Witam! Do pierwszej części rozdziału proponuję: http://www.youtube.com/watch?v=iNhy8QGQUEU. Jakoś mi się milej sprawdzało przy tym, oraz piosenka chodzi za mną wyjątkowo od paru dni. Życzę miłej lektury :)
Tamao:
Poruszyłam się niespokojnie. Ja...
po prostu nie wiedziałam, co się stało. Jak to się stało. Gdy
chciałam skulić się jeszcze bardziej, kant szafki zaczął wbijać
się w moje plecy. Cicho jęknęłam, gdy poczułam jak jego
spojrzenie stało się bardziej intensywne. Czułam je na sobie jak
nigdy wcześniej. Nie, nie, nie. To po prostu nie mogło się
zdarzyć. Jeżeli to było jeszcze możliwe, właśnie zarumieniłam
się jeszcze mocniej.
– Tamao – Yoh odezwał się
pierwszy raz od... nie wiem jak dawna. Nie wiem, jak długo staliśmy
w tym milczeniu. Jeszcze chwilę temu stałam w kuchni,
przygotowując herbatę dla przyjaciół, potem pojawił się on,
spytał, czy Hao naprawdę uratował mi życie i... i znalazłam się
tutaj. Zaciągnięta do jednego z nieużywanych pokoi... a
dokładniej w schowku na miotły. A teraz jego ręka, oparta tuż
obok mojej głowy, odgradza mi drogę ucieczki. A to właśnie
chciałam zrobić. Uciec.
– Tamao, spójrz na mnie –
powtórzył moje imię z taką mocą, aż musiałam podnieść
wzrok. Ponownie poczułam nacisk szafki, kiedy chciałam cofnąć
się pod naporem jego spojrzenia. W jego ciemnych tęczówkach
widziałam zbyt wiele bólu, by móc w nie patrzeć. Zbyt wiele
niemego błagania. I smutku. Po Chocolove. Jest naszym... Był
naszym przyjacielem. Yoh to odczuł. Ten ból jest czymś, czego nie
powinien doświadczać. Chciałam się teraz rozpłakać, ale
straciłam już zbyt wiele łez. Poczułam jego ciepłą dłoń na
swoim policzku . Zmusił mnie, bym podniosła wzrok i zmierzyła się
z jego udręczoną duszą, zamkniętą w tych ślicznych oczach. Nie
chciałam zostać ani chwili dłużej w tej pozycji. Nie... Chciałam
się do niego przytulić jeszcze mocniej, nie wypuścić z uścisku,
ale wiedziałam, że nie mogłam. Nie mogłam jednak też uciec,
więc rozwiązanie znalazłam w słowach. Zaczęłam opowiadać. O
Friedrichu, Hao i o swoich emocjach. O swoim strachu. Pozwoliłam
swoim emocjom wyjść w formie niespójnego morza słów, które dla
mnie samej były zbyt wielkim bałaganem, by je zrozumieć. Ale on
jakimś cudem rozumiał. Przytulił, co odblokowało łzy, które
myślałam, że przecież już się wylały. Szeptał do ucha jak
bardzo mu przykro, że go nie było. Potem była cisza, przerywana
jego ciepłym oddechem, który czułam na swojej szyi i biciem
naszych serc. Powoli się uspokoiłam i zbierałam siły na to, by
go odepchnąć. Boże kochany, jak ciężko mi było się na to
zebrać. Kto chciałby uciec od tego ciepła? Ale nie... to było
dla mnie zbyt wstydliwe, upokarzające i... nieodpowiednie. Wzięłam
głęboki wdech, nie zapominając o wydechu. Dokładnie. To bez
tlenu nie można żyć. Pomimo niespełnionego uczucia do Yoh, nie
powinnam wykorzystywać sytuacji. Delikatnie odsunęłam go od
siebie, ignorując bolesny ucisk w klatce piersiowej. Już chyba
bardziej speszona i czerwona być nie mogłam.
– Yoh... Ja... wszystko jest w
porządku. Dziękuję i... - nie wiedziałam co powiedzieć. Nie
patrząc mu w oczy wyminęłam go i szybko sięgnęłam do klamki.
