Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

wtorek, 24 lipca 2012

18. Zapach Morza Śródziemnego

Yoh:
 Po raz kolejny obudziłem się tuż przed wschodem słońca. Nie widząc szans na ponowne zaśnięcie, po cichu podszedłem do okna, za którym wciąż panowała ciemność. Dzięki domu znajdującemu się na wzniesieniu mogłem obserwować, jak najbliższe miasteczko pogrążone w śnie skąpało się w długich cieniach i blasku księżyca. Oparłem czoło o szybę, ciesząc się jej chłodem. Ponownie zacząłem analizować wszystko, co wiedziałem. 
Automatycznie odnalazłem małe wgłębienie wykute w srebrnej kulce, zawieszonej na mojej szyi. Runa przedstawiająca spiralę z odchodzącymi od jej kolistej linii kreskami, według Hao miała być symbolem diamentu, którego właścicielem się stałem. Yuki i jej Duch Stróż runę odczytały jako stary znak światła, którym oznaczano miejsca, gdzie brakowało nadziei, by sprowadzić tam dobro, mające promieniować w ciemności, przywrócić brakujące wartości. 
Nie zrozumiałem od tygodnia, czemu ten dar znalazł się w moich rękach. Małe ziarenko zwątpienia w samego siebie i własne idee zasiane dawno temu, podczas wygranej walki w Gwiezdnym Sanktuarium, teraz wyrosło, tworząc pnącza tłumiące mój szczery optymizm. Czasami miałem ochotę krzyczeć i wołać o pomoc w odnalezieniu siebie samego, tego wiecznie uśmiechniętego mnie, ale nie mogłem. Wstrętne liście strachu i pogardy dla własnej osoby zapychały mi usta i uniemożliwiały wydanie chociażby jęku bezsilności. Nigdy bym nie pomyślał, że takie małe ziarenko może tak bardzo osłabić.
Runa rozbłysła ciepłym światłem w ciemnym pokoju, zrównując swój blask z tym księżyca. Warstwa srebra zaczęła się kruszyć i rozsypywać niby drobny kurz, który osiadł na nieużywanych meblach. Jak zawsze to zjawisko sprawiło, że wstrzymywałem oddech. Nie chciałem wierzyć własnym oczom, gdy w dłoni, między kciukiem a palcem wskazującym, widziałem oszlifowany diament. Tak piękny, tak idealny. Po chwili kamień szlachetny znów pokrył się srebrem, jednak jego blask przez chwilę tkwił w moich oczach.
Spojrzałem przez okno. Noc była tak spokojna, że niepokój w mojej duszy chciał ze wstydu schować się jeszcze głębiej, jeśli tylko by mógł. Zdawał się nie pasować do harmonii natury. Sam chciałbym schować się przed wszystkim, co mnie otaczało. Skażone ideały gniły powoli, powodując nieznośny ból duszy, która stała się tak brzydka, że bałbym się pokazać jej prawdziwe oblicze komukolwiek. To dla przyjaciół znajdowałem siłę, by z uśmiechem witać się z każdym dniem. Wstawałem rano z łóżka tylko dzięki ich wierze w moją bezgraniczną dobroć. Niezrozumienie zostawiałem w niepościelonym łóżku i poplątanej pościeli. Bo jak osoba, która podniosła rękę na własnego brata, celowo godząc w serce i chcąc jego śmierci, mogła pasować do obrazu dobra? To nie skutki czynią nas tym, kim jesteśmy. To chęci i czyny, które zrobiliśmy nas określają. Ja miałem szczęście, że Hao tak łatwo nie da się zabić, a to nie zmienia faktu, że naprawdę chciałem to zrobić. Westchnąłem ciężko, gdy pierwsze promienie słońca pokazały się na horyzoncie.
Byłem Diamentem. Diament miał nieść nadzieję, jak ten pierwszy promień słońca. Ja powoli ją traciłem. Diament obrał sobie złego właściciela.

Ren:
Nic nie było stracone. Tydzień wystarczył, by moja duma pozbyła się kolców złości, drobnych jak te kaktusów, głęboko w niej utkwionych. Musiałem to sobie powtarzać. Zostały jeszcze trzy kamienie, o których mówiła Przepowiednia Nocy. Jeszcze pokażę siłę rodu Tao. Jeszcze nic nie było stracone.
-Ren! Mówię do ciebie! - krzyk otrząsnął mnie z rozmyślań. Spojrzałem na Annę i uświadomiłem sobie, że ponownie zamyśliłem się tam, gdzie nie powinienem. - Sól. Daj mi ją – powstrzymałem się od westchnięcia i podałem jej sól. Zbyt często i zbyt łatwo zdarzało mi się wyizolować od bodźców zewnętrznych. Było to dla mnie niezbyt wygodne, skoro traciłem tym samym swoją czujność. W nocy nie słyszałem chrapania Treya, a to nie wróży nic dobrego. Wróg nie miałby problemów z zakradnięciem się do mnie pod sam nos. Cholera, to jakbym nie słyszał pracującej starej betoniarki na drugim końcu pokoju. Musiałem skończyć z takim zachowaniem. Może miało to coś wspólnego z szumieniem Morza Śródziemnego, które docierało do każdego zakamarku tego domu? Ciepłe dni i chłodna bryza działały wyjątkowo uspokajająco.
Trey powiedział coś niezbyt wyraźnie, gdy jednocześnie próbował przełknąć naraz pół kanapki.
-Mógłbyś jeszcze raz? - spytała spokojnie Anna znad herbaty.
-Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, kiedy stąd wyjedziemy? - słuszne pytanie, Trey. Nie robimy nic, poza czekaniem. Jednak ta rozmowa miała już miejsce i niestety znałem jej dalszą część.
-Jak wróci Hao – ta sama odpowiedź co zawsze padła od strony Yuki, która od samego przyjazdu na Maltę cierpiała na bóle głowy. Niezainteresowana śniadaniem leżała na kanapie.
-Cały czas to powtarzasz, a jaką możesz mieć pewność, że nas znajdzie? Nawet nie jesteśmy we Włoszech, jak to sobie zażyczył – w spokoju nalałem sobie więcej mleka do szklanki, ignorując Treya i odpowiedź, jaką uzyskał.
-Trey, niedocenianie Hao jest błędem. A on was potrzebuje tak samo, jak wy jego i dlatego wróci.
-Nie. Ja mam już dość. Nie robimy nic innego, tylko liczymy na Hao. - O, to coś nowego. Podniosłem wzrok i niby od niechcenia obserwowałem Horohoro. Jego zagubienie rosło z dnia na dzień i wreszcie nadszedł moment, w którym nie wytrzymał. Oparł głowę na dłoniach i zgaszonym głosem zaczął plątać się we własnych słowach. - Yoh przeciął gościa na pół! Rozwalił go, aż się dymiło! A on sobie wraca, jak gdyby nigdy nic, z tą jego gadką o tym, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu, o tym, jak to musimy nagle działać wspólnie, bez słowa, jakim to sposobem nie leży wyrzucony gdzieś na pustyni, najlepiej w dwóch kawałkach! Bo katana Yoh nie chybiła! Widziałem na własne oczy i wiem, że tego ciosu nie powinien przeżyć! A nikt nam o niczym nie mówi. Ani rada, ani Hao. Czy my w ogóle wiemy o co walczymy? - ciężko mi było stwierdzić to przed samym sobą, ale nagle zrobiło mi się z powodu Treya... przykro. Chwila. Mi? Przykro? Ja w ogóle mogłem coś takiego czuć? Niedobrze. Jeszcze niedawno nie wiedziałem jak takie uczucie może wyglądać, a teraz... Nie, nie mogę o tym myśleć.
-Tak, Trey – ciszę przerwał Yoh – Walczymy za dobro, bo jest je zbyt łatwo zniszczyć. A Aurisis obrało sobie to za cel. Musimy ich powstrzymać. Musimy.

Yuki:
Coś niedobrego zawisło w powietrzu. Od samego rana atmosfera była zbyt nerwowa. Sama ta rozmowa nie dawała mi dobrych przeczuć. A jeśli miałabym wierzyć w cokolwiek, to były to właśnie moje przeczucia. Pomimo bólu głowy starałam się mówić logicznie.
-Wyobraźcie sobie...- odsunęłam poduszkę od swoich ust – że zostaliście uwięzieni gdzieś pomiędzy jak Aurisis. Na dwa tysiące lat. Odebrano wam wolność, zamknięto na ciasnym kawałku własnej ziemi. To niezbyt ciekawa sytuacja. Powiesz Ren, o czym marzyłbyś najbardziej, gdybyś znalazł się na ich miejscu? - zapytałam, podpierając się na łokciach.
-O zemście – odparł szybko i pewnie, a ja przytaknęłam. Zamknęłam oczy i opadając na poduszkę, marzyłam, by słońce schowało się za chmurami.
-Hao wam tego nie tłumaczył? Jeśli nie będziecie działać razem, najpierw Król Duchów przestanie istnieć wraz z Radą Szamanów, potem wrócą do swoich poprzednich planów. Jeśli Aurisis wygra, to ja czarno widzę naszą przyszłość – gdy skończyłam mówić, obok mnie pojawiła się Rosalie. Spod jej ciemnozielonego kaptura jak zawsze widać było jedynie krzywy uśmiech.
-Zbliża się ten dzień – szepnęła, a ja poczułam na sobie jej wzrok.
-Mogłabyś jaśniej?
-Dies irae – i znikła. Westchnęłam. Na samo wspomnienie dni, kiedy musiałam mieć słownik łaciny przy sobie, żeby ją zrozumieć, zemdliło mnie. Chociaż tylko dzięki niej jako mój Duch Stróż mogłam dowiedzieć się tyle o przeszłości, starych runach i jeszcze starszych językach.
-Yuki?- wstałam i podeszłam do największego okna w salonie. Słońce niemiłosiernie wypełniało każdy kąt tego domu, a ja nie miałam ochoty na taką jasność. Zasłoniłam kremową zasłoną okno i spokojnie odwróciłam się do szamanów.
-Dzień gniewu – nie mogłam opanować delikatnego uśmiechu – Oj, to tylko brzmi tak groźnie... Znaczy tyle, co najzwyklejsza zemsta. Jedynie dodatkowo ma nieść z sobą zło i negatywne uczucia, ale... Ale nie mamy czym się martwić, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. - Już mówiąc te słowa poczułam nagły niepokój. Podniosłam swój wzrok tak, by spojrzeć w oczy brązowookiej dziewczynie. -Anno...
-Wiem – przerwała mi, jednocześnie odstawiając kubek na stół. - Coś jest nie tak.

Ren:
Żadna z dziewczyn nie musiała nam tłumaczyć, co takiego jest nie tak. Tydzień, chociaż spędzony na Malcie, przepełniony był treningami, które nie mogły nam pomóc zapomnieć szczegółów walki z Cieniami na tamtej wysepce. Tydzień to zdecydowanie za mało, by nie skojarzyć źródła smrodu zgnilizny i rozkładu.
Miecz z cichym szczęknięciem otworzył się. Metal odbijając promienie słońca zamigotał przyjaźnie, wywołując u mnie uśmiech. W walce czułem się najlepiej.
Ostrzegawcza mgła, zbyt gęsta by być naturalną, otoczyła nas wokoło. Wyciągnąłem miecz do przodu i po raz ostatni rozejrzałem się. Za plecami miałem wejściowe drzwi do domu. Przez chwilę po mojej lewej stronie mignął mi Trey. Wiedziałem, że równomiernie rozstawieni byli jeszcze Faust, Ryo i Anna. Utrzymać Cienie z dala od domu, to było nasze zadanie. W środku został Yoh, Diament, którego musieliśmy chronić, nawet, jeśli w tym momencie ta ochrona wydawała się niepotrzebna. Nie chcieliśmy kusić losu, z tego powodu Yuki także została w środku. Miała problemy ze swoim foryoku już przed wejściem do Księgi, a nikt z nas nie chciał się dowiedzieć, jak bardzo jej moc może wymknąć się spod kontroli. Po raz kolejny mogłem jedynie się zastanawiać, czemu Hao trzymał ją przy sobie.
Spojrzałem naprzeciwko siebie. Mgła zagęściła się, a smród nasilił. Wiatr, który ustał, spowodował zaduch.
-Bason! - wezwałem swojego Stróża i umieściłem go w mieczu. Zaczęło się.
Pierwszy Cień, który się pojawił, był wyraźnym znakiem, że Aurisis rośnie w siłę. Poprzednie stworzenia ledwo przypominały ludzi, w których mogli zakląć swoje poddane upadłe dusze. Teraz miałem wrażenie, że przede mną stoją prawdziwi szamani czy ludzie, z mieczami i toporami. Tylko w nielicznych miejscach granatowy odcień skóry zdradzał ich nienaturalne pochodzenie.
Poczułem przyjemne mrowienie w palcach, gdy nowe pokłady foryoku wrzały we mnie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. No dalej, kruche marionetki. Chodźcie bliżej, pokażę wam najszybszą drogę, by przemienić się w pył.

Yoh:
Szczęk broni ponownie przedarł się przez zamknięte okna domu, docierając do moich uszu. Metal, który napotyka na swojej drodze inny, wydaje ostry i nieprzyjemny dźwięk. Jest i będzie utrapieniem za każdym razem, bo daje świadomość, że obca broń zderzyła się z bronią mojego przyjaciela. A ja stałem w salonie, oddzielony ścianami od zgiełku walki.
Podniosłem wzrok z podłogi. Chociaż nie byłem w salonie sam, byłem jako jedyny kłębkiem nerwów. Amidamaru w skupieniu wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z zewnątrz.
-Yoh, usiądź. Proszę. - Spojrzałem na Yuki. Opierając się o barek, dzielący kuchnię od salonu, popijała napar z ziół, który podobno miał zmniejszyć ból głowy. Delikatnie się uśmiechała, jednak ten uśmiech nie likwidował zmęczenia z jej twarzy, a zieleń oczu wciąż była zamglona i pozbawiona blasku. Pokazała mi stojący obok niej stołek. Posłusznie usiadłem, chociaż chciałem wybiec i walczyć. Ale Annie się nie sprzeciwia, gdy grozi całodziennym potrojonym treningiem i wznowioną dietę. Wierzyłem w swoich przyjaciół, co nie pozwalało mi, by ingerować w ich decyzje.
-To tylko Cienie, Yoh. Odbicie upadłych dusz. Nie masz się czym martwić – przysunęła w moją stronę kubek z chłodną herbatą.
-Nigdy nie lekceważ przeciwnika – mruknąłem i zacisnąłem dłonie. W tym samym momencie ktoś, albo coś, zderzyło się z hukiem ze ścianą. Yuki parsknęła.
-Cienie to tylko marionetki w rękach Aurisis – powiedziała spokojnie, głosem wypranym z wszelkich emocji – Nic nie znaczące pionki. Za każdym razem są demonstracją mocy, która wzrasta, ostrzeżeniem, że niedługo osobiście będą mogli wedrzeć się do naszego świata. Jednak to nastanie dopiero wtedy, kiedy Gwiazda Zniszczenia przetnie niebo, a według Hao na to musimy jeszcze poczekać. Teraz Cienie są tylko znakiem, ostrzeżeniem, że wiedzą. Wiedzą, że mamy diament. Yoh... - podniosłem zaciekawiony wzrok. 
-Tak?
-Wyciągnij broń. Mam złe przeczucia – Ja też je miałem. Zrobiło się za cicho.

