakiem, ostrzeżeniem, że wiedzą. Wiedzą, że mamy diament. Yoh... - podniosłem zaciekawiony wzrok. 
-Tak?
-Wyciągnij broń. Mam złe przeczucia – Ja też je miałem. Zrobiło się za cicho.

Tamao:
Po tygodniu nerwów i niepokoju mogłam w spokoju oczyścić swój umysł. Pomieszczenie było zacienione, rozświetlone trzema świecami rozłożonymi wokół planszy, na której znajdowały się drobiazgi należące do moich przyjaciół. Miałam wywołać wizję, by dowiedzieć się, co się u nich dzieje. Westchnęłam cicho i wytarłam kroplę potu ze skroni. Byłam zmęczona kolejnymi bezowocnymi próbami, jednak czułam, że dzisiaj mi się uda. Zamknęłam oczy. Podróż do Palomar Mountain zaczęła schodzić na drugi plan, razem z Yohmei i jego nowym mottem życiowym. Żadna kropla foryoku w nadchodzącej walce nie może być niewykorzystana i zmarnowana. Powoli wyrzucałam z myśli stolicę szamaństwa, w której nawet dzieci wiedziały o wojnie, która miała się zbliżać. Nie było we mnie już troski i niepewności. Chciałam pozostawić jedynie spokój. Wdech i wydech. Bicie mojego serca, nic więcej. Nie ma czasu, nie ma krwi i wojny, nie ma szaleństwa w oczach, gdy postanawia się zemstę. Nie tego szukałam. Dalej, przez ten zamglony obraz, musiałam podążać dalej. Yoh... Gdzie jesteś Yoh... Trey? Nie... Ryo, och, Ryo... To nie ty. Faust... Nikogo. Wysiłek znowu dał o sobie znać. Nie, nie mogę teraz się poddać. To już jest blisko. Światło i chłód... Co to znaczy? Anna? Nie, to nie ona. Wokół mnie są chmury, włosy smagane są zimnym wiatrem, na skórę wpełzały dreszcze i gęsia skórka. Czyimi oczami widziałam? Nie... to już nie ja. Jestem nim. Dalej, niech zobaczę. Ból pulsujący w skroniach dał mi podświadomie znać, że za chwilę pojawi się wizja. Jeszcze chwilę. Muszę wytrzymać, by...
Stało się.
Są miejsca, w których czas nie płynie. Są osoby, które się nie zmieniają. Nie dlatego, że nie chcą. Nie mogą. Reese była wpatrzona we mnie swoimi płonącymi zielonymi oczami, ze złotymi plamkami płynącymi jak topione złoto. Wezwałem ją, wykorzystałem jej słabość lata temu, a ona wciąż potrafiła patrzeć na mnie z uniesioną głową. Nie bała się. A nawet jeśli, potrafiła to perfekcyjnie ukryć.
-Pytasz czemu? - jej śmiech brzmiał jakby setki drobnych sopli zaczęło pękać mi przy uszach. Była tylko duchem, przywołaną zjawą, co sprawiało, że jej wizerunek nie przywodził na myśl zwykłego człowieka. - Twoja pieczęć ją hamuje, mój drogi. Ja to czułam, czuła to moja córka i jej dzieci. Każda z nas oddawała trochę z siebie samej dla tej pieczęci, a ona otrzymała to wszystko jak największy dar. A będzie mogła go tylko otworzyć, jak zrobi pełen krok do wypełnienia przysięgi. Nie tylko kroczek, jak uratowanie cię po twoim efektownym powrocie. Nie, ona ma zrobić coś, co pokaże jej samej, że jej przeznaczeniem jest tylko jedno. - Tym razem ja się śmiałem.
-Teraz usłyszę mowę o przeznaczeniu i jego sile? Reese, proszę, nie rozśmieszaj mnie. Ktoś mi już udowodnił, że z przeznaczeniem można walczyć. - migawka wspomnień o Yoh i Gwiezdnym Sanktuarium pojawiła się przed moimi oczami.
-Nie kpij sobie, mój drogi. Nie uważasz, że takie zachowanie będzie niestosowne? Yuki musi uświadomić sobie, że jej przeznaczeniem nie ma być zbieżnością zdarzeń. Ty jesteś jej przeznaczeniem, mój drogi  szamanie. To ty zdecydujesz czy dożyje sędziwych lat i grupki wnucząt, czy umrze broniąc twojej osoby. Śmierć zeszła na drugi plan dla niej, bo nawet jej życie po śmierci zależy od twojego widzimisię. Dlatego nie kpij z przeznaczenia, bo dla niej to jest równe, że jej przeznaczenie właśnie wyśmiewa jej los. Ale pamiętaj. Dałeś obietnicę, mój drogi. Zadbasz o to, by Bezsenni mogli wreszcie śnić, byśmy mogli wreszcie połączyć się z Królem Duchów, by zdjęto z nas miano zdrajców. Myśl o tym, nie... Nigdy nie zapomnij, że każdy czyn Yuki świadczy o tym, jak bardzo pragnie spełnić moją przysięgę. Przy każdym swoim oddechu pamiętaj, że Bezsenni to coś więcej niż zabawa w sny i koszmary.