Powstrzymał mnie silny uścisk dłoni Yoh na moim ramieniu.
– Nie uciekaj – wyszeptał cicho.
Och... człowiek mógłby się przyzwyczaić. Ale ja to przecież
wiem. On nie będzie mnie ścigał wiecznie. To tylko ten wieczór,
to tylko ten moment, gdy oboje jesteśmy pęknięci. A on ma
przecież narzeczoną. Zagryzłam zbyt mocno wargę na tę myśl.
Przełknęłam smak rdzy.
– Nie uciekam, Yoh. Przed tobą
przecież nie muszę. Ale ty powinieneś być teraz z Anną – gdy
tylko jego uścisk na krótką chwilę się poluźnił, wybiegłam
na korytarz. Ruszyłam przed siebie, pozwalając, by resztki łez
spłynęły mi po policzkach.
– Tamao! Nie jestem już... - nie
słyszałam co powiedział dalej. Oddaliłam się zbyt daleko, by
móc go słyszeć. Nie jesteś już kim? Sobą? Taki jak dawniej?
Zakochany?
Zamknęłam za sobą drzwi do swojego
pokoju z trzaskiem i osunęłam się na podłogę. Ile łez może
wylać człowiek, zanim się skończy? Proszę, proszę, wiem, że to
samolubne. Ale proszę, żeby Yoh nie miał na myśli, że nie jest
już moim przyjacielem...
Yuki:
Ta atmosfera... Była przerażająca. Chociaż Hao nie przyszedł i
nie przyjdzie, i tak we wszystkich obecnych się gotowało. I to
jedynie na moją obecność i opowieść. Chociaż oszczędnie w
słowa skróciłam im to, co się wydarzyło podczas ich
nieobecności. Ale oni milczeli. Żadne z nich nie wypowiedziało się
na temat przeżyć w księdze. Teraz panującą ciszę przerywały
nierównomierne oddechy. Przeniosłam wzrok na każdego z nich. Yoh
stojąc przy wejściu do salonu milczał oparty o ścianę, Ren z
Guan Dao w ręku opierał się o krawędź fotela. Za nim na kanapie
Pirika i Jun wystraszone i zaniepokojone siedziały obok Anny, której
twarz nie wyrażała nie mniej, nie więcej niż nic. Ryo i Horohoro
siedzieli pod ścianą, patrząc się przed siebie, jakby oczami
widzieli nie delikatnie zielone ściany, a coś innego. Będącego
dla innych zbyt daleko, by móc to zobaczyć. Faust wpatrywał się w
swoją ukochaną. W ich obrazku wpatrzonych w siebie kochanków było
coś tak smutnego, aż żal wkradał się do mojego serca. Mentalnie
westchnęłam i wygodniej rozsiadłam się na parapecie. Nie
wiedziałam, co teraz miałabym mówić.
– Co z tego mamy? - głos Yoh rozdarł ciszę. Podniosłam na niego
swój wzrok. Ja sama nie wiedziałam zbyt wiele.
– On wam powie. Jutro spotkacie się z Hao. W południe na Kamiennej Polanie. Yoh, potrafisz tam trafić? - przytaknął i ponownie wbił
swoje spojrzenie we własne dłonie. Wstałam. Chciałam zostawić
ich samych. Mój powrót z księgi nie należał do
najprzyjemniejszych. A oni nie mieli czasu przywyknąć do tego, jak
jest teraz. Do swego rodzaju pustki i nieokreślonej tęsknoty...
Ruszyłam do drzwi. Zatrzymało mnie szybkie uniesienie Guan Dao,
którego ostrze spoczęło tuż przed moją szyją.
Ren:
Powoli spojrzałem w zamglone oczy dziewczyny.
– Czy jest coś, czego nie wiemy, a powinniśmy? - chciałem zacząć
grzecznie. Nie wiele mi brakowało do wybuchu złości, ale wolałem
tę energie zatrzymać dla Hao i na nim ją wyładować. W bardzo
bolesny dla niego sposób...