Tamao:
Po tygodniu nerwów i niepokoju mogłam w spokoju oczyścić swój umysł. Pomieszczenie było zacienione, rozświetlone trzema świecami rozłożonymi wokół planszy, na której znajdowały się drobiazgi należące do moich przyjaciół. Miałam wywołać wizję, by dowiedzieć się, co się u nich dzieje. Westchnęłam cicho i wytarłam kroplę potu ze skroni. Byłam zmęczona kolejnymi bezowocnymi próbami, jednak czułam, że dzisiaj mi się uda. Zamknęłam oczy. Podróż do Palomar Mountain zaczęła schodzić na drugi plan, razem z Yohmei i jego nowym mottem życiowym. Żadna kropla foryoku w nadchodzącej walce nie może być niewykorzystana i zmarnowana. Powoli wyrzucałam z myśli stolicę szamaństwa, w której nawet dzieci wiedziały o wojnie, która miała się zbliżać. Nie było we mnie już troski i niepewności. Chciałam pozostawić jedynie spokój. Wdech i wydech. Bicie mojego serca, nic więcej. Nie ma czasu, nie ma krwi i wojny, nie ma szaleństwa w oczach, gdy postanawia się zemstę. Nie tego szukałam. Dalej, przez ten zamglony obraz, musiałam podążać dalej. Yoh... Gdzie jesteś Yoh... Trey? Nie... Ryo, och, Ryo... To nie ty. Faust... Nikogo. Wysiłek znowu dał o sobie znać. Nie, nie mogę teraz się poddać. To już jest blisko. Światło i chłód... Co to znaczy? Anna? Nie, to nie ona. Wokół mnie są chmury, włosy smagane są zimnym wiatrem, na skórę wpełzały dreszcze i gęsia skórka. Czyimi oczami widziałam? Nie... to już nie ja. Jestem nim. Dalej, niech zobaczę. Ból pulsujący w skroniach dał mi podświadomie znać, że za chwilę pojawi się wizja. Jeszcze chwilę. Muszę wytrzymać, by...
Stało się.
Są miejsca, w których czas nie płynie. Są osoby, które się nie zmieniają. Nie dlatego, że nie chcą. Nie mogą. Reese była wpatrzona we mnie swoimi płonącymi zielonymi oczami, ze złotymi plamkami płynącymi jak topione złoto. Wezwałem ją, wykorzystałem jej słabość lata temu, a ona wciąż potrafiła patrzeć na mnie z uniesioną głową. Nie bała się. A nawet jeśli, potrafiła to perfekcyjnie ukryć.
-Pytasz czemu? - jej śmiech brzmiał jakby setki drobnych sopli zaczęło pękać mi przy uszach. Była tylko duchem, przywołaną zjawą, co sprawiało, że jej wizerunek nie przywodził na myśl zwykłego człowieka. - Twoja pieczęć ją hamuje, mój drogi. Ja to czułam, czuła to moja córka i jej dzieci. Każda z nas oddawała trochę z siebie samej dla tej pieczęci, a ona otrzymała to wszystko jak największy dar. A będzie mogła go tylko otworzyć, jak zrobi pełen krok do wypełnienia przysięgi. Nie tylko kroczek, jak uratowanie cię po twoim efektownym powrocie. Nie, ona ma zrobić coś, co pokaże jej samej, że jej przeznaczeniem jest tylko jedno. - Tym razem ja się śmiałem.
-Teraz usłyszę mowę o przeznaczeniu i jego sile? Reese, proszę, nie rozśmieszaj mnie. Ktoś mi już udowodnił, że z przeznaczeniem można walczyć. - migawka wspomnień o Yoh i Gwiezdnym Sanktuarium pojawiła się przed moimi oczami.
-Nie kpij sobie, mój drogi. Nie uważasz, że takie zachowanie będzie niestosowne? Yuki musi uświadomić sobie, że jej przeznaczeniem nie ma być zbieżnością zdarzeń. Ty jesteś jej przeznaczeniem, mój drogi  szamanie. To ty zdecydujesz czy dożyje sędziwych lat i grupki wnucząt, czy umrze broniąc twojej osoby. Śmierć zeszła na drugi plan dla niej, bo nawet jej życie po śmierci zależy od twojego widzimisię. Dlatego nie kpij z przeznaczenia, bo dla niej to jest równe, że jej przeznaczenie właśnie wyśmiewa jej los. Ale pamiętaj. Dałeś obietnicę, mój drogi. Zadbasz o to, by Bezsenni mogli wreszcie śnić, byśmy mogli wreszcie połączyć się z Królem Duchów, by zdjęto z nas miano zdrajców. Myśl o tym, nie... Nigdy nie zapomnij, że każdy czyn Yuki świadczy o tym, jak bardzo pragnie spełnić moją przysięgę. Przy każdym swoim oddechu pamiętaj, że Bezsenni to coś więcej niż zabawa w sny i koszmary.
Obrazy się zamazały, zimno zastąpiło ciepło. Biel chmur zastąpiły szarości i pomarańczowe płomyki świec. Świec, które spaliły się niemal całkowicie.
Zmęczona położyłam się na zimnych, dębowych deskach. Powoli wracałam do siebie samej. Tylko jedna myśl nie pozwalała mi unormować oddechu.
Widziałam Hao. Wiedziałam kim jest Yuki od Silvy. Jednak tego się nie spodziewałam. Zamknęłam powieki. Współczułam Yuki, a słowa Reese nie znikały z mojej głowy. Przeznaczeniem Yuki jest Hao. A ja nie chciałam myśleć, co takie przeznaczenie może przynieść.

Yuki:
Nie mogłam zrozumieć tylko jednego. Czemu idealne plany okazywały się jednak tylko pozornie idealne i miały w zwyczaju sypać się jak piaski z zamku. Trzymać mnie i Yoh z dala od Cieni. Taki proste założenie zdawało się idealne. I chłopcy dla treningu rozprostują kości, Aurisis pokaże nam jak to rosną w siłę, a ja i Yoh przy herbacie i ziółkach spokojnie przeczekamy potyczkę, która tak ważną nie jest. I wilk syty, i owca cała. Mała, tak drobna wada naszego planu okazała się jednak dość zauważalna. Mgły nie można było powstrzymać.
Przez rozbite okno i szczeliny w drzwiach zaczęła się ona wdzierać do salonu w powolnym tempie. Staczała się ze szczytu schodów, wpełzała przez przedpokój. W krótkim czasie otoczyła nas ze wszystkich stron. Z rezygnacją wyjęłam zza paska przymocowany sztylet. Pierwsze Cienie wyjawiające się zza mgły zostały pokonane dzięki Yoh i jego Niebiańskiemu Cięciu. Umieściłam Rosalie w broni, a sztylet dzięki foryoku wydłużył się do rozmiarów miecza. Rozeta wykuta na rękojeści błysnęła poświatą. Nieprzyjemne drgnięcie w mojej dłoni przypomniało mi, że jeszcze nie opanowałam swojej mocy.
-Yoh – zaczęłam spokojnie, wpatrując w nowych przeciwników – Postaraj się zminimalizować straty w domu – następnie odstąpiłam od jego boku, tak samo jak on ruszając przed siebie. Ruchy, które zostały we mnie wpojone dzięki przeróżnym treningom, wypłynęły same. Odskoczyłam w lewo, unikając tym samym katanie Cienia w postaci kobiety, następnie z pół obrotu zaatakowałam, celując w bok. Skutecznie. Cofnęłam się do tyłu, by uniknąć rozpryskowi granatowej mazi.
-To może wyjdziemy na zewnątrz? - spytał Yoh, a ja mogłabym przysiąc, że gdybym odwróciła wzrok od przeciwnika, zobaczyłabym rozbrajająco szczery uśmiech. Zamiast tego z wypadem wprzód przeszyłam między żebrami Cień.
-I wystawić się na jeszcze większą liczbę tych kreatur? Jeszcze Ren przez pomyłkę zaszlachtuje nas tym swoim mieczem – odkrzyknęłam, bo hałas robił się coraz większy. Atak ciężko opadającego topora na mnie zablokowałam tuż nad głową zastawą. Zaklęłam cicho, odpychając ostrze, obrotem mijając kolejny cios i z zamachem swoim mieczem przecinając krtań przeciwnika. Za plecami usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, a zaraz po nim obok mojego ramienia przemknęło Niebiańskie Cięcie. Mgła dawała nam widoczność mniej więcej dwóch, lub trzech metrów. Odnalazłam Yoh, idąc za hałasami metalu. Po drodze pozbyłam się dwóch przeciwników. W duchu przeklęłam fakt, że wynajęliśmy tak przestronne miejsce. 
-Zaraz już całkowicie nie będziemy nic widzieć – krzyknął – Przez tę mgłę pozabijamy się o meble!
-Trochę optymizmu, Yoh! - zanim dokończyłam zdanie przewróciłam wysoką palemkę w doniczce prosto pod nogi Cieniowi. Gdy się zachwiał, mogłam śmiertelnie zaatakować. - Na pewno pamiętasz gdzie stoi kanapa! - Yoh parsknął. Ja straciłam ochotę do śmiechu. Foryoku usilnie trzymane w ostrzu powodowało ból od czubków palców do samych barków. Nic nie mogłam poradzić na to, co się stało. Zbyt wiele mocy uciekło z moich rąk i broni, powodując kulę w złoto-zielonym kolorze wielkości piłki od koszykówki. Sztych zniknął całkowicie w jej świetle, po czym wystrzeliła do przodu. Zderzyła się nie tylko z mgłą i Cieniami, ale jak zasugerował mi huk, ze szklanym regałem i telewizorem, a mnie samą odrzuciła przez cały salon, aż plecami zderzyłam się ze ścianą. Mimo bólu, który rozszedł się od karku w dół, cieszyłam się, że nie przeleciałam dodatkowo przez cały przedpokój.
-Coś mówiłaś o niezniszczeniu domu – mruknął Yoh, gdy dobiegł do mnie i kucnął. Wcześniej wysłał kilka czerwonych łun światła i zyskał czas, by sprawdzić mój stan. Z brzękiem metalu wypuściłam miecz z dłoni, jednocześnie klnąc tak, jak tylko jedna osoba potrafiła. W ciemności, która nagle zaczęła mnie otaczać, skradając się powoli do mojej świadomości, mogłam sobie wyobrazić, że te zmartwione oczy w kolorze głębokiego brązu należały do Hao.
Gdy ponownie otworzyłam powieki, zrobiłam to tylko z jednego powodu. Pulsujący ból w skroniach i obolałe mięśnie zachęcały, bym zemdlała jeszcze raz. Ale było za cicho. A to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Salon był pobojowiskiem. Pokryty granatową, parującą cieczą nie wyglądał zbyt estetycznie, dodatkowo rozbite szkło i potrzaskane drewna nie dodawały uroku. Kanapa, na której jeszcze nie tak dawno leżałam, na swoim czerwonym boku nosiła ślad po długim rozcięciu ostrzem. Chociaż mgła się prawie cofnęła, czułam, że coś jest nie tak.
Jęknęłam z bólu. Yoh, stojący na środku salonu, odwrócił się i z uśmiechem ruszył w moją stronę.
-Dobrze się spało? - jako, że nie mogłam się śmiać, jedynie się uśmiechnęłam. Chciałam coś powiedzieć, gdy zobaczyłam, że z cofającej mgły wyjawiła się postać. To nie był Cień. Yoh odwrócił się, podążając za moim spojrzeniem. To był błąd. Sięgnęłam po swój sztylet i wypełniając go błyskawicznie foryoku rzuciłam przed siebie, tworząc Iskrę. Okapturzona postać, z runą wymalowaną na przedzie płaszcza, miała wzrok utkwiony w Yoh. Było za późno, gdy atak w kolorach żółci i czerwieni, nie ulegający mojej kontroli, wstęgą splecionego foryoku idealnie trafił w środek runy. Postać rozpłynęła się w czarnym dymie, a sztylet jakby przywiązany do mnie wrócił prosto do wyciągniętej dłoni. To nic nie znaczyło. Atak był tak mocny, że siła, którą naparłam na ścianę, spowodowała kolejną falę bólu. Przeciwnik zniknął, Yoh był zdezorientowany, a moje plecy bolały tak bardzo, że byłam o krok od kolejnego omdlenia. Bo tak było teraz łatwiej. A teraz i tak było za późno.
To nie był Cień, a Omen. W mojej głowie odezwała się Rosalie. Jej głos wskazywał na to, że bawiła się wyśmienicie. On widział runę, Yuki. Wiesz, co ona oznaczała?
Wiem, pomyślałam, cholera jasna, wiem. Rosalie się śmiała. Ja starałam nie stracić przytomności, gdy przyjaciele Asakury wbiegli do salonu.
Zabawa się zaczęła, Yuki. Ostatni szept Rosalie rozniósł się w moich myślach.


