Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

piątek, 23 grudnia 2011

12. Kłopoty ze zdrowiem

Kimiko: 
 Od dziecka wiedziałam o swoim słabym zdrowiu. Jednak nigdy nie traktowałam tego jako dużego zagrożenia. Teraz jest inaczej. Stoję na cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Zamknęłam powieki. Empatia zniknęła, wraz ze zdrowiem. To się zdarzyło tylko raz. Dwumiesięczna choroba o mało mnie nie zabiła.
– Kimiko? – usłyszałam głos Shoichiego przepełniony troską i strachem. Przekrzywiłam twarz w jego stronę, otwierając oczy. Czułam się, jakby rozdzierano mnie od środka, gdy patrzyłam w przerażone oczy Sho. Ten widok sprawił, że zaczęłam nienawidzić siebie za to, jaka teraz jestem.
 - Hmm? – przywołałam uśmiech na twarz, nie odrywając wzroku od jego szmaragdowych tęczówek – Jestem tylko senna, Sho – mówiłam cicho. Gdy moją zimną dłoń zamknął w swojej, ciepłej, poczułam się lepiej. Zbyt się martwisz, mój demonie. To chciałam mu powiedzieć, ale nie miałam na to siły. Stać mnie jedynie na minimalny uśmiech
 Gdy usłyszałam pukanie, zaprosiłam gościa i powoli usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że gdy podniosę spojrzenie napotkam spokojne oczy Ichiro.
 – Dobrze, że się obudziłaś – zaczął z delikatnym uśmiechem. Też mnie to cieszyło. To znaczyło, że mój organizm ma na to siły.
 Ichiro przebadał mnie, po czym zaczął notować coś w notesie. Gdy chwila ciszy przeciągała się, zniecierpliwiony Sho odchrząknął. Zachichotałam pod nosem.
 – Masz się nie przemęczać – rozpoczął nie podnosząc na mnie oczu, uporczywie coś notując. Przez chwilę zastanawiałam się, co takiego zapisuje w swoich notatkach, a nie mówi mnie.
 – Może powiesz nam coś, czego się jeszcze nie domyśliliśmy? – Demon delikatnie wzmocnił uścisk. Zobaczyłam jak cień uśmiechu przebiegł po twarzy miejscowego lekarza. Sama staram opanować unoszące się kąciki ust.
– W najbliższym czasie najlepiej nie używaj foryoku, nie wychodź z łóżka, nie przemęczaj się - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął lekko. Czyli w skrócie, nie mogę zrobić niczego, co bym chciała. – Słuchaj moich rad, to wszystko – odwzajemniłam uśmiech.
 – Dziękuje – wyszeptałam. Nagle zrobiłam się strasznie senna, powieki zaczęły mi ciążyć i opadać. Wkrótce potem, czułam jak Sho przykrywa mnie kołdrą.

Hao:
 Pierwsze co poczułem to silny zapach ziół, ból w przedramieniu i ciepło. Było to najpiękniejsze przebudzenie jakie kiedykolwiek miałem. Nie widziałem nic, bo nie mogłem zmusić swoich powiek chociażby do drgnięcia. Nie mogłem leżeć wiecznie w ciemnościach. Chciałem dowiedzieć się, gdzie jestem. Powinienem być nad jeziorem, leżeć na twardej ziemi, czuć zapach lasu a ja natomiast czuję, jakbym był otoczony ciepłą kołdrą. Powinienem moknąć na deszczu a ja słyszę jego bębnienie jakby zza ściany. Jednocześnie jestem niesamowicie szczęśliwy, że to wszystko odczuwam oraz zaniepokojony, niewiadomym miejscem pobytu. Chociaż, chyba mogę nie martwić się, że znalazła mnie rodzinka. Już dawno byłbym martwy a moje zwłoki zostałyby spalone, a proch zakopany głęboko pod ziemią.
Spróbowałem jeszcze raz rozchylić powieki. Tym razem z powodzeniem. Musiałem poczekać chwilę, aż wszystko nabierze konturów. Między balami pod sufitem było mnóstwo pajęczyn a samo drewno wyglądało na stare i niestabilne. Zanim zmusiłem swoje odrętwiałe ciało do ruchu, miałem sporo czasu by dokładnie przyjrzeć się wszystkim znacznikom czasu sufitu. Po chwili wsparłem się na lewym przedramieniu, rozglądając wokoło.
 Leżałem na futonie, przykryty grubym wełnianym kocem. Znajdowałem się w małym domu o drewnianej konstrukcji. Pokój był połączony z prowizoryczną kuchnią. Były tutaj tylko dwie pary drzwi, zapewne jedne do łazienki, drugie wyjściowe. W drugim rogu pokoju znajdował się jeszcze jeden futon. Już wiedziałem skąd taki silny zapach ziół. Tutaj kiedyś je składowano. Teraz zmieniono ten składzik, na miejsce do spania.
 Postanowiłem wstać. Nie byłem przekonany o słuszności tego pomysłu, gdy zmuszony przez wirujący świat przed oczami, oparłem się o ścianę. Przekląłem pod nosem. Czułem każdy przeklęty mięsień swojego ciała. Jednak to miła odmiana, po tak długim czasie nie czucia niczego. Przyjrzałem się sobie. Nie miałem na sobie już peleryny, a przedramię było zabandażowane. Mój poziom foryoku był żałosny. Nie mogłem nawet przyśpieszyć procesu gojenia ran.
 Gdy frontowe drzwi otworzyły się, ledwo powstrzymałem odruch podskoku. Mięśnie zaprotestowały gdy je napiąłem, więc musiałem zacisnąć zęby. W progu stanęła dziewczyna, mierząc mnie wzrokiem. Pokiwała w milczeniu głową, jakby zgadzała się co o swoich przemyśleń i bez słowa zamknęła nogą za sobą drzwi. Położyła na drewnianym stole trzy reklamówki, po czym odwróciła się do mnie i powoli podeszła. Przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko mnie. Ściągnęła kaptur z głowy, odsłaniając granatowe włosy mocno ściągnięte w koka. Na jej twarzy widać było zmęczenie.
 – Nie powinieneś wstawać – powiedziała cicho, podnosząc na mnie swoje spojrzenie. To było dziwne i wcale nie mam na myśli tego, że odzwyczaiłem się od osób, które by mnie widziały. Jej spojrzenie wydawało się zamglone, jakby patrzyła na mnie, ale nie widziała mojej osoby. Jej myśli były daleko stąd. Dawno temu już widziałem takie spojrzenie, jednak nie mogłem skojarzyć gdzie.
 – Masz gorączkę. Nie możesz nawet ustać skoro potrzebujesz do tego ściany – przekrzywiła głowę lekko na bok i delikatnie się uśmiechnęła. Miałem zbyt mało foryoku, by móc czytać w jej myślach. Reishi nie działało.
 – To opieranie się i nie potrzebuje stać, by być wstanie wyrządzić komuś krzywdę – rzuciłem. Odwzajemniłem jej spojrzenie. Miała bursztynowe oczy oprawione ciemną zielenią. Zdawały się kocie. Zamglone spojrzenie powodowało zmatowienie tych barw. Mocniej naparłem na ścianę gdy czarne plamki pojawiły się przed moimi oczami. Naprawdę musiałem mieć gorączkę. To wyjaśniałoby dlaczego mi tak słabo.
 – Asakurowie cię szukają – zerwała kontakt wzrokowy, wstała i podeszła do stołu. Przesłanie było jasne. Wyjdziesz stąd a staniesz się łatwym celem. Rób co chcesz, zostań, jeżeli życie ci miłe.
 Wzięła jedną z reklamówek i położyła ją na szafce nocnej obok mnie.
 – Byłam zbyt zmęczona, żeby jeszcze męczyć się z przebierania cię z tych brudnych ciuchów. Peleryna była we krwi, więc już ją spaliłam. Krew przyciąga duszki Yohmei. Możesz przebrać się jeżeli oczywiście chcesz. Rozmiar wzięłam z ubrań Yoh – dodała z cieniem uśmiechu. Ruszyła do wyjścia – zaraz wrócę – nie odwracając się do mnie wyszła na zewnątrz.
 Przejrzałem ubrania. Znalazłem dwie pary spodni, jedne czarne, jeansowe i szare dresy, kilka T-shirtów, bluza, bokserki, skarpetki. Zdziwiłem się na widok tych wszystkich ubrań. Westchnąłem i szybko się przebrałem w dresowe spodnie i białą bluzkę. Cóż, skoro już kupiła całe to ubranie to mogłem z tego skorzystać. Nie wiedziałem, czemu dziewczyna robi, to co robi, ale gdyby chciała mnie zabić, już by to zrobiła. Chociaż mogłaby chcieć mnie torturować, jednak wtedy my jej nie zależało czy zemdleje na stojąco czy będę grzecznie leżeć i odpoczywać. Zrezygnowany usiadłem na futonie. Moje nogi nie zrobiłyby nawet jednego kroku do przodu. Czułem się całkowicie bez sił. Ogarnęła mnie złość na samego siebie i Króla Duchów. Pewnie byłem osłabiony przez powrót do ciała. Dobrze, że przynajmniej nie wróciłem z raną, którą zadał mi Yoh w sanktuarium.

***
Faust bezradnie spojrzał na Yoh, który miotał się po łóżku. Jego sny musiały stać się najgorszymi koszmarami, skoro z jego oczu leciały ścieżki łez. Jeżeli chłopak będzie ciągle się tak rzucał i napinał mięśnie, jego rany nie zrosną się. Na jego świeżych bandażach ponownie pojawiły się czerwone plamy. Wyszedł z pokoju. Nekromanta poszukiwał kiedyś sposobu na przywrócenie Elizy do żywych. Wtedy przez przypadek odkrył zaskakujące informacje. Nie były one pomocne, jeżeli chodziło o jego ukochaną, ale teraz dzięki nim, wiedział co musi robić. Nie od razu rozpoznał te zjawiska u niej. Dopiero dzisiejszego poranka, wszystko zrozumiał. Odszukał potrzebną osobę szybko i bez problemów. Wystarczyła obietnica milczenia a po piętnastu minutach mógł ponownie zmienić opatrunek Yoh, który ogarnięty spokojnym snem, uśmiechał się lekko.
 
Hao: 
Zamrugałem nerwowo. Nie wiedziałem nawet, że zasnąłem. Rozejrzałem się i zauważyłem, że leżę przykryty kołdrą. Usiadłem powoli, zmuszając swoje ociężałe ciało do ruchu. Kiedy byłem światłem, nie warzyłem nic. Latałem.
 - Dobrze, że wstałeś – usłyszałem spokojny głos. Yuki postawiła mi na kolana tackę z jedzeniem i ciepłą herbatą, zanim zdążyłem zareagować – miałam cię już sama budzić – dodała. Przyjrzałem jej się. Zmieniła mokrą bluzę na suchą, a dresy na ciemnofioletowe spodnie do piżamy. Na stopach miała grube skarpety. Usiadła naprzeciwko mnie. Kątem oka zauważyłem kobietę ubraną w ciemnozielony płaszcz, sięgający do samej ziemi. Zapewne Duch Stróż dziewczyny.
 - Dlaczego mi pomagasz? - zapytałem, jednocześnie nieufnie spoglądając na jedzenie. W tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Zachichotała.
 - Nie otrułam tego - odparła spokojnie wskazując na talerz, na którym był ryż z warzywami. Nie odpowiedziała na moje pytanie. Nawijała na palec luźny kosmyk włosów.
 - Wątpię, byś nie wiedziała kim jestem – rozpocząłem, spoglądając w jej oczy.
 - Typowy facet – mruknęła – Nie każdy musi kojarzyć twoje imię, Asakura – przewróciła oczami.- Dzisiaj rano Yohmei ostrzegł mnie, tu cytat, iż żądny krwi morderca, może przebywać w tej okolicy i lepiej by było gdybym na jakiś czas zaprzestała treningów poza rezydencją oraz gdybym go spotkała, mam niezwłocznie uciekać i powiadomić ich o tym - w jej oczach błysnęło rozbawienie a kąciki ust lekko powędrowały do góry. Jednak za każdym razem mam wrażenie, że Yuki uśmiecha się nie do mnie a do swoich myśli.
 -Audiatur et altera pars- po raz pierwszy odezwał się jej duch stróż. Zmarszczyłem brwi słysząc słowa po łacinie.
 - Trzeba wysłuchać i drugiej strony - Yuki uśmiechnęła się szerzej. - To chyba Seneka Młodszy - pierwszy raz poczułem jej uwagę, całkowicie poświęconą mnie, a nie tylko jej ćwiartkę, gdy resztą myśli była daleko stąd. Wskazała palcem na kobietę w płaszczu – od dziecka męczy mnie łaciną. Gdyby nie Rosalie nie miałabym żadnego kontaktu z filozofią i literaturą. Nie mam na to czasu a ona uważa to za bardzo ważną wiedzę - Wstała z podłogi. Zdjęła szarą bluzę i rzuciła ją niedaleko swojego futonu, na starą komodę z jasnego drzewa. Miała na sobie białą, luźną koszulkę z nadrukowaną pacyfką. Rozpuściła włosy i położyła się na materacu, otulając się kocem. Zdziwiłem się gdy spojrzałem na okno. Na dworze robiło się szaro. Było zbyt wcześnie by spać. Z twarzą wtuloną w poduszkę jeszcze chwilę mówiła.
 - Hao to bardzo dobrze, że wraca Ci foryoku, ale pamiętaj, że masz gorączkę a twój organizm jest wyczerpany. Byłabym wdzięczna, gdybyś stał się na jakiś czas niewidoczny. Od czasu do czasu duszki liści szukają źródeł mocy, a walka w twoim stanie, by tylko ci zaszkodziła – jej głos był coraz cichszy. Przypomniało mi się jak wspomniała o tym, iż rano rozmawiała z Yohmei.
 -Słyszałaś coś o Yoh? - nie wiem czemu zapytałem. Zrobiłem to zanim pomyślałem, odruchowo. Po prostu musiałem wiedzieć. W końcu pierwszy raz od dawana, nie mam możliwości obserwowania bliźniaka. Zacząłem jeść powoli obiad, który zaczął już stygnąć. Sytuacja w jakiej się znalazłam wydawała się nierealna. Cały czas zaskakiwało mnie zimno, dotyk, smak potraw czy zapach ziół. Czułem się zbyt dobrze, by całkowicie ignorować dziewczynę. Ona odwróciła twarz w moją stronę i delikatnie się uśmiechnęła. Miała przymrużone oczy.
 - Jestem pewna, że ma dobre sny – zamknęła powieki a uśmiech powoli zgasł na jej twarzy. Niby jak mogłaby o tym wiedzieć? - Jestem Igarashi Yuki. Mów mi po imieniu, współlokatorze - dodała z cieniem uśmiechu na ustach. Przyjrzałem się Rosalie, a dokładniej złotemu pół księżycowi na jej ramieniu. W środku niego wyszyto runy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, czemu podświadomie nie odbierałem Yuki jako zagrożenie.