– Jeżeli coś takiego jest, dowiecie się o tym jutro – nic się w
jej nastawieniu nie zmieniło. Ten sam monotonny ton, to samo
obojętne spojrzenie. To samo zmęczenie emanujące z każdego jej
najdrobniejszego gestu. Po raz setny od dawna przez moją głowę
przemknęło jedno pytanie: Kim do diabła jest ta dziewczyna? Coś
mi w niej nie pasowało... I nie tylko to, że trzymała z Hao.
– Ren – odezwała się Anna – opuść tę broń – nie odwracając
spojrzenia od Yuki, odpowiedziałem.
– Czemu nie powiesz nam o czym myśli? Może pewne informacje lepiej
poznać by było teraz? - zapytałem. Guan Dao nie drgnęło mi ani
o centymetr. Przynajmniej nie tak, by zrobić krzywdę dziewczynie.
Gdy odpowiedziało mi głuche milczenie, zirytowałem się – Anno?
– Ona nie wie – zmrużyłem oczy. Yuki przyłożyła dwa palce do
ostrza i w odpowiedni sposób odepchnęła je od siebie na dalszą
odległość. Jednak to nie wystarczało, by uniknąć skaleczenia.
Dziewczyna nie pozwoliła małym kroplom krwi upaść na ziemie i
oblizała palce. Skrzywiła się przez smak krwi. Uniosłem jedną
brew w geście zapytania. - Po coś weszliście do tej księgi.
Zrobiłam to też ja. Efekty większe, lub mniejsze, muszą być. By
zerwać ze światem iluzji, który wykreował Hao, musieliście
pozbyć się jego wpływów w waszej psychice. Zamknąć swój
umysł. Podświadomie zbudowaliśmy bardzo mocny mur wokół
własnych myśli.- Skorzystała z okazji, iż opuściłem niżej
broń, wyminęła mnie i podeszła do drzwi.
– Czemu tam weszłaś? - zapytałem jeszcze, zanim wyszła. Spojrzała
mi w oczy, ale coś było w tym innego. Jakby na chwilę straciła
nad czymś panowanie i bynajmniej, nie chodziło tutaj o moc. Raczej
panowanie nad swoim losem. Kontrolę nad życiem. Ale to wrażenie
zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Czy ja naprawdę mogłem
odczytać to tylko ze spojrzenia jej oczu?
– Są rzeczy na które nie mamy wpływu, Ren – mgła przyćmiła to
smutne spojrzenie. Mruknąłem coś niewyraźnie i usiadłem w
fotelu. Może były rzeczy, z którymi musiałem się z nią
zgodzić. Ale nie we wszystkim, nie przed wszystkimi i nie głośno.
Koniec końców i tak będziemy musieli najpierw... porozmawiać z
Hao, a potem upewnić się, że tym razem, wyślemy go prosto na
drugą stronę bez drogi powrotnej.
Yoh:
Yuki wyszła z pokoju. Zostawiła nas wszystkich z niezłym bałaganem
w głowie. Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Tego po prostu było
zbyt wiele... Potwierdzony powrót Hao, Tamao, która nie wie już co
ma myśleć, Chocolove, którego żartów już nigdy nie usłyszę...
Dodatkowo czuję się inaczej... po prostu źle. Jakby czegoś mi
brakowało, jakby jakiś kawałek mnie został w tej księdze...
Wyszedłem z salonu. Chciałem być sam. Poszedłem na dach, gdzie
mogłem w samotności usiąść i uporządkować swoje myśli. Ale
nawet nie zdążyłem spróbować. Hamowane łzy zaczęły lecieć po
moich policzkach. Nie ocierałem ich. To były łzy po moim
przyjacielu, nie mogłem się ich wstydzić... Nie potrafiłbym.
Chociaż to do mnie jeszcze nie docierało. Jak to, nie zobaczę
nigdy więcej Chocolove ganianego przez Treya i Rena? Jak to możliwe,
że można stracić kogoś tak łatwo? Czemu, na wszystkie duchy,
czemu nigdy nie myślałem o tej całej misji jako rzeczywistym
zagrożeniu? Czemu nie zdążyłem obronić swojego przyjaciela?
Spojrzałem w niebo usłane gwiazdami. Nie dało mi odpowiedzi na
żadne z moich pytań. Jedno wiedziałem. Gdy tylko wzejdzie słońce,
będzie trzeba zahamować ponownie łzy i smutek. Zamknąć je w
sobie.
