Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

niedziela, 22 stycznia 2012

14. Wybór zawsze zależy od nas

Dziękuję tym, którzy ścigali mnie za tę notkę ^ ^ Kto to robił, ten wie. Jednak nie znalazłam w sobie tyle chęci, by czytać to co napisałam całkowicie po raz kolejny. Za wszelkie błędy przepraszam + wklejając to z Office miałam problem z formatowaniem tekstu i musiałam ponownie dostawiać połowę myślników, więc... Jak coś przegapiłam, wybaczcie.


Yoh :
 Otworzyłem oczy pomimo rażącego światła, które przysłoniło mi widok.. Wstałem powoli na oślep, łapiąc równowagę. Musiałem mrugnąć parę razy, by upewnić się, że nie mam żadnych halucynacji.
 Stałem na łące pokrytej soczystą zielenią trawy, nasyconymi kolorami kwiatów i oświetlonej przez złote promienie słońca. Otoczony byłem przez drzewa z koronami gęstymi od liści, które razem z wiatrem, w jeden rytm kołysały się i szumiały. Śpiew ptaków łączył się z tą muzyką drzew, przez co tworzył muzykę niesamowitą dla moich uszów. Wiele dźwięków i melodii, na pozór nieskładnych, połączonych w jedno. Poczułem lekkość w moim sercu i duszy. Może to był raj? Tak wiele wyznań religii polegających na jednym – uzyskaniu łaski dla swojej nieśmiertelnej duszy. Ale czy to by oznaczało, że jestem martwy? Moje ciało wydawało się takie lekkie, jakbym mógł odlecieć w miejsca jeszcze piękniejsze, doskonalsze. Kucnąłem i zacząłem skubać źdźbło trawy. Musiałem chwilę pomyśleć... Czemu tu byłem? Miałem cel. Również, miałem ciężki grzech. Nie powinienem tutaj trafiać... Położyłem się i wbiłem wzrok w niebo, które wyglądało jakby ktoś je pomalował błękitną farbą. Nie było żadnych chmur, które mogłyby powstrzymać promyki słońca, które muskały moją skórę, delikatnie grzejąc ciało.
 Było tak dobrze... jeżeli umarłem, to mogłem tak spędzić wieczność. Chociaż nie pamiętałem nic poza teraźniejszością, chociaż coś kuło mnie w serce, przypominając o błędzie z przeszłości... nie chciałem odejść od swojego marzenia. Słodkie lenistwo, podziwianie natury i spokój. Było przecież tak cudownie... Zamknąłem oczy i przywitałem się z Morfeuszem, z przyjacielem, który tak wiele razy opiekował się mną, gdy odwiedzałem jego krainę snów.

Ren:
 Stałem wyprostowany, przyglądając się krajobrazowi, który nie wyglądał na realistyczny. Bardziej był to obraz namalowany na płótnie. Woda jeziora była przezroczysta, a pod jej powierzchnią pływały małe rybki, leżały kolorowe kamyki, aż proszące się, by je wyciągnąć. Promienie słońca odbijały się od tafli, która falowała lekko pod wpływem niegroźnego zefirka. Na środku były Lilie Wodne, różowe, rozłożyste kwiaty i małe żabki przystające na ich liściach. Na drugim brzegu stała sarna ze swoim młodym, robiąc sobie przerwę, korzystając z wodopoju. Nieopodal widziałem wilka, który przemknął między gęstymi drzewami. Słyszałem śpiew ptaków, który skłonił mnie do wyciągnięcia dłoni. Nie wiedziałem czemu, po prostu czułem, że mogę. Po chwili usiadł na niej mały ptaszek, o brązowym brzuszku i takich samych piórkach, tyle że w nich widać było domieszkę złotej barwy. Nie bał się mnie. Przechylił swój łepek, patrząc na mnie swoimi czarnymi tęczówkami w moje oczy. Wiedziałem, że bije z nich inteligencja. Czułem, że byłem w stanie zrozumieć to zwierze, tak samo jak każde inne. Było tak, jakbym stanowił z naturą jedno. Żył z nią w całkowitej harmonii. Stał się z nią bliższy niż z rodziną. Patrząc w te małe, czarne oczka, powoli zacząłem zapominać o wszystkim innym. Nie było ważne kim jestem, co robiłem, jak znalazłem się w tym idealnym obrazku świata. Liczył się czas spędzony w tym miejscu, a ja w tym spokoju czułem, jakbym miał wieczność przed sobą.