Obrazy się zamazały, zimno zastąpiło ciepło. Biel chmur zastąpiły szarości i pomarańczowe płomyki świec. Świec, które spaliły się niemal całkowicie.
Zmęczona położyłam się na zimnych, dębowych deskach. Powoli wracałam do siebie samej. Tylko jedna myśl nie pozwalała mi unormować oddechu.
Widziałam Hao. Wiedziałam kim jest Yuki od Silvy. Jednak tego się nie spodziewałam. Zamknęłam powieki. Współczułam Yuki, a słowa Reese nie znikały z mojej głowy. Przeznaczeniem Yuki jest Hao. A ja nie chciałam myśleć, co takie przeznaczenie może przynieść.

Yuki:
Nie mogłam zrozumieć tylko jednego. Czemu idealne plany okazywały się jednak tylko pozornie idealne i miały w zwyczaju sypać się jak piaski z zamku. Trzymać mnie i Yoh z dala od Cieni. Taki proste założenie zdawało się idealne. I chłopcy dla treningu rozprostują kości, Aurisis pokaże nam jak to rosną w siłę, a ja i Yoh przy herbacie i ziółkach spokojnie przeczekamy potyczkę, która tak ważną nie jest. I wilk syty, i owca cała. Mała, tak drobna wada naszego planu okazała się jednak dość zauważalna. Mgły nie można było powstrzymać.
Przez rozbite okno i szczeliny w drzwiach zaczęła się ona wdzierać do salonu w powolnym tempie. Staczała się ze szczytu schodów, wpełzała przez przedpokój. W krótkim czasie otoczyła nas ze wszystkich stron. Z rezygnacją wyjęłam zza paska przymocowany sztylet. Pierwsze Cienie wyjawiające się zza mgły zostały pokonane dzięki Yoh i jego Niebiańskiemu Cięciu. Umieściłam Rosalie w broni, a sztylet dzięki foryoku wydłużył się do rozmiarów miecza. Rozeta wykuta na rękojeści błysnęła poświatą. Nieprzyjemne drgnięcie w mojej dłoni przypomniało mi, że jeszcze nie opanowałam swojej mocy.
-Yoh – zaczęłam spokojnie, wpatrując w nowych przeciwników – Postaraj się zminimalizować straty w domu – następnie odstąpiłam od jego boku, tak samo jak on ruszając przed siebie. Ruchy, które zostały we mnie wpojone dzięki przeróżnym treningom, wypłynęły same. Odskoczyłam w lewo, unikając tym samym katanie Cienia w postaci kobiety, następnie z pół obrotu zaatakowałam, celując w bok. Skutecznie. Cofnęłam się do tyłu, by uniknąć rozpryskowi granatowej mazi.
-To może wyjdziemy na zewnątrz? - spytał Yoh, a ja mogłabym przysiąc, że gdybym odwróciła wzrok od przeciwnika, zobaczyłabym rozbrajająco szczery uśmiech. Zamiast tego z wypadem wprzód przeszyłam między żebrami Cień.
-I wystawić się na jeszcze większą liczbę tych kreatur? Jeszcze Ren przez pomyłkę zaszlachtuje nas tym swoim mieczem – odkrzyknęłam, bo hałas robił się coraz większy. Atak ciężko opadającego topora na mnie zablokowałam tuż nad głową zastawą. Zaklęłam cicho, odpychając ostrze, obrotem mijając kolejny cios i z zamachem swoim mieczem przecinając krtań przeciwnika. Za plecami usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, a zaraz po nim obok mojego ramienia przemknęło Niebiańskie Cięcie. Mgła dawała nam widoczność mniej więcej dwóch, lub trzech metrów. Odnalazłam Yoh, idąc za hałasami metalu. Po drodze pozbyłam się dwóch przeciwników. W duchu przeklęłam fakt, że wynajęliśmy tak przestronne miejsce. 
-Zaraz już całkowicie nie będziemy nic widzieć – krzyknął – Przez tę mgłę pozabijamy się o meble!