Horohoro:
Nie wierzę w to wszystko. Nie wierzę, że stoję naprzeciwko
swojego wroga, który powinien być martwy. Yoh rozwalił przecież
gościa na pół! Hao nie miał prawa teraz stać tuż przede mną.
Nie z takim kpiącym uśmieszkiem na swoich ustach.
– Jesteście spóźnieni – powiedział spokojnie. Zacisnąłem dłoń
mocniej na Ikupasi. Taki był nasz wstępny plan. Najpierw
musieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej na temat księgi, zanim
rozpoczniemy walkę. Byłem jednak ciągle w najwyższej gotowości.
Nie na co dzień patrzy się w oczy osobie, którą jeszcze niedawno
skazało się na śmierć i piekło.
– Zapomniałem drogi – odpowiedział spokojnie Yoh, zgodnie z
prawdą. Droga do Kamiennej Polany wiodła poprzez gęsty las. Yoh
stał na przedzie naszej grupy, w obu rękach trzymając broń. Miał
wyjątkowo zacięte spojrzenie, a w oczach dzisiejszego ranka
widziałem tłumiony smutek. To nie była jeszcze pora, by zostawić
żałobę za przyjacielem w przeszłości. Westchnąłem. Czułem,
jak atmosfera robi się zbyt ciężka i napięta, wyczekiwaliśmy
ruchu przeciwnika.
– Co takiego wynieśliśmy z księgi? - Ren zrównał się z Yoh i
zaczął zaspokajać swoją ciekawość. Ha, mógłbym się założyć,
że krótko-majtek najchętniej już by poderwał się do ataku.
Ren:
– Co takiego? - zapytał z uśmieszkiem Asakura. Zacisnąłem dłoń
na Guan Dao. To jeszcze nie pora. Chociaż za chwilę będę mógł
wypróbować swoje moce na nim, jeśli szybciej nie uzyskam
odpowiedzi. - Już wiecie o blokowaniu swoich myśli – spojrzałem
przelotnie na Yuki siedzącą niedaleko Hao pod pniem drzewa. W
jednej dłoni trzymała złoty liść. Przez krótką chwilę
pomyślałem o tym, że zbliża się jesień. Potem znów pomyślałem
o niej. Czemu odnosiłem wrażenie, że jest jej obojętne po której
stronie by stała?
– Nie mamy całego dnia – uniosłem broń delikatnie w górę. Czy
on naprawdę myśli, że może sobie ze mną pogrywać?
– Nie atakuj w gniewie, Mistrzu Ren – usłyszałem cichy głos
swojego stróża. O czym on mówi? W jakim gniewie? Przecież jestem
spokojny. Cholernie bardzo wyluzowany, czyżby nie było tego po
mnie widać?
– Księga was wzmocniła. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie.
Efekty zobaczycie w przyszłości. A teraz... - Hao odwrócił się
i spokojnie ruszył przed siebie, przechodząc koło mniejszych
kamieni – Chodźcie za mną.
– Czekaj – zawołał za nim Yoh. Śledził ruchy swojego brata, nie
spuszczał z niego wzroku. - Jaką mamy pewność, że to nie jest
żadna pułapka? - Głupie pytanie Yoh. Naprawdę głupie pytanie.
Oczywiście, że...
– Żadnej – odparł obojętnie Hao. Za nim ruszyła Yuki.
Wymieniliśmy z Yoh i resztą spojrzenia. Wszyscy wiedzieliśmy
jedno. Musieliśmy być przygotowani na wszystko.
– Naprawdę myślisz, że podążymy za tobą na ślepo? Jakkolwiek
wróciłeś, Asakura, musiało ci to poprzewracać w głowie –
powiedziałem głośno. Bason zniknął, gotowy do ataku.
– Nie musisz iść, jeżeli nie chcesz. Jednak jeżeli nie pójdziesz
za mną, Ren, to nie dowiesz się, w co wplątał cię Król Duchów
– spojrzał na mnie tylko z ukosa, nie odwracając się do mnie.