Horohoro:
 Musiałem zrobić jeszcze kilka kroków by być na szycie góry. Otoczony ze wszystkich stron stromymi skałami, wszędzie gdzie nie spojrzałem, widziałem rażący mnie w oczy biały śnieg. Gdy doszedłem do celu, przepełniło mnie zdumienie i szczęście. Tam, gdzie góry się kończyły, gdzie trawa zaczynała być coraz zieleńsza, zmieniała się momentalnie w bagna. Przede mną rozprzestrzeniały się wielkie pola lilii. Tutaj, gdziekolwiek byłem, drobiaszczki były uratowane. Nie groziło im wyginięcie. Zimne powietrze dostające się do moich płuc, sprawiło, że poczułem się prawie jak w domu. Z tą różnicą, że tutejsza natura zachowała swoją harmonie. Ściągnąłem snowboard z pleców i zjechałem w dół. Chciałem się przyjrzeć temu pięknemu widokowi z bliska.

Yuki:
 Drobne kamyczki spadały w dół, gdy stanęłam na krawędzi stromego urwiska. Wiatr rozwiewał moje włosy we wszystkich kierunkach, przez co musiałam odgarniać je z twarzy. Zauważyłam, że mój naturalny kolor powrócił, w słońcu mieniły się złote pasemka. Skierowałam wzrok przed siebie, patrząc w całkowitej ciszy na spokojne morze. Morskie powietrze wypełniło moje płuca, uspokajało. Usiadłam powoli na krawędzi urwiska, zawieszając nogi w dół. Nie czułam strachu, wręcz przeciwnie. Wypełniało mnie bezpieczeństwo, takie jakie zaznaje się w ciepłym, rodzinnym gronie. Przymknęłam oczy. Chciałam jedynie wsłuchiwać się w uspokajający szum wody.

Faust:
 Źdźbła trawy muskały moją skórę, a wiatr bawił się włosami. Słońce tkwiące wysoko na niebie ogrzewało mnie, jednocześnie zmuszając, bym zamykał oczy. Spokój mojej duszy był wspaniały.
- Ptaki znowu urządzają koncert, Faust – usłyszałem delikatny głos niedaleko mnie. Rozpoznałbym go w każdym momencie swojego życia. Podparłem się na łokciach, a gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem Elizę. Pochylała się nade mną, z uśmiechem tkwiącym na jej ustach. Ten delikatny uśmiech sprawił, że chciałem ją pocałować. Westchnąłem cicho i zwróciłem uwagę na otaczające mnie bodźce. Miała rację. Ptaki zaczęły śpiewać piękną melodię, która docierała do mojego serca i ogrzewała duszę. Spojrzałem w oczy ukochanej, wyciągnąłem dłoń, by schować kosmyk jej długich włosów za ucho.
- Piękne – wyszeptałem. Jej twarz rozpromieniła się. Moje osobiste słońce przewyższało urokiem to, które nadawało życie naturze. Swoje istnienie zawdzięczałem Elizie.
- Och, też tak uważam. Pięknie śpiewają – usiadła obok mnie, kładąc dłoń na mojej. Uśmiechnąłem się, gdy splotłem swoje palce z jej.
- Mówiłem o twoich oczach, ukochana – zachichotała. To była najpiękniejsza melodia, jaką moje uszy mogły kiedykolwiek słyszeć.
 Nie potrafiłem powiedzieć, czemu poczułem głęboko w sercu żal, utratę. Uniosłem nasze splątane dłonie i pocałowałem wierzch jej ręki. Moje szczęście było obok mnie, nie miałem powodów by się martwić...