Yuki:
 Kładę zimny okład na czole Hao. Rosalie mnie obudziła, mówiąc, że chłopakowi się pogorszyło. Nie zjadł ponad połowy swojego dania. Pocił się i miał dreszcze. Jakby jednocześnie palił się i siedział w zimnicy. Gdy był jeszcze przytomny, podałam mu wywar z ziół, wzmagający odporność. Wzięłam kilka głębszych oddechów. W glinianej misce spaliłam zioła, których zapach miał właściwości lecznicze. Wiedziałam, że nie powinien wstawać. Westchnęłam.
 Usiadłam obok, opierając o ścianę. Byłam zmęczona a dopóki stan Hao się nie polepszy, nie mogę iść spaść. Chociaż dobrze, że Rose mnie obudziła. Nikt nie lubi złych snów. Kątem oka patrzyłam na jego spokojną twarz. Słyszałam opowieści o potężnym Asakurze, który opanował pięć punktów gwiazdy jedności. Opowieści o człowieku, który chce wyplenić ludność jak szkodniki, które szkodzą ziemi, a znalazłam człowieka, który może umrzeć w przeciągu paru minut. Cóż, na pewno nie myli się, jeżeli chodzi o toksyczny wpływ ludzkości na naturę. Ale czy trzeba od razu zabijać ludzi? Co prawda, mój kontakt z nimi ogranicza się do minimum. Zawsze byłam z dala od nich. Trzymałam się z innymi dziećmi, które były szamanami z mojego miasteczka. Uczono mnie w domu, a potem rozpoczęłam treningi. Jednak zabijanie ich musi być złe. Matka zawsze mi powtarzała, że dobijanie fizyczne czy psychiczne osób, które nie mają siły na żadną obronę, jest najgorszym rodzajem zadawania krzywdy bliźniemu.
 Seneka napisał kiedyś, „jest lekkomyślnością potępiać to, czego nie znasz”. - uśmiechnęłam się gdy usłyszałam głos Rosalie w swojej głowie. Kiedyś tego nienawidziłam – tego, że zawsze mówiła po łacinie, gdy próbowała mi pomóc. Zaczęła to robić, gdy stwierdziłam, iż czytanie to strata czasu. Na dobranoc czytywała mi biblie, najpierw po łacinie, potem tłumacząc na japoński. Z czasem przestała tłumaczyć, zmuszając mnie, bym sama znajdowała znaczenie tych fraz, zdań wyrwanych z kontekstu. W pewnym momencie zawsze miałam z sobą słownik. To była nasza gra. Sposób na zapoznanie się ze starymi pracami myślicieli z przeszłości. Zawsze nauka szła mi opornie, nie jestem prymuską. W wieku trzynastu lat pojawił się problem z kontrolowaniem foryoku. Pojawiła się sprawa więzów krwi. Może dlatego też pomagam Hao z takim poświęceniem? On ma swoje marzenie, swój cel, który chce osiągnąć za każdą cenę. Dla mnie to wszystko jest obojętne.

Yoh:

Wymknąłem się z domu, gdy miałem pewność, że wszyscy śpią. Ruszyłem biegiem przez las, poruszając się po niezaznaczonej ścieżce, którą znałem już na pamięć. Trafiłbym na miejsce z zawiązanymi oczami.
 Liście pod moimi stopami szeleściły a czasem unosiły się przez wiatr i wirowały w powietrzu. On lubi na nie patrzeć. Na liście i ich taniec. Idę na umówione spotkanie, by zobaczyć zachód słońca nad doliną. Uśmiecham się do siebie, gdy tylko o tym pomyślę. Musiałem jeszcze wdrapać się na wzniesienie, by znaleźć się na miejscu. Podbiegłem i usiadałem z nim w ramię w ramię. Spoglądamy sobie w oczy i uśmiechamy. Po chwili patrzymy przed siebie. Drzewa, łąki, strumyk – wszystko to oświetlone było przez srebrne promienie księżyca. Niebo było niezachmurzone, przepełnione gwiazdami. Mrugały one do nas przyjaźnie, pozdrawiając. Jedna z gwiazd spada z nieba, pozostawiając za sobą przez chwilę srebrny ślad na niebie.
-Pomyślałeś życzenie? - spytałem szeptem, by nie zakłócać zbytnio spokoju.
-Tak, Yoh – odparł również cicho. Spojrzałem mu w oczy. On wzrok miał utkwiony nieruchomo w górze. Uśmiechnąłem się pod nosem i wtuliłem w brata.
-Ja też, Hao – przymknąłem oczy. Chciałem, aby zawsze było tak jak teraz.

 
Obudziłem się nagle, czując ból na plecach i brzuchu. Jęknąłem. Czułem, jak pot spływał mi po skroni. Ten sen mnie przeraził. Odczuwałem w nim szczęście i... pełnie. Przez co teraz czułem, jakbym coś stracił. Nie wątpię, że tak się stało. Zawsze chciałem mieć brata, a kiedy wreszcie go miałem, musiałem go zabić. Splamić krwią swoje dłonie, powstrzymać Hao przed spełnieniem jego marzenia. To też bolało – nie pozwalałem spełnić celu własnemu bratu. Za żadną cenę. Jedynym moim usprawiedliwieniem jest, stwierdzenie, iż zrobiłem to w tak zwanej „dobrej sprawie”, co wcale nie poprawiało mi humoru. 
-Witamy wśród żywych, Yoh – moje myśli zakłócił znany mi głos. Nade mną stał Faust. Chciałem się ruszyć, ale poczułem ból w całym swoim ciele. - Lepiej będzie, jak nie będziesz się jeszcze ruszał.

 Ren:
Podczas biegu nie liczy się zbyt wiele. Umysł pozbywa się wszelkich trosk, odgania uciążliwe myśli. Nigdy nie rozumiałem, czemu ludzie chcą biegać z kimś innym. Wszelkie rozmowy tylko rozpraszają i wybijają z rytmu. Chociaż często trenuje w grupie, zawsze staram się ją wyprzedzić. Dzięki temu mogę się uspokoić.
 Przystanąłem, by chwilę odpocząć. Chłodne, poranne powietrze wypełniło mi płuca, dodając energii. Nie byłem pewien jak długo biegłem pomiędzy drzewami. Słońce delikatnie przedzierało się przez wysokie korony drzew. Odwróciłem się i ruszam z powrotem, biegnąć pośród długich cieni drzew.

Hao:
 Po paru deszczowych dniach słońce wyszło zza chmur. Promienie słońca grzały moją skórę, gdy leżałem wśród zielonej trawy. Trzy dni od mojego pierwszego przebudzenia, miałem ciężką gorączkę. Niewiele pamiętałem z tego momentu. Jedynie fragmenty monologów Yuki, chwile gdy zmieniała mi opatrunek. Nie pamiętałem nawet bym jadł. Teraz jednak, tydzień po tym jak wróciłem do świata żywych, odczuwających, mogłem cieszyć się bliskością natury. Rana na przedramieniu zabliźniła się już, a Yuki próbuje usunąć ją za pomocą ziołowych maści.
 - Smacznego – usłyszałem dziewczęcy głos. Leniwie rozchyliłem powieki. Yuki naprawdę była leniwa. Uświadomiłem to sobie jeszcze bardziej, kiedy powróciło do mnie reishi. Dziewczyna nie miała głowy przepełnionej myślami. Skupiała się na jednym, a mi to nie przeszkadzało. Lubię cisze. Usiadłem powoli, przyglądając się śniadaniu. Kiwnąłem głową na znak podziękowania. Ona położyła się na trawie niedaleko mnie, a ja nareszcie zaspokoiłem głód. Słuchałem w międzyczasie, użalanie się dziewczyny nad swoim treningiem. Jednocześnie dzielnie się broniła, by nie zasnąć. Chociaż zmęczenie zmniejszyło się odkąd ją zobaczyłem pierwszy raz, wiedziałem, że dziewczyna jest zawsze niewyspana. Yuki powoli wstała. Uchyliłem powieki, gdy zasłoniła mi słońce. Miała na sobie strój sportowy. Czarne spodnie od dresu oraz luźną bluzę tego samego koloru. Według niej dzisiejszy poranek należał do chłodniejszych. Uśmiechnąłem się pod nosem, dalej poświęcając się odpoczynkowi. Do naszych uszu doszło trzaśnięcie gałęzi. Poczułem przez chwilę jej wzrok na sobie.
 - Jasne, ty sobie tutaj leż a ja się wszystkim zajmę, nie musisz się aż tak bardzo ukrywać...– mruknęła. Kątem oka dostrzegłem, jak zarzuca kaptur na głowę i zabiera tackę.

 Ren:
 Od czasu do czasu pod moimi stopami słyszałem łamane gałązki i szeleszczenie liści. Byłem niedaleko rezydencji Asakurów, idąc żwawym krokiem, próbowałem zdążyć na śniadanie. Stanąłem nagle, gdy kątem oka zauważyłem ruch między drzewami. Cień, wśród cieni. Od razu przypomniało mi się, że Asakura może być gdzieś w pobliżu. Niekoniecznie pełny sił, osłabiony, a może i jeszcze ranny. Wyjąłem zza paska miecz i rozłożyłem go z cichym szczęknięciem. Ostrożnie podszedłem do osoby, która szła spacerkiem przede mną. Używałem foryoku, by stłumić dźwięk moich kroków. Gdy udało zbliżyć mi się dostatecznie blisko, w dwóch susach znalazłem się przy intruzie i przycisnąłem miecz do jego szyi.
 - Cholera...- ręka mi drgnęła, gdy usłyszałem znany mi damski głos. Ściągnąłem jej kaptur, a moim oczom ukazały się granatowe włosy. - Możesz opuścić broń? - dziewczyna spytała i delikatnie przyłożyła dwa palce do ostrza, odsuwając je od swojej szyi. Zwróciłem uwagę na jej spokojny i opanowany głos. Schowałem miecz, a Yuki odwróciła się do mnie. Przymknęła oczy, jakby hamowała słowa, nasuwające jej się na język.
 - Wiesz, normalni ludzie witają się, mówiąc cześć - mruknęła gdy stanęła przede mną. Zadzierała głowę do góry.
 - Mogłaś się nie skradać – przybrałem obojętny wyraz twarzy i minąłem ją.
 - Nie skradałam się! - dogoniła mnie - Nie było cię na śniadaniu – zagadnęła ze wzrokiem utkwionym w naczyniach.
 - Biegałem – może moje lakoniczne odpowiedzi zniechęcą ją od ciągłego pytania? Ona wzrusza ramionami. Wymamrotała coś jeszcze o kompleksie wymachiwania mieczykami przy każdej okazji. W pewnym momencie zdawało mi się, że odetchnęła z ulgą. Gdy wyszliśmy z lasu, zobaczyliśmy Mikihisę stojącego na werandzie. Spojrzałem na Yuki, która cicho jęknęła.
 - Nadszedł kres moich dni – rozpacz wypisana była w jej bursztynowych oczach. Posłała mi ostatnie błagalne spojrzenie i truchtem podbiegła do Mikihisy.

Yoh:

 Zadziwiające jak foryoku może przyśpieszyć gojenie ran. Niecały tydzień pomógł odzyskać mi siły. Obecnie pierwszy raz od paru dni mogłem poruszać się o kuli po rezydencji. Chociaż Anna wolała, bym leżał w łóżku, ja potrzebowałem spaceru. Miałem nadzieję, że nie dowie się o mojej małej wycieczce. Anna zrobiła mi już wykład na temat niedoceniania Hao i jego zabezpieczeń. Westchnąłem. Czyli prawdopodobnie Hao powrócił, nie umarł, czyli ja nie zabiłem go. Mała cząstka mnie ucieszyła się, że nie została obarczona morderstwem, a jedynie jego próbą.
 Starałem się zignorować ból, gdy powoli schodziłem z werandy.
 - Mistrzu Yoh, dobrze się czujesz?- obok mnie pojawił się Amidamaru a w jego głosie słychać było troskę.
 - Nic mi nie jest Amidamaru – uśmiecham się – po prostu nie lubię jak mnie boli – tłumaczę i śmieję się. Poszukiwania przyjaciół, którzy powinni odbywać trening, nie udały się, a jedyną znalezioną osobą była Yuki. Zmęczony postanowiłem obserwować jej specyficzny trening.
 Na linie zawieszonej wysoko pomiędzy dwoma, wysokimi brzozami, stała granatowowłosa. Na oczach miała zawiązaną białą chustką, a w dłoniach trzymała długą deskę, na której obu końcach leżały kamienie. W pewnym momencie w jej stronę poleciało czarne pióro kruka. Od razu rozpoznałem medium ojca. Yuki zrobiła krok do tyłu i uniknęła ataku. Zrobiła to płynnie, jakby była przyzwyczajona do tego rodzaju treningów. Przed następnym piórem dziewczyna musiała uchylić się, przez co kamienie spadły z deski. Wzięła ją w prawą rękę, lekko chwiejąc się, gdy straciła równowagę. Przed kolejnym atakiem chciała uchronić się deską, jednak pióro przeszło przez nią na wylot, raniąc przy tym Yuki w lewe ramie. Spadając na ziemię, dziewczyna użyła foryoku, by złagodzić upadek. Zdjęła szybko czarną bluzę, odrzucając ją pod drzewo, a białą chustkę z oczu zawiązała wokół rany. Miała na sobie teraz tylko biały top na ramiączka i długie czarne dresy ze ściągaczami. Po jej ramieniu powoli ściekała czerwona ścieżka krwi a materiał chustki zabarwił się na czerwono. Zauważyłem, że prawe ramię miała już zabandażowane.
 - Teraz się broń - usłyszałem głos Mikihisy, który zeskoczył z drzewa. Yuki bez słowa wzięła spod drzewa pas, do którego był przyczepiona pochwa na sztylet, po czym wyskoczyła w górę, używając do tego foryoku. Chwilę chwiała się na linie, jednak ostatecznie złapała równowagę.
 - To ja chyba wolę biegać – dotarł do mnie głos Horokeu. Odwróciłem się do niego na chwilę i uśmiechnąłem na powitanie.
 - Techniki nauczania ojca Yoh, są bardzo skuteczne – mówił zasapany Ryo, który teraz dobiegł do nas. Uśmiechnąłem się pod nosem, Mnie zawsze uczył dziadek. Wróciłem wzrokiem do Yuki.
 Ostrze ze złotym uchwytem połyskiwało, odbijając promienie słoneczne. Wezwała swojego Ducha Stróża i umieściła go w sztylecie.

 Hao:
 Spacer przerwały mi myśli, które nie należały do mnie. Wyglądając przez prześwit w krzakach, zobaczyłem trenującą Yuki i niedaleko obijającego się Yoh, razem z dwoma ze swoich przyjaciół.
 Przystanąłem na chwilę pod starym dębem. Yuki umieściła w sztylecie swojego stróża, a broń powoli wydłużyła się, tworząc miecz. Głowica połyskiwała zielonym światłem a rękojeść przybrała błyszczący stalowy odcień. Z tej odległości nie mogłem zobaczyć, jaki wzór na niej się pojawił. Dziewczyna zwinnie blokowała ataki Mikihisy. Zwróciłem uwagę na jej bandaż na prawym ramieniu. Uśmiechnąłem się przelotnie. A więc to tak ukrywa prawdę o sobie. Odwróciłem się i ruszyłem dalej. Parę minut później stałem w środku lasu, słuchając natury. Chłodniejszy wiatr muskał moją skórę, przez co czułem się niemal szczęśliwy.

Yoh:
 -Wytłumaczysz mi może... - usłyszałem głos Anny, gdy tylko doszedłem do swojego pokoju i uchyliłem drzwi. Niepewnie wszedłem do środka. Siedziała ona na krześle przy biurku, czytając jakąś książkę. - Czemu wyszedłeś z łóżka? - jej ton głosu, zbyt spokojny i opanowany, wręcz obojętny. Nie wróżył nic dobrego.
 - Ja... - chciałem się usprawiedliwić. W końcu ciężko mi leżeć, skoro bolą mnie i plecy, i brzuch.
 - To było nie tyle nierozsądne, co głupie – kontynuowała tak, jakbym w ogóle się nie odezwał.
 - Ale... - z każdą chwilą czułem mocniej swoje mięśnie. Po to wróciłem do pokoju. By się położyć. Nie moglibyśmy rzucić tej sprawy w niepamięć i zachowywać się, jakbym leżał tu od śniadania?
 - Nie ma żadnego ale, Yoh - Nie podniosła tonu głosu. Spokojnie zamknęła książkę. Wstała i podeszła do mnie, stając naprzeciwko. Kątem oka zauważyłem, że czytała „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona.
 - Nie jestem pewna, której części nie zrozumiałeś ze słów Yohmei, więc może przypomnę ci o najważniejszych informacjach. - Rozpoczęła patrząc mi w oczy. - Po odpieczętowaniu księgi powinniśmy od razu do niej wejść. Czas, Yoh, to on się teraz liczy. Nie wiemy, jak długo będziemy zapoznawać się z naukami Hao. Nie masz czasu, by czekać, aż twoje rany całkowicie się zagoją. Trzy dni. Mikihisa powiedział, że najpóźniej za trzy dni powinniśmy wejść do księgi. Powinieneś teraz leżeć w łóżku, nie możemy dopuścić byś wszedł tam wyczerpany fizycznie! - zakończyła swój wywód i ruszyła do drzwi. Ominęła mnie i stanęła jeszcze na chwilę w progu. - I radzę spędzić te ostatnie chwile wolnego czasu na odpoczynku Yoh. Potem może nie być już na to okazji – cichy trzask drzwi, był jak kropka na końcu zdania. Od razu ruszyłem do łózka. Jak to, może nie być okazji do odpoczynku?