Ruszył dalej, ignorując mój sprzeciw. Potrzebowałem jeszcze
tylko chwilę, by trzeźwe myśli do mnie powróciły. Nie no, tym
razem to ja go na pewno zabiję. Nie było innej opcji.
Yoh:
– Pojawiasz się znikąd. Można powiedzieć, że wstajesz z martwych.
Ratujesz życie Yoh i Tamao, dodatkowo na pewno wiesz więcej niż
my. Chyba rozumiesz, że najpierw musimy sobie wyjaśnić parę
rzeczy – słowa Anny mnie zatrzymały. Chciałem powstrzymać
Rena, który już umieścił Basona w Guan Dao, jednak na niego
słowa medium zadziałały tak samo. Odezwała się z samego końca,
nie podnosiła głosu, jednak każde słowo było wyraźnie. Hao też
się zatrzymał. Gdy się odwrócił na jego twarzy igrał
uśmieszek, którego nie umiałem zinterpretować.
– Chcecie się dowiedzieć wszystkiego tu i teraz, tak? - czemu miałem
złe przeczucia do planów Hao?
– Tak – Trey potwierdził za nas wszystkich. Teraz zacząłem
żałować tej decyzji, chociaż naprawdę chciałem wiedzieć.
Chciałem też wiedzieć, za co zginął Chocolove... Ale bałem się
odpowiedzi.
– Pamiętajcie, że sami o to prosiliście – Hao odparł
beznamiętnie, przymknął oczy i przyłożył po dwa palce do
skroni. Przez sekundę zastanowienia nie wiedziałem, co chce
zrobić. Nagle poczułem tępy ból w swojej głowie. Jakby coś
napierało na mój umysł... To było nie do wytrzymania. Usłyszałem
krzyk, jednak nie należał do mnie. Nie tylko ja to czułem. Pod
Treyem ugięły się kolana. Ryo zgiął się wpół, Faust zacisnął
dłoń na głowie, podobnie jak Ren. Anna ze skrzywioną miną
masowała sobie skronie. Zrozumiałem, że ból powodowany jest
naporem na naszą barierę umysłu. Opadłem na jedno kolano. I
nagle wybuchła jasność tuż przed moimi oczami, która po chwili
zamieniła się niewyraźny obraz. Była to polana, niesamowicie
podobna do tej, na której się znajdowaliśmy. Tylko szare skały
były wyższe, a wiatr mocniejszy. Była tam też niska tablica, na
której wyryto cztery znaki. Koło, liść, kwiat i błyskawicę.
Obraz zniknął, zabrał ze sobą również ból, po którym
pozostało mi ciche dzwonienie w uszach.
– Co to... - Horohoro podnosił się na nogi. Jego spojrzenie było
zdezorientowane – było? – dokończył, łapiąc równowagę.
– Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyszedł do góry... -
odpowiedział ze złośliwym uśmiechem Hao. - Teraz możemy
kontynuować rozmowę w tym miejscu – dopowiedział i usiadł na
pobliskim kamieniu.
– Zaczniesz mówić sam, czy mamy pytać o każdą rzecz sami? - Po
delikatnie zmienionym tonie Anny wiedziałem, że żyłka na jej
skroni zaczęła niebezpiecznie drżeć. Nie wróżyło to nic
dobrego. Przynajmniej nie dla Hao.
– To czego przed chwilą doświadczyliście, to pokazanie wam mojego
wspomnienia – On zaczął jednak bez pośpiechu tłumaczyć, nie
zwracając uwagi na wrogie słowa, gesty czy miny. - Dzięki księdze
umysły waszej szóstki w pewien sposób się związały.
Kontrolować to połączenie nie będzie łatwe, dodatkowo może
wywołać skutki uboczne jak niekontrolowane przekazywanie swoich
myśli, bóle głowy, zaślepianie rzeczywistości... więc lepiej,
żebyście tego nie próbowali, dopóki nie nauczycie się podstaw.