Następna notka będzie na moim drugim opowiadaniu, o tu. Zapewne jutro lub pojutrze. Przepisywanie z zeszytu okazało się dla mnie największą tortura, ale postaram się ją jakoś przeżyć ^ ^ W ogóle chciałam tak skromnie powiedzieć, że włącznie z dzisiejszym dniem, to cześć dni temu była rocznica mojego bloga. 19 lipca, ot, taka ładna data :D Kto by pomyślał, że od roku zajmuję się kartami postaci O.o A to taka ciekawostka była. Po roku dotarłam do połowy mojego opowiadania, jestem z siebie taka dumna, że zaszłam tak daleko xd Jak skończę, to poproszę fanfary, tak skromnie se zażyczę :D Do usłyszenia kochani ^^

sobota, 12 maja 2012

17. Księżyc przywiązany do gwiazd

 Proszę o uwagę. Jak oczywiście wiadomo, o czym przypomina mi nawet mama, jestem nadzwyczaj nieodpowiedzialnym człowiekiem, jakiego mogliście poznać. Otóż notka była obiecana na khy, khy... 29 kwietnia. Całkowicie szokujące, prawda? Jednak zostałam brutalnie wciśnięta na tylne siedzenia mojego samochodu i wywieziona won, daleko za moje kochane miasto. Bez internetu, bez laptopa z notką, bez niczego. Koszmar. A gdy wróciłam, to w ogóle miałam dylemat. Otóż notka musiała zostać opublikowana 12 maja chociażby skały srały i pękały. To nawet już ja o tym wiedziałam. A, przykro mi bardzo, nie wyrobiłabym się z rozdziałem 18 na ten dzień. Nie ma mowy. Tak więc uznałam, że kochana 13. wybaczy mi zaniedbanie w momencie, kiedy dostanie swój obiecany prezent RAZEM z cudownymi i najwspanialszymi bliźniakami. Fajnie jest świętować urodziny razem z Hao i Yoh? :3  Dlatego jeszcze raz. W tym oto dniu, pragnę złożyć najszczersze życzenia prze szczęśliwego życia 13., Yoh i Hao. <3 Oby wasza cudowność nie zginęła, a marzenia się spełniały! Pięknego starzenia się, oczywiście! A teraz dobrej lektury, życzę :3


 Z samego rana Asakurowie przeszukali całą posiadłość, nawołując i wypatrując Yuki, jednak ona zniknęła razem ze wszystkim, co świadczyłoby o jej pobycie. Kiedyś nawet mogliby uznać ją za zjawę, której wspomnienie niewyraźnie tliłoby się w ich pamięci. Jakby nie istniała. Byłoby tak, gdyby nie słowa Silvy i zaginiony sztylet przekazywany najstarszemu synowi.
 Dotąd nieprzeniknioną ciszę przerwało ciche westchnięcie. Mikihisa chciał wiedzieć więcej o krwi zdrajców u Yuki. Potrzebował wiedzy, by zrozumieć, czy dobrze postępował. Wierzył w to z całych sił. Ta dziewczyna trafiła do niego obojętna i to się nigdy nie zmieniło, jednak robiła postępy w panowaniu nad swoim foryoku. Nie pozbywała się przy jednym ciosie swojej całej mocy, uczyła się nad nią panować, chociaż przychodziło jej to z trudem. Ten wolny rozwój szamańskich umiejętności zawsze go zastanawiał, bo talentu i sprytu nie mógł jej odmówić. Lekkie uczucie żalu drgało w jego piersi. Czy chciał poznać prawdę w ten sposób? Czy okazała się mu w jakikolwiek sposób potrzebna? Czy ułatwiła mu ocenę Yuki? Pytania jak wzburzona rzeka płynęły w jego myślach, ciągle pozostając bez odpowiedzi. Wiedział jedynie, że przeszłość ciąży na człowieku, nie ważne ile pokoleń by nie przeminęło, ile lat jeszcze upłynie. Igarashi musiała uciekać przez pierwotny instynkt przetrwania swoich przodków. Jednak czy za to można ich obwiniać? Że nie znaleźli pomocy u nikogo, oprócz osoby, która za cel obrała sobie ścieżkę zniszczenia? Na pewno sam Mikihisa nie winił ani jej przodków, ani samej Yuki. Siedząc w starej chatce, gdzie kiedyś składowano zioła, a ostatnio zamieszkiwała dziewczyna razem z Hao, zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Zmieniało się wszystko, oprócz wilgotnego powietrza i uspokajającego zapachu ziół.

Hao:
Cały czas czułem, że to za mało. Chociaż księżyc dłużej zostawał na naszych nocnych spotkaniach z powodu trwającej jesieni i nadchodzącej zimy, odczuwałem niedosyt. Pierwsze godziny minęły mi wraz z dziwnym uczuciem pustki, która podświadomie już dawno dawała mi o sobie znać, zawsze mieszając się z delikatnymi srebrnymi promieniami. Teraz jednak ciążyło na mnie dziwne oczekiwanie, całkowicie inne niż to, w którym trwałem od pierwszej reinkarnacji. Dziwna mieszanka pewności i bycia zagubionym we własnych myślach nie dawała mi spokoju. Ten dziwny napływ tak wielu emocji skończył się wraz ze wschodem słońca. Nocom nie powinno się ufać. Wiedziałem to już od dawna. Samotny księżyc niecieszący się obecnością gwiazd, nie dawał zbyt często wielu dobrych rad. Decyzje powinno podejmować się rankiem. Słońce niosło w sobie niejaką obietnicę spełnienia. 
 Westchnąłem ciężko, jakby jakiś niewidzialny ciężar tkwił na mojej klatce piersiowej i zeskoczyłem z wysokiej gałęzi starego drzewa. Gdy wszedłem na polanę, gdzie nocowała cała Wesoła Gromadka, mgła jeszcze tkwiła nisko nad trawą, gęsta i wszechobecna, pochłaniająca całe pnie drzew, niskie krzaki i trawę, otulając wszystko wokół swoim wilgotnych puchem. Szamani zaś w mniej lub bardziej udany sposób doprowadzali się do stanu, który nie sugerowałby nocy przespanej na leśnej polanie. Zdawało mi się, że najgorzej radził sobie Yoh, którego tempo zwijania śpiwora zdziwiło mnie. Kto by pomyślał, że człowiek może poruszać się tak wolno. Był jeszcze Trey, który w rytm fałszowanej przez Ryo wersji "Don't worry, be happy" robił karne przysiady. Najwyraźniej zignorował pobudkę Anny, co jak dawno mogłem się o tym przekonać, nie wróżyło nic dobrego. Wolnym krokiem wszedłem na polanę, dając do zrozumienia, że niedługo ruszamy. Gdy byliśmy już tak blisko pierwszego kamienia, każda chwila dłużyła mi się niemiłosiernie. 

Yuki:
Rozgrzany zapach chodnika i śmierdzących spalin drażnił moje nozdrza. Gdzieś nade mną rozległ się świst odlatującego samolotu. Poprawiając ciężki plecak na ramieniu, rozejrzałam się powoli wokół mnie. Musiałam wykorzystać teraz tylko informacje, które znałam od Hao. To nie będzie nic trudnego. Nie może być. Ruszyłam przed siebie, nie za bardzo wiedząc, gdzie się znajduję. Po piętnastu minutach marszu, przystanęłam na chwilę. Rozejrzałam się po nieznajomym mieście Tomisato. Moją uwagę przykul przystanek autobusowy, z którego, jak przeczytałam, mogłam dostać się w inne części wyspy. Wysiadłam na jednym z ostatnich przystanków i uświadomiłam sobie, że znalazłam się w samym środku niczego.

Tamao:
Na suficie były zacieki. W samym rogu pokoju parę wąskich ścieżek wody przecięło kiedyś swój szlak, zostawiając długotrwały znak na białej farbie. Gdzieś w oddali tykał zegar, odmierzając mijające sekundy, których miałam już nie odzyskać. Jednak marnowanie ich w tak nieproduktywny sposób, w pokręcony sposób mi odpowiadało. Jest prawie tak, jakby żadne kłopoty nie istniały. Były tylko białe ściany, stare meble, zacieki na suficie i mozolnie mijający czas.
Tę nicość przerwało mi pukanie do drzwi. Odwróciłam wzrok w stronę hałasu. Nie podobało mi się naruszanie mojego spokoju. Zaprosiłam intruza do środka, osobiście nie ruszając się z łóżka.
-Tamao? - niepewny głos blondyna zwrócił moją uwagę. Spojrzałam w oczy Manty, by po chwili uciec od kontaktu wzrokowego. Mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem, wiedząc, że delikatnie się rumienie.
-Słyszałaś o nowych planach Yohmei? - zapytał, na co zareagowałam zdziwieniem. Usiadłam na łóżku i powoli pokręciłam głową. Nie chciałam mówić, bałam się, że od ciągłego milczenia zachrypło mi w gardle. - Wszyscy jedziemy do Palomar Mountain – wytłumaczył, na co mimowolnie zareagowałam uśmiechem. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszystko zaczęło się dziać tak szybko.
-W takim razie – niepewnie sprawdziłam jak brzmi mój głos – nie możemy kazać mu czekać – po tych słowach zaczęłam zgarniać wszystko do walizki.

Ren:
Czułem to. Delikatne pulsowanie obcej energii w moich żyłach. Płynęła razem z krwią, niczym dodatkowy jej składnik, obecna przez to w całym moim ciele. Uczucie jednocześnie błogiej rozkoszy pomieszanej z wewnętrzną słabością, do której musiałem się przyznać. Nie mogłem sięgnąć po kamień, który zapewne znajdował się w jaskini, przed którą stałem. Gdybym tylko zrobił jeden krok wprzód, palący ból, przeszywający aż do kości, ogarnąłby moje ciało. Jeden krok więcej, a doświadczylibyśmy bólu, który odebrałby w najlepszym wypadku zdrowe zmysły. To męczące uczucie nie chciało mnie opuścić, a im dłużej wpatrywałem się w przeraźliwą czerń w grocie, wzrastała we mnie irytacja. Znowu coś było we mnie niewystarczające. Przypominało mi o tym hasło wyryte w brązowej skale, tuż wokół idealnego łuku wejścia. Tylko dobre serce nie zgubi się w ciemnościach spowijających ciało i duszę przybysza, mówiło nam zdanie zapisane dawno temu w starym języku, który Hao nazwał staroszamanskim. Było oczywiste, kto z nas może przejść dalej.
-No dalej Yoh, nie mamy całego dnia – ciszę przerwała Anna, jak zwykle spokojna, chociaż gdy spojrzałem w jej oczy, widziałem pewien skryty lęk. Odwróciłem się w stronę wszechobecnej wody. Otaczała ona małą wysepkę, na której się znajdowaliśmy. Na jej granicach niby mur stworzony z gęstej mgły, który ochraniał to miejsce przed wzrokiem tych, którzy tego miejsca nie szukają.
-Nie mogę – odpowiedział cichym, niepewnym głosem. Zacisnąłem mocno dłoń na rękojeści swojego miecza, by się nie odezwać. Zabolało.
-Nie możesz, Yoh? - skupiłem wzrok na złotych ziarnach piasku, gdy Hao postanowił zachęcić swojego brata, by wreszcie zaczął coś robić. - Nie po to, do jasnej cholery, wytrzymuje wasze towarzystwo przez parę dni, żebyś teraz mi mówił, że nie możesz! - nie tylko ty Asakura masz problem z towarzystwem, które cię otacza. Twoja obecność też nie napawa mnie szczęściem. Postanawiam tego nie mówić. Odchodzę trochę dalej i siadam na jednej ze skał. Staram się zachować spokój, który mi odbiera beznadziejna chęć, by samemu sięgnąć po kamień i jego energię.
-Ale... To nie mogę być ja.
-Zanim powiesz, że nie dasz rady, to z łaski swojej może najpierw spróbujesz, Yoh. Przyszły Król Szamanów nie powinien poddawać się na samym starcie – prychnąłem cicho. Anna i jej metoda perswazji. Oczywiście, nigdy niezawodna. Spojrzałem w stronę jaskini.
-Możesz stchórzyć, pojechać do domu i zaszyć się w ciepłym łóżku. Możesz również, zrobić ten jeden, jedyny krok i zobaczyć, co się stanie. – kontynuowała, co chyba pomogło Yoh. Odwrócił się i z wahaniem najpierw dotknął znaków. Nic. Po niepewnym kroku, również nic się nie stało. Posłał nam uśmiech przepełniony ulgą i wszedł do środka. Wystarczył krok do przodu, by ciemność go pożarła na naszych oczach.

Hao:
 Teraz mogliśmy tylko czekać. Odnalazłem płaską, brązową skałę, na której mogłem wygodnie usiąść. Przymknąłem powieki w niemym oczekiwaniu. Pulsująca energia ciągle dawała o sobie znać, razem z gorącem i dziwną dusznością. Starałem się to ignorować, tak samo jak łatwo przychodziło mi ignorowanie reszty szamanów, którzy w ciszy zaczęli nerwowo się czymś zajmować.

Yoh:
Jeszcze tylko kilka kroków. Nie wiedziałem skąd, jednak to wiedziałem. Jeszcze trzy kroki, dwa, jeden i...
Oślepiający błękit raził mnie w oczy, niczym lazurowy nieruchomy płomień, oświetlający i odcinający się od czarnych ścian jaskini. Światła wydawały się lekko falować, jak ogień, który zdawał się nie ogrzewać, ani nie parzyć. Ogień, który jednocześnie odświeżał jak kąpiel w bezgranicznym oceanie. W spokojnych toniach wody, kołysanej spienionymi bielą falami.
Rozejrzałem się za źródłem światła, od którego ściany stały się tak piękne, wręcz hipnotyzujące. Na pewno nie docierały to promienie słońca, które zatrzymywała ściana mroku, który nie chciał wpuszczać do tego miejsca wielu intruzów. Wystarczyło spojrzenie ku górze, bym spostrzegł, że jaskinia miała swoją własną gwiazdę. Był to kamień, którego szukałem. Nagle zaczął się zniżać, by po chwili wylądować w moich dłoniach. Piękny, wielkości pięści, nieoszlifowany diament, który na moich oczach zaczął swoją metamorfozę. Zafascynowany, jednocześnie czułem wielki lęk. Czy naprawdę jestem tym, który powinien go otrzymać? Przecież moje serce też było skażone. Chciałem przecież... zabić własnego brata, więc dlaczego? Dlaczego to ja zostałem wpuszczony? Nie rozumiałem, a ta niewiedza jeszcze bardziej zdobiła w moich oczach coraz to mniejszy diament. Nie wierzyłem. Pierwszym z czterech kamieni szlachetnych zostałem ja.

Hao:
Przyznaję, nie wstydzę się swoich wizji. Widzeń oczyma wyobraźni, jak Yoh po przekroczeniu progu jaskini zostaje pochłonięty przez ciemność, która zatapia w nim swoje ostre zęby strachu i zaciska tępe pazury na jego skórze. Rozszarpuje na kawałeczki, ciesząc swoje puste ślepia każdą kropelką szkarłatnej krwi, niby płaczem ciała Yoh, którego ogarnia zimno, a oczy zachodzą mgłą. Nic nie mogłem na to porazić. Zdążyłem już nauczyć się, czym są ciemności. Rządzi tam strach. Paraliżujący, oślizgły strach, zabierający wiarę.
Westchnąłem cicho, lekko już zniecierpliwiony. Ile czasu zamierzał jeszcze tam spędzić? Raczej nie spotkał milutkiej wróżki, która zaoferowała pomoc zmęczonemu wędrowcu w postaci gorącej czekolady i ciasteczkami własnej roboty. Ponownie wzdychając, zganiłem się za wymyślanie tych wszystkich bzdur.
Nieoczekiwanie coś się zmieniło. Intuicja kazała mi wstać i przywołać swój ognisty miecz. Nie tylko ja to czułem. Wesoła Gromadka również stała z bronią w pogotowiu. Otaczająca nas przyroda nagle się zmieniła. Ziarnka piasku unosiły się przez chłodny wiatr i wbijały w skórę, jak małe igiełki. Mgła zaczęła wpływać na ląd, ograniczając widoczność, a powietrze stało się nagle tak wilgotne, aż na wszystkim zaczęły tworzyć się kropelki wilgoci.
-Hao? - moje imię przedarło się przez coraz mocniejszy wiatr, który niósł ze sobą coraz głośniejsze brzęczenie, jakby gdzieś zepsuło się radio, puszczając jedynie szum.
-Aurisis wysłało swoich plugawych sługusów – odkrzyknąłem, bo hałas narastał – Cienie – na więcej wytłumaczeń nie starczyło czasu. Z mgły wyłonił się Cień, niby pozostałość odwzorowania człowieka w łachmanach, ale również zniekształcona istota bez oczu, z ustami zaszytymi, by niemy krzyk nie wydobył się z ich ust. To, co kiedyś było skórą, teraz było granatową galaretą, przynajmniej tak to wyglądało.
Zanim ruszył w moją stronę, mój miecz przeszedł między jego żebrami, wychodząc po drugiej stronie. Czarna, brudna ciecz wytrysnęła, by po paru sekundach zacząć parować. Nie było czasu na myślenie. Kolejne Cienie ruszały w moją stronę. Zdążyłem jedynie kątem oka zobaczyć, że pozostali też już walczą. Z kpiącym uśmiechem zwróciłem się ku przeciwnikowi. Zanim ich krótkie sztylety do mnie docierały, stwory zostawały pozbawione swojej pustej egzystencji.
 Usłyszałem skrzypnięcie piachu, za swoimi plecami. Szybko się odwróciłem i musiałem zablokować nadciągający cios tuż przed swoją twarzą. Mgła była wszędzie, prawie odbierając mi całą widoczność. W momencie gdy przeciąłem jeden z Cieni na pół, kolejny już stał w płomieniach. Okropnie śmierdziało. Tak, jakby zgnilizną i spalenizną. Robiąc zamach pozbawiłem głowy kolejnego przeciwnika, przez chwilę obserwując, jak ciecz wyprysnęła niby wzburzona rzeka, przy okazji ochlapując rękaw mojej czerwonej bluzy. Cholera jasna, lubiłem ją. Z błyskiem w oku spojrzałem na Cienie. Zabawa się skończyła, drogie kukiełki. Po chwili pojawiło się więcej płomieni, szkarłatnych i bezwzględnych. Ognisty miecz raz po raz przebijał wroga.
  Minęło może dziesięć minut, gdy wszystko ucichło. Mgła wróciła do brzegu, piasek znów grzał stopy, a wiatr ustał, pozwalając zapanować na powrót duszności. Nikt poważnie nie ucierpiał, jedynie gdzieniegdzie było widać drobne zadrapania. O odbytej walce świadczyły głównie czarne kałuże i bryzgi na skałach powoli parujące.
 Ciężko było mi się nie zaśmiać, gdy zobaczyłem zdezorientowaną twarz swojego braciszka.