***
 Coś się zmienia.
 Ta myśl towarzyszyła Indianinowi, gdy stanął na jednej z gór, otaczających jego miasteczko. Beznamiętnie obserwował zachodzące słońce, którego ostatnie promienie oświetlały i barwiły szare skały. Silva wiedział, że zmiany są nieuniknione, jednak czuł wewnętrzny ucisk, gdy myślał o Yoh i jego przyjaciołach, żyjących w nieświadomości. Niewiedza może ich zabić a on, chociaż wszystko wiedział, musiał milczeć. Cała rada, rodzina Asakurów, osoby postronne, które o tym wiedziały, zostały związane przysięgą, której nie można złamać. Silva stał nieruchomo jeszcze długi czas. Obserwował jak na niebie pojawiają się powoli gwiazdy, obsypujące ciemny nieboskłon. Księżyc wysoko górował na niebie a jego srebrne promienie, wydawały się niesłychanie przygnębiające i samotne. Jakby on sam chciał płakać.
 Po raz pierwszy w życiu, Silva miał nadzieję, że Hao przeżył. Bo tylko on mógł dać prawdę szamanom. Zanim będzie za późno. 

***
 Korzystając z okazji, chciałam złożyć wszystkim udanych świąt oraz bliźniaków pod choinką. ( na których sama będę wyczekiwać ) Piszącym życzę również dobrych kontaktów z weną. ;) 

Postaram się niedługo uzupełnić informacje o bohaterach, obecnie utknęłam na poszukiwaniach przystojnego blondyna o zielonych oczach, który wyglądałby jak Sho. Dzisiejszy rozdział nie pojawił się wczoraj ze względu pewnych utrudnień. Następnym razem już dotrzymam terminu! To wszystko na dzisiaj. Dziękuję i dobranoc. 

 

czwartek, 8 grudnia 2011

11. Dobre i złe wiadomości


 Na swoją obronę powiem tylko, iż moje wszelkie opóźnienie wynika z bardzo poważnego problemu: w pewnych okolicznościach nagle okazało się, że moje pliki w magiczny sposób zniknęły z laptopa. W tym opowiadanie, kilka rozdziałów. Jednakże jak widać, wracam do żywych. 


Hao:
 Prychnąłem. Jestem zaskakująco spokojny jak na możliwe ostatnie chwile mojego jakiegokolwiek istnienia. Może to dlatego, że i tak nikt nie zobaczy mojej wściekłości?
 Niedługo Księga zostanie połączona z talizmanami a moc zostanie uwolniona razem z moimi naukami. Czarna kula wytwarza złote błyski, które mają hipnotyzujący wpływ na obecnych. Urocze, jak wesoła gromadka przygląda się temu zjawisku nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo mogą żałować swoją utratę czujności. Zaczęła wzbierać we mnie powoli złość. Banda kompletnych idiotów. Ci kretyni chyba naprawdę wierzą albo mają płomienną nadzieję na to, iż dostaliby moje wskazówki bez żadnego wysiłku. Zmrużyłem oczy. Twoja bezczynność Yoh, zaraz przyniesie opłakane skutki. Rusz się do cholery! Moje istnienie w jakiejkolwiek formie zależy od ciebie.
 Ciemna kula energii zmniejsza się i znika. Połączona księga przekształciła się w wolumin oprawiony w pleśniejący czerwony aksamit. Otworzył się, lewitując nad podłogą. Gdy sam zaczął się kartkować jakby pod wpływem wiatru, posypał się kurz i skrawki sczerniałej tkaniny. Przeniosłem wzrok na braciszka. Stoję niedaleko niego by mieć dobry widok na wszystko co się dzieje.
– Wyciągnij broń – szepnąłem, chociaż on nie mógł mnie usłyszeć. Przypomniały mi się słowa Króla Duchów. Bronić Yoh? Niby jak? Co takiego mogę teraz zrobić, niż tylko stać i patrzeć jak ten kretyn sam siebie skazuje się na poważne rany?
 Jeden błysk, który na chwilę oślepia szamanów i staje się to, co stać się miało. Pojawia się Shinigami najwyższego stopnia. Jeden z potężniejszych jakie kiedykolwiek stworzyłem. Niebiesko-czerwony stwór o trzech białych rogach, pokrytych zieloną mazią, która spływa również po jego łapach. W ogromnej łapie, zakończonej ostrymi pazurami trzyma bat. Sekundy wystarczyły mu, by zorientować się w całej sytuacji dzięki swoim małym pięciu oczom, które obracały się we wszystkie strony. Nikt nie zdążył nawet zareagować, gdy strzelił z bata powalając Yoh na pobliskie gablotki. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległy się krzyki. Odwróciłem na chwilę wzrok od rozciętej i zakrwawionej klatki piersiowej Yoh, by spojrzeć na źródło wrzasków. To jego przyjaciele i rodzina na próżno próbują przedostać się do braciszka. Tylko osoba, która wylała swoją krew by połączyć księgę z talizmanem może uczestniczyć w tej bitwie. Nie ważne z której strony będą próbować, bariera o delikatnym złotym zabarwieniu nie przepuści nikogo.
 Krzywię się na widok szatyna. W prawej dłoni ma wyciągnięty miecz, jednak chwieje się na nogach. Traci dużo krwi i wątpię, by był w stanie chociażby obronić się przed kolejnym atakiem, nie mówiąc już o zaatakowaniu potwora. Kolejny zamach i bicz owija się wokół broni Asakury, wyrywając mu miecz z ręki.
 Yoh jest bezbronny. Wszystko dla mnie przycichło. Czyżby to był koniec? Nie, nie mógłby być. Mam jeszcze cel do spełnienia, obietnicę, której nie mogę złamać.
 – Niech Cię szlag, Yoh – mamrocze pod nosem. Nerwy mi puszczają, polegam jedynie na odruchu. Czy to nie ta chwila, w której czas, wydawałoby się, wlecze niemiłosiernie? Każda sekunda ma być jak minuta a wszystkie detale są zaskakująco wyraźne? Bzdura. Jeżeli nikt nic nie zrobi, to najprawdopodobniej Yoh będzie można zeskrobywać ze ścian a czasu na reakcje jest zbyt mało. Robię to co pierwsze przychodzi mi na myśl, czyli... staję między braciszkiem a Shinigami. W końcu to ja je stworzyłem i mnie powinien się posłuchać, cofnąć się. Kiedy widzę opadający bicz w moją stronę, uśmiecham się bez krzty wesołości. Zapomniałem o jednym małym i całkowicie nieistotnym szczególe... on mnie nie widzi. Zamknąłem na chwilę oczy.
 O dziwo czuję ciepło, którego tak dawno nie odczuwałem...


Otwieram oczy i wiem gdzie jestem. Czemu tu wróciłem? Może to i dobrze, że tak się stało? Ale co z Yoh? Zresztą... Co mnie to obchodzi? Stoję, bądź lewituje czy po prostu jestem, a ze wszystkich stron otacza mnie miłe dla oka błękitne światło z przebłyskami bieli.
– Stęskniłeś się za mną, Królu Duchów czy może cierpiałeś na brak towarzystwa? – rzuciłem, jednocześnie rozglądałem się wokoło.
– Hao Asakuro – rozpoczął, ignorując moje słowa. – Wiesz czemu tutaj jesteś? – śmieje się słysząc to. Ostatnio jakoś wyszło, że wiem bardzo mało. Chociaż z drugiej strony, pierwszy raz od dawna mam szansę z kimś porozmawiać.
– Niech pomyślę... – zaczynam i rozglądam się w około – kolejny genialny pomysł jak urozmaicić mi moje pośmiertne życie? – wypowiadam słowa patrząc przed siebie.
 – Stanąłeś między swoim bratem a Shinigami – przymykam oczy, ciesząc się ciepłem. Jego słowa są mi raczej obojętne.
-Odkrywcze – szepcze i rozciągam się. Czuję się wyjątkowo... żywy. – Nie jestem pewny czy to było przemyślane posunięcie. – nie wiem czemu, ale zaczynam się czuć niespokojnie. Temperatura rośnie i robi się bardziej jaśniej, tak jakby promienie słońca odbijały się od śniegu. Rozglądam się i czekam.
 – Niedługo zrozumiesz dlaczego zareagowałeś obroną brata. To co twoje serce już wie, rozum nie pojmuje – głos Króla zamilkł. Prychnąłem. Serce odpowiada za pompowanie krwi, niczego nie rozumie i nie powoduje moich odruchów. Jeszcze chwila a będę słuchał o tym, jak moje nerki do mnie przemawiają a ja nie wkładam zbyt wiele wysiłku by ich słuchać?
 Światło nasiliło się, pochłaniając mnie całego. „Chroń swojego brata dalej, Hao Asakuro.” Słyszę ostatnie słowa, które zaczynają odbijać się echem w mojej głowie. Cierpliwie wpatruje się w nicość a potem, już całkowicie spokojny, przymykam powieki.

Yoh:
 Widzę białe światło przede mną. Cofam się o jeden krok i zasłaniam oczy dłonią. Jednak ból jest nie do zniesienia i przez upływ krwi robi mi się czarno przed oczami. Zanim jednak opadam, widzę zarys pojawiającej się przede mną postaci, która wydaje się na początku światłem. Ale ja już ją widziałem. Miesiąc po zakończeniu turnieju, stojąc na Strasznym Wzgórzu widziałem tę postać. Ale czym ona jest? Jej kontury zaciemniają się, jednak mnie opuszczają siły i czuję jak pode mną uginają się nogi.

Hao:
 W pewnym momencie, czuję delikatny powiew wiatru, więc natychmiast otwieram oczy. Stoję w białym blasku, który powolni niknie. Ta sama jasność pochłania stojącego przede mną Shinigami. Jego bat zdążył ledwie drasnąć moje przedramię, kiedy rozmazał się jak czarna smuga i znikł.
 Moje ciało stało się ociężałe, jednocześnie czuję w sobie nietypową lekkość. Nie mam wiele foryoku. Wykorzystuje jego resztki by się teleportować. Ostatnie co widzę, to woda. Później ogarnia mnie ciemność i opadam bezwiednie na ziemię.

Yuki :
 Robi się chłodno. Pomimo że to początek września, pogoda zrobiła wyborny kawał i obdarowała nas wyjątkowo zimnymi i wilgotnymi nocami. Powoli wstaje i prostuje się. Jestem już senna, jednak gdybym zasnęła tutaj zgotowałabym sobie przeziębienie i dłuższą drogę na śniadanie. Bo na kolacje jest już pewnie za późno. Robię krok do przodu a moje mięśnie protestują. Rozglądam się wokół. Słońce już zaszło, pozostawiając niebo księżycowi i gwiazdom, jednak one przysłonięte przez chmury pozostały w ukryciu. Tafla jeziora jest niemal czarna, a zobaczenie dna jest niemożliwe. Ma ona w sobie swój mroczny urok. To idealne miejsce by odpocząć po treningu. Piękne i spokojne. Opieram się o ścięty dąb. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie odporna na ból. Czasami mam wrażenie, że szamaństwo to nie moja bajka. Walki, rany, ból, to nie to, czego mi do życia potrzeba. Ale co mogę zrobić, kiedy nie panując nad foryoku mogę zrobić krzywdę ludziom, na których mi zależy? Kręcę głową. To się nie stało i nie stanie. Po przeciwnej stronie jeziora rozlega się cichy trzask, przerywając błogi spokój. Spoglądam tam i widzę leżącą osobę nad samym brzegiem wody. Mrugam parę razy, nie wiedząc czy nie zaczynam śnić na jawie. Ale postać nie znika. Musi być prawdziwa.
 – Rosalie – Obok mnie pojawia się mój Duch Stróż – sprawdź to – podchodzę do wody i maczam w niej całą dłoń. Do kąpieli nie zachęca. Duch okryty ciemnozielonym płaszczem, zawiązanym pod szyją, sunie wolno nad taflą wody. W końcu umarłym nigdzie się nie śpieszy. Wróciła chowając twarz pod kapturem tak, że widać jedynie jej delikatny uśmiech.
 – Spod niego wycieka krew – jej szept wydawał się radosny, wręcz nieodpowiedni do słów, jakie wypowiada. Wzdycham i kręcę zrezygnowana głową. Krwawi, może to być poważnego. Powinnam mu pomóc. Ruszam biegiem do wody i gdy tylko jestem zanurzona do pasa, daję nura pod wodę, przepływając na wdechu sporą odległość. Gdy wynurzam się na powierzchnie czuję jak płuca zaciskają się, pragnąc powietrza oraz przeraźliwe zimno. Gdyby tylko nie krwawiła ta osoba. Ponowny wdech i znowu płynęłam na drugi brzeg. Wbrew pozorom jeziorko pomimo iż było wąskie było dość długie. Wiem, że tak szybciej pokonam dystans, dodatkowo zawsze lubiłam pływanie bardziej od biegania. Gdy wychodzę na drugim brzegu, trzęsę się z zimna. Odruchy bohaterskie są o kitu. Teraz powinnam być w ciepłym łóżku.
 Dopiero teraz widzę zarys postury tej osoby. Ma długie brązowe włosy. Kobieta? Nie, ma zbyt szerokie bary. Odwracam tajemniczą osobę na plecy i zastygam z otwartymi ustami, zapominając na chwilę jak mi zimno. On wygląda jak Yoh! Chwila, nie, to nie może być prawda. Kręcę głową a na twarz chłopaka spadają krople wody. Bliźniaki? Cóż, jest to bardziej prawdopodobne niż Yoh, który przedłużył włosy. Ale czy bliźniak nie miał być martwy? No, najwyraźniej nie miał tego w planach. Chyba że... szukam tętna i je znajduje. Czyli on żyje. Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. Tata opowiadał jej o rodzie Asakurów, gdy ją tu wysyłał. Imienia długowłosego nie mogę sobie przypomnieć.
 – Niedługo będzie padać – słyszę szept Rosalie. Spojrzałam na nią kontem oka. Stała wpatrzona w niebo, nie poruszając się. Wracam wzrokiem do chłopaka. Krew pochodzi od jego rany na przedramieniu. Rozcięcie jest dość głębokie i traci sporo krwi. Tutaj nic nie zrobię, potrzebuje zabrać go do mieszkania. A może do Kino? Nie, Asakurowie nie żywią do siebie ciepłych uczuć. Sprawili przecież, iż brat podniósł miecz na brata. Ciekawe jak Yoh musi się z tym czuć... Czy to jest chwila na takie rozmyślania? Jasne, że nie! Oddycham chwilę głęboko. Nie mam zbyt wiele energii.
 Biorę Asakurę na plecy, przez co jego ciężar równomiernie rozkłada się i lepiej będzie go nieść. Używam też małej ilości foryoku by czuć mniejszą wagę. Boję się uwolnić go więcej, w końcu jeszcze nie umiem panować nad całą swoją mocą i brat Yoh mógłby... zamiast lekko się unosić odlecieć w powietrze na parę metrów. Niezbyt pozytywna wizja, dopóki jest nieprzytomny i krwawi...