Uzyskaliście też nowe pokłady foryoku, które będą uaktywniać
się w trakcie waszych walk i treningów. Na efekty najlepiej
poczekać, nigdy nie wiadomo, jak mogliście zareagować na tamte
przeżycia – przerwał na chwilę. Jednak nie przeszkadzało mi
to. Przez chwilę twarz Choco pojawiła się przed moimi oczami, a
mi znów zachciało się zaszyć w samotności. Jednak nie był na
to czas. Skupiłem całą uwagę na Hao, który zaczął
kontynuować. - Najważniejszy jednak jest cel wyprawy i jego
powody. Nie mam zamiaru użerać się z nieświadomymi dzieciakami,
które przez swoją nieuwagę narażają misję na niepowodzenie.
Nie będę powtarzał dwa razy, więc lepiej dla was, jak
zrozumiecie za pierwszym razem – Yuki ponownie usiadła, Hao
przestał na chwilę mówić. Nasza szóstka stała wyprostowana i
czekała, by dowiedzieć się tego, co było przed nami od tak dawna
ukrywane.
– Dwa tysiące lat temu równowaga energii świata została zachwiana.
Nie chodzi tutaj o przewagę zła nad dobrem, raczej... - przerwał,
zastanawiając się na odpowiednim słowem, a ja stwierdziłem, że
będzie musiał nam wytłumaczyć to bardzo dokładnie. Hao
westchnął – inaczej. Nasz świat współgra z innymi. Granica
między naszym wymiarem, a innymi jest w tym momencie bardzo
solidna. Jednak dwa tysiące lat temu stała się beznadziejnie
zamazana. Zło w czystej postaci zaczęło przesiąkać do naszego
świata. Nie mówię tu o takim źle, za jakie na przykład uważacie
mnie. Najśmielsze i najokrutniejsze Zło zaistniało. Zgrupowanie
Szamanów podjęło próby ocalenia świata. Postanowiło wzmocnić
barierę między wymiarami, w tym celu przekonali Wielkiego Ducha,
by użyczał im swojej mocy. W ten sposób Zgromadzenie przyjęło
nazwę Rady Szamanów, a Wielki Duch, Króla Duchów. Zaczęto
organizować turniej. Jednak Zło zauważając potężną siłę
Króla Duchów, w momencie, kiedy zostało usuwane z naszego
wymiaru, zaszczepiło się w garstce zwyczajnych ludzi. Chociaż
granice zostały wzmocnione, ludzie, którzy wchłonęli Zło,
zaczęli szkodzić i okazało się, że są potężniejsi niż
ktokolwiek inny. Zaczęto nazywać ich Aurisis. Cel mieli jeden -
wyniszczyć planetę do tego stopnia, by granice między wymiarami
znów stały się słabe, dzięki czemu Zło, które nimi kierowało,
mogło ponownie zapanować. Czterech najsilniejszych szamanów
należących do Rady poświęciło swoje życie, ofiarowując całą
swoją energię życiową i duchową na walkę z Aurisis. Jednak
nawet z wsparciem Króla Duchów jedyne co mogli zrobić, to uwięzić
ich pomiędzy wymiarami, niezdolnymi do istnienia gdziekolwiek.
Pozostawili na wszelki wypadek po sobie Dary, zaklęte w czterech
kamieniach szlachetnych, które przyjęły kształt kolejno koła,
liścia, kwiatu i błyskawicy – w ten sposób dowiedziałem się,
co oznaczają wzory wyryte na tej skale we wspomnieniu Hao -
Wszystko byłoby dobrze i istniało tak, jak istnieje teraz, gdyby
nie fakt, iż Gwiazda Zniszczenia w niedalekiej przyszłości
przetnie niebo. Wytwarza ona negatywną energię, na tyle mocną, że
naruszy ona granice wymiarów. Aurisis wykorzysta to do wydostania
się ze swojej klatki. W bardzo pokrętny sposób mówi o tym
Przepowiednia Nocy - Hao przerwał mówić, jakby czekał na
naszą reakcję. Ja na razie miałem zbyt wielki mętlik w głowie.
Zło w czystej postaci? Zbyt potężni by ich pokonać? To są
żarty, prawda?
– Ile jest tych całych Aurusów? - zapytał Ryo, którego mina
mogłaby być przykładem, jak człowiek nie powinien wyglądać
przy myśleniu.
– Aurisis. Z tych ksiąg, które ostały się z zamierzchłych czasów,
wynika, że koło trzech – pokręciłem głową. I to jest ta
misja, którą powierzył nam Król Duchów?