Chocolove:
 Wszystko się śmiało. Słońce na niebie, ptaki, ja, wszystkie inne stworzenia, wiatr. Była to kraina śmiechu i radości, pozbawiona cierpienia, smutków. Tutaj one nie istniały. Świat idealny okryty płaszczem śmiechu. Harmonia. Zamknąłem oczy, gdy poczułem chłodny wiatr na swojej skórze. Nagle zacząłem się śmiać ze szczęścia. Położyłem się na miękkiej trawie, śmiejąc się, ciesząc życiem. W zakątku umysłu miałem zakodowane, że nic nie trwa wiecznie, że szczęście kończy się najszybciej. Jednak nie tutaj. Przecież ta wieczna kraina śmiechu jest wspaniała. Nieskończona.

Anna:
 Gdy uchyliłam powieki, zorientowałam się, że latam. Biało-brązowe skrzydła wyrastające z moich pleców pozwalały mi być wolną. Za każdym razem, gdy próbowałam przypomnieć sobie kim byłam, jak zaistniałam w tym pięknym świecie, czułam, jak skrzydła słabną, a ja spadam. Nie chciałam upaść. Stąd miałam widok na najpiękniejsze widoki i wszechobecną harmonię.
 Pode mną rozlegały się zielone doliny, łąki pokryte kolorowymi kwiatami, lazurowe wody. Gdzieniegdzie szare skały stały samotnie. Wszystko było skąpane w świetle wschodzącego słońca.
Cały gniew, złość, zmartwienie, uleciały ze mnie, zostawiając spokój w mojej duszy. Leciałam dalej, zostawiając za sobą wszystko za sobą.

Rio:
 Przerwałem swoją wędrówkę, cieszyłem się wilgotnym powietrzem, które wypełniało moje płuca. Czułem zapach lasu, w którym się znajdowałem. Korony drzew były wysokie, soczyście zielone. Ich mnie porośnięte były mchem. Często widziałem zwierzęta przechodzące niedaleko mnie, niebojące się mojej obecności. Ruszyłem dalej. Byłem pełen. Znalazłem to, czego tak długo szukałem. Moje uświęcone miejsce, które było całym tym pięknym światem. Nie wiedziałem, że ono istnieje, i że jest tak blisko.

Tamao:
 Patrzenie na szarzejące niebo, wprowadzało mnie w coraz większą troskę. To był już drugi zachód słońca, odkąd wybrani przed Króla Duchów, poszli zapoznać się z naukami Hao. Każda godzina wypełniana była jedynie przez tykanie zegara, które doprowadzało mnie niemal do szaleństwa. Bałam się o ich losy. Westchnęłam ciężko i odeszłam od okna. Dotknęłam opatrunku na policzku, myśląc o słowach Kino. Ma postarać się wyleczyć ranę tak, by nie pozostała po niej blizna. Jednak blizna byłym niczym, jeśli mogłam stracić swoje życie.
 Weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, we własne oczy. Od tamtego momentu w lesie, kiedy drżałam ze strachu przed Friedrichem, uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Zaatakowano mnie, ponieważ byłam i jestem, jednym z najsłabszych ogniw. O mało nie zginęłam. Byłam tak przestraszona, że nie mogłam nawet mówić, ruszać się. Tak naprawdę stało się to wszystko przez moją własną słabość. Myślałam, że zaczynam się już zmieniać. Uciekać od starej siebie. Ale to było tylko złudzenie. Tkwiłam w swojej starej skorupie nieśmiałości i tak łatwo z niej nie mogłam się wydostać. Jednak kiedy patrzyłam w swoje oczy widziałam, że coś się zmieniło. Coś we mnie pękło. Jakaś mocna nić, która tworzyła mnie całą, została poważnie uszkodzona. Musiałam stworzyć nową, by móc żyć bez tego strachu.
 Przymknęłam oczy i pomimo wszelkiemu rozsądku, postanowiłam, co chciałam zrobić. Ubrałam się szybko. Nie miałam wiele rzeczy do wyboru, odkąd pozbyłam się dzisiejszego ranka wszystkich workowatych i nijakich spodni i T-shirtów. Ech... może nie wszystkich. Przecież nie mogłam przemóc całej nieśmiałości. Nie ważne jak mocno bym chciała. Wybrałam niebieski sweter zakładany przez głowę oraz węższe spodnie. Przeczesałam włosy palcami, starając się je wygładzić, po czym wybiegłam szybko z posiadłości, wskakując w wyniszczone, szare trampki. Nie byłam pewna, czy przemyślałam to, co chciałam zrobić. Dzisiaj pierwszy raz działałam całkowicie impulsywnie. Musiałam to zapamiętać. Kiedy prawie tracisz życie, w twojej głowie coś się przestawia, coś się zmienia. Już nie możesz być taki jak kiedyś.