-Trochę optymizmu, Yoh! - zanim dokończyłam zdanie przewróciłam wysoką palemkę w doniczce prosto pod nogi Cieniowi. Gdy się zachwiał, mogłam śmiertelnie zaatakować. - Na pewno pamiętasz gdzie stoi kanapa! - Yoh parsknął. Ja straciłam ochotę do śmiechu. Foryoku usilnie trzymane w ostrzu powodowało ból od czubków palców do samych barków. Nic nie mogłam poradzić na to, co się stało. Zbyt wiele mocy uciekło z moich rąk i broni, powodując kulę w złoto-zielonym kolorze wielkości piłki od koszykówki. Sztych zniknął całkowicie w jej świetle, po czym wystrzeliła do przodu. Zderzyła się nie tylko z mgłą i Cieniami, ale jak zasugerował mi huk, ze szklanym regałem i telewizorem, a mnie samą odrzuciła przez cały salon, aż plecami zderzyłam się ze ścianą. Mimo bólu, który rozszedł się od karku w dół, cieszyłam się, że nie przeleciałam dodatkowo przez cały przedpokój.
-Coś mówiłaś o niezniszczeniu domu – mruknął Yoh, gdy dobiegł do mnie i kucnął. Wcześniej wysłał kilka czerwonych łun światła i zyskał czas, by sprawdzić mój stan. Z brzękiem metalu wypuściłam miecz z dłoni, jednocześnie klnąc tak, jak tylko jedna osoba potrafiła. W ciemności, która nagle zaczęła mnie otaczać, skradając się powoli do mojej świadomości, mogłam sobie wyobrazić, że te zmartwione oczy w kolorze głębokiego brązu należały do Hao.
Gdy ponownie otworzyłam powieki, zrobiłam to tylko z jednego powodu. Pulsujący ból w skroniach i obolałe mięśnie zachęcały, bym zemdlała jeszcze raz. Ale było za cicho. A to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Salon był pobojowiskiem. Pokryty granatową, parującą cieczą nie wyglądał zbyt estetycznie, dodatkowo rozbite szkło i potrzaskane drewna nie dodawały uroku. Kanapa, na której jeszcze nie tak dawno leżałam, na swoim czerwonym boku nosiła ślad po długim rozcięciu ostrzem. Chociaż mgła się prawie cofnęła, czułam, że coś jest nie tak.
Jęknęłam z bólu. Yoh, stojący na środku salonu, odwrócił się i z uśmiechem ruszył w moją stronę.
-Dobrze się spało? - jako, że nie mogłam się śmiać, jedynie się uśmiechnęłam. Chciałam coś powiedzieć, gdy zobaczyłam, że z cofającej mgły wyjawiła się postać. To nie był Cień. Yoh odwrócił się, podążając za moim spojrzeniem. To był błąd. Sięgnęłam po swój sztylet i wypełniając go błyskawicznie foryoku rzuciłam przed siebie, tworząc Iskrę. Okapturzona postać, z runą wymalowaną na przedzie płaszcza, miała wzrok utkwiony w Yoh. Było za późno, gdy atak w kolorach żółci i czerwieni, nie ulegający mojej kontroli, wstęgą splecionego foryoku idealnie trafił w środek runy. Postać rozpłynęła się w czarnym dymie, a sztylet jakby przywiązany do mnie wrócił prosto do wyciągniętej dłoni. To nic nie znaczyło. Atak był tak mocny, że siła, którą naparłam na ścianę, spowodowała kolejną falę bólu. Przeciwnik zniknął, Yoh był zdezorientowany, a moje plecy bolały tak bardzo, że byłam o krok od kolejnego omdlenia. Bo tak było teraz łatwiej. A teraz i tak było za późno.
To nie był Cień, a Omen. W mojej głowie odezwała się Rosalie. Jej głos wskazywał na to, że bawiła się wyśmienicie. On widział runę, Yuki. Wiesz, co ona oznaczała?
Wiem, pomyślałam, cholera jasna, wiem. Rosalie się śmiała. Ja starałam nie stracić przytomności, gdy przyjaciele Asakury wbiegli do salonu.
Zabawa się zaczęła, Yuki. Ostatni szept Rosalie rozniósł się w moich myślach.


Następna notka będzie na moim drugim opowiadaniu, o tu. Zapewne jutro lub pojutrze. Przepisywanie z zeszytu okazało się dla mnie największą tortura, ale postaram się ją jakoś przeżyć ^ ^ W ogóle chciałam tak skromnie powiedzieć, że włącznie z dzisiejszym dniem, to cześć dni temu była rocznica mojego bloga. 19 lipca, ot, taka ładna data :D Kto by pomyślał, że od roku zajmuję się kartami postaci O.o A to taka ciekawostka była. Po roku dotarłam do połowy mojego opowiadania, jestem z siebie taka dumna, że zaszłam tak daleko xd Jak skończę, to poproszę fanfary, tak skromnie se zażyczę :D Do usłyszenia kochani ^^