– Nie da się tego powstrzymać? - spytałem z nutą nadziei w głosie.
Hao się zaśmiał, bynajmniej z wesołości.
– To już się zaczęło, Yoh – spojrzałem mu w oczy – Oni mają
swoich podwładnych, stracone dusze, podobno nawet demony niższych
rang, które zostały wcześniej wygnane. Granica musi być już
naruszona, jednak nie za bardzo. Mogli wysłać tylko takiego
Friedricha, który raczej miał być tylko ostrzeżeniem. -
przymknąłem oczy. Przecież nie może być aż tak źle. Nie może.
Zacisnąłem dłonie wokół swojej broni i odetchnąłem. Skoro
wybrał nas sam Król Duchów, to znaczy, że musimy mieć jakieś
szanse.
– Ren – zwróciłem się do przyjaciela. Długo utrzymałem
spojrzenie złotych oczu, po czym uśmiechnąłem się – musimy
odłożyć plan walki z Hao. Z tego co mówi wynika, że będziemy
musieli współpracować, czy nam się to podoba, czy nie - Tao
zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, po czym prawie
niezauważanie kiwnął głową.
– Skoro to sobie uzgodniliście, to zacznijcie się szykować do
wyjazdu. Musimy odnaleźć Kamienie – Hao ostatni raz spojrzał na
naszą szóstkę, po czym zniknął w płomieniach, teleportując
się z polany. Zostawił nas w ciszy i z natłokiem burzliwych słów.
Yuki wstała z ziemi i przeciągnęła się.
– Całkiem fajnie jest się teleportować... powinni tego uczyć w
szkołach albo coś – ruszyła w głąb lasu. Mówiła jednak
chyba nie do nas, a do swojego stróża. Dopiero gdy zostaliśmy
sami na polanie, usiadłem i już nie musiałem utrzymywać stanu
wszelkiej gotowości. Zawiał chłodny wiatr, a ciszę urozmaicało
jedynie jego pogwizdywanie i szumienie liści.
– Powiedzcie, że to żart – mruknął Trey, chowając twarz w
dłoniach.
– Cóż... Świat się nie wali, słońce świeci dalej... - odparłem,
szukając optymizmu. Przecież damy radę! Nikt mi nie będzie
umierał, załamywał się i popadał w depresję. Nikt więcej.
Zawsze jest nadzieja.
– Jeszcze nie... - spojrzałem na Annę. Miała dość nietypową dla
niej zmartwioną minę. Uśmiechnąłem się do niej ciepło. Wiem,
że wszystko będzie dobrze.
– Mamy czas do przygotowania się do tej walki – stwierdziłem. - A
teraz... - wstałem i podniosłem swoje miecze – zjadłbym całą
górę cheeseburgerów! - wyszczerzyłem się do swoich przyjaciół.
Chociaż w zakątku swojej głowy zanotowałem jeszcze, by wyjaśnić
nieporozumienie z Tamao. Unikała mnie od wczoraj... Kompletnie
zapomniałem ogłosić z Anną, że zerwaliśmy zaręczyny. Nie
znałem powodu medium, ale przecież kto by wiedział co jej chodzi
po głowie?*
Hao:
Ciszę przerwało trzaśniecie drzwiami, a zapach ziół został na
chwilę rozproszony przez chłodne powietrze. Uchyliłem jedno oko,
dzięki czemu zobaczyłem, jak Yuki wchodzi do chatki. Bez słowa
podeszła do mojego futonu, stawiając na małej szafeczce tace z
kolacją. Wzięła sobie jedną z kanapek i usiadła tuż przy moich
nogach.
– Mógłbyś zacząć chodzić chociażby na kolacje – podjęła
temat, w międzyczasie przełykając kęsy. Szczerze mówiąc to
przyzwyczaiłem się do naszych wspólnych posiłków. Chociaż
zawsze przybywały w samej ciszy, było w tym coś pokrzepiającego.
Jeszcze kilka miesięcy temu jadałem ze swoimi uczniami...
Sięgnąłem po herbatę i westchnąłem. Dziewczyna rzucała mi
niespokojne spojrzenia, jakby nie wiedziała, czy może o coś
zapytać.