* * *
 Cisza wręcz dzwoni w uszach a przerywa ją jedynie ciche stukanie palców Horohoro o stół. Wszyscy zebrali się w salonie. Był on przestronny, więc łatwo mieścił tak liczą grupę ludzi. Pomieszczenie pomalowane w barwy ciepłej zieleni, jedną ścianę całkowicie pokrywały trzy okna z białymi zasłonami po bokach i szerokimi parapetami. Na środkowym z nich stały małe roślinki w żółtych doniczkach. Teraz światło pochodziło od dwóch wysokich lamp stojących po obu stronach szerokiej kanapy stojącej prawie na środku pokoju, naprzeciwko małego stolika, wykonanego z jasnego drewna. Po drugiej stronie ustawione były dwa białe fotele. Na ścianie koło okien wisiała pokaźna kolekcja różnych masek wykonanych z drewna bądź porcelany. Gdyby ciężka atmosfera jaka zapanowała była widoczna, cały ten pokój byłby pochłonięty w gęstej i nieprzeniknionej mgle.
 Drzwi rozsunęły się, a w nich stanął wysoki blondyn. Na jego twarzy widniał spokój, powoli odwzajemnił spojrzenia.
 – Stracił sporo krwi ale nic mu nie będzie. Rany na plecach są przeważnie powierzchowne, nie tak jak rana spowodowana przez bat. Powinien się obudzić najpóźniej pojutrze, za pomocą foryoku i maści z ziół jest możliwe, by szybciej wrócił do zdrowia. – poinformował swoim melodyjnym głosem i oparł się o ścianę. Dało się usłyszeć jak niektórzy wypuścili powietrze z lekkim świstem. Przynajmniej o Yoh nie musieli się teraz martwić. Jednak nikt nie poruszał tematu, który zaplątał ich myśli. To co widzieli wykraczało poza wszystkie ich obawy. Czy on naprawdę wrócił? Drzwi znowu zostały rozsunięte a w nich stanęła Anna. Do tej pory była razem z szatynem. Obrzuciła wszystkich spojrzeniem, siliła się, by wyglądało ono obojętnie, jednak i ona odczuwała pewien strach. Zbyt dobrze pamiętała wydarzenia z Gwiezdnego Sanktuarium. Westchnęła cicho i przymknęła oczy.
– Jak to możliwe?! – Horokeu już nie wytrzymał ciszy. Wszyscy spojrzeli na niego i co niektórzy pokręcili głowami. – Przecież on powinien nie żyć... – wyszeptał, czując jak traci głos tak szybko, jak go odzyskał.
 – Wątpię by Hao obchodziło co według nas powinien robić – prychnął pod nosem Tao, który siedział obok Usuiego. Opierał on łokieć o ramię kanapy a głowę podtrzymywał na dłoni. Był wyraźnie zezłoszczony całym obrotem spraw. Jeżeli już uważa, że kogoś zabił, w końcu również oddał swoje foryoku Yoh, czyli przyczynił się do zwycięstwa, to ten ktoś nie ma prawa pokazywać się, od tak, na środku kaplicy!
– Może to zbiorowa fatamorgana? – zaproponował Chocolove. Nikt jednak nie skomentował jego głupoty. Wszyscy byli zbyt zmęczeni, by marnować swoją energie na komika.
 Z kąta pomieszczenia, dotąd stojąca w cieniu Kino, wyszła parę kroków do przodu. Wcześniej zostawiła opiekę nad Yoh, Faustowi. Wierzyła ona w jego umiejętności lecznicze. Czasami zioła przegrywały z leczeniem za pomocą foryoku oraz innymi specjalnymi lekami, które działały szybciej.
 – Dowiedzieć się, jakim sposobem Hao przeżył, możemy jedynie od niego samego. Teraz nie ma żadnej potrzeby, byście tutaj siedzieli. Marsz do łóżek i macie się wyspać, bo jutro trening was nie ominie – jej słowa wypowiedziała monotonnie, jednak brzmiały jakby mówiła z mównicy a każde jej słowo zdawało się mieć swoją wagę. Szamani posłusznie wykonali ten rozkaz. Zdawało im się, iż jej proste sława niosły ze sobą ukryte przesłanie, niewypowiedzianą groźbę dodatkowych ćwiczeń podczas treningu, jeżeli w przeciągu pięciu minut wszyscy nie znajdą się w łóżkach .
 Jednakże, jeszcze długo nikogo nie zmorzył sen. Widmo, powrotu ich wroga nie dawało im spać przez ciągnące się dla nich godziny, które urozmaicało jedynie rytm wybijany przez deszcz na parapetach.

Yuki:
 Ledwo doszłam pod swoje drzwi. Szatyn swoje waży a ja jestem zmęczona. Znajdowaliśmy się niedaleko jeziora, przy starym i małym drewnianym domku. Kiedyś budynek służył za przechowalnie ziół. Z czasem jednak opustoszał a teraz pozwolono zamieszkać tutaj mnie. Czy raczej zmuszono, bym nauczyła się samodzielnego życia. Jęknęłam, gdy ponownie ugryzłam się w język, poczułam metaliczny posmak w ustach. Cała się trzęsłam.
– Musiałeś akurat dzisiejszej nocy spaść mi z nieba, Asakura? – mruczę pod nosem. Chłopak osunął się delikatni gdy próbowałam wyjąć klucz z kieszeni. Straciłam koncentracje i zamknęłam swoje foryoku w sobie. Ciężar długowłosego powalił mnie z nóg. Ledwo przewróciłam się na plecy. Syknęłam z bólu gdy mięśnie zaprotestowały gwałtownym ruchom. Na klęczkach otwieram drzwi. Powoli wstaję, opierając się o framugę. Czuję jak opadam z sił z każdą chwilą.
 -Niech podłoga miękką Ci będzie – szepcze. Kucam przy Asakurze, wspieram go trzymając za zdrowe ramię. Na czworaka doczołgałam się na środek małego pokoju. Jedynego pokoju w tym domku. Uśmiech satysfakcji przemyka mi po twarzy i ulgą siadam obok chłopaka by złapać oddech. Słyszę pierwsze krople deszczu uderzające w dach.
 Wzdycham, wiedząc, że czeka mnie długą noc bez odpoczynku. Muszę zapamiętać, by podziękować Kino za naukę podstawowego lecznictwa za pomocą ziół.

Kimiko:
 Mój świat ogarnęły obrazy przeszłości.
 Nieme kino wspomnień prze moimi oczami.
 Tylko jeden dźwięk jestem w stanie słyszeć.
 Równomierne bicie serca.
 Mojego serca.
 I tak od dłuższej chwili słucham tylko siebie.
 Ale jak długo trwa ta chwila?
 Zastanawiam się, kiedy mój czas się zatrzymał.
 Śmieszne.
 Nigdy nie myślałam, że zabraknie dla mnie jutra.
 Że otrzyma je tak wiele osób... tylko nie ja.
 Czy moja przyszłość już nie istnieje?
 
Znowu to widzę. Wszystkie błędy jakie popełniłam.
 Czyli piekło wczorajszych dni jeszcze nie zamarzło...
Czuję jak wstrząsa mną suchy szloch. Nie mogę tu płakać. Nie umiem tu wylewać łez...
 Sho... gdzie jesteś?
 Obiecałeś! Obiecałeś, że będziesz zawsze wtedy, kiedy będę Cię potrzebować!
  Więc czemu jestem sama?

Zaczynam biec. Biec między tym co minęło.
 Biegnę, chociaż to bezsensowne.
 Biegnę, ale to i tak nic nie zmieni.
 Biegnę, jednak przed sobą nie ucieknę.

Drzwi. Wysokie żelazne drzwi, okalane ostrymi kolcami, stojące w czarnej pustce.
 Utrzymywane przez sześć zawiasów uczuć.
 Smutek, kiedy myślę o utracie.
 Żal do samej siebie, o niewypowiedziane słowa.
 Strach, gdy przyszłość ma nigdy nie nadejść.
 Wstręt na samą myśl o tym, co padło z moich ust.
 Złość, gdyż zostałam pozbawiona spełnienia swojego marzenia.
 I zazdrość, bo inni mogą je zrealizować...

Ciemność, cisza, nicość i gdzieś pośrodku tego ja...

Czemu tu jestem? Połączyłam talizmany i... co się stało?
 Dlaczego zostałam uwięziona w swoim umyśle?
 Czemu?
Czy ja żyje?
Chyba nie...
 na pewno nie.
Nie słyszę już bicia swojego serca.
Umarłam. Przynajmniej cieleśnie.
Została pusta cisza.

Droga pustko i ciemności...
 Gdybym miała szanse powiedzieć ostatnie słowa, brzmiały by one mało oryginalnie. Raczej sentymentalnie. Powiedziałabym Nathanowi, że chcę zabrać jego troskę o mnie i jego kawę, gdziekolwiek pójdę.
 Yoh, jaką siłę ma jego uśmiech dla każdego, a w szczególności dla tych, których serca spowite są w ciemnościach.
 Renowi, by patrzył w przyszłość, nie w przeszłość.
 Annie, o tym jak czasami chciałabym umieć ciskać gromy spojrzeniami jak ona i wiem, że będzie dobrze.
 Tamao, że w środku jest ona silniejsza niż myśli.
 Horokeu, że jego marzenie jest wielkie a w sercu ma ogień, nawet jeżeli kocha lód.
 Ryo, jak blisko jest jego „święte miejsce”.
 Mówiłabym w nieskończoność reszcie o ich przyjaźni i więziach jakie je łączą.
 Przytuliłabym się do Shoichiego i patrzyła w jego zielone oczy. Kazała chronić inną osobę.
 Spytałabym Yoh o jego brata. Bo chciałam go spotkać.

 Ludzie nie rodzą się źli, ani dobrzy. Głód i pragnienie, to jest to, z czym się rodzimy. Wszystko co nas spotyka, kreuje osobowość. Wierzę, że Yoh zobaczy i pozna serce Hao. Bo ja wierzę, że on wróci. Musi wrócić. Dla Yoh, dla Matki Ziemi, bo Król Duchów chciał go w tej dziewiątce...
 Wiem to.
 I Yoh roznieci ten płomyk dobra. Tak naprawdę, tylko on będzie mógł to zrobić...

 Ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, zanim umrę,
 to spojrzeć w górę i ujrzeć niebo,
 uśmiechnąć się po raz ostatni,
 oczami wyobraźni zobaczyć moją mamę, z wyciągniętymi ramionami w moją stronę.
 Zamknąć oczy i szepnąć jak kocham życie.
Wtedy mogłabym umrzeć. 

Pojawił się blask. Nie oślepiał mnie on.
Mój czyściec się skończył? To dobrze.
Ruszam za światłem. Zaraz będzie kres mojej samotności...

* * *
– Jasna cholera! – rozległ się krzyk po pomieszczeniu – zrób coś z tym! Jesteś lekarzem, tak?! – pod oknem kręcił się demon cały czas patrzący na swoją podopieczną.
 – Uspokój się – spokojny głos Ichiro rozniósł się po pomieszczeniu. Był w trakcie przekazywania swojego foryoku Aizawie. Przed chwilą jej serce zwolniło swoje tempo a oddech stał się nierównomierny. Jej życie uchodziło z jej ciała szybciej niż powinno.
– Spokojnie – mruknął pod nosem Shoichi i prychnął. Zatrzymał się pod ścianą – Niech to szlag trafi! – wrzasnął ponownie i uderzył pięścią o ścianę. Tynk i farba się posypała. Powstało wgniecenie na ścianie.
– Ona musi żyć, rozumiesz? – powiedział opierając o ścianę głowę.
 – Będzie żyć – odparł bez zbędnych emocji niskim tonem głosu. Skończył podtrzymywać akcje serca i zaczął szukać w swojej apteczce medykamentów. Wyjął strzykawkę w dziwnym zielonym płynem i pozwolił by trochę tej cieczy wypłynęło z igły.
– Co to jest? – demon zmarszczył brwi i z niebywałym niesmakiem patrzył jak lekarz wbija strzykawkę w jedną z żył Aizawy.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie miejscowy lekarz. Sho pokręcił głową. Ichiro był nekromantą, jak Faust. Jednak wyglądał o wiele normalniej, ponieważ nie miał tak bladej skóry i fioletowych cieni pod oczami a jego głos był mocnym barytonem a nie melodyjny. Lecz spokój zachowywał ten sam. Lekarz przyłożył dłoń do czoła dziewczyny i uśmiechnął się.
 – Jeszcze nie dzisiaj – szepnął a jego dłoń przestała świecić pomarańczowym blaskiem.
 – Jej serce przestało bić – Shoichi otworzył szeroko oczy. Czuł jak stracił z nią więź. Kręcił głową w niedowierzaniu. Podszedł do nekromanty i chwycił go za kołnierz szaty i uniósł do góry.
– Powiedziałeś, że nie umrze! – krzyknął i puścił go. Nie wiedział, co się dzieje. Kucnął przy łóżku i oparł czoło na jej dłoni. Była ciągle ciepła. Gdyby demony umiały płakać, właśnie łkałby jak małe dziecko. Stał się jej stróżem, bo był gotów strzec jej żywota własnym. Z miłości. Ichiro ciągle spokojny nie zareagował na nerwowego stróża. Podszedł do Kimiko i wstrzyknął jej coś prosto do serca. Potem za pomocą foryoku, wprowadził je w ruch. Każda następna sekunda była czymś niemożliwym dla demona. Umarła a on został wolny. Tylko co on ma teraz zrobić? Nie, nie może wrócić do piekieł. Zbyt bardzo uwielbiał uśmiech, by wracać do krainy krzyków, smutków i bólu. Ichiro odetchnął cicho z wielką ulgą.
 Ciepło więzi wróciło do Shoichiego. Jej serce znowu biło. Powieki rozchyliły się odsłaniając niebieskie tęczówki. Druga dłoń dziewczyny spoczęła na jego głowie.
 – Tęskniłam, Sho – szepnęła lekko zachrypnięta i uśmiechnęła się lekko.