Yuki:
 Przymknęłam oczy pod naporem zimniejszego powietrza, ochładzającego moją zgrzaną od słońca skórę.
- Czujesz ten spokój, prawda? - odwróciłam powoli głowę, by znaleźć źródło szeptu. Za mną stał mężczyzna z długimi, ciemnymi włosami, ubrany w białą szatę. Zrobił on dwa kroki do przodu, zrównując się ze mną. Ciągle siedząc na krawędzi, zacisnęłam dłonie na skale.
- Jest zbyt spokojnie – odparłam. Napotkałam wzrok mężczyzny. Te zimne i obojętne oczy były mi znajome. - Brakuje tutaj czegoś realnego – odwróciłam od niego spojrzenie, by utkwić je w horyzoncie.
- Realnego? - mruknął – Ten świat jest idealny, taki, jaki powinien być – jego słowa chwilę rozbrzmiewały w mojej głowie. Taki, jaki powinien być... Pojawił mi się przed oczami obraz tłocznej ulicy, otoczonej wysokimi budynkami, noc rozświetlona neonami i światłami ulicznymi, zamiast blaskiem gwiazd.
- Tu nie ma życia – odparłam, gdy uświadomiłam sobie, że jeszcze przed chwilą zapomniałam o istnieniu przeszłości.
- Tak uważasz? - pokręcił głową z politowaniem, jakbym po prostu pomyliła wzór na rozwiązania zadania z matematyki. Jakby mój błąd właśnie miał naprawić. - Harmonia. Ona jest potrzebna życiu, a we współczesnym świecie jej nie ma – spojrzał na mnie, wiercąc moją duszę oczami. Ramię ponownie zapiekło. - Czujesz to, wiesz to, tylko jeszcze się wypierasz tej świadomości. Ludzie niszczą i zabijają świat, który kochasz – jego szept przeszedł do donośnego tonu – Ludzi, których kochasz. Wyniszcza najwyższe wartości, takie jak honor, rodzina, duma czy lojalność – zmarszczyłam brwi. Po chwili pokręciłam głową i zaśmiałam się bez cienia wesołości. Do licha, co z tego że miał racje. Masowe mordy niewinnych ludzi to nie jest wyjście... Nie mogę podzielać jego przeklętych poglądów.
- Nie oszukuj się, Igarashi Yuki – przeszły mnie ciarki na dźwięk jego tonu, ociekającego lodem – weszłaś do księgi, bo wyczułaś jej moc. Z chwilą, kiedy to zrobiłaś, miałem dostęp do twoich najskrytszych myśli, pragnień. Nawet do tych, którym zaprzeczasz – kontynuował, a ja pierwszy raz poczułam strach w tym świecie. Nie z obawy, że spadnę. Z obawy, że ktoś poznał mnie lepiej, niż ja sama siebie mogę. Nie chcę.
- O niczym nie wiesz. Nie weszłam tu dla mocy, ja... ja nie miałam nad sobą kontroli – siliłam się na obojętny ton, jednak czułam jak pieką mnie wewnętrzne strony dłoni. Od ściskania skał, przecięłam sobie skórę.
- Wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić – odparł, czerpiąc przyjemność z ziarna strachu i niepewności jakie zasiał – Nie jesteś wyznaczona by tutaj być. Nie kontrolowałaś siebie, gdy szłaś do księgi. Ta część ciebie, która pragnie mocy, wiedzy, pokierowała twoimi ruchami. Chcesz być mocniejsza. Dlatego ciągle trenujesz, dlatego tu jesteś. Chcesz mieć w życiu cel. Pozwól mi go tobie podarować – zamilkł. Miałam zamknięte powieki, starałam się zahamować łzy. Nie wiedziałam, czemu chciałam płakać. Nie miałam celu? To prawda. Odkąd uratowałam Hao myślałam o tym, jak poświęca swoje życie, cały czas od nowa, by w końcu spełnić marzenie, obietnice uratowania świata. Cel szczytny, środki już nie. Jednak ja nie miałam nic.
- Moi przodkowie zawarli układ z tobą. To przez ciebie tu jestem. To ty mnie wezwałeś – wyszeptałam, chociaż miałam ochotę wykrzyczeć mu to w twarz.
- Jestem tylko wspomnieniem, zamkniętym w kartach tej księgi – odparł, chociaż to nie była odpowiedź na moje zarzuty. Nie musiał, wiedziałam, że miałam rację.
 Wiatr zawiał mocniej. Spojrzałam w dół i zobaczyłam rozszalałe morze, wodę uderzającą o skały z niebywałą siłą, jakby wściekłością. Niebo się otworzyło i spadła z niego ściana deszczu. On oczyścił mój umysł. Głęboko w sobie miałam swój cel. Zakiełkował on parę dni temu. Spojrzałam z uśmiechem na poprzednią reinkarnacje Hao. Uważnie mnie obserwował.
- W tym świecie nie ma życia – powtórzyłam. Sama zdziwiłam się swoim spokojem, chociaż w głębi serca zrozumiałam, co muszę zrobić by stąd się uwolnić. Spojrzałam w dół, poluźniłam dłonie. - Znajdę inną drogę – wyszeptałam i odepchnęłam się od urwiska. Nie zamknęłam oczu. Oddałam się woli rozszalałego morza.