– Wydusisz to wreszcie? - spojrzała na mnie, po chwili przechylając
głowę na bok.
– Wyjeżdżacie prawda? - wyszeptała. Nie wiedziałem czemu, ale
zdawało mi się, iż tego nie chciała. Tak jakby jej spojrzenie mi
to mówiło... Wzruszyłem ramionami. Powiedziałem dzisiaj
szamanom, że potrzebujemy znaleźć cztery kamienie i musimy jak
najszybciej wyruszać.
– Niedługo. Najprawdopodobniej pojutrze. Nie mamy czasu – złote
plamki na jej tęczówkach i ich błyszczące zielone obramowanie
zgasło. Przywołała uśmiech.
– Będzie tu strasznie cicho – już się nie odezwała, tak samo jak
ja. Zabrała talerze i wyszła.
Yuki:
Zamknęłam drzwi od jednego z nieużywanych pokoi w rezydencji
Asakurów. Tutaj było przyjemnie ciepło, nie tak jak w drewnianej
chatce. Podeszłam do okna, za którym było już ciemno, a chłodny
wiatr strącał kolejne liście z drzew. Przymknęłam oczy. W tym
momencie wróciły do mnie słowa Asakury z księgi. „Kiedy
opuścisz tę księgę, poczujesz niewyobrażalną tęsknotę za tym,
czego najbardziej pragniesz. Przygotuj się na to...”
Westchnęłam i pokręciłam głową, która stała się jednym
wielkim bałaganem. Nie wiedziałam, za czym miałabym niby tęsknić,
chociaż może nie chciałam wiedzieć? Odkąd wróciłam, czułam, że
czegoś mi brakuje, ale przecież wystarczy, że będę to
usprawiedliwiać głupią podświadomością reagującą na słowa
Asakury. Przecież kawałek serca nie może zostać po drugiej
stronie, taka metafora jest po prostu zbyt nielogiczna. Kolejne
westchnienie przedarło ciszę, a mnie zaczęło ogarniać
zmęczenie. Uchyliłam okno. Jesienne powietrze pachniało zmianami.
***
* Zerwanie zaręczyn było w notce 9 ( informacja zamieszczona ze względu na to, że nie pomyślałam, iż mogliście zapomnieć co się działo tak dawno temu, skoro o tym w ogóle nie pisałam. Dziękuję Mii-chan za uświadomienie mnie o tym ^^ )
Ja i moje opóźnienia ^ ^ Ale ja naprawdę nie lubię tłumaczyć. Mam w naturze po prostu mówienie nieskładnie i dopowiadanie nie potrzebnych wątków... dlatego wybaczcie sposób, w jaki jest napisana ta notka. Odpowiadając na wasze komentarze, z których zawsze się cieszę, powiem tak:
- Chocolove dla mnie zawsze był nie tyle co obojętną i neutralna postacią, co denerwującą. Szczęśliwej historyjki usłanej różami nie będzie, więc od niego sobie rozpoczęłam małą masakre, hihi. Dlatego też ciężko mi było wyrażać żałobę reszty wesołej gromadki...
Co do powodu, dla którego Faust nie wolał zostać w księdze... Cóż, myślałam, że to oczywiste jednak jest, ale wytłumaczę, bo szkoda mi miejsca w notce. A postarałam się ją skrocić i dziś mamy troszkę ponad 5,5 str:) Drugie wcielenie Hao Asakury mówi o tamtym świecie w księdze jako wizji idealnej ziemi. Szamani mają też w świadomości, że weszli do księgi. I teraz stawiając się w sytuacji Fausta, po prostu wiedziałam, że wybór jest oczywisty. Ma do wyboru żyć w idealnym świecie z Elizą, jednak w momencie kiedy wybierał - wiedział o tym, że jego prawdziwa ukochana w formie ducha została na ziemi. Dla mnie było oczywiste że chciał wrócić do tej prawdziwej, bo z miłości nie mógłby nawet skazać Elizę na samotność.
Obiecuję kolejną notkę jeszcze w tym miesiącu! Powiedzmy, że najcięższe dla mnie fragmenty mam już za sobą.