Tamao :
 Czuję się, jakby wszystko miało się zmienić. Jakby nasza rzeczywistość wraz z powrotem Hao roztrzaskała się na maluteńkie kawałeczki. Yoh jest ranny a Hao żyje. Rany są gojone z nienaturalną prędkością ale mogą być zagojone, bo to Hao uratował Yoh. Nie ma do tego wątpliwości. Kiedy Shinigami zamachnął się batem na Yoh, a my mogliśmy jedynie patrzeć jak za chwilę zginie nasz przyjaciel, uratował go ten, który sam miał być martwy.
 Odstawiłam na stół szklankę z brzoskwiniową herbatą. Nic nie jadłam na śniadanie. Za duży mętlik w głowie odebrał mi apetyt. Wzdycham cicho. Spoglądam w stronę drzwi kiedy wchodzi Anna do pomieszczenia. Siada ona na swoim miejscu i nakłada sobie parę grzanek. Po chwili do pokoju wszedł Yohmei i Kino. Przed chwilą ostrzegli Yuki przed Hao i odwołali jej trening na jakiś czas. Była w końcu pod ich opieką. Staruszek odchrząknął.
 – Nie znaleźliśmy Hao w pobliżu – było cicho, więc nie musiał mówić głośno. Nie podejmowaliśmy tego tematu wcześniej ze względu na Yuki. Asakurowie nie chcieli by wiedziała za dużo.
– Najprawdopodobniej jest raniony. Nie wyczuwamy jego energii duchowej, więc albo opuścił najbliższe tereny Izumo albo jest pozbawiony foryoku. Wysłałem duszki liści by go poszukały w okolicy. Jeżeli któryś go zobaczy, będę o tym wiedział. – dopowiedział jeszcze Yohmei.
 – Może je zniszczyć – wtrącił Ryo, który pastwił się nad swoją jajecznicą widelcem. Mówił bez przekonania.
 – Jeżeli utracę kontakt z którymś z duszków, będę wiedział że jest gdzieś w pobliżu – ciekawe czy jest gdzieś niedaleko. Skoro jest ranny, może potrzebować lekarza ale wątpię, by Hao poszedł do ludzkiej lecznicy. To byłoby mało prawdopodobne. Ciekawe jak zareaguje Yoh jak usłyszy o powrocie bliźniaka. Zemdlał, zanim Hao wyłonił się ze światła. I co zrobi jak się dowie, że ten go ochronił?
 – Nie możemy ukrywać prawdy przed Yoh – rozpoczęła Itako wstając od stołu a mnie wyrywając z toku myślenia – cokolwiek postanowi, nie możecie pozwolić mu iść i szukać Hao.– ruszyła w stronę wyjścia. Nie tknęła śniadania a ze sobą wzięła tylko herbatę.
– Dlaczego miałby go szukać? – pytanie padło od Horohoro. Anna obejrzała się przez ramię.
– Pomyśl Horo – spojrzała mi w oczy, odpowiadała mi na pytanie, które zadałam w myślach – Hao uratował Yoh, więc ten będzie chciał go znaleźć by spytać dlaczego. - Spojrzałam na swoje dłonie. Tak naprawdę to wszyscy zastanawiamy się dlaczego.


poniedziałek, 26 września 2011

10. Pojednanie z naturą


 Na początek przepraszam za taaaaaaaaaaką długą przerwę. Trochę wynikło to z nieumiejętnością przystosowania się przeze mnie do małej ilości czasu, którym mogę dysponować. Wspomnę też, że przez pewien czas mój modem działał tak, jak chciał, czyli prawie w ogóle^ ^ + miałam wyjazd integracyjny i na weekendy na działkę jeździłam. To wszystko daje naprawdę mało wolnych chwil... Mam nadzieję kolejny rozdział za dwa tygodnie opublikować, więc już tak się nie opóźnię. Co jeszcze... Możecie powiedzieć, że skoro tak długo mnie nie było to to na dole powinno być genialne... hmm. Powinno. Jakie jest, zobaczycie, mam nadzieje jednak, że nie uciekniecie drzwiami czy oknami a wam się jakoś spodoba, chociażby kawałek *.* 
Co do poprzedniego rozdziału... Cieszę się, że spodobał wam się pomysł z poprzeplataniem dwóch różnych rzeczywistości. Naprawdę się cieszę! Hm, hm. Co do reszty milczę jak grób ale postaram się by moje wytłumaczenie różnych zachowań oraz wyjaśnienie przyszłych losów bohaterów jakoś wam podpasuje >,<  A i ja się nie znam na życiu w Japonii, więc to jest moja Japonia i moje zasady i generalnie wszystko co napisane ma prawo się zdarzyć, nawet czekolada odchudzająca i bounty na kaktusach rosnące!
 Rozdział dedykuję 13. ze względu na jej upór w nękaniu mnie z pytaniem "kiedy nowy rozdział?". Gdyby nie ona to teraz pewnie czytałabym kolejną mangę xd  


Tamao:



Cisza ogarnęła cały las. Wiatr zaprzestał poruszania liśćmi i utonął wysoko w koronach drzew, przez co zapanował bezruch. Dla mnie czas zatrzymał się na chwilę. Stoję nieruchomo, bojąc się przerwać, spokój panujący w tym miejscu. Nie wiem czemu i jak się tu znalazłam. Serce wyrywa się z mojej klatki piersiowej i zdaje się, że tylko ono chce przedrzeć się przez cisze. Spoglądam w górę, w poszukiwaniu światła księżyca. Jednak go nie odnajduje, żaden zagubiony promień nie dociera tutaj. Mrok, który mnie otacza, powoduje uczucie samotności i pustki. Chcę stąd iść. Opuścić to miejsce i znaleźć się gdzieś, gdzie światło pada na moją twarz. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie płomień ogniska. Nic mi nie grozi, myślę. Prawda?
- Nie byłbym tego taki pewien – podskakuje gdy słyszę za sobą cichy głos. Odwracam się jak najszybciej mogę, jednak nie widzę twarzy tej osoby. Jedynie czarny zarys sylwetki. Jednak wydaje mi się ona tak znajoma. Tajemnicza osoba robi powolny krok do przodu a im bliżej znajduje się, tym wyraźniej widzę. Źrenice rozszerzają się ze strachu a ja cała sztywnieje i nie jestem pewna, czy mogłabym się teraz ruszyć a co dopiero wydać z siebie jakikolwiek odgłos.

***

Gdy otwieram nagle oczy, jestem już w pozycji siedzącej. Czuję jak kropla potu spływa mi po skroni. Mój oddech jest nieregularny a ja ciągle nie wiem co się dzieje. Miałam sen. A może wizję? Próbuję sobie coś przypomnieć, cokolwiek. Jednak wszystko co zapamiętałam to emocje. Strach, ogromny strach. Paraliżujący i na samo wspomnienie wywołujący ciarki na całym ciele. I obecność kogoś nieoczekiwanego, kogoś... złego?
 Chowam twarz w dłonie i uspokajam oddech. To tylko sen, wmawiam sobie. Opadam zrezygnowana na poduszki i patrze nieprzytomnie w sufit. Opowiem o tym Annie, to ona zdecyduje czy jest się czym martwić, czy nie. Tym bardziej, że moje umiejętności wizjonerskie są marne. Z czasem czuję jak powieki zaczynają mi ciążyć i zmęczenie, spowodowane całym dniem oraz koszmarem. Po chwili zmaga mnie sen a ja z przyjemnością oddaję się w ramiona Morfeusza z nadzieją na dobrą noc.

Yoh:

Siedzę w jednym z wagonów w pociągu, który sunie po szynach, zmierzając przed siebie. W moim przedziale roznoszą się krzyki i głośne rozmowy. Od dziesięciu minut Ryo próbuje wytłumaczyć Horokeu, jak obsługuje się kuchenkę gazową, ponieważ on nie umiał jej włączyć dzisiejszego ranka.
-Nie rozumiem – mruknął Usui, patrząc zrezygnowany na przyjaciela.
-Kiedy to jest proste – odparł zirytowany już przywódca beznadziejnych. - Kiedy chcesz włączyć kuchenkę gazową, musisz najpierw przycisnąć pokrętło, co wywołuje iskry i wtedy przekręcasz je uwalniając gaz - te zdanie powtórzył już z pięć razy. Ziewam, zakrywając usta dłonią.
-Daj spokój, Ryo. On i tak tego nie zrozumie – wtrącił Ren ze złośliwym uśmieszkiem .
-Chyba masz racje, przyjacielu – poparł go czarnowłosy kiwając głową w zrozumieniu.
-Czy to miało... - Reszty rozmowy już nie słyszę, ponieważ zakładam słuchawki na uszy i mrużę oczy by dobrze widzieć krajobraz za oknem. Krzaki i drzewa rosnące przy torach, migają mi rozmazane. Przypominam sobie dzisiejszy poranek. Nikły uśmiech zawitał na mojej twarzy. Stwierdzenie, iż nasze przybycie na peron było dokładnie zorganizowane i obyło się bez irytacji Anny byłoby istnym kłamstwem. Krzyki Medium na pewno było słychać w całym sąsiedztwie. Planowanie na przyszłość nie jest dobrą stroną co poniektórych. Jednak liczy się efekt końcowy a bądź co bądź, wszyscy zmierzaliśmy teraz ku Izumo. „Bad boys” Boba Marley'a rozbrzmiało w moich uszach. Zamknąłem oczy i wygodnie oparłem się na swoim miejscu. To będzie dobra chwila by złapać drzemkę, bo przecież każda minuta słodkich snów pod okiem Morfeusza jest bardzo cenna. Wiem, jakie treningi może zafundować babcia – w końcu Anna z kogoś przykład wzięła, dlatego chcę korzystać z każdego momentu odpoczynku. Biedny Horohoro czy Choco, którzy teraz zaśmiewają się w najlepsze, nie wiedzą co ich czeka. Marnują cenną energie, która w przyszłości będzie im bardzo potrzebna.

***
W drugim przedziale Itako trzymała na kolanach swoją brązową torbę. Była w niej szklana szkatułka. Anna westchnęła i zacisnęła dłonie na pasku. Nie miała dobrych przeczuć, związanych z połączeniem Księgi i Talizmanu oraz tym co może się stać gdy wejdą przez portal by poznać nauki Hao Asakury. Jeszcze jedna myśl dręczyła ją nieprzerwanie. Mianowicie wizja Tamao. Dziewczyna trenuje zbyt krótko by dało to jakieś większe efekty, chociaż minimalny postęp już jest. Jednak to co widziała było bardziej niewyraźne niż zwykle, więc przyszłość była niepewna. Ale jedno jest wiadome – dziewczyna widziała przybycie kogoś nieoczekiwanego, a zaskoczenie, zdezorientowanie i strach będą towarzyszyły tej wizycie. Pozostało czekać, na to co ma się wydarzyć.
Hao darował sobie podróż razem z szamanami i siedział teraz na dachu pociągu, przyglądając się krajobrazom, które pomimo upływu lat, nieznacznie się zmieniły, przez co przywoływały wspomnienia.
Gdy byli już na miejscu, zeszli z peronu i mijając wpierw małą mieścinę ruszyli przez długą piaszczystą ścieżkę, która prowadziła do rezydencji Asakurów, wśród drzew. To właśnie ich korony skutecznie utrudniały dostęp promieni słonecznych i tylko gdzieniegdzie przebijały się one, padając na ziemię. Jednak rekompensowały to, szumieniem zielonych liści, co stanowiło przyjazną dla ucha muzykę do której, od czasu do czasu, przyłączały się ptaki. Jednak Yoh nie mógł się cieszyć tym co daje mu natura, ponieważ miał już przed oczami widmo niebieskich duszków, które na pewno czyhają gdzieś za zakrętem, tylko czekając by ponownie kopnąć go w cztery litery i pomóc mu przyjrzeć się dróżce z bardzo bliskiej perspektywy. Dlatego cofnął się na sam koniec grupy, puszczając Rena przed siebie. Im dłużej zostanie niewidoczny, skryty za grupą przyjaciół tym lepiej dla niego. A może duszki zniechęcą się widząc Tao? Yoh trzymał dłoń nieopodal swojego miecza i antyku. Nie był przecież aż tak głupi, by nie być przygotowanym na te małe stworki. W tej chwili do jego głowy zawitał, według szatyna, genialny pomysł. Dziś nie da się tym złośliwym duszkom, o co to, to nie! Dzisiaj jest dzień, w którym to on zazna słodkiego smaku zwycięstwa. Asakura został wyrwany ze swoich myśli, ponieważ wpadł na Horohoro. Ostrożnie wyjrzał zza jego ramienia, spodziewając się rychłej potyczki i nie mylił się. Tam gdzie promienie słońca padały na dróżkę i tworzyły okręg, leżała garstka gęsto rozrzuconych liści i kamieni. Nagle w powietrze wzleciały duszki liści by potem, w błyskawicznym tempie polecieć ku szatynowi. Wszyscy już słyszeli, jak rodzina wita Yoh, więc pozwolili, by zajął się nimi sam. On szybko wytworzył formę ducha i umieścił Amidamaru w swojej broni. Jeden zamaszysty gest mieczem i można było podziwiać przecięte listki na pół, opadające chwiejnie na ziemię. Jednak Yoh, wyciągając lekcje ze swoich poprzednich porażek, szybko wcielił swój plan w życie. Czyli... w dwóch podskokach znalazł się przy Annie i stanął tak, iż ich plecy się stykały. Dzięki temu, tyły miał zabezpieczone, bo przecież nawet taki duszek ma swój rozum i wie, że do blondynki lepiej się nie zbliżać. Jednak plan Asakury miał małe niedociągnięcie. Jest on wyższy od Anny o paręnaście centymetrów, więc ostatni niebieski stworek używając swoich małych rączek, pchnął szatyna w tył jego głowy, nie narażając się przez to medium, co poskutkowało ponownym oglądanie piasku z bliskiej pdległości. Jednak sama Anna wyglądała poirytowana sposobem w jaki Yoh próbował wygrać.
-Żenujące – podsumowała to jednym słowem, ruszając przed siebie. Gdzieś w środku Asakura już wiedział, że stara Anna powraca. Coraz rzadziej oglądał przelotne uśmiechy na jej twarzy.
-Nic się nie zmieniło, Yoh- doszedł do ich uszu głos Yomei. Uśmiechał się przyjaźnie do grupy szamanów i powolnym krokiem zaczął prowadzić ich w kierunku domu. Gdy już doszli, zobaczyli jak wychodzi z niego dziewczyna o granatowych włosach. Zeszła z werandy ziewając i zakrywając usta dłonią. Zauważywszy grupę ludzi, przystanęła na chwilę. Przechyliła głowę trochę w prawo, jakby zastanawiając się nad czymś. Yoh miał wrażenie, że patrzy prosto na niego. Złapał z nią kontakt wzrokowy. Ona przez chwilę utrzymała go, po czym ruszyła wzdłuż ścian, po chwili znikając za zakrętem.

Yoh:
-Czyli szkoli się u taty?- pytam. Wciśnięty w miękką kanapę popijam łyk naparu, zagryzając wypiekami mamy. Ciągle mnie zastanawia ta dziewczyna, którą dzisiaj zobaczyliśmy.
-Jej rodzice ją tutaj przysłali dwa miesiące temu, tuż po waszym wyjeździe. Mieszka w małej chatce, niedaleko rezydencji. Ciężko wyjaśnić dlaczego, ale pomimo wieloletnich treningów ciągle nie panuje nad swoim foryoku - odpowiedział Mikichisa, który wszedł do salonu i oparł się o ścianę z założonymi rękoma. - Yuki jest... bardzo leniwa. Myślę, że to może jej utrudniać rozwój – dokończył a w tym czasie do pokoju weszła jeszcze Anna, która wcześniej rozmawiała na osobności z babcią. Podeszła do okna i oparła się o parapet. Kino, powiedziała coś jeszcze do taty, jednak tych słów nie zrozumiałem. On pokiwał głową i westchnął.
-Powód, dla którego tutaj wszyscy jesteście, to połączenie talizmanu z Księgą Szamanów, by w przyszłości być wystarczająco silnym by zmierzyć się z waszym zadaniem – rozpoczął – dzisiaj o zachodzie, gdy zniknie ostatni promień słońca, będzie można tego dokonać. Można je połączyć jedynie w jedną noc w miesiącu, która przypada dzisiaj. Czas nie jest po naszej stronie. - Tłumaczy dalej – Osoba która to zrobi, musi być to ktoś wystarczająco silny, by podołać temu zadaniu oraz... - tu przeniósł wzrok na mnie – musi ta osoba pochodzić od Asakurów. Oczywiście, chodzi o więzy krwi między danym szamanem, który odpieczętuje Księgę, a Hao, który ją zapieczętował. Dlatego Yoh, musisz się dzisiaj poddać rytuałowi oczyszczenia. W tym celu udasz się do wodospadu Iris - jęknąłem cicho. Lodowata woda to nie to za czym tęsknie, szczególnie po tych wszystkich pobudkach jakie miałem dzięki Annie i owe poranki nie należą do tych wspomnień, które starannie pielęgnuje w pamięci, pragnąc zapamiętać je jak najdłużej.
-Yoh, najlepiej będzie jak wyruszysz tuż po obiedzie – powiedziała babcia – a teraz czas na małą rozgrzewkę. Dziesięć kółek wokół całej posiadłości – dokończyła i wyszła z pokoju a za nią udali się rodzice.
-Dziesięć? Nie jest tak źle – powiedział Horohoro trzymając ręce za głową i z uśmiechem na twarzy. Ja ponownie jęknąłem. Dla mnie to jest aż dziesięć kółek – prawda, Yoh? - spytał niepewnym tonem. Zaraz dowie się jak bardzo się mylił.