Hao:
 Odpoczynek w świetle księżyca, pośród milionów gwiazd i ciszy, przerwało mi uporczywe nawoływanie mojego imienia. Nie zainteresowałbym się nim, gdyby to było wołanie wykrzykiwane w celu stoczenia pojedynku ze mną. Nie. To na pewno nie było nawoływanie żądne mojej krwi. Poznałem po głosie, że to była Tamao. Jej desperację mogłem czuć z daleka, słyszeć w jej głosie. Również musiała naprawdę mieć dobry powód, by szukać mnie na własną rękę. Z czystej ciekawości wstałem powoli z pnia i ruszyłem bezszelestnie za jej głosem. Las był ciemny, jednak tam, gdzie korony drzew były rzadsze, prześwitywało srebrne światło księżyca. W takim prześwicie stała ona, a jej głos i moje imię, było słyszalne w mojej głowie. Nie mogłem wyczytać z jej myśli nic więcej. Usilnie starała się bronić umysł, chociaż bezsensownie. Jej myśli przeskakiwały z jednej, na drugą, nie tworząc spójnej jedności. Sam bałagan.
- Wołałaś? - zapytałem obojętnym tonem. Gdybym nie zareagował anie nie uzyskałbym spokoju, ani nie zaspokoił ciekawości. Różowo-włosa odwróciła się szybko, patrząc na mnie ja na zjawę. Wyprostowała się, gdy zmierzyłem ją wzrokiem.
- Przyszedłeś... - wyszeptała, nie wierząc w moją obecność. Westchnąłem. Cała ta sytuacja zaczęła być kłopotliwa. Powoli podszedłem bliżej, stając zaledwie dwa kroki od niej, opierając się ramieniem o pień drzewa. Musiałem wybić jej z głowy na przyszłość, pomysły poszukiwania mnie.
- Twoje rozpaczliwe wołanie mojego imienia strasznie mnie irytowało – zaakcentowałem szczególnie ostatnią część zdania, wiedząc, że wywoła tu u dziewczyny jeszcze większy popłoch. Nie pomyliłem się i wizjonerka zarumieniła się, patrząc w bok. Przymknęła powieki i zrobiła coś, co mnie zaskoczyło. Odwzajemniła moje spojrzenie, odważnie zadzierając podbródek, a w jej oczach było coś, czego nigdy nie wiedziałem. Nawet za czasów, gdy byłem światłem. To pewnie była ta jedna chwila, kiedy jej życie zawisło na włosku. I pewnie właśnie wtedy, zdesperowana, postanowiła się zmienić. To właśnie było widać w jej oczach.
- Chciałam zadać pytanie – rozpoczęła niepewnie. Uśmiechnąłem się delikatnie, na widok jeszcze bardziej czerwieniejącej jej twarzy. Coś czułem, że przed nią bardzo długi okres zmian. - Kiedy oni wrócą z pracy? Co ich tam czeka? - emitowało od niej ciepło troski. Spojrzałem przez prześwit w drzewach, prosto na księżyc.
 - To są dwa pytania – sprostowałem. Cień satysfakcji przemknął mi przez twarz, gdy usłyszałem jej cichy jęk – ale to żadna tajemnica. Wrócą wtedy, kiedy będą chcieli. A czeka ich spełnienie marzeń – patrzyła na mnie niepewnie, nie rozumiejąc, co dokładnie mam na myśli. Zauważyłem, że dziewczynę przepełnia coraz bardziej strach. Jej rozsądek chyba wrócił na miejsce i zrozumiała, z kim rozmawia.
- To samo było im obiecane, gdy za pierwszym razem przeczytali księgę. Idealny świat, spelnenie marzeń – prawie szeptała. Ta rozmowa skończy się bardzo szybko.
- Całkowicie inna sprawa. Wtedy chodziło mi o podzielenie się moim marzeniem. Prawdą i przyszłością, jaka jest przeznaczona dla ziemi. Teraz próba polega na czymś innym – przerwałem, gdy ponownie spojrzała mi w oczy. Zaczynały zbierać się w nich łzy. - Z księgi nie wyjdzie nikt, kto wybierze tamto życie, porzucając obecne – chwilę milczała, po czym potrząsnęła głową.
- To wydaje się zbyt proste... Gdzie... Gdzie jest – speszyła się i nie mogła dokończyć zdania. Westchnąłem.
- Haczyk? - spytałem i jednocześnie wzruszyłem ramionami – By zakończyć pozornie idealne życie, trzeba je poświęcić. Zgodzić się na swoją śmierć w tamtym świecie. Ty wiesz, jak to jest bać się o swoje życie. Dodatkowo, nie powróci nikt, kto by wybrał życie w iluzji, porzucając Matkę Ziemię w potrzebie – otworzyła usta, by zadać pytanie, jednak jej przeszkodziłem – Moc pochodzi ze świadomości, jak łatwo stracić życie.- zakończyłem. Osobiście skończyłbym już tę rozmowę. Cofnąłem się delikatnie do tyłu, pokazując dziewczynie w ten sposób, że ma mało czasu.
- Ale oni przecież wszyscy ryzykowali życiem! I to nie raz! Szczególnie w... - zamknęła sobie sama dłonią usta, a jej twarz z soczystej czerwieni wyblakła do nienaturalnej bieli. Zmrużyłem oczy. Tak, szczególnie w Sanktuarium, gdzie chcieli mnie zabić. Jednak ta dziewczyna była inteligentniejsza niż myślałem.
- Chodzi o coś więcej, niż śmierć cielesną. Śmierć duszy, jej całkowicie unicestwienie. Kiedy chęć powrotu jest w nich tak silna, iż czują, że właśnie powracają, powrót będzie oznaczał samobójstwo i okropny ból. Ich siła pochodzić będzie z doświadczenia. Myślenie zmieni się, wcześniej obrane cele staną się silniejsze. Zaczną dbać bardziej o ziemię, bo w ich głowach już na zawsze pozostnie obraz harmonii, ideału. A to wiąże się z pozbyciem ludzi z tej planety – w jej oczach zalśnił strach. W myślach zasugerowałem jej, by już poszła. Odwróciła się bez słowa i pobiegła. Z daleka czułem jej przerażenie.