Yuki:
Wcisnęłam dłonie głęboko w kieszenie. Z przymrużonymi powiekami obserwowałam, jak słońce powoli kładzie się na granicy nieba i morza, barwiąc wszystko na odcienie czerwieni, różu, ale też szarości i granatu tam, gdzie noc dawała już o sobie znać. Spojrzałam pod swoje stopy. Stałam w samym środku symboli i znaków, które sama wyrysowałam w ciepłym piasku. Wiatr jeszcze nie zatarł żadnego z nich. Znów podniosłam wzrok na horyzont, wyczekując, aż on się zjawi. To było oczywiste, że go nie odnajdę. To on musiał znaleźć mnie, a ułatwiała nam to więź stworzona przez stare obietnice. Nie wiem jak długo tak stałam, gdy wreszcie to zobaczyłam. Wysoko na ciemnym niebie, delikatny zarys jakiegoś punktu. Był to Duch Stróż Hao, a ja poczułam jak w powietrzu zastyga nieprzyjemna rozmowa, która mnie czekała.

Hao:
Wylądowałem gwałtownie na pustej plaży, co zakończyło rozentuzjazmowane rozmowy Wesołej Gromadki. Bez słowa teleportowałem się od nich, stając tuż przed samą Yuki. Nie chciałem, by osoby pośrednie słuchały naszej rozmowy. Zaskoczona dziewczyna cofnęła się o krok, wpatrując się we mnie swoimi zwykle obojętnymi złotozielonymi oczami, które teraz emanowały nerwami.
-Ehem, cześć Hao – zaczęła, a ja nie mogłem powstrzymać cichego prychnięcia. Uniosłem brew czekając na powód, dlaczego zjawiła się dwa tygodnie wcześniej, niż powinna. - Pewnie chciałbyś wiedzieć, czemu tu jestem. - Wzięła głęboki oddech i całkowicie się uspokoiła. - Otóż wystąpiły pewne komplikacje związane z Asakurami i...
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że byłaś zbyt zmęczona treningami Mikihisy, więc postanowiłaś szybciej od nich uciec? - niecierpliwiłem się. Nie mieliśmy wiele czasu, bo już czułem, jak szamani, a przynajmniej ich energia, znajdowała się coraz bliżej nas.
-Członek Rady Szamanów mnie zobaczył – zaczęła, co natychmiast wyjaśniło mi całą obecną sytuację. Delikatnie rozmasowywałem sobie czoło, zmieniając swoje plany w pośpiechu – Rozumiesz, że sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, biorąc pod uwagę, że on wyczuwa takie osoby jak ja i...
-Nie mamy na to czasu, Yuki – pokręciłem głową. Cała sytuacja miała swoją dobrą stronę. Musiałem zlokalizować następny kamień, a do tego potrzebna wywołać wizję, co niesie ze sobą niezbędny spokój i wyciszenie. A tego w gronie Yoh bym nie odnalazł. Otworzyłem powieki i przyjrzałem się dziewczynie. Dopiero teraz do mnie dotarło, że wróciła do swojego naturalnego koloru włosów. Prawy kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze. Oczywiście, że lepiej wyglądała w ciemnym blondzie, niż sztucznym granacie. Przyglądając się dalej jej twarzy, nie umknęło mi widoczne na pierwszy rzut oka zmęczenie. Zawsze miała mało energii, a poszukiwanie nas musiało ją wyczerpać.
-Posłuchaj mnie – zacząłem, spoglądając nad jej ramię. W naszą stronę biegła już reszta szamanów. Złapałem kontakt wzrokowy z zielonooką. - Polecicie gdzieś do Europy, może Włochy. Ja was znajdę. Wrócę jak najszybciej, bo przecież muszę odnaleźć drugi kamień. - kiwnęła raz głową, na co się uśmiechnąłem i teleportowałem z dala od Yoh, Yuki i reszty szamanów.

Yuki:
Nie wierzyłam. Mrugnęłam parę razy zastanawiając się, czy naprawdę rozmawiałam z Hao, czy ze zmęczenia wyobraziłam sobie jego osobę. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu zniknął, zostawiając mi tyle do tłumaczenia. Usłyszałam wołanie swojego imienia, niesione wiatrem wprost do moich uszu. Podniosłam wzrok na szamanów. Pierwszy zatrzymał się tuż przede mną Yoh, który opierając dłonie na kolanach, zaczął łapczywie łapać drogocenny tlen. Kątem oka spojrzałam jeszcze na symbole, które jeszcze przed chwilą wyraźne, teraz zostały całkowicie zamazane przez mocny powiew.
-Co ty tu robisz? - jego oddech zaczął się uspokajać, tak samo jak pozostałych szamanów. Ren nawet nie dał po sobie znać, że sprint po plaży w jakikolwiek sposób na niego wpłynął. - I gdzie jest Hao? Jeszcze przed chwilą tu był? - uśmiechnęłam się niezręcznie, patrząc w oczy Yoh, takie same, w jakie przed chwilą patrzyłam Hao.
-Hmm... Musiał coś załatwić – no bo musiał, prawda? Inaczej by tak po prostu nie zniknął... - Mamy lecieć do Włoch, on nas znajdzie – starałam się na wiarygodny, poważny wyraz twarzy, chociaż sama nie byłam pewna, co on takiego chciał robić.
- Ale dlaczego zawsze jesteś tak blisko Asakury? I po co w ogóle tu przyjechałaś? - podrapałam się po skroni. Wiedziałam, że Ren jest nastawiony przeciwko mnie, w końcu trzymałam się blisko Hao... Zagryzłam dolną wargę, zastanawiając się na odpowiedzią.
-Cóż, to nie jest krótka historia. – mruknęłam.
-Mamy czas – odparła beznamiętnie Anna, po czym wygodnie usiadła na swojej walizce. Pokręciłam głową zrezygnowana. Przyszłość przyprawiała mnie o dreszcze, jeśli będą reagować na mnie tak samo jak ludzie związani z Królem Duchów. Igła niepewności wbiła się w sam środek serca. Zrzuciłam swój plecak na piasek, zdjęłam jeansową kurtkę. Chłodne nadmorskie powietrze, przesycone zapachem soli, łaskotało mnie w gołą skórę. Zaczęłam powoli odwijać bandaż z prawego ramienia.
-Można wiedzieć, co robisz? - uciszyłam Rena gestem ręki. Nie miałam siły, by wdawać się jeszcze w bezsensowne kłótnie. Najchętniej zaszyłabym się w tym ciemnym lesie, szukając spokojnej samotności. Z dala od niepewności.

Yoh:
-Widzisz, Ren. To nie będzie proste to co powiem, bo moja przeszłość nie jest taka. Więc proszę, posłuchaj mnie teraz... - Yuki odwiązała bandaż, który jak sobie przypominam, zawsze był zawiązany wokół jej prawego ramienia. Gdy tylko odwiązała ostatni supełek, a opatrunek opadł jej do stóp, zastygłem z otwartymi ustami. Zamiast rany, blizny czy jakiegoś paskudnego zakażenia tkwił na nim złoty półksiężyc, otoczony w kręgu dziwnych znaków i gdzieniegdzie pojawiającymi się gwiazdkami. Jego delikatna barwa, tak niewiele odcinająca się od skóry dziewczyny, błyszczała w świetle zachodzącego słońca. Był piękny, chociaż nie wiedząc czemu, zdawało się, że jest przywiązany do gwiazd. Yuki wiedziała, że ma naszą pełną uwagę, więc ze spokojem wymalowanym na twarzy, założyła z powrotem jeansową kurtkę, a dłonie schowała do kieszeni czarnych spodni.
-To była pieczęć – mruknęła Anna, wpatrując się w Yuki. Blond włosy spadły jej na oczy, gdy pokiwała ze zmęczonym uśmiechem głową. Jasne włosy nadały twarzy Yuki delikatności, którą zdawało się, że nosiła także w sobie.
-Tak, Anno. To była pieczęć. Na początek musicie zrozumieć, że mój ród, ród Igarashi, założony przez mojego pradziada, nie wnikajmy, ile "pra" musiałabym dodać, miał wygasnąć wiele lat temu. Stare zapiski, które odnalazłam, mówią, że nie zawsze chciano nam odebrać życia, chociaż moi przodkowie żyli w samotności, odrzuceni od społeczeństwa. Nawet od szamanów, chociaż nimi też jesteśmy. Możesz myśleć Ren, że tak samo jak ród Tao, ród Igarashi był po prostu niemile widziany w żadnym ze światów. Jednak jest między nami pewna różnica. - W tym momencie jej obojętne spojrzenie zniknęło pod smutkiem i tak samo samotnym uśmiechu. Zaśmiała się gorzko, spoglądając na zachód słońca – Mamy po prostu... dar. Chociaż częściej jest on klątwą, niż czymś dobrym. Nie ma konkretnej nazwy na to kim, czym jesteśmy. Są wizjonerzy, medium, nekromanci... i jestem ja. - Westchnęła ciężko, przymykając oczy. Widać było, że szuka słów, by nazwać samą siebie – Bezsenna. To chyba najlepiej oddaje całą sytuację – mruknęła, przytakując samej sobie. Spojrzałem na przyjaciół i po ich minach widziałem, że oni też nie są jeszcze niczego pewni. Yuki kontynuowała.
-Z czasem obwiniano mój ród o wiele rzeczy. O zrzucanie koszmarów na ludzi i szamanów, pozbawianie ich snów, zostawiając w pustce, dla własnej przyjemności. Musicie wiedzieć, że sny są człowiekowi potrzebne do normalnego życia, jak tlen. Nasz mózg i ciało by odpocząć podczas snu, całkowicie się odprężyć i nabrać nowej energii, potrzebuje snów. Człowiek staje się wiecznie zaspany, zmęczony i pozbawiony wigoru, kiedy nie śni. Chociażby spałby po piętnaście godzin dziennie, bez snów to jest bezcelowe. Ja ich nie mam. Bezsenni śpią, ale nie śnią. Jedynie gdy zabierzemy innej osobie sen, możemy sobie na to pozwolić. Jednak nie skazałabym kogokolwiek na chociażby jedną noc bez snów. Wtedy, kiedy poniekąd śpię, czuję wszystko i słyszę. Odczuwam najdrobniejszą zmianę temperatury, każde skrzypnięcie podłogi. To naprawdę beznadziejne uczucie. Możemy też zabrać koszmary, na których miejsce pojawia się piękny sen. Ale te czasy się skończyły. Przestano nam ufać, gdy pięćset lat temu, moja prababka Eva Igarashi zjawiła się na dworze jednego z władców ze wschodu. Chorował, miewał koszmary, był krok od śmierci. I chociaż Eva zabrała mu złe sny, nic nie mogła poradzić na jego zbliżającą się śmierć. Dobre serce kazało jej powiedzieć żonie władcy, że jej mężowi zostało mało czasu. Tydzień po tym, gdy Eva opuściła dwór, władca zmarł. Zawsze szukamy winnego i tym winnym, okazała się moja rodzina, której członkini przewidziała śmierć. A skoro to zrobiła, na pewno maczała w tym palce. W ten sposób wroga armia wschodu, wysłana przez pogrążoną w żałobie żonę zmarłego władcy, zniszczyła naszą osadę. To była kara za pakt z samym diabłem, jak podobno mówić miał jeden z generałów. Nikt normalny przecież nie przewiduje śmierci.
-Przeżyła jedynie dwunastoletnia córeczka Evy, nie ujawniając się. Bała się, bo nawet szamani gdy słyszeli o paktach z siłami prosto z piekła, nie chcieli mieć z tym kimś nic wspólnego. Po wielu latach Reese, córka Evy, napotkała poprzednie wcielenie Hao Asakury. On ją wezwał. Tamtego dnia zawarli umowę. Hao chciał, by w przyszłości jedna z potomkiń Reese pomogła mu, a gdy ona spełni jego prośbę, on zajmie się naszym przekleństwem. To właśnie od tamtego momentu, każda z potomkiń Reese rodziła się z pieczęcią na prawym ramieniu, księżyc uchwycony przez gwiazdy. Od tamtej pory, zaczęto też mawiać, że płynie w nas krew zdrajców. Czują ją członkowie Rady, bo znajdują się blisko Króla Duchów. Widzicie, Reese miała wybór. Mogła powiedzieć przewodniczącemu Radzie, że w dalekiej przyszłości, Hao będzie słaby, podać moment, kiedy mogliby go unieszkodliwić raz na zawsze. Ona wybrała samolubnie wolność od daru Bezsennych dla swoich potomków.A o ironio, ten dar miał wiele lat temu dać nam Wielki Duch, który z czasem stał się Królem Duchów. Zdradzając go, zostaliśmy naznaczeni krwią zdrajców. Taka samolubność jest dla mnie zrozumiała. Nie winię Reese za to, że przez ten czyn Rada umieściła mnie na czarnej liście. Właściwie... to ja spełniam jej obietnicę. Już raz pomogłam Hao i będę to robić do momentu, kiedy spełnię ich umowę. Nie dlatego, że muszę. Ja chcę. Wam może się to nie podobać, ale na razie gramy w tej samej drużynie. - uśmiechnęła się po raz kolejny, patrząc po kolei nam w oczy. -Przez całe życie śniłam dwanaście razy. Zawsze się bałam, że będę chcieć więcej, więc tego unikałam. Nie musicie się obawiać, że dzisiejszej nocy zabiorę wam sny. Dlatego chcę, żebyście mi zaufali. Teraz, kiedy znacie prawdę o mnie i o więziach, jakie łączą mnie z Hao. - Wiedziałem, że zakończyła swoją wypowiedź. Czekała na naszą odpowiedź, a ja mogłem jedynie się zastanawiać, kiedy życie przestanie mnie zaskakiwać.
-Nie wiem jak wy – zacząłem z promiennym uśmiechem, wstając z piachu i otrzepując się z jego drobnych ziarenek – Ale ja już nie mogę doczekać się Włoch.