Po obiedzie, szamani dostali wolne, by móc zregenerować swoje siły. Tylko Yoh, musiał podnieść się z podłogi, pomimo, iż jego nogi odmawiały współpracy, by iść nad wodospad Iris. Spakował potrzebne rzeczy do plecaka i ruszył przed siebie. Znał drogę lepiej niż własną kieszeń, przecież tu dorastał. Wspomnienia wracały i chłopak niemalże widział jak nakładają się na rzeczywistość. Przypominał sobie, jak chował się za dużym, starym dębem przed dziadkiem. Przechodząc obok drzewa musnął je dłonią i uśmiechnął się do siebie. Teraz przechodził obok kamieni, za którymi w dzieciństwie urządzał swoją bazę. Powoli, wspominając doszedł do wodospadu. Tak jak zawsze sprawiał wrażenie wręcz magicznego. Coś tak błahego jak pora roku nie miała wpływu na to miejsce. Trawa przykryta była tu białym puchem a gdzieniegdzie dało się zobaczyć sopelki lodu zwisające z wyższych skał bądź niektórych gałęzi drzew. Temperatura też była niższa niż normalnie. Promienie słońca odbijały się od wzburzonej wody i przyjaźnie migały do Yoh. Przyjemne szumienie wodospadu, idealnie współgrało ze skrzypieniem śniegu pod stopami Asakury. Ten lekko się trzęsąc przystanął na brzegu. Przed wejściem chciał zanurzyć dłoń w wodzie, jednak gdy tylko czubek jego palca dotknął tafli wody i poczuł nieprzyjemne zimno, od razu cofnął rękę. Lepiej będzie po prostu od razu się zanurzyć. Szybko zaczął się przebierać w kimono a włosy związał z tyłu by mu nie przeszkadzały.

Yoh:
Jeden krok do przodu i to pierwsze najgorsze uczucie będę miał już za sobą. No dalej, dam przecież rade. Przekładałem swój ciężar ciała z jednej nogi na drugą, by być w jakimkolwiek ruchu. Biorę głęboki wdech i czuję jak zimne powietrze wypełnia moje płuca. Im dłużej tak będę stać, tym szybciej się przeziębię. Zamykam oczy i wchodzę do wody. Zimno, czuję okropne zimno, jednak idę dalej. Zanurzony do pasa wspinam się na wystający głaz i staję tam, gdzie woda spada z wzniesienia. Splatam dłonie jak do modlitwy i staram się nie przejmować tym co odczuwam. Czuję jakby w każdy milimetr mojego ciała wbijana była igła a moje płuca zaciskały się domagając ciepłego powietrza. Skostniałe stopy już ledwo czuły podłoże, ja sam nie czułem już nic innego jak przeraźliwe zimno. W takich chwilach zapominasz jak to było, gdy ciepłe promienie słońca grzały twoją skórę. Staram się wyciszyć umysł, ale cały czas przecież muszę myśleć o zachowaniu równowagi. I wtedy, gdy wydawałoby się, że opadam, że przemarznięty do kości, nie mam już sił i płynę razem z prądem rzeki, to wtedy znajduje ukojenie swoich myśli. Spokój rozchodzi się po moim całym ciele a ja już nie odczuwam i nie słyszę nic z zewnętrznego świata. Zostałem sam na sam ze swoim umysłem. Stoję przed bramą do własnych wspomnień, myśli i emocji jakie odczuwałem. Tylko stając z nimi ponownie, twarzą w twarz, będę mógł zyskać całkowity spokój oraz ukojenie swoich obaw.

Hao:
Przenoszę wzrok na Yoh. Widać już ,jak jego ciało rozluźnia się. Spoglądam na sosnę, pokrytą płatkami śniegu i zatapiam się w myślach. Czyli to dziś odpieczętowana zostanie Księga Szamanów. Zastanawia mnie, czy gdy przekroczę portal razem z Yoh, będę ciągle przy nim. Teoretycznie... powinniśmy zostać rozdzieleni, a to nie jest dla mnie świetlaną przyszłością. Wzdycham i rozglądam się. To miejsce zawsze powodowało u mnie wzrost uwielbienia do Matki Ziemi. Tylko ona może tworzyć takie cuda, miejsca przepełnione magią, gdzie czas stanął i wyglądające tak nieziemsko. Tak mało osób je docenia. Ludzie pochłonięci przyziemnymi sprawami, żyjąc w biegu, nie mają czasu przystanąć i jedynie obserwować. Codziennie tracą i nie przyjmują prezentów, jakimi obdarowywać ich natura.
Widzę jak braciszek wychodzi z wody i ubiera się spokojnie. Uśmiecham się pod nosem. Ktoś kto nie wie jak relaksująco działa stanie pod wodospadem, uznałby Yoh co najmniej za kogoś, kto ma nie po kolei w głowie. Chłopak szczękając zębami, przeszedł obok mnie i zmierzał ku posiadłości.

Yoh:
Chłód mi nie przeszkadza. Teraz, gdy pojednałem się z samym sobą, to nie ma znaczenia. Liczy się cel jaki przede mną postawiono. Chce dać z siebie wszystko, nie mogę przecież zawieść. Zbyt wiele osób na mnie liczy. Rodzina, przyjaciele, Król Duchów. Ale nie czuję na sobie wielkiej presji. Może przed rytuałem oczyszczenia tak, czułem ten ciężar pokładanej we mnie nadziei, ale nie teraz. Bo wiem i wierzę w to, że dam radę. Wybrano nas, naszą dziewiątkę. Każdy ze swoim własnym zadaniem i siłą. Jednak nas nie zmuszano do podjęcia tej misji. Gdyby ktoś zrezygnował – zrozumielibyśmy. Niby powinno być nas dziewięć osób ale... Kimiko jest w śpiączce a Hao... a Hao nie żyje. O nie... dopiero co wyszedłem spod wodospadu, nie mogę sobie pozwolić na takie myślenie. Tak jak zawsze gdy tylko moje myśli kierowały się w jego stronę, chowam je daleko w zakamarkach umysłu. Ten rozpędzony pociąg głosu sumienia nie ma prawa akurat dzisiaj się wykoleić, uwalniając żal i przygnębienie. To mogłoby przynieść mierne skutki. Wychodzę spośród drzew i czuję jak grzeje słońce. Zadzieram głowę do góry i delektuje się tą chwilą, ponieważ takie ciepło to wspaniałe uczucie. Szkoda, że odpieczętowanie księgi musi odbyć się po zmroku. Byłoby o wiele weselej mieć wtedy świadomość o ciepłych promieniach. Ruszam przed siebie i zamiast prosto do domu idę jeszcze na spacer. Jestem na ścieżce, którą szliśmy tego ranka i widzę Tamao niosącą zakupy. Postanawiam jej pomóc, w końcu nie powinna dziewczyna targać ciężkich siat gdy w okolicy jest ktoś kto może zrobić to za nią.

***

Złotooki siedział nad jeziorkiem, które umiejscowione jest na posiadłości Asakury. Wyruszył pobiegać by ukoić swoje myśli. W końcu wysiłek fizyczny zawsze działał na niego po części uspokajająco. Podczas jego biegów przez przypadek natknął się na to miejsce. Oparty był o pień drzewa a wzrok miał utkwiony w nieruchomej tafli wody, od której odbijały się promyki słońca mrugając do niego. Jego ręka spoczywała nieopodal jego Guan Dao. Ledwo się hamował by nie wyładować swojej frustracji na okolicznych dębach. Jego myśli były pełne zarzutów ale nie tylko do innych, do samego siebie też. Gdy Silva pierwszy raz mówił o ich misji, patrzył na Yoh z taką nadzieją jakby to sam Asakura sprawował najważniejszą rolę. Jakby każdy inny mógł polec tylko nie on. A dzisiaj... a dzisiaj dowiedział się, że to nie kto inny jak Yoh ma zrobić coś ważnego. Więzi krwi, chłopak rozumiał dlaczego to właśnie szatyn ma odpieczętować księgę ale... ale ten cichy głosik w jego głowie, mówił mu, że niedługo, to właśnie Asakura, znowu będzie musiał stawić czoła wyzwaniu a on tylko będzie mógł czekać na efekt końcowy. Przecież on, Ren z klanu Tao, jest silniejszy od Asakury i bardziej wytrzymały. To nie ulega żadnym wątpliwością. Więc dlaczego? Dlaczego to szatyn jest zbyt często o jeden krok od niego do przodu? Na samą myśl o tym, iż mógłby być zbyt słaby, podnosi poziom jego złości, co skutkuje użyciem broni złotookiego. Drzewo, które stało najbardziej wysunięte od reszty, opadło na ziemię z hukiem. Na szczęście nie pociągnęło ono za sobą innych starych dębów. Przez chwilę chłopakowi zrobiło się szkoda drzewa. Westchnął i uśmiechnął się pod nosem. On jeszcze udowodni swoją siłę. A do tego momentu będzie trenował o wiele mocniej.

Dziewczyna biegła koło jeziora, przy samej linii brzegu a jej sylwetka odbijała się w wodzie. Normalnie trenuje we wschodniej części rezydencji, jednak dzisiaj Mikichisa wysłał ją na zachodnią część. Szkoda, ponieważ po tamtej stronie znajduje się ta piękna kaplica Pięciu Punktów Gwiazdy Jedności. Zawsze przy niej odpoczywała. Ale z drugiej strony, to był dobry moment na odwiedzenie właśnie tego miejsca – małego jeziorka, które znajdowało się wśród lasu. Podczas tylu treningów fizycznych, wytrzymałościowych czy tych polegających na opanowaniu swojego foryoku i umysłu, dziewczyna nie mała wiele czasu i przede wszystkim energii na wycieczki po posiadłości. Prościej było po prostu paść na zieloną trawę w tym miejscu, w którym stała gdy słyszała te błogosławione słowa z ust Mikichisy: „Na dzisiaj koniec” czy „teraz odpocznij”. Przecież Asakurowie ( tak... Asakurowie, liczba mnoga. Yohmei też od czasu do czas dodawał do jej ćwiczeń parę dodatkowych zadań a Kino wysyłała po zakupy i jakby zapominała o tym, iż granatowowłosa nie podniesie wszystkiego o swoich siłach ) za punkt honoru sobie wzięli postanowienie, by dziewczyna nie miała sił by chociażby udać się na kolacje. Dlatego dzisiaj, gdy zobaczyła grupę nowych szamanów a wcześniej poinformowana, że ma przyjechać nijaki Yoh Asakura, chciała wiedzieć, na wszelki wypadek, kogo musiałaby się słuchać. Yuki zatrzymała się przy starym dębie, który leżał przewalony na ziemi. Wyglądał, tak jakby został ścięty jednym zamaszystym gestem. To była stara część lasu, drzewa które tu rosły nie rzadko miały ponad sto lat. Brązowooka policzyła ilość słojów na pniu. Ten dąb miał na oko 60 lat. Wielka szkoda, ktoś zmarnował naprawdę piękne drzewo. Tyle lat, ciężkiego wzrostu, tyle burz i zamieci musiało przejść. Możliwe, że jezioro wylewało. Ten dąb, musiał w młodości z tymi wszystkimi przeciwnościami walczyć. Tyle lat zmarnowanych w ciągu paru sekund... Naprawdę wielka szkoda. Myślała dziewczyna gładząc korę, po czym kontynuowała swój trening. Zawiał mocny wiatr a jej biała wstążka zaczęła unosić się w powietrzu.

Horohoro:
Stoimy przed starą kaplicą. Zbudowana jest ona z ciemnych, grubych desek, prezentuje wielką Gwiazdę Jedności wymalowaną na szerokich drzwiach. Budynek ten umiejscowiony jest nieopodal głównej posiadłości Asakurów, pośród drzew. Otaczają go głównie stare dęby i rozłożyste sosny. Słońce już zaszło jednak nie było jeszcze wiele gwiazd na niebie. Yomei obydwoma rękoma pchnął potężne wrota. Wchodzimy w milczeniu, w ciszy kontemplując wszystko co widzimy. Jedynie stary parkiet skrzypi pod naszymi stopami. Panuje tu półmrok a jedyne źródło światła, to srebrne promienie księżyca wpadające przez wejście. Wraz z naszym przybyciem kurz poderwał się z podłogi i teraz unosi się w powietrzu. Jednak drzwi zamykają się z donośnym trzaskiem a nas ogarnia ciemność.
-Tato? - zaczyna Yoh, chcąc dowiedzieć się co teraz mamy robić. Mnie też to interesuje, bądź co bądź, stanie w mroku nie należy do moich ulubionych zajęć. Wtem w każdym rogu pokoju zapłonęły płomyki na wysokich świecach wypalonych już do połowy. Jakkolwiek Asakura to zrobił, by zapalały się za każdym razem, gdy ktoś odwiedzi to miejsce, jest to bardzo przydatne. Teraz pomieszczenie równomiernie oświetlone, było bardziej wyraźne. Rozglądam się i widzę po obu stronach gabloty stojące tuż przy ścianach. Jednak były zacienione, przez co nie widziałem co mogło w nich być, postanawiam podejść bliżej a moim krokom towarzyszyło ciągłe skrzypienie desek.

Tamao:

Pozwolili mnie, Mortiemu, Pilice i Jun uczestniczyć w połączeniu Księgi z talizmanami. Chociaż najprawdopodobniej stało się tak dzięki uporowi młodej Usui oraz Oyamadzie. Horohoro ruszył do przodu a deski zaskrzypiały. Uważam to miejsca za niebezpieczne. W końcu, kaplica swoje już lata ma. Zbudowano ją podczas drugiego wcielenia Hao. Kto wie w jakim stopniu jest ona stabilna? Możliwe, że dach się może zawalić, przecież pięćset lat drewnu nie służy... Martwię się również o Yoh. Czy to połączenie jest bezpieczne? Również to co ma się zdarzyć gdy przejdą przez portal jest nieznane. Za dużo tych niepewnych rzeczy, zbyt niepewna przyszłość.
-Ej, Tamao. Nie miej takiej miny, przecież wszystko będzie dobrze – podskakuje gdy słyszę jak Yoh mówi do mnie cicho, niemal szeptem. Próbuje się uśmiechnąć ale chyba mi nie wychodzi. Tyle, że jego już nie ma. Podchodzi do Mikihisy i Yohmei. Księga zostaje ustawiona na środku gwiazdy narysowanej na podłodze. Dopiero teraz ją zauważam. Jej ramiona są namalowane złotą farbą. Anna zaczyna rozwijać gruby czarny materiał, którym owinięta była szkatułka. Gdy talizman został położony obok księgi biło od niego jeszcze mocniej czerwone światło.