Po drugiej stronie księgi :
 Nagle wszystkich ogarnęła ciemność, poczuli nieprzyjemny chłód, po czym znaleźli się na polanie. Jednak każdy z nich, wciąż przed oczami miał swoją własną wizję harmonii, ideału życia. Utworzyli oni okręg, w którego środku stał wysoki mężczyzna. Drugie wcielenie Hao Asakury.
- Jesteście siódemką, która została wybrana by walczyć przeciwko złu, które ma nadejść – rozpoczął mówić spokojnym głosem. Nie bym zmuszony do podnoszenia tonu, wiatr zanosił każde jego słowo do uszów szamanów. - To zło zagraża również planecie. Jeżeli stąd odejdziecie, będziecie musieli zapobiec wojnie, która wyniszczy ziemie. Wypali lasy, zatruje wodę, sprowadzi zarazę i choroby. Zastanówcie się. Po co wracać? Po co porzucać wizję idealnej ziemi na rzecz świata, którego kres dobiega końca? - mężczyzna zamilkł i zniknął. Każdy z szamanów stał patrząc nieprzytomnym wzrokiem przed siebie. Ich myśli obracały się wokół tego kawałka idealnego świata, który zobaczyli. A to był przecież dopiero maluteńki skrawek czegoś większego, piękniejszego...