środa, 18 kwietnia 2012

16. Zawieszenie broni


Yoh:
Czułem, jak na karku pojawia się pierwsza kropla potu, wywołana nagłym stresem. Usłyszałem kroki na korytarzu, które ciągle się przybliżały, powodując, że czułem jak panika wbrew moim chęciom, nie pozwala mi jasno myśleć. Jeszcze chwila i będę musiał stawić czoła jedynej osobie, która może mnie zastraszyć w tak zadziwiająco szybkim tępię. Rozejrzałem się szybko po pokoju. Och, jeszcze tylko to i będę mógł powiedzieć, że...
- Jesteś gotowy, koteczku? - gdy Anna stanęła w moich drzwiach, zastygłem w jednej pozycji. Uniosła jedną brew, przyglądając się mojej osobie. Spojrzałem po swoich dłoniach i zrozumiałem jej pytający wzrok. W jednej ręce trzymałem bokserki, a w drugiej, z niewiadomych nawet dla mnie przyczyn, figurkę z ciemnego drewna, przedstawiającą coś na kształt pióra. Skąd ja w ogóle to wytrzasnąłem?
-Mam nadzieję, że nie spakujesz nic bezwartościowego. Za dziesięć minut widzę Cię przy wyjściu – zamknęła za sobą drzwi, a ja pozbawiony wszelkiej nadziei spojrzałem na swój podróżny plecak. Nie wiedziałem jeszcze, czy uda mi się go zapiąć. Było w nim za dużo osobistych rzeczy. A ja nawet nie wiedziałem, gdzie wyjeżdżamy. Hao i jego oszczędne informacje. Prawdziwe informacje, które potwierdziła rodzina. Znali przecież te sekrety tak dobrze, jednak nigdy nie raczyli mi o nich opowiedzieć... Nasza rodzina naprawdę jest jedną, wielką tajemnicą, która odcisnęła ciężkie brzemię na duszy każdej wplątanej osoby, zakładając ciężkie kajdany głęboko skrywanych wyrzutów sumienia. Nawet ja, miałem swoje własne tajemnice.

Yuki:
Szłam powoli korytarzem, odpędzając niepożądane myśli, co trochę przypominało odganianie natrętnych much w letnie, gorące popołudnie. Co chwile tematy, których zwyczajnie nie miałam ochoty poruszać, próbowały wedrzeć się do komnat spokoju mojego umysłu. Nie pozwalałam im na to, spychając je jak najgłębiej w swój umysł, zamykając jak niepotrzebne starocie na strychu, na klucz, który potem wyrzucałam w bezgraniczne morze rzeczy zapomnianych. Myśli zaś wypełniałam nauką pokrętnych korytarzy. Powoli zapamiętywałam każdą skrzypiącą deskę w rezydencji Asakurów, tak samo jak ścieżki, którymi najczęściej wędrował Mikihisa i wiedziałam, co takiego kryje się w poszczególnych pokojach.
Zmierzając jednym z wielu szlaków, przystanęłam przy oknie, obserwując, jak pierwsze promienie słońca leniwie zaczynają padać na ziemię, ogarniając ogród przyjemną szarówką dnia budzącego się do życia. Rosa na trawie błyszczała, jak setki porozrzucanych drobnych diamencików. Cichy głosik intuicji podpowiedział mi, że to jeden z ostatnich słonecznych dni tej jesieni. Zbliżały się burzliwe tygodnie deszczy i wichur, by potem przyszła zimna. Dlatego też karmiłam swoje oczy tym ostatnim tańcem promyków, zanim nadejdą ciemniejsze dni. Kątem oka zauważyłam Yoh ciągnącego za sobą torbę podróżną. Zachowałam się obojętnie, chociaż poczułam w sobie tę przepowiednię nadchodzącej nudy, gdy już niedługo szamani i Hao opuszczą te ściany. Jednak byłam już przyzwyczajona do ciszy, więc powrót do niej nie sprawi mi problemu. Chłopak przeszedł obok, jednak po chwili przystanął i odwrócił się gwałtownie.
-Nie przesadzasz czasem z tym swoim milczeniem? - zapytał, jednak nie złośliwie, a z delikatnym uśmiechem na twarzy i serdecznością, bijącą z jego serca. Pokręciłam tylko głową. Słowa są zbędne. Do życia można podchodzić nie tylko w rozentuzjazmowany sposób, ale i z dystansem. Ja tak wolałam. Obojętność była bezpieczna. Z oddali doszedł do nas krzyk Anny dotyczący spóźnienia i dość nieprzyjemnych konsekwencji.
-Uważaj na siebie, Yoh – powiedziałam, patrząc na niego z ukosa, po czym odwróciłam się i poszłam w przeciwnym kierunku. Czułam jego wzrok na swoich plecach, dopóki nie skręciłam w jeden z wielu zakrętów.


Hao:
Chociaż starałem się ukryć rozbawienie, spowodowane niezdecydowaną miną piątki szamanów, patrzących z powątpiewaniem na Ducha Ognia, krzywy uśmiech wpłynął na moją twarz. Tylko Anna wygodnie oparta o swoją walizkę wyglądała, jakby się tego spodziewała.
-To już chyba wolałbym lecieć samolotem Rena – mruknął Horohoro, ciągle z pewnym zmartwieniem obserwując iskrzącą postać mojego Ducha Stróża.
-Jak zwykle tchórzysz, co? - szok Tao już mijał, zastąpiło go opanowanie i chłodny, złośliwy uśmieszek.
-Nie wiesz o czym mówisz, krótko majtku. Ja po prostu mu nie ufam - Horohoro i Ren wymienili ze sobą spojrzenia.
-Akurat w tej kwestii, muszę ci przyznać rację – gdy uśmiech satysfakcji zaczynał pojawiać się u szamana z północy, Ren się postarał, by wygrać ich wojnę na słowa.- Kto by pomyślał, ty myślisz – szykującą się awanturę, które zapowiadało nawet niebieskie foryoku Treya delikatnie unoszące się wokół jego postury, przerwało ciche, jednak dobitne chrząknięcie Anny. Byłem jej za to wdzięczy, bo nie miałem ochoty słuchać tych bezmózgich kłótni. Byłem ich świadkiem zbyt wiele razy jako światło i wolałem nie wracać do tych wspomnień.
- Może wreszcie wtajemniczysz nas, gdzie się wybieramy? - odezwała się i spojrzała prosto w moje oczy. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać, była nastawiona bojowo i sceptycznie, do każdego mojego ruchu. I prawidłowo. Byłem dla nich wielką niewiadomą, której najdrobniejszy ruch odbijał się na nich. Mi to bynajmniej nie przeszkadzało, jednak wesoła gromadka była innego zdania.
- Pierwszy kamień, najbliższy nas, znajduje się w Japonii na Okushiri. Polecimy tam na Duchu Ognia – czekałem na odpowiedź Anny, bo to od niej zależały poczynania reszty. Pokiwała na zgodę i wstała ze swojej walizki.
-Daj słowo, Hao – rozpoczął Yoh, wychodząc przed przyjaciół – że na czas, na który jesteśmy zobowiązani misją Króla Duchów i współpracą, nie stanie się żadnej niepotrzebnej i niewinnej osobie krzywda - słucham? Czy on właśnie mi rozkazał? No na wszystkie duchy! Między naszymi spojrzeniami, gdyby to było możliwe, właśnie szalałby potworny sztorm, który byłby w stanie zetrzeć z powierzchni ziemi najstabilniejsze budowle, a każda błyskawica oznaczałaby kolejne niewypowiedziane spory i zniszczenie. Yoh miał w sobie ten bojowy charakter, jednak nie zamierzałem tak łatwo ustąpić. Gdyby tylko nie byli mi potrzebni, by zaoszczędzić tak cenny czas... Cenny czas dla ziemi.
- Obiecaj mi to – powtórzył pewny swoich racji. Zacisnąłem zęby i nie dając po sobie poznać, jak bardzo wzrosła we mnie złość, odwróciłem się na pięcie. W parę sekund już stałem na ramieniu stróża, rzucając niecierpliwe spojrzenia szamanom. Yoh uśmiechał się promiennie, jakby wygrał los na loterii. Wiedział, że musiałem spasować i zgodzić się na jego warunek. Nie musiałem tego mówić głośno. Niepewnie wdrapał się za mną, po czym posłał mi pytające spojrzenie, jak gdyby nic. Jakbyśmy przed chwilą nie mieli wojny na nieme spojrzenia.
-Myślałem, że będzie tu cieplej – mruknął, po czym uśmiechnął się do swoich przyjaciół.

Tamao:
 Jeżeli moje próby popisania się w kuchni mogłyby znaleźć jakiekolwiek słowo by je opisać, nosiłyby dumną nazwę katastrofy. Ryo odleciał na Duchu Ognia, pozostawiając za sobą nie tylko niepokój o powodzenie misji, ale też nasze puste żołądki, domagające się obiadu. Można by było mieć nadzieję w Keiko, jednak ta przebywała ostatnio całe dnie w świątyni, a jej myśli przepełnione były troską o własne dzieci. O Hao też się martwiła, w końcu był jej dzieckiem. Jakkolwiek złe by nie było, ciągle je kochała, a to, że ta miłość ją zabijała od środka, dla niej nie miało znaczenia. Z powątpiewaniem zajrzałam do garnka. Miałam zrobić zupę... tylko, że nie za bardzo, wiedziałam jak. Dlatego zastosowałam się do przepisu „zrób to sam” i wrzuciłam wszystko, co trafiło mi pod rękę... Drgnęłam, gdy usłyszałam dzwoniący telefon domowy. Poszłam po telefon i odebrałam.
-Tamao?! To ty? - usłyszałam wesoły głos w słuchawce. Chwile stałam i patrzyłam się tępo w ścianę.
- Kimiko? - nie słyszałam jej głosu odkąd wyjechała do Palomar Mountain. Potem był tylko telefon od ich miejscowego lekarza, mówiącego, że z dziewczyną już wszystko w porządku.
-Tak, tak. Brzmisz jakbyś słyszała ducha – gdy usłyszałam jej śmiech, speszyłam się trochę. Chciałam pozbyć się swojej nieśmiałości, ale takiej otwartości do ludzi, jaką ma Kimiko, nigdy nie osiągnę. Jednak mogę zawsze próbować. Chyba robiłam już jakieś postępy, a to...
-Taaamaaoo... Jesteś tam? - uśmiechnęłam się i zaczęłam mieszać w garnku. Dobrze, że telefon nie był na kabel.
-Mhm – mruknęłam – gotuję – wyjaśniłam by usprawiedliwić moje milczenie.
-Ooo, co takiego? - przyjrzałam się zawartości garnka i zmarszczyłam brwi.
-Hmm... zupę. Przynajmniej tak mi się wydaje – odpowiedziałam i zrezygnowana wrzuciłam jeszcze trochę pokrojonych pomidorów.
-Współczuje chłopakom – ton głosu dziewczyny mnie rozbawił. Zaczęłam się śmiać.
-Tamao, opowiedz mi co mnie ominęło – usłyszałam szept Kimiko. Wzruszyłam ramionami, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć.
-A co cię miało ominąć? - chciałam ominąć streszczania wszystkich historii, przeżywania ich od nowa.
-Zaszły zmiany, prawda? Nawet w tobie, Tamao – westchnęłam i wyłączyłam gaz.
-Twoje empatia działa też przez telefon? - usiadłam przy stole. Zaczęłam bawić się kosmykiem włosów. Odpowiedziała mi cisza. Chciałam się spytać, czy jeszcze jest po drugiej stronie, gdy wreszcie się odezwała.
-Przez osłabienie utraciłam empatie. Nie mam jej już od ponad półtora tygodnia. Opowiem ci wszystko, pod warunkiem, że sama to zrobisz – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Upewnij się, że masz sporo czasu. To będzie bardzo długa opowieść...

Yoh:
Nigdy nie myślałem, że podróżowanie na Duchu Ognia może aż tak różnić się od lotów na czyimś innym Duchu Stróżu. Chociaż zimny wiatr ciągle uderzał w zmarznięte już ciało, zmuszając mnie do szczelnego zapięcia się i wtulania w kurtkę, to przynajmniej, od czasu do czasu, wydzielał przyjemne, delikatne ciepło, które nie wywoływało zmian atmosferycznych, a jednak było miłym umileniem lotu. Wstałem, rozprostowując obolałe kości. Nie miałem już siły na myślenie, czy to wszystko jest bezpieczne i rozsądne. Godzinna cisza wywołała u mnie jedynie zmęczenie, z powodu ciągłych zmartwień i obaw. Zrobiłem kilka kroków w stronę brata, stawiając opór powietrzu, jednocześnie odgarniając włosy z oczu, które targane wiatrem zasłaniały mi cały świat.
-Yoh, co ty robisz? - usłyszałem niepewny głos Treya. Odwróciłem się do przyjaciół z promiennym uśmiechem.
-Zawsze uważałem, że komunikacja jest bardzo ważna – rozpocząłem i rozłożyłem dłonie w geście bezradności. Nic na to nie poradzę. Po prostu czułem ogarniającą mnie potrzebę porozmawiania. Nie zrobiliśmy tego od momentu, kiedy wrócił. Powiedział tylko najważniejsze informacje. A informacje o misji to nie wszystko, co chciałem wiedzieć.
-Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie postradałeś rozumu w tej księdze – odezwał się Tao. Jego mięśnie, jeżeli to jeszcze możliwe, napięły się jeszcze bardziej.
-Możliwe – zaśmiałem się. Napotkałem jeszcze wzrok Anny. Nie sprzeciwiała się, ona pewnie domyślała się, co chodzi mi po głowie. Jednak w jej spojrzeniu była prośba, bym był ostrożny.
-Spokojnie, nie mam zamiaru dzisiaj kończyć jako kupka popiołu. Kupki popiołu nie mogą jeść cheeseburgerów. – zaśmiałem się i ruszyłem powoli przed siebie.