Yoh:

Odkąd wróciłem znad wodospadu, kazali mi nauczyć się formułek, które mam wypowiedzieć. Muszę przyznać, że wkuwanie regułek do sprawdzianów z biologi szło mi lepiej niż to. Ja nawet nie wiem, co te wszystkie słowa oznaczają. Wzdycham i staję na jednym ramieniu gwiazdy. Na pozostałych babcia rozmieściła małe świeczki. Przez płomienie wszystko nabrało teraz pomarańczowych i żółtych odcieni. Może dzięki temu pomieszczenie nabrało ciepłych barw, jednak mnie przyprawia to wszystko o ciarki. Nie podoba mi się następny punkt programu, w którym by rozpocząć łączenie Księgi z talizmanami, muszę rozciąć sobie skórę tak, by leciały mi krople krwi. Zresztą, komu by się to podobało? Nie jestem masochistą i nie podoba mi się samookaleczenie. No ale nie ma sensu by martwić się rzeczami, na które nie mamy wpływu, tak więc wyciągam zza paska mały sztylet ze złotą rękojeścią i srebrnym ostrzem. Podobno przechodzi z ojca na syna już od ponad tysiąca lat gdy pierworodny stanie się pełnoletni. Czyli, jako że Hao jest starszy ode mnie to on powinien go otrzymać. Powinien. Dobre słowo. Wątpię by Mikihisa śpieszył się do oddania go Hao, nawet gdyby ten żył. Znowu moje myśli kierują się na ten tor a ja nie mogę sobie teraz na to pozwolić. Upycham je głęboko w zakamarkach swojego umysłu. Biorę głęboki wdech i wydech. Powtarzam tę czynność, aż powraca mi spokój. Jednym płynnym ruchem rozcinam sobie wewnętrzną stronę dłoni. Wyciągam rękę przed siebie i obserwuje jak czerwone krople krwi, powoli skapuje na talizman. On zaświecił jeszcze mocniej szkarłatem a napisy na nim umieszczone zaczęły się zmieniać. Rozpocząłem mówić wszystkie formułki jakich się nauczyłem a z każdym słowem, czerwień ciemniała. W pewnym momencie Księga Szamanów Oraz Talizman Przejścia zaczęły się unosić w powietrze. Zaczęła je otaczać czarna mgła, która z każdym momentem nasilała się, tworząc pewnego rodzaju kulę. Z ostatnim słowem wypowiedzianym przeze mnie miała ona wielkość sporek piłki lekarskiej. Wtem wszystkie płomienie, jakby za podmuchem wiatru, zgasły. Jednak oświetlało wszystko złote błyski jakie się z tej kuli wydobywały. W końcu przybrały one na sile a w pomieszczeniu zrobiło się przejmująco zimno.

niedziela, 4 września 2011

9. Różnica pomiędzy dzisiaj


***

Od wizyty Ena Tao minęły już trzy dni. Tamtego dnia, gdy Ren zszedł na obiad, zachowywał się normalnie. Jego przyjaciele wiedzieli, iż o okazanie jakichkolwiek emocji bądź by dowiedzieć się przyczyny odwiedzin jego wujka mogli tylko pomarzyć, dlatego puścili tę sprawę w zapomnienie. Lecz nim Anna zapomniała, wpierw zrobiła mu wykład o zostawianiu biednej Pilici samej, ze sprzątaniem strychu,
Jako, że kalendarz powiadamiał naszych szamanów o 2 września, nastoletnia cześć szamanów wybrała się do szkoły. Deszcz dudnił w parapety a ciemne chmury zasłaniały dostęp słońca. To tak jakby pogoda chciała przyłączyć się do smutku i rozpaczy jakie towarzyszyły większości uczniów. Wizja przyszłych sprawdzianów czy odpytywań nie polepszały niczyich nastrojów, a jedyne co powodowało uczucie ciepła na sercu, było wspomnienie minionych wakacji, które niestety musiało ustąpić ukłuciu tęsknoty, bo przecież na kolejne piękne dwa miesiące nicnierobienia , muszą trochę poczekać. Na szczęście nauczyciele wiedząc, by mózg przeciętnego ucznia przestawił się na tryb nauki, musi minąć trochę czasu, dlatego pierwsze lekcje polegają na zapoznaniu z regulaminem i przywitaniem nowych uczniów. A tym bardziej, nauczyciel też człowiek, o czym czasami zapominają nawet oni sami i również chce jeszcze bez większych zadań spędzić następny tydzień, by nie wracać z pracy zmęczonym i mieć energie na poświęcenie czasu rodzinie czy swojemu hobby. Pewna grupka szamanów została rozdzielona do trzech różnych klas : Yoh, Anna, Morty – 2 B, Horohoro oraz Ren – 2 A, Tamao, Pilica, Chocolove – 1 D.* Dzięki zbiegu okoliczności wszystkie te trzy klasy kończyły w piątki o tej samej godzinie, dlatego teraz wszyscy, już w lepszych humorach zmierzają do domu.

Kimiko:

Wiatr, który tutaj wieje, zderza się z płachtami specjalnego stroju, jaki musiałam założyć na czas ceremonii, powoduje, iż lżejsze elementy materiału unoszą się. Jest to tradycyjna suknia, noszona przez Indianki z plemienia Path podczas ceremonii połączenia. Beżowa, prosta i długa aż do samej ziemi szata z długimi rozszerzanymi rękawami. W pasie mam przewiązany złoty sznur zakończony dwoma supełkami. Na szyi zawieszoną brązową chustę pokrytą srebrnymi symbolami, które mają na cel ochronę duszy osoby, która ją nosi.
Szczyt Góry Jedności jest płaski a na jego brzegach ustawione są wysokie, szare filary. Na samym środku, na trzech małych ołtarzykach wykutych w kamieniu leżą talizmany. Ustawiam się naprzeciwko nich i oddycham głęboko. Kilka dni poświęconych na oczyszczenie swojego umysłu i pojednanie się z naturą poprzez medytacje, ma zdać dzisiaj test. Metalowe bransoletki grzechoczą na moich dłoniach. Symbolizują one 12 metali, co oznacza, iż ceremonia odbywa się za zgodą Rady Szamanów.** Po raz ostatni rozglądam się. Widzę Silve i dwóch innych członków plemienia Path. Spoglądam też w dół, na mieścinę leżącą w dolinie a następnie mój wzrok nieruchomieje na talizmanach. Składam dłonie, splatając palce ze sobą, jak do modlitwy i opieram na nich podbródek. Zamykam oczy i przypominam sobie wszystkie regułki jakie musiałam przyswoić, po czym zaczynam je wypowiadać szeptem.

Yoh:

-Cheeseburgery ! Chodźmy na cheeseburgery! - mówię rozradowany, gdy usłyszałem o obiedzie, który mamy zjeść na mieście. Czuję na sobie wzrok Medium, więc kieruje tam swoje spojrzenie.
-Jesteście na diecie, koteczku. Pójdziemy tam, gdzie jest dużo zdrowsze jedzenie – oświadczyła obojętnym tonem blondynka po czym skończyła wiązać chustę wokół szyi. Dało się usłyszeć zbiorowy jęk, ponieważ zdrowego jedzenia mamy już po prostu dość, a w dodatku są to naprawdę małe porcje. Gdy idziemy w stronę jakiejś restauracji, którą poleciła nam Jun, mijamy bramę do Wesołego Miasteczka. Większość z nas po prostu przystanęła podziwiając Diabelski Młyn a następnie błagalnie spojrzeliśmy na blondynkę.
-Anno to może być ostatnia taka okazja, skoro rok szkolny się niedługo na dobre rozpocznie – powiedziała Pilica, która z maślanymi oczami przyglądała się atrakcją. Itako chwilę myślała i zmarszczyła brwi, w końcu westchnęła jakby podjęła pewną decyzje.
-Eh... Zgoda, ale jeżeli zaczniecie się obżerać wszystkimi słodyczami jutro będzie podwójny trening- powiedziała a na naszych twarzach wykwitł uśmiech a jej ostrzegawczy ton puściliśmy tym razem mimo uszu.

Silva:
Wszystkie talizmany unoszą się w powietrze i przez chwilę wydaje się, jakby świeciły czerwonym światłem. Kimiko rozkłada swoje ramiona, tak jakby gestem zapraszała je do siebie. Jedynym słowem, a właściwie imieniem, które zrozumiałem z jej słów, było „Shoichi”. Cóż, język staro szamański nie jest już nam dokładnie znany i funkcjonuje jedynie na starych zwojach. Demon, który do tej pory obserwował tę scenę stojąc obok swojej podopiecznej rozpłynął się w powietrzu. Chwilę nic się nie działo, nawet rudowłosa zamilkła. Ma zamknięte oczy a jej dwa warkocze unoszą się i wyglądają jakby tańczyły, pomimo bezruchu jaki zapanował a staliśmy przecież na szczycie góry. W pewnej chwili od samych stup niebieskooką zaczęła otaczać granatowa mgiełka oplatając ją jak wąż, który powoli wspina się na swoją ofiarę by potem zacisnąć swój ucisk i pozbawić ją tlenu. Takie skojarzenie wywołuje u mnie ciarki na całym ciele.

Ren:
-I to niby ma być straszne?- mamroczę pod nosem, mijając kolejny manekin owinięty w bandaże albo może papier toaletowy? Nie ważne. Dlaczego dałem się namówić na to całe Wesołe Miasteczko? Wzdycham i przechodzę obojętnie koło wielkiego pająka pokrytego długimi, czarnymi włosami z czerwonymi, błyszczącymi oczami, który wyskakuje obok mnie. Kto się tego boi? W tej samej chwili dochodzi do mnie dziewczęcy krzyk. Czuję jak ktoś na mnie wpada a gdy się odwracam widzę Pilice, która się chwieje jakby miała się zaraz przewrócić więc chwytam ją za łokieć a ta łapie równowagę.
-Dzięki Ren – mówi. Panuje tutaj półmrok oświetlany elektrycznymi świeczkami, które zamiast ognia mają małe czerwone lub pomarańczowe lampki, tak więc łatwo się wszystko widzi. Wzdycham i idę dalej a niebieskowłosa idzie za mną. W pewnym momencie świeczki gasną a jedynym oświetleniem jest światło przed nami. Wygląda to tak, jak wyjście z ciemnego tunelu. Idę spokojnie do przodu mając nadzieje na koniec tej błazenady. W pewnym momencie wyskakuje kolejny zielony manekin pokryty czerwoną farbą. To chyba miało być krwiożercze zombie. Coś im nie wyszło. Gdyby kiedyś odwiedzili mój dom w Chinach, dowiedzieliby się co to znaczy Dom Strachów. Jednak Usui nie przyjęła tego z taką obojętnością. Zatkałem jedną ręką ucho, ponieważ jej pisk zaczął wiercić mi dziury w bębenkach. Czego tu się bać?

Silva:
Mgła zaciska się powoli na jej szyi oraz na obu ramionach a następnie wydłuża się, omiatając talizmany i powoli przysuwając je do Kimiko. Patrzę jak zbliżają się coraz bardziej, przesycając się coraz wyraźniejszą czerwienią a im bliżej dziewczyny zmieniają swój kolor najpierw na bordo a potem po kolei na burgund i czerń. Na samym końcu swej drogi jeden po drugim, ciało Kimiko wchłania je. A razem z ostatnim talizmanem, który niknie jej w klatce piersiowej granatowa mgła zaczyna rozpraszać się a ramiona dziewczyny powoli opadają wzdłuż talii. Ona zaś zaczyna promieniować jasnością a na filarach zaczynają błyskać złote bądź czarne runy.

Yoh:
Otworzono przed nami drzwiczki do wagoniku, w którym mieszczą się tylko dwie osoby. Przepuściłem Anne przed siebie i usiadłem obok niej. Diabelski młyn powoli ruszył do przodu. W milczeniu wzbijaliśmy się wzwyż. Rześki wiatr bawił się naszymi włosami a powietrze powoli przestawało pachnieć fast foodami, spoconymi ludźmi oraz spalinami.
-Yoh, co myślisz o twojej obietnicy ? - to pytanie wytrąciło mnie z myśli i przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi. Spojrzałam na blondynkę i podrapałem się z tyłu głowy. Przez chwilę zastanawiam się, po czym postanawiam, odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bo przecież na myślenie poważnie o jakimkolwiek narzeczeństwie jestem zbyt młody.
-Raczej o niej nie myślę – mówię i uśmiecham się. Anna wciąż z utkwionym wzrokiem w horyzont kiwa głową. Zbliżamy się do samej góry.
-Ta obietnica nie musi już obowiązywać – patrzę na dziewczynę. Ciągle na mnie nie spogląda, więc by zwrócić na siebie uwagę kładę dłoń na jej i lekko ściskam. Itako odwraca wzrok w moją stronę i patrzymy sobie w oczy. Lekko uśmiecham się a ona odwzajemnia ten gest.
-Ale możemy być ciągle przyjaciółmi?- pytam.
-Przyjaciółmi...- powtarza cicho, tak jakby do siebie, po czym kiwa głową a jej uśmiech lekko powiększa się. Małe skrzypnięcie zawiasów przypomina nam gdzie się znajdujemy i patrzymy w horyzont. Słońce schowało się za chmurą, tak więc nie oślepia nas, a my możemy spoglądać na Tokio z góry. Miasteczko ustawione jest z dala od wysokich budynków, dlatego teraz możemy przyglądać się domom oraz tokijskim uliczką takiej wielkości, jakby przeznaczone były dla ludzików lego.
-Pięknie tutaj – szepcze blondynka.

Kimiko:
Każdy talizman, który wchłaniam wnosi ze sobą jedno negatywne uczucie i zaczynam rozumieć czemu zostały nazwane Talizmanami Przejścia. By połączyć je w jedno – trzeba przejść przez pewne emocje, które ciężko znieść. Gdy udaje wchłonąć mi się pierwszy amulet czuje ogromny gniew. Całą przepełniała mnie niesamowita złość przez co ledwo tłumię krzyk w gardle. Nawet nie wiedziałam, że tyle przekleństw może przemknąć mi przez myśli w tak krótkim czasie. Jednak wiem i czuje, że to nie koniec. Po chwili przez drugi talizman wypełnia mnie nienawiść. Do wszystkiego co mnie otacza, do ludzi i szamanów, do wszystkiego co mnie zaczyna uwierać. Zbyt cienka kawa, kłótnie gdy czytam książkę, wyłączanie mojej muzyki gdy jej słucham, zanieczyszczanie ziemi. W głębi duszy wiem, że to nie moje uczucia. Zaciskam oczy i walczę z tym z czym muszę się zmierzyć. Wyobrażam sobie jak głęboko oddycham i z każdym oddechem uciekają ze mnie negatywne emocje. Otwieram się na ostatni talizman, wiedząc, że będzie najgorszy. I tak właśnie jest. Gniew i nienawiść zostają, jednak ustępują samotności. Czuję się pusta w środku, pusta i zimna. Zero uśmiechów, brak miłości i przyjaźni, osamotnienie trwające dni, miesiące a może i lata? Zwykła ciemność i nicość. Mrok otaczający mnie lodowatymi ramionami wywołując ciarki na mojej duszy, chcąc odciąć mnie od światła. Walczę z tym. Przypominam sobie chwilę spędzone w domu Yoh. Śmiech przy każdym posiłku, ciepło otaczające przyjaciół, wyglądające zupełnie jak rodzinne. I ja. Ja, która dołącza do tej rodziny i zostaje przyjęta z uśmiechem. Uśmiech mojej matki i to jak mówiła, że jest ze mnie dumna. Czuje jak moje ciało opada na ziemię. Jednak nie mogę się tym przejmować. Walczę o swoją dusze, serce i przyjaźń. Walczę o życie, lecz nie tylko swoje. Muszę odpychać od siebie wszystkie emocje jakie dają mi talizmany. Łącze je w jeden przez co staje się we mnie silniejszy i przybiera na sile. Nienawiść. Gniew. Samotność. A potem zostaje już tylko ciemność...

Tamao:
Stoimy niedaleko Diabelskiego Młyna czekając na Yoh i Anne. Słuchając Jun opowiadającej o nowej kolekcji ubrań w jakimś sklepie, popijam zimną kolę. Po chwili śmiejemy się widząc jak Ren i Horohoro łączą swoje siły i irytacje by dopiec Choco, który musiał najwyraźniej opowiedzieć swój kolejny kawał. Ten wypad jest dobry, by nacieszyć się jeszcze ostatnimi dniami spokoju. Gdy tylko pomyślę o nadchodzących sprawdzianach i o ogromie informacji, jakie będziemy musieli przyswoić, robię się od razu zmęczona. Spoglądam w stronę bramki wyjściowej i widzę jak z wagonika wychodzi Yoh a następnie podaje dłoń by pomóc zejść Annie. Obserwuję jak ta dwójka uśmiecha się do siebie. Nikt inny ich jeszcze nie zauważył przez zamieszanie. Widzę jak Yoh zmierza do nas niemalże w podskokach i uśmiechem na twarzy. Odwracam wzrok i gryzę słomkę. Może kiedyś to mnie Yoh poda dłoń, a potem ja będę w stanie oddać mu uśmiech, bez upodabniania się do buraka? Zamykam oczy by wyobrazić sobie tę scenę... i nie mogę. To jest po prostu nie możliwe i taka scena mogłoby się zdarzyć z takim samym prawdopodobieństwem jakby zaraz miała spaść na nas satelita albo meteor. Ale to nie oznacza, iż nie mogę zmienić siebie. Już zaczęłam i może kiedyś... może kiedyś ktoś zobaczy we mnie kogoś więcej niż nieśmiałą i mało utalentowaną wizjonerkę, która może być co najmniej czyjąś przyjaciółką. Tylko szkoda, że to nie będzie Yoh...