Hao:
Udawanie, że nie słyszę cichych kroków Yoh i nie zauważam tego, że usiadł obok mnie, przychodziło mi łatwo. Jeśli ma coś do powiedzenia niech to powie i znika. Ja wolałem całą swoją uwagę skupić na spokoju, jaki płynął z uczucia chłodnego wiatru na swojej skórze. Tak bardzo tęskniłem za uczuciem wolności... tak brakowało mi lotu na swoim Stróżu i poczucia, że osiągnę wszystko. I tak się stanie...
Usłyszałem ciche ziewnięcie ze strony braciszka, więc nie spoglądając na niego, odezwałem się.
-Jeżeli zaśniesz w tym miejscu, najprawdopodobniej spadniesz – poczułem na sobie zdziwiony wzrok brata. Spojrzałem na niego z ukosa i zobaczyłem promienny uśmiech. Co takiego mogło chodzić po jego głowie?
-To zabrzmiało jak troska, Hao – jego ton głosu był zbyt wesoły, a samo jego stwierdzenie wręcz śmieszne. Ja i troska? Po prostu nie mam ochoty marnować czasu na ratowanie jego tyłka przed roztrzaskaniem się o ziemię. Zignorowałem go i wbiłem wzrok przed siebie. Lecieliśmy wysoko nad chmurami, więc ich biały puch to jedyne co widziałem. Yoh westchnął i położył się na plecach.
-Zastanawiałem się Hao... - zaczął i przez chwilę milczał – dlaczego dopuściłeś do siebie Yuki – to pytanie mnie zaskoczyło. Spojrzałem na niego i im dłużej przyglądałem się jego twarzy, tym bardziej nie wiedziałem co on chce osiągnąć. Prychnąłem. On natychmiast otworzył oczy i leniwie podpierając się na łokciach, wbił we mnie ciekawskie spojrzenie. Naprawdę to go najbardziej interesowało? Nie to jak wróciłem, kiedy wróciłem, jak to możliwe, że w ogóle żyje, dlaczego uratowałem jego i Tamao? Może jeszcze zapyta o ulubione danie?
-Miałem ku temu powody – odparłem lakonicznie, wracając wzrokiem do odległego horyzontu. Zamilkłem, czekając na jego następne słowa. On za to mruknął coś niewyraźnie pod nosem i znów się położył.
-Obudź mnie jak będziemy mieć postój czy coś takiego – mentalnie prychnąłem, nie dając po sobie znaku swojego rosnącego powoli zirytowania. A co ja jestem? Prywatny budzik? On jednak już powoli odpływał w swoim śnie. Co jak co, ale Yoh pokonałby każdego w ekspresowym zasypianiu. Chociaż Yuki stanowiłaby dla niego poważną konkurencję.
-Hao, jeszcze zdążę zadać wszystkie pytania – dodał, po czym całkowicie zapadł w sen.

Kimiko:
To było zadziwiająco przerażające, jak człowiek nie zdaje sobie sprawy z ulotności swojego żywota, by potem jedno wydarzenie zmieniło jego nastawienie do swojego życia i daru. Tęskniłam za swoją nieświadomością. Myśl, że można czerpać ze swojego życia bez żadnych konsekwencji była taka piękna, jednak już do mnie nigdy nie powróci. Połączenie talizmanów obdarzyło mnie pewną mądrością, której już nie mogę wyrzucić z głowy, jak niepotrzebnego śmiecia. Westchnęłam ciężko, przymykając oczy, a dłonie mocniej oplatając wokół kubka gorącej czekolady. Wyjrzałam przez wielkie, szklane okno kawiarenki, w której się znajdowałam. Okazało się, że moja mała klitka jest jednym z dwóch pomieszczeń znajdujących się nad kafejką. Właścicielka lokalu, Arissa, okazała się miłą i sympatyczną starszą kobietą, w której czarnych jak noc oczach widać było doświadczenie życiowe. Chociaż mój stan zdrowia poprawił się nieznacznie, wciąż miałam całkowity zakaz wychodzenia na dwór. Sho chyba przywiązałby mnie do łóżka, gdybym tylko próbowała. Nawet pomagać nie mogłam przy obsłudze kafejki. A ja po prostu chciałam się czymś zająć. Empatia była częścią mojego życia, a teraz, gdy ją straciłam, czułam w sobie pustkę. Jednak mogłam spróbować normalnego życia, co dodawało mi otuchy.
Przez spokojne brzmienia muzyki klasycznej przedarło się ciche skrzypnięcie otwieranych drzwiczek, zza których wyszła Arissa. Podeszła do mojego stołu i postawiła przede mną talerz z jeszcze ciepłą szarlotką. Uśmiech natychmiast wpłynął na moją twarz. Takie pyszności niezaprzeczalnie wpływały na dobry nastrój.

Yuki:
Wieczory zapadały coraz szybciej, dając mi więcej czasu na sen i odpoczynek. Idąc spacerem po rezydencji, automatycznie dotknęłam swojego prawego ramienia. Pod cienkim materiałem białej bluzki z długim rękawem wyczułam bandaż. Odkąd Hao wyjechał, powoli przestawałam czuć napięcie skóry w tym miejscu. Westchnęłam cicho, chowając dłonie w kieszenie i wzrok wbijając w podłogę. Nagle moją uwagę przykuło światło, wydobywające się z pokoju, w którym, jak zapamiętałam, miała mieścić się większa kolekcja broni. Uważając, by deski nie zaskrzypiały i nie zdradziły mojej obecności, podeszłam tak, by móc zajrzeć do środka. Był to Mikihisa, siedzący wygodnie w czarnym, skórzanym fotelu, trzymając w dłoniach sztylet ze złotą rączką. Rozpoznałam w nim tę samą broń, o której kiedyś mi opowiadał Mikihisa, podczas jednej z przerw między treningiem. Sztylet miał przechodzić na najstarszego syna...
Wróciłam do wędrówki myśląc o tym, że tradycja może zostać przerwana, pierwszy raz, od wielu lat...

Yoh:
Gdybym nie zdążył złapać się w ostatniej chwili Ducha Ognia, przyśpieszyłbym swoje lądowanie w dość bolesny sposób. Usiadłem trochę dalej, by czuć się bezpiecznie i wbiłem wzrok w plecy Hao, który nawet nie drgnął.
-Miałeś mnie obudzić – mruknąłem niezadowolony, masując obolały łokieć.
-Przecież już nie śpisz – prychnąłem i wywróciłem oczami. Byłem święcie przekonany, że w tym momencie uśmiechał się wrednie. Wstałem bez słowa, łapiąc równowagę, jednocześnie wciąż utrzymując wzrok na nim.
-Hao... Obiecałeś, prawda? - drgnął minimalnie, chociaż może mi się tylko wydawało?
-Chyba trochę za późno, by o to pytać – powiedział spokojnie z idealnym obojętnym tonem głosu. Westchnąłem, na co on się odwrócił. Patrząc w te ciemne oczy zastanawiałem się, o czym myśli.
-Dopóki współpracujemy, żadnych bezsensownych śmierci – praktycznie szeptałem z nadzieją.
-Skąd wiesz, że nie złamię obietnicy? - zapytał, lekko unosząc brew. Wzruszyłem ramionami.
-Ja... dużo o tym myślałem – rozpocząłem, drapiąc się po karku – wszystko co robisz jest dla ziemi, chociaż obierasz złe środki... No i... według mnie, cenisz honor. Jeśli coś obiecasz, dotrzymasz słowa – zakończyłem niepewnie, a uśmieszek na twarzy Hao tym bardziej mnie zdezorientował. Odwrócił twarz, a Duch Ognia mocniej zanurkował ku ziemi.
-Jak na razie moje plany muszą poczekać, aż pozbędziemy się Aurisis – cóż... chociaż nie była to obietnica, bo tego raczej po Hao nie mogłem się spodziewać, uznałem to za wystarczającą odpowiedź jak na dzień dzisiejszy.

Hao:
Gdy Yoh odszedł do swoich przyjaciół, prychnąłem z niedowierzaniem. Yoh chciał obietnicy? Nigdy się nie doczeka. Tutaj chodziło o honor, chociaż... dla Matki Ziemi pozbawiłbym się nawet jego, jeśli miałoby mi jej pomóc.
Wylądowałem na polanie i rozejrzałem się.
-Wyruszamy o świcie. Po południu powinniśmy być na miejscu – powiedziałem, oglądając efekty gwałtownego lądowania. Trey masował sobie tyłek, tak samo jak Ryo. Reszta musiała załagodzić swoje lądowanie na ziemi. - Radziłbym, byście nie zaspali – chciałem już ruszyć w głąb lasu, jednak powstrzymał mnie głos Rena.
-A ty niby gdzie się wybierasz? - powstrzymałem uśmiech. Czyżby nie chciał zostać nagle w całkowicie nieznanym miejscu? Biedaczek.
-Sprawdzić teren– odparłem beznamiętnie – w międzyczasie poszukajcie suchego drewna, starajcie się nie oddalać daleko i nie robić hałasu – zanim zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, odszedłem. Zrobiłem duże koło, powoli spacerując.
Słońce tutaj już dawno zaszło. Las był ciemny i niebezpieczny, jednak nie dla mnie. Wystarczyło dobrze wczuć się w naturę, by wszystko odbierać ze spokojem. Wysokie drzewa dawały długie cienie, zlewające się w morze czerni, przez co nie było wiele widać. Wiatr ustał, pochłonięty przez wysokie korony, a promienie księżyca, tylko w nielicznych miejscach przebijały się przez jeszcze gęste drzewa. Chociaż sporo liści już leżało na ziemi, wszystko było jeszcze nieprzeniknione. Było też cudownie cicho. Zwierzęta umilkły, schowane do swoich gniazd czy nor a te, które wyruszyły na polowanie, starały się być niewidzialne. Po spacerze powoli wyszedłem na skraj polany. Zdążyli już wypakować śpiwory oraz zebrać opał na ognisko. Z rozbawieniem patrzyłem, stojąc w cieniu drzew, jak próbują rozpalić ogień. Podczas spaceru zauważyłem, że drzewa były wilgotne. Ostatnio musiało tu padać przez co najmniej dwa dni. W akcie łaskawości, rozpaliłem ognisko szamanów. Ogień buchną tak, że Yoh ledwo zdążył odskoczyć. Niech ci będzie, braciszku. Miałeś racje, mam powód, by wypełnić misje Króla Duchów. Tylko żebyś później tego nie żałował...

***
Tamao z niedowierzaniem patrzyła jak Kino dezynfekuje ledwo draśnięte ramię Silvy, który bardziej niż ranom przejmował się dość pokaźną dziurą w swojej szacie. Chociaż była świadkiem całej sytuacji czuła się, jakby ominęła dość spory kawałek filmu i kompletnie straciła wątek.
-Trening przynosił rezultaty – powiedział Yomei, jednocześnie kiwając i z ciekawością obracając nóż myśliwski w dłoniach – możesz być dumny ze swojej uczennicy, Mikihisa – sam ojciec bliźniaków stał pod oknem nieruchomo, wpatrzony w ciemny ogród.
-Ale jednego nie rozumiem – odezwał się Morty, siedząc wciśnięty na kanapie. Tamo wiedziała, że jest on tak samo zdezorientowany jak ona. - Czemu zareagowałeś tak na Yuki, Silva? - dziewczyna patrzyła, jak Indianin po długim milczeniu podnosi głowę, by napotkać spojrzenie blondyna. Westchnął ciężko i wygodnie oparł się o fotel.
-To długa historia, która zaczęła się wiele lat temu – wiedząc, że zdawkowa odpowiedź nie zadowoli ciekawości nikogo z zebranych w domu – najkrócej... Wyczułem krew zdrajców, Mikihisa.


Moja częstotliwość notek zaskakuje mnie samą, aż się człowiek chce schować w ciemną norkę i nie wychylać noska. Jednak opóźnienia spowodowane były szkołą, ograniczeniem przez nią czasu wolnego, który spędzałam w domu i... i całkowicie inną historią, która od ponad miesiąca mieszkała jedynie w mojej głowie, uporczywie domagając się jej realizacji. Spowodowało to totalny brak weny do poprawienia wstępnej wersji notki. Jednak starałam się doprowadzić rozdział do stanu czytelności.  Skracam długość notek, teraz z 8 zmieniłam na 5,5... Co raz więcej uczę się, więc powoli wiem, jakie informacje  są ważne, a które mogę pominąć, bo tak na prawdę są ważne tylko dla mnie. Kiedy już zacznę pisać na bierząco, a nie poprawiać notatki, może będzie to lepiej wyglądać, jak na razie, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle :3 Staram się ludziska, staaram. A poprawiając swoje błędy sprzed miesiąca czy dwóch czasem się załamuje xd  Miałam też straszne opóźnienia u co poniektórych osób, za co jeszcze raz przepraszam i jeżeli gdzieś nie ma śladu po mojej obecności, to upomnijcie się proszę, bo ja już się pogubiłam. NUMER GADU GADU PRÓBUJĘ ODZYSKAĆ, PONIEWAŻ MI SIĘ USUNĘŁO KONTO I POTRZEBUJĘ ODZYSKAĆ HASŁA. Co za sobą niesie, piszcze w komentarzach jeśli chcecie, bo nie wiem jak szybko wrócę na gg.
I na koniec, kochani !
Nie krzyczcie na mnie i nie mówcie, że nie uda mi się prowadzić dwóch bogów, jednak w innym wypadku ff o SK ucierpiałby na tym najbardziej, bo nowe opowiadanie naprawdę ciągle było w mojej głowie, nawet, kiedy zasypiałam.
Zainteresowanych zapraszam na :
http://kajdany-czasu.blogspot.com/
Prolog już jest, pierwszy rozdział jak już dokończę sprawy wyglądu bloga. Opowiadanie nie bazuje na SK, jest moim własnym. I nie martwcie się! Coraz więcej wolnego, więc nie zaniedbam tego bloga.