Silva:
Dziewczyna opada na ziemię a runy biją jeszcze mocniejszym blaskiem. Wiatr zaczyna z powrotem wiać. Światło nasila się i pochłania wszystko by po chwili osłabnąć i pozwolić, by świat w naszych oczach powoli nabierał konturów. Kimiko w dalszym ciągu leży a nad nią unosi się jeden talizman, trochę większy od tych poprzednich. Po chwili również opada on obok głowy rudowłosej i na chwilę błyszczy czerwonym blaskiem, jednak w końcowym efekcie, nie rożni się już niczym od zwykłego kawałka papieru, zapisanego dziwnymi znakami. Jakie mylące mogą być pozory. Bądź co bądź, talizman jest kluczem do wielkiej siły oraz do pomyślnego wykonania zadania, które ciąży na barkach tak młodych osób. Chociaż o tym się nie mówi głośno tylko cicho, konspiracyjnym szeptem, by nie wyjść na niedowiarka w oczach przewodniczącej, niektórzy wątpią w grupę nastoletnich szamanów i w ich doświadczenie, tym samym zastanawiając się, czy Król Duchów dokonał dobrego wyboru. Na takie myślenie, jest już za późno. Tym bardziej, iż właśnie to tylko oni mogli pokonać Hao Asakure i udało im się to. Powątpiewanie w ich siłę, czyni niektórych głupcami. Ja wierzę, w pomyślność misji. Ceremonia połączenia ukończona, tak więc podbiegamy do rudowłosej. Ichiro, który pełni rolę lekarza w Palomar Mountain, bada ją a ja zabieram talizman i chowam go do szkatułki.
-Słaby puls – mówi swoim barytonem, jego głos brzmi spokojnie, a ja kiwam głową.
-Zajmiemy się nią, ty musisz wykonać swoje zadanie – dopowiada drugi członek plemienia Path. Ostatni raz spoglądam na dziewczynę.

***

Ciszę w pokoju różowowłosej przerwał budzik, uporczywie domagający się, by dziewczyna zwróciła na niego uwagę. Ta jednak nie będąc przepełniona chęcią by wychodzić z ciepłego i miękkiego łóżka, zakopała się w swojej pościeli a twarz schowała w poduszkę, skutecznie ignorując denerwujące dzwonienie. Przecież nie było potrzeby by opuszczać krainę, nad którą pieczę sprawował sam Morfeusz. W końcu, co mogłoby być tak ważnego czy naglącego, by wizjonerka miała o tak wczesnej porze stawiać czoła dniu dzisiejszemu? Wszystkie powody wydawały się tak błahe i nieistotne, że aż śmieszne. Jednak pewna niewykształcona całkowicie i niewyraźna myśl nie dawała Tamao spokoju. Dlaczego wczorajszego wieczora nastawiła budzik? Miała gdzieś być, jednak jeszcze zaspana nie myślała całkowicie trzeźwo, zignorowała ten mały, cichutki głosik wewnątrz niej, który nakazywał jej szybką pobudkę i ostrzegający przed konsekwencjami. Ale co takiego mogłoby się stać? Jest sobota, szósta rano a o tej godzinie każdy szanujący się uczeń śpi w najlepsze nie przejmując się niczym. No może niczym innym poza wygodną pozycją i odpowiednią temperaturą podczas snu. Jednak młodziutka Tamao nie mogła długo śnić w przekonaniu o bezproblemowym poranku. Drzwi do jej pokoju otworzyły się, jednak trzaśnięcie nie podziałało na dziewczynę. Blondynka, która weszła do pokoju a w swojej dłoni dzierżąca wiadro z zimną wodą stanęła nad łóżkiem. Jej cień padł na wizjonerkę, która jeszcze nie zdając sobie sprawy z nadchodzącej kąpieli zrefundowanej przez Itako, smacznie kontynuowała swoją wędrówkę w krainie snów. Jeden prosty zamaszysty gest, spowodował nieprzyjemną pobudkę Tamao. Tu trzeba napomnieć, iż woda jednak zimna nie była, gdyż lepszym określeniem było lodowata.
-Masz piętnaście minut - powiedziała Medium i już jej nie było. Nie było trzeba jej tego powtarzać i rózowowłosa zerwała się z mokrego łóżka, które przestało być ciepłym schronieniem i popędziła do łazienki by szybko się wytrzeć oraz ubrać. Jako, że włosów w tak krótkim czasie wysuszyć nie mogła, przetarła je pośpiesznie ręcznikiem i związała w małego kucyka. Punktualnie zapukała do drzwi. Gdy weszła do środka Anny od razu podeszła na środek pomieszczenia i usiadła przed pustą planszą szachów a Itako zaś usiadła przy biurku, plecami do dziewczyny. Jej trening u Medium polegał na trzech rzeczach: na początku Tamao miała wywoływać wizje i postawić taki sam pionek, na takim samym miejscu co blondynka. Następna część polegała na wzmocnieniu swojego umysłu, ponieważ im silniejszy on jest, tym wyraźniejsze będą wizje i wywołanie ich stanie się łatwiejsze. Trzecia część, i według dziewczyny najtrudniejsza, polegała na tym, iż Itako wybierała sobie dowolny kraj, miasteczko czy wieś i postanawiała tam pojechać. Myślała o tym co będzie tam robić. W tym samym czasie wizjonerka miała ujrzeć przyszłość i opowiedzieć co widzi. Jednakże iż była to przyszłość nie pewna wizje były zbyt niewyraźne by być pewnym o jakiej miejscowości myśli Anna. Wbrew pozorom, te wszystkie czynności były męczące. Oczywiście, im dłużej Tamao będzie ćwiczyć, tym coraz wyraźniejsze i dokładniejsze staną się jej wizję oraz mniej energii będzie tracić. Doskonalenie swoich umiejętności miało też jeden, ukryty cel. Poprawiony talent wizjonerstwa, za skutkuje zwiększeniem się pewności Tamao.

Hao: 
   Sporo czasu spędziłem już w tej postaci. Można zadać mi wiele pytań odnośnie tego, co mnie spotkało. Czy przywykłem do śniadań wesołej gromadki, polegających na początkowym rozbudzeniu swojego umysłu, następnie na śmianiu się i rozmawianiu o tak przyziemnych sprawach jak szkoła, wczorajsze Wesołe Miasteczko czy o zakupach, treningu i słuchaniu kolejnej kłótni Rena i Treya? Czy zrozumiałem co może być tak męczącego w porannym wstawaniu, by o godzinie 9 zasypiać na siedząco? Czy znalazłem jakiekolwiek dobre strony w spędzaniu czasu jako światło, które nie może robić nic, oprócz obserwowania? Odpowiedź,na te wszystkie pytania, jest najprostszą i najbardziej oczywistą jaka mogłaby paść. Otóż... nie. Zdawałoby się, im więcej czasu spędzę jako światło, tym bardziej się przyzwyczaję do obecnego stanu. Jednak efekt, mojej ciągłej bezczynności, to złość rosnąca z dnia na dzień oraz tęsknota. Tęsknota za spędzeniem czasu w osamotnieniu, tylko ja i natura. Brak ciepła ognia, oraz możliwości podziwiania jego potęgi. Tęsknota, za uczuciem całkowitej wolności, gdy leciałem wysoko w chmurach na Duchu Ognia, czując wiatr na swojej skórze i we włosach. Ukłucie żalu gdy wspomnę te wszystkie podróże jakie odbyłem. Kręcę głową. To nie tak miało to wszystko wyglądać. Jeżeli Król Duchów, pomyślał, iż przywiązanie mnie do Yoh na czas bliżej nieokreślony spowoduje zmianę w moim nastawieniu do brata, to wykazał się jeszcze większą głupotą i naiwnością, niż bym się po nim spodziewał. Jednak muszę wytrzymać, bo wiem, że kiedyś wrócę. Nie wiem skąd, to jest po prostu przeczucie, które każe mi stawiać czoła kolejnym dniom tak spędzonych z wysoko podniesioną głową. Wtedy już nie powtórzę swoich błędów, mam teraz zbyt wiele czasu by o nich myśleć. A każdy nowy dzień będę doceniał jeszcze bardziej niż dotychczas i myślę, iż wszystko co będę czół będzie po stokroć bardziej dotkliwe. Dzwonek do drzwi wytrąca mnie z moich przemyśleń.

***
W górach, w północnej Ameryce, jest pewna mieścina ukryta pomiędzy skałami stojąca w zielonej dolinie. Wioska ta, o wieloletnich tradycjach może funkcjonować dzięki rzece, która wypływa z jednej z gór oraz żyznej ziemi w dolinie. Stoi tu wiele domów, pracowni czy małych sklepów, niektóre nawet wykute w skale. W jednym z mieszkań, w małym pokoju, gdzie jedynymi meblami jest stare łózko, którego sprężyny uwierają ciało osoby, która ma nieszczęście by spędzać na nim noce, mała szafeczka nocna a drewno, z którego została wykonana, od dawna zamieszkiwane jest przez korniki, przez co, gdyby się wsłuchać można by usłyszeć ciche skrobanie. Znajduje się tu również średnia komoda, jednak jej lata świetności już dawno minęły i niegdyś niemalże błyszcząca i wykonana z gładkich desek dębu, dzisiaj nosi na sobie znak wieloletniego użytkowania, gdzieniegdzie wyszczerbiona, narażając kogoś na nabycie się drzazg czy nosząca na sobie plamy po wylanych napojach. Ściany, z których w niejednym miejscu odpada tynk i farba, kiedyś mogły być żółte, teraz wyblakłe, brudne a w kątach pokryte grubymi warstwami pajęczyn. Jest też jedna goła żarówka zwisająca z sufitu. Pokój dawno nie zaszczycił kogoś, kto wziął by się za sprzątanie bądź odnowienie go. Każdy kto zamieszkiwał to pomieszczenie opuszczał je najczęściej po jednej nocy. Przez granatowe zasłony, do pokoju trafia jeden zagubiony promień słońca, dzięki czemu widać jak kurz unosi się i wiruje w powietrzu, wykonując swój taniec. A podnosi się on dzięki pewnej osobie, która zmożona niespokojnym snem często zmienia swoją pozycje leżenia. Jej rude włosy są rozsypane na poduszce, a lewą dłoń ściska na pościeli, przez co bieleją jej kłykcie. Nie jest sama, gdyż jej wierny towarzysz, demon, klęczy obok łózka trzymając jej prawą dłoń lub od czasu do czasu, delikatnie gładzi jej policzki by wytrzeć perłowe łzy, które wypływają jej z zamkniętych oczu. Szepcze jej uspakajające słowa do ucha, wierząc iż dziewczyna je słyszy. Najwyraźniej łapacz snów, powieszony na ramie łózka, obok głowy dziewczyny, nie spełniał swojego zadania. Niewiadoma, jaką jest długość śpiączki rudowłosej, ciąży nie tylko nad nim ale również na osobach, którym na niej zależy.  

Hao:
   To był Silva i przynosił bardzo ciekawe wiadomości. Otóż Aizawa zapadła w śpiączkę, tuż po tym jak połączyła talizmany. Tego się mogłem spodziewać. Zadbałem o to by byle kto tego nie zrobił i żeby nie był to łatwy spacerek. Nad rudowłosą wisi widmo nie obudzenia się z koszmarów jakie powinny ją nawiedzać. Zaśmiałem pod nosem. Indianin zostawił pod okiem Anny połączony już talizman. Ona zaś, zadzwoniła tam gdzie trzeba by wesoła gromadka miała być zwolniona z obowiązku uczenia się w szkole. Oficjalnie, będą oni kontynuować swoją edukacje w domu. Na pewno przydały się pewne kontakty Asakurów jak i rodziny Tao. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, treningi jakie sprawi im Kino będą gorsze od dnia w szkole. Muszą jechać do Izumo, tam gdzie znajduje się obecnie księga i zostanie ona odpieczętowana. Wyjazd odbędzie się w przyszły piątek, czyli szamani będą jeszcze prowadzić pozornie normalne życie. Ciekawi mnie, jaką siłę zyskają i co wyniosą ze wszystkiego co spotkają na swojej drodze.  




* tutaj chwila na ważne informacje! Zmiana wieku niektórych postaci. Otóż:
Tamao z 13 na 16 lat.
Chocolove z 17 na 16 lat.
Żelazna Dama z 13 na 18 lat.
A jako, że nie znalazłam urodzin Ryo i nie mam bladego pojęcia ile może mieć on lat, to jeżeli ktokolwiek słyszał, ktokolwiek wie, ja prosiłabym o napisanie w komentarzu. Jak się nie dowiem ile ma, to wymyślę i będzie po sprawie.
Jeanne na razie nie będzie, ale to tak na przyszłość ;)

** ciocia Wikipedia o plemieniu Path mówi: „członkowie tego plemienia będą nosić imiona nawiązujące do metali”. Otóż... nie będą. Jak się nad tym zastanowiłam wyszło mi, iż plemię to jest maluczkie. Dlatego właśnie zmieniam ten fakt, na potrzeby mojego opowiadania otóż : plemię Path zamieszkuje w Palomar Mountain, czego przyczyna będzie wyjaśniona w przyszłości, za to członkowie Wielkiej Rady Szamanów to dwanaście osób a każda która ma dołączyć do niej musi zmienić swoje imię na takie, które pochodzi od metalu. Tradycja ta, ma pochodzić od początków tego plemienia i kiedyś wierzono, iż zapewni im to ochronę przez złem. Oczywiście teraz zmieniają imiona tylko wzgląd na tradycje. Gdy jeden członek umrze ( jak Chrom ) lub zdradzi ( jak Nichrom) jego miejsce zajmuje nowa osoba. Członkowie wybierani są na podstawie ich siły – tj. najsilniejsi z plemienia Path należą do Rady Szamanów. I właśnie ta informacja o 12 członkach jest już znana szamanom.

Cóż, czytacie opowiadanie marnego człowieczka, który siedząc o 17 na dworze ocknął się, że ma dzisiaj opublikować 9 rozdział. Nie zdążyłam już oddać tego do sprawdzenia, więc wyżywajcie się, droga wolna! A tak generalnie to moja pamięć mnie przeraża... Ekhm, ja się zbieram muszę odrobić pracę domową z hiszpana, huehuehue. Nie ma to jak pierwsze dwie lekcje w piątek i już mnie chcą dobić < ok >. Dzięki wszelkim bóstwom jutro nie będę mieć zaszczytu pierwszej fizyki w tym roku, jako że wybieramy się do kina. Ahah! Ale i tak ciągle nie lubię mojego planu i lekcji w poniedziałek...

Ps. kto wymyślił bym mogła mieć w środy o 7.10 lekcję zerową? Jak ja mam o tej godzinie myśleć w dodatku po angielsku? Czemu? Jak? Dlaczego?! Będę musiała wstać o piątej rano tak więc nie wiem czy po drodze nie wpadnę pod tramwaj, potknę się o płaski chodnik czy coś, ale jak jakoś przeżyje ten tydzień to następna notka już normalnie w sobotę. Pozdrawiam!