Pozdrawiam was, do usłyszenia. ♥

niedziela, 4 marca 2012

15. Prawda


Witam! Do pierwszej części rozdziału proponuję: http://www.youtube.com/watch?v=iNhy8QGQUEU. Jakoś mi się milej sprawdzało przy tym, oraz piosenka chodzi za mną wyjątkowo od paru dni. Życzę miłej lektury :) 


Tamao:
Poruszyłam się niespokojnie. Ja... po prostu nie wiedziałam, co się stało. Jak to się stało. Gdy chciałam skulić się jeszcze bardziej, kant szafki zaczął wbijać się w moje plecy. Cicho jęknęłam, gdy poczułam jak jego spojrzenie stało się bardziej intensywne. Czułam je na sobie jak nigdy wcześniej. Nie, nie, nie. To po prostu nie mogło się zdarzyć. Jeżeli to było jeszcze możliwe, właśnie zarumieniłam się jeszcze mocniej.
– Tamao – Yoh odezwał się pierwszy raz od... nie wiem jak dawna. Nie wiem, jak długo staliśmy w tym milczeniu. Jeszcze chwilę temu stałam w kuchni, przygotowując herbatę dla przyjaciół, potem pojawił się on, spytał, czy Hao naprawdę uratował mi życie i... i znalazłam się tutaj. Zaciągnięta do jednego z nieużywanych pokoi... a dokładniej w schowku na miotły. A teraz jego ręka, oparta tuż obok mojej głowy, odgradza mi drogę ucieczki. A to właśnie chciałam zrobić. Uciec.
– Tamao, spójrz na mnie – powtórzył moje imię z taką mocą, aż musiałam podnieść wzrok. Ponownie poczułam nacisk szafki, kiedy chciałam cofnąć się pod naporem jego spojrzenia. W jego ciemnych tęczówkach widziałam zbyt wiele bólu, by móc w nie patrzeć. Zbyt wiele niemego błagania. I smutku. Po Chocolove. Jest naszym... Był naszym przyjacielem. Yoh to odczuł. Ten ból jest czymś, czego nie powinien doświadczać. Chciałam się teraz rozpłakać, ale straciłam już zbyt wiele łez. Poczułam jego ciepłą dłoń na swoim policzku . Zmusił mnie, bym podniosła wzrok i zmierzyła się z jego udręczoną duszą, zamkniętą w tych ślicznych oczach. Nie chciałam zostać ani chwili dłużej w tej pozycji. Nie... Chciałam się do niego przytulić jeszcze mocniej, nie wypuścić z uścisku, ale wiedziałam, że nie mogłam. Nie mogłam jednak też uciec, więc rozwiązanie znalazłam w słowach. Zaczęłam opowiadać. O Friedrichu, Hao i o swoich emocjach. O swoim strachu. Pozwoliłam swoim emocjom wyjść w formie niespójnego morza słów, które dla mnie samej były zbyt wielkim bałaganem, by je zrozumieć. Ale on jakimś cudem rozumiał. Przytulił, co odblokowało łzy, które myślałam, że przecież już się wylały. Szeptał do ucha jak bardzo mu przykro, że go nie było. Potem była cisza, przerywana jego ciepłym oddechem, który czułam na swojej szyi i biciem naszych serc. Powoli się uspokoiłam i zbierałam siły na to, by go odepchnąć. Boże kochany, jak ciężko mi było się na to zebrać. Kto chciałby uciec od tego ciepła? Ale nie... to było dla mnie zbyt wstydliwe, upokarzające i... nieodpowiednie. Wzięłam głęboki wdech, nie zapominając o wydechu. Dokładnie. To bez tlenu nie można żyć. Pomimo niespełnionego uczucia do Yoh, nie powinnam wykorzystywać sytuacji. Delikatnie odsunęłam go od siebie, ignorując bolesny ucisk w klatce piersiowej. Już chyba bardziej speszona i czerwona być nie mogłam.
– Yoh... Ja... wszystko jest w porządku. Dziękuję i... - nie wiedziałam co powiedzieć. Nie patrząc mu w oczy wyminęłam go i szybko sięgnęłam do klamki. Powstrzymał mnie silny uścisk dłoni Yoh na moim ramieniu.
– Nie uciekaj – wyszeptał cicho. Och... człowiek mógłby się przyzwyczaić. Ale ja to przecież wiem. On nie będzie mnie ścigał wiecznie. To tylko ten wieczór, to tylko ten moment, gdy oboje jesteśmy pęknięci. A on ma przecież narzeczoną. Zagryzłam zbyt mocno wargę na tę myśl. Przełknęłam smak rdzy.
– Nie uciekam, Yoh. Przed tobą przecież nie muszę. Ale ty powinieneś być teraz z Anną – gdy tylko jego uścisk na krótką chwilę się poluźnił, wybiegłam na korytarz. Ruszyłam przed siebie, pozwalając, by resztki łez spłynęły mi po policzkach.
– Tamao! Nie jestem już... - nie słyszałam co powiedział dalej. Oddaliłam się zbyt daleko, by móc go słyszeć. Nie jesteś już kim? Sobą? Taki jak dawniej? Zakochany?
Zamknęłam za sobą drzwi do swojego pokoju z trzaskiem i osunęłam się na podłogę. Ile łez może wylać człowiek, zanim się skończy? Proszę, proszę, wiem, że to samolubne. Ale proszę, żeby Yoh nie miał na myśli, że nie jest już moim przyjacielem...


Yuki:
Ta atmosfera... Była przerażająca. Chociaż Hao nie przyszedł i nie przyjdzie, i tak we wszystkich obecnych się gotowało. I to jedynie na moją obecność i opowieść. Chociaż oszczędnie w słowa skróciłam im to, co się wydarzyło podczas ich nieobecności. Ale oni milczeli. Żadne z nich nie wypowiedziało się na temat przeżyć w księdze. Teraz panującą ciszę przerywały nierównomierne oddechy. Przeniosłam wzrok na każdego z nich. Yoh stojąc przy wejściu do salonu milczał oparty o ścianę, Ren z Guan Dao w ręku opierał się o krawędź fotela. Za nim na kanapie Pirika i Jun wystraszone i zaniepokojone siedziały obok Anny, której twarz nie wyrażała nie mniej, nie więcej niż nic. Ryo i Horohoro siedzieli pod ścianą, patrząc się przed siebie, jakby oczami widzieli nie delikatnie zielone ściany, a coś innego. Będącego dla innych zbyt daleko, by móc to zobaczyć. Faust wpatrywał się w swoją ukochaną. W ich obrazku wpatrzonych w siebie kochanków było coś tak smutnego, aż żal wkradał się do mojego serca. Mentalnie westchnęłam i wygodniej rozsiadłam się na parapecie. Nie wiedziałam, co teraz miałabym mówić.
– Co z tego mamy? - głos Yoh rozdarł ciszę. Podniosłam na niego swój wzrok. Ja sama nie wiedziałam zbyt wiele.
– On wam powie. Jutro spotkacie się z Hao. W południe na Kamiennej Polanie. Yoh, potrafisz tam trafić? - przytaknął i ponownie wbił swoje spojrzenie we własne dłonie. Wstałam. Chciałam zostawić ich samych. Mój powrót z księgi nie należał do najprzyjemniejszych. A oni nie mieli czasu przywyknąć do tego, jak jest teraz. Do swego rodzaju pustki i nieokreślonej tęsknoty... Ruszyłam do drzwi. Zatrzymało mnie szybkie uniesienie Guan Dao, którego ostrze spoczęło tuż przed moją szyją.


Ren:

Powoli spojrzałem w zamglone oczy dziewczyny.
– Czy jest coś, czego nie wiemy, a powinniśmy? - chciałem zacząć grzecznie. Nie wiele mi brakowało do wybuchu złości, ale wolałem tę energie zatrzymać dla Hao i na nim ją wyładować. W bardzo bolesny dla niego sposób...
– Jeżeli coś takiego jest, dowiecie się o tym jutro – nic się w jej nastawieniu nie zmieniło. Ten sam monotonny ton, to samo obojętne spojrzenie. To samo zmęczenie emanujące z każdego jej najdrobniejszego gestu. Po raz setny od dawna przez moją głowę przemknęło jedno pytanie: Kim do diabła jest ta dziewczyna? Coś mi w niej nie pasowało... I nie tylko to, że trzymała z Hao.
– Ren – odezwała się Anna – opuść tę broń – nie odwracając spojrzenia od Yuki, odpowiedziałem.
– Czemu nie powiesz nam o czym myśli? Może pewne informacje lepiej poznać by było teraz? - zapytałem. Guan Dao nie drgnęło mi ani o centymetr. Przynajmniej nie tak, by zrobić krzywdę dziewczynie. Gdy odpowiedziało mi głuche milczenie, zirytowałem się – Anno?
– Ona nie wie – zmrużyłem oczy. Yuki przyłożyła dwa palce do ostrza i w odpowiedni sposób odepchnęła je od siebie na dalszą odległość. Jednak to nie wystarczało, by uniknąć skaleczenia. Dziewczyna nie pozwoliła małym kroplom krwi upaść na ziemie i oblizała palce. Skrzywiła się przez smak krwi. Uniosłem jedną brew w geście zapytania. - Po coś weszliście do tej księgi. Zrobiłam to też ja. Efekty większe, lub mniejsze, muszą być. By zerwać ze światem iluzji, który wykreował Hao, musieliście pozbyć się jego wpływów w waszej psychice. Zamknąć swój umysł. Podświadomie zbudowaliśmy bardzo mocny mur wokół własnych myśli.- Skorzystała z okazji, iż opuściłem niżej broń, wyminęła mnie i podeszła do drzwi.
– Czemu tam weszłaś? - zapytałem jeszcze, zanim wyszła. Spojrzała mi w oczy, ale coś było w tym innego. Jakby na chwilę straciła nad czymś panowanie i bynajmniej, nie chodziło tutaj o moc. Raczej panowanie nad swoim losem. Kontrolę nad życiem. Ale to wrażenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Czy ja naprawdę mogłem odczytać to tylko ze spojrzenia jej oczu?
– Są rzeczy na które nie mamy wpływu, Ren – mgła przyćmiła to smutne spojrzenie. Mruknąłem coś niewyraźnie i usiadłem w fotelu. Może były rzeczy, z którymi musiałem się z nią zgodzić. Ale nie we wszystkim, nie przed wszystkimi i nie głośno. Koniec końców i tak będziemy musieli najpierw... porozmawiać z Hao, a potem upewnić się, że tym razem, wyślemy go prosto na drugą stronę bez drogi powrotnej.


Yoh:

Yuki wyszła z pokoju. Zostawiła nas wszystkich z niezłym bałaganem w głowie. Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Tego po prostu było zbyt wiele... Potwierdzony powrót Hao, Tamao, która nie wie już co ma myśleć, Chocolove, którego żartów już nigdy nie usłyszę... Dodatkowo czuję się inaczej... po prostu źle. Jakby czegoś mi brakowało, jakby jakiś kawałek mnie został w tej księdze... Wyszedłem z salonu. Chciałem być sam. Poszedłem na dach, gdzie mogłem w samotności usiąść i uporządkować swoje myśli. Ale nawet nie zdążyłem spróbować. Hamowane łzy zaczęły lecieć po moich policzkach. Nie ocierałem ich. To były łzy po moim przyjacielu, nie mogłem się ich wstydzić... Nie potrafiłbym. Chociaż to do mnie jeszcze nie docierało. Jak to, nie zobaczę nigdy więcej Chocolove ganianego przez Treya i Rena? Jak to możliwe, że można stracić kogoś tak łatwo? Czemu, na wszystkie duchy, czemu nigdy nie myślałem o tej całej misji jako rzeczywistym zagrożeniu? Czemu nie zdążyłem obronić swojego przyjaciela? Spojrzałem w niebo usłane gwiazdami. Nie dało mi odpowiedzi na żadne z moich pytań. Jedno wiedziałem. Gdy tylko wzejdzie słońce, będzie trzeba zahamować ponownie łzy i smutek. Zamknąć je w sobie.


Horohoro:

Nie wierzę w to wszystko. Nie wierzę, że stoję naprzeciwko swojego wroga, który powinien być martwy. Yoh rozwalił przecież gościa na pół! Hao nie miał prawa teraz stać tuż przede mną. Nie z takim kpiącym uśmieszkiem na swoich ustach.
– Jesteście spóźnieni – powiedział spokojnie. Zacisnąłem dłoń mocniej na Ikupasi. Taki był nasz wstępny plan. Najpierw musieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej na temat księgi, zanim rozpoczniemy walkę. Byłem jednak ciągle w najwyższej gotowości. Nie na co dzień patrzy się w oczy osobie, którą jeszcze niedawno skazało się na śmierć i piekło.
– Zapomniałem drogi – odpowiedział spokojnie Yoh, zgodnie z prawdą. Droga do Kamiennej Polany wiodła poprzez gęsty las. Yoh stał na przedzie naszej grupy, w obu rękach trzymając broń. Miał wyjątkowo zacięte spojrzenie, a w oczach dzisiejszego ranka widziałem tłumiony smutek. To nie była jeszcze pora, by zostawić żałobę za przyjacielem w przeszłości. Westchnąłem. Czułem, jak atmosfera robi się zbyt ciężka i napięta, wyczekiwaliśmy ruchu przeciwnika.
– Co takiego wynieśliśmy z księgi? - Ren zrównał się z Yoh i zaczął zaspokajać swoją ciekawość. Ha, mógłbym się założyć, że krótko-majtek najchętniej już by poderwał się do ataku.


Ren:

– Co takiego? - zapytał z uśmieszkiem Asakura. Zacisnąłem dłoń na Guan Dao. To jeszcze nie pora. Chociaż za chwilę będę mógł wypróbować swoje moce na nim, jeśli szybciej nie uzyskam odpowiedzi. - Już wiecie o blokowaniu swoich myśli – spojrzałem przelotnie na Yuki siedzącą niedaleko Hao pod pniem drzewa. W jednej dłoni trzymała złoty liść. Przez krótką chwilę pomyślałem o tym, że zbliża się jesień. Potem znów pomyślałem o niej. Czemu odnosiłem wrażenie, że jest jej obojętne po której stronie by stała?
– Nie mamy całego dnia – uniosłem broń delikatnie w górę. Czy on naprawdę myśli, że może sobie ze mną pogrywać?
– Nie atakuj w gniewie, Mistrzu Ren – usłyszałem cichy głos swojego stróża. O czym on mówi? W jakim gniewie? Przecież jestem spokojny. Cholernie bardzo wyluzowany, czyżby nie było tego po mnie widać?
– Księga was wzmocniła. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Efekty zobaczycie w przyszłości. A teraz... - Hao odwrócił się i spokojnie ruszył przed siebie, przechodząc koło mniejszych kamieni – Chodźcie za mną.
– Czekaj – zawołał za nim Yoh. Śledził ruchy swojego brata, nie spuszczał z niego wzroku. - Jaką mamy pewność, że to nie jest żadna pułapka? - Głupie pytanie Yoh. Naprawdę głupie pytanie. Oczywiście, że...
– Żadnej – odparł obojętnie Hao. Za nim ruszyła Yuki. Wymieniliśmy z Yoh i resztą spojrzenia. Wszyscy wiedzieliśmy jedno. Musieliśmy być przygotowani na wszystko.
– Naprawdę myślisz, że podążymy za tobą na ślepo? Jakkolwiek wróciłeś, Asakura, musiało ci to poprzewracać w głowie – powiedziałem głośno. Bason zniknął, gotowy do ataku.
– Nie musisz iść, jeżeli nie chcesz. Jednak jeżeli nie pójdziesz za mną, Ren, to nie dowiesz się, w co wplątał cię Król Duchów – spojrzał na mnie tylko z ukosa, nie odwracając się do mnie. Ruszył dalej, ignorując mój sprzeciw. Potrzebowałem jeszcze tylko chwilę, by trzeźwe myśli do mnie powróciły. Nie no, tym razem to ja go na pewno zabiję. Nie było innej opcji.


Yoh:

– Pojawiasz się znikąd. Można powiedzieć, że wstajesz z martwych. Ratujesz życie Yoh i Tamao, dodatkowo na pewno wiesz więcej niż my. Chyba rozumiesz, że najpierw musimy sobie wyjaśnić parę rzeczy – słowa Anny mnie zatrzymały. Chciałem powstrzymać Rena, który już umieścił Basona w Guan Dao, jednak na niego słowa medium zadziałały tak samo. Odezwała się z samego końca, nie podnosiła głosu, jednak każde słowo było wyraźnie. Hao też się zatrzymał. Gdy się odwrócił na jego twarzy igrał uśmieszek, którego nie umiałem zinterpretować.
– Chcecie się dowiedzieć wszystkiego tu i teraz, tak? - czemu miałem złe przeczucia do planów Hao?
– Tak – Trey potwierdził za nas wszystkich. Teraz zacząłem żałować tej decyzji, chociaż naprawdę chciałem wiedzieć. Chciałem też wiedzieć, za co zginął Chocolove... Ale bałem się odpowiedzi.
– Pamiętajcie, że sami o to prosiliście – Hao odparł beznamiętnie, przymknął oczy i przyłożył po dwa palce do skroni. Przez sekundę zastanowienia nie wiedziałem, co chce zrobić. Nagle poczułem tępy ból w swojej głowie. Jakby coś napierało na mój umysł... To było nie do wytrzymania. Usłyszałem krzyk, jednak nie należał do mnie. Nie tylko ja to czułem. Pod Treyem ugięły się kolana. Ryo zgiął się wpół, Faust zacisnął dłoń na głowie, podobnie jak Ren. Anna ze skrzywioną miną masowała sobie skronie. Zrozumiałem, że ból powodowany jest naporem na naszą barierę umysłu. Opadłem na jedno kolano. I nagle wybuchła jasność tuż przed moimi oczami, która po chwili zamieniła się niewyraźny obraz. Była to polana, niesamowicie podobna do tej, na której się znajdowaliśmy. Tylko szare skały były wyższe, a wiatr mocniejszy. Była tam też niska tablica, na której wyryto cztery znaki. Koło, liść, kwiat i błyskawicę. Obraz zniknął, zabrał ze sobą również ból, po którym pozostało mi ciche dzwonienie w uszach.
– Co to... - Horohoro podnosił się na nogi. Jego spojrzenie było zdezorientowane – było? – dokończył, łapiąc równowagę.
– Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyszedł do góry... - odpowiedział ze złośliwym uśmiechem Hao. - Teraz możemy kontynuować rozmowę w tym miejscu – dopowiedział i usiadł na pobliskim kamieniu.
– Zaczniesz mówić sam, czy mamy pytać o każdą rzecz sami? - Po delikatnie zmienionym tonie Anny wiedziałem, że żyłka na jej skroni zaczęła niebezpiecznie drżeć. Nie wróżyło to nic dobrego. Przynajmniej nie dla Hao.
– To czego przed chwilą doświadczyliście, to pokazanie wam mojego wspomnienia – On zaczął jednak bez pośpiechu tłumaczyć, nie zwracając uwagi na wrogie słowa, gesty czy miny. - Dzięki księdze umysły waszej szóstki w pewien sposób się związały. Kontrolować to połączenie nie będzie łatwe, dodatkowo może wywołać skutki uboczne jak niekontrolowane przekazywanie swoich myśli, bóle głowy, zaślepianie rzeczywistości... więc lepiej, żebyście tego nie próbowali, dopóki nie nauczycie się podstaw. Uzyskaliście też nowe pokłady foryoku, które będą uaktywniać się w trakcie waszych walk i treningów. Na efekty najlepiej poczekać, nigdy nie wiadomo, jak mogliście zareagować na tamte przeżycia – przerwał na chwilę. Jednak nie przeszkadzało mi to. Przez chwilę twarz Choco pojawiła się przed moimi oczami, a mi znów zachciało się zaszyć w samotności. Jednak nie był na to czas. Skupiłem całą uwagę na Hao, który zaczął kontynuować. - Najważniejszy jednak jest cel wyprawy i jego powody. Nie mam zamiaru użerać się z nieświadomymi dzieciakami, które przez swoją nieuwagę narażają misję na niepowodzenie. Nie będę powtarzał dwa razy, więc lepiej dla was, jak zrozumiecie za pierwszym razem – Yuki ponownie usiadła, Hao przestał na chwilę mówić. Nasza szóstka stała wyprostowana i czekała, by dowiedzieć się tego, co było przed nami od tak dawna ukrywane.
– Dwa tysiące lat temu równowaga energii świata została zachwiana. Nie chodzi tutaj o przewagę zła nad dobrem, raczej... - przerwał, zastanawiając się na odpowiednim słowem, a ja stwierdziłem, że będzie musiał nam wytłumaczyć to bardzo dokładnie. Hao westchnął – inaczej. Nasz świat współgra z innymi. Granica między naszym wymiarem, a innymi jest w tym momencie bardzo solidna. Jednak dwa tysiące lat temu stała się beznadziejnie zamazana. Zło w czystej postaci zaczęło przesiąkać do naszego świata. Nie mówię tu o takim źle, za jakie na przykład uważacie mnie. Najśmielsze i najokrutniejsze Zło zaistniało. Zgrupowanie Szamanów podjęło próby ocalenia świata. Postanowiło wzmocnić barierę między wymiarami, w tym celu przekonali Wielkiego Ducha, by użyczał im swojej mocy. W ten sposób Zgromadzenie przyjęło nazwę Rady Szamanów, a Wielki Duch, Króla Duchów. Zaczęto organizować turniej. Jednak Zło zauważając potężną siłę Króla Duchów, w momencie, kiedy zostało usuwane z naszego wymiaru, zaszczepiło się w garstce zwyczajnych ludzi. Chociaż granice zostały wzmocnione, ludzie, którzy wchłonęli Zło, zaczęli szkodzić i okazało się, że są potężniejsi niż ktokolwiek inny. Zaczęto nazywać ich Aurisis. Cel mieli jeden - wyniszczyć planetę do tego stopnia, by granice między wymiarami znów stały się słabe, dzięki czemu Zło, które nimi kierowało, mogło ponownie zapanować. Czterech najsilniejszych szamanów należących do Rady poświęciło swoje życie, ofiarowując całą swoją energię życiową i duchową na walkę z Aurisis. Jednak nawet z wsparciem Króla Duchów jedyne co mogli zrobić, to uwięzić ich pomiędzy wymiarami, niezdolnymi do istnienia gdziekolwiek. Pozostawili na wszelki wypadek po sobie Dary, zaklęte w czterech kamieniach szlachetnych, które przyjęły kształt kolejno koła, liścia, kwiatu i błyskawicy – w ten sposób dowiedziałem się, co oznaczają wzory wyryte na tej skale we wspomnieniu Hao - Wszystko byłoby dobrze i istniało tak, jak istnieje teraz, gdyby nie fakt, iż Gwiazda Zniszczenia w niedalekiej przyszłości przetnie niebo. Wytwarza ona negatywną energię, na tyle mocną, że naruszy ona granice wymiarów. Aurisis wykorzysta to do wydostania się ze swojej klatki. W bardzo pokrętny sposób mówi o tym Przepowiednia Nocy - Hao przerwał mówić, jakby czekał na naszą reakcję. Ja na razie miałem zbyt wielki mętlik w głowie. Zło w czystej postaci? Zbyt potężni by ich pokonać? To są żarty, prawda?
– Ile jest tych całych Aurusów? - zapytał Ryo, którego mina mogłaby być przykładem, jak człowiek nie powinien wyglądać przy myśleniu.
– Aurisis. Z tych ksiąg, które ostały się z zamierzchłych czasów, wynika, że koło trzech – pokręciłem głową. I to jest ta misja, którą powierzył nam Król Duchów?
– Nie da się tego powstrzymać? - spytałem z nutą nadziei w głosie. Hao się zaśmiał, bynajmniej z wesołości.
– To już się zaczęło, Yoh – spojrzałem mu w oczy – Oni mają swoich podwładnych, stracone dusze, podobno nawet demony niższych rang, które zostały wcześniej wygnane. Granica musi być już naruszona, jednak nie za bardzo. Mogli wysłać tylko takiego Friedricha, który raczej miał być tylko ostrzeżeniem. - przymknąłem oczy. Przecież nie może być aż tak źle. Nie może. Zacisnąłem dłonie wokół swojej broni i odetchnąłem. Skoro wybrał nas sam Król Duchów, to znaczy, że musimy mieć jakieś szanse.
– Ren – zwróciłem się do przyjaciela. Długo utrzymałem spojrzenie złotych oczu, po czym uśmiechnąłem się – musimy odłożyć plan walki z Hao. Z tego co mówi wynika, że będziemy musieli współpracować, czy nam się to podoba, czy nie - Tao zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, po czym prawie niezauważanie kiwnął głową.
– Skoro to sobie uzgodniliście, to zacznijcie się szykować do wyjazdu. Musimy odnaleźć Kamienie – Hao ostatni raz spojrzał na naszą szóstkę, po czym zniknął w płomieniach, teleportując się z polany. Zostawił nas w ciszy i z natłokiem burzliwych słów. Yuki wstała z ziemi i przeciągnęła się.
– Całkiem fajnie jest się teleportować... powinni tego uczyć w szkołach albo coś – ruszyła w głąb lasu. Mówiła jednak chyba nie do nas, a do swojego stróża. Dopiero gdy zostaliśmy sami na polanie, usiadłem i już nie musiałem utrzymywać stanu wszelkiej gotowości. Zawiał chłodny wiatr, a ciszę urozmaicało jedynie jego pogwizdywanie i szumienie liści.
– Powiedzcie, że to żart – mruknął Trey, chowając twarz w dłoniach.
– Cóż... Świat się nie wali, słońce świeci dalej... - odparłem, szukając optymizmu. Przecież damy radę! Nikt mi nie będzie umierał, załamywał się i popadał w depresję. Nikt więcej. Zawsze jest nadzieja.
– Jeszcze nie... - spojrzałem na Annę. Miała dość nietypową dla niej zmartwioną minę. Uśmiechnąłem się do niej ciepło. Wiem, że wszystko będzie dobrze.
– Mamy czas do przygotowania się do tej walki – stwierdziłem. - A teraz... - wstałem i podniosłem swoje miecze – zjadłbym całą górę cheeseburgerów! - wyszczerzyłem się do swoich przyjaciół. Chociaż w zakątku swojej głowy zanotowałem jeszcze, by wyjaśnić nieporozumienie z Tamao. Unikała mnie od wczoraj... Kompletnie zapomniałem ogłosić z Anną, że zerwaliśmy zaręczyny. Nie znałem powodu medium, ale przecież kto by wiedział co jej chodzi po głowie?*



Hao:

Ciszę przerwało trzaśniecie drzwiami, a zapach ziół został na chwilę rozproszony przez chłodne powietrze. Uchyliłem jedno oko, dzięki czemu zobaczyłem, jak Yuki wchodzi do chatki. Bez słowa podeszła do mojego futonu, stawiając na małej szafeczce tace z kolacją. Wzięła sobie jedną z kanapek i usiadła tuż przy moich nogach.
– Mógłbyś zacząć chodzić chociażby na kolacje – podjęła temat, w międzyczasie przełykając kęsy. Szczerze mówiąc to przyzwyczaiłem się do naszych wspólnych posiłków. Chociaż zawsze przybywały w samej ciszy, było w tym coś pokrzepiającego. Jeszcze kilka miesięcy temu jadałem ze swoimi uczniami...
Sięgnąłem po herbatę i westchnąłem. Dziewczyna rzucała mi niespokojne spojrzenia, jakby nie wiedziała, czy może o coś zapytać.
– Wydusisz to wreszcie? - spojrzała na mnie, po chwili przechylając głowę na bok.
– Wyjeżdżacie prawda? - wyszeptała. Nie wiedziałem czemu, ale zdawało mi się, iż tego nie chciała. Tak jakby jej spojrzenie mi to mówiło... Wzruszyłem ramionami. Powiedziałem dzisiaj szamanom, że potrzebujemy znaleźć cztery kamienie i musimy jak najszybciej wyruszać.
– Niedługo. Najprawdopodobniej pojutrze. Nie mamy czasu – złote plamki na jej tęczówkach i ich błyszczące zielone obramowanie zgasło. Przywołała uśmiech.
– Będzie tu strasznie cicho – już się nie odezwała, tak samo jak ja. Zabrała talerze i wyszła.


Yuki:

Zamknęłam drzwi od jednego z nieużywanych pokoi w rezydencji Asakurów. Tutaj było przyjemnie ciepło, nie tak jak w drewnianej chatce. Podeszłam do okna, za którym było już ciemno, a chłodny wiatr strącał kolejne liście z drzew. Przymknęłam oczy. W tym momencie wróciły do mnie słowa Asakury z księgi. „Kiedy opuścisz tę księgę, poczujesz niewyobrażalną tęsknotę za tym, czego najbardziej pragniesz. Przygotuj się na to...”
Westchnęłam i pokręciłam głową, która stała się jednym wielkim bałaganem. Nie wiedziałam, za czym miałabym niby tęsknić, chociaż może nie chciałam wiedzieć? Odkąd wróciłam, czułam, że czegoś mi brakuje, ale przecież wystarczy, że będę to usprawiedliwiać głupią podświadomością reagującą na słowa Asakury. Przecież kawałek serca nie może zostać po drugiej stronie, taka metafora jest po prostu zbyt nielogiczna. Kolejne westchnienie przedarło ciszę, a mnie zaczęło ogarniać zmęczenie. Uchyliłam okno. Jesienne powietrze pachniało zmianami.  


***


* Zerwanie zaręczyn było w notce 9 ( informacja zamieszczona ze względu na to, że nie pomyślałam, iż mogliście zapomnieć co się działo tak dawno temu, skoro o tym w ogóle nie pisałam. Dziękuję Mii-chan za uświadomienie mnie o tym ^^ )
Ja i moje opóźnienia ^ ^  Ale ja naprawdę nie lubię tłumaczyć. Mam w naturze po prostu mówienie nieskładnie i dopowiadanie nie potrzebnych wątków... dlatego wybaczcie sposób, w jaki jest napisana ta notka. Odpowiadając na wasze komentarze, z których zawsze się cieszę, powiem tak:
- Chocolove dla mnie zawsze był nie tyle co obojętną i neutralna postacią, co denerwującą. Szczęśliwej historyjki usłanej różami nie będzie, więc od niego sobie rozpoczęłam małą masakre, hihi. Dlatego też ciężko mi było wyrażać żałobę reszty wesołej gromadki...
Co do powodu, dla którego Faust nie wolał zostać w księdze... Cóż, myślałam, że to oczywiste jednak jest, ale wytłumaczę, bo szkoda mi miejsca w notce. A postarałam się ją skrocić i dziś mamy troszkę ponad 5,5 str:) Drugie wcielenie Hao Asakury mówi o tamtym świecie w księdze jako wizji idealnej ziemi. Szamani mają też w świadomości, że weszli do księgi. I teraz stawiając się w sytuacji Fausta, po prostu wiedziałam, że wybór jest oczywisty. Ma do wyboru żyć w idealnym świecie z Elizą, jednak w momencie kiedy wybierał - wiedział o tym, że jego prawdziwa ukochana w formie ducha została na ziemi. Dla mnie było oczywiste że chciał wrócić do tej prawdziwej, bo z miłości nie mógłby nawet skazać Elizę na samotność. 
Obiecuję kolejną notkę jeszcze w tym miesiącu! Powiedzmy, że najcięższe dla mnie fragmenty mam już za sobą.