Tamao:
 Kiedy tylko zamknęłam za sobą frontowe drzwi, ugięły się pode mną kolana. Nie wiem jak wytrzymałam tę rozmowę z Hao. To musiało być przez ten szok. Na pewno.
- Tamao? - usłyszałam zmartwiony głos Piliki. Zacisnęłam powieki, kiedy poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Niebiesko-włosa uklękła obok mnie. Ucisnęłam jej dłoń i spojrzałam w oczy. Łzy popłynęły, a ja nie miałam siły ich hamować.
- Oni mogą nie wrócić... - wyszeptałam.

Yoh:
 Co miałem zrobić? Opuścić ten piękny świat, pełen pokoju? Na rzecz czego? Smrodu, zanieczyszczeń, staroci i wyniszczenia? Tak... Powinienem tu zostać. Żyć pełnią życia, szczęśliwy. Jednak... czegoś mi brakowało. Są miejsca, które chciałbym ponownie zobaczyć, osoby, które chciałbym ponownie spotkać... Był ktoś bardzo bliski mojemu sercu i musiałem odnaleźć tę osobę.
 Nogi się pode mną ugięły, dusza zaczęła mi ciążyć. Nie mogłem tu zostać. Nie mogłem pozwolić, by miejsca z przeszłości przestały istnieć. Do tego mam przyjaciół, których zostawiłem. Wiedziałem to. Nie oddam tak łatwo mojego życia na rzecz iluzji. Nie oddam...
 Ostry ból przeszył mnie od środka. W porównaniu do tego, który odczułem w sanktuarium, wtedy byłem na wakacjach. Coś rozrywało mnie od środka, z każdą chwilą bardziej i bardziej, aż nie było już niczego. Jednak nie zrezygnowałem. Ciągle chciałem wrócić. Chyba krzyczałem i płakałem. Chyba koniec cierpienia miał być moją śmiercią.

Ren:
 Przypomnienie przeszłości przyniosło mi jedynie ból, gdy myślałem o tym, że rodzina jest pozbawiona wiary we mnie. Gdy przypomniałem sobie jakie motto klan Tao posiada. Czy dla tego warto było opuszczać tę sielankę? Ten spokój.. Było mi go szkoda. Mógłbym być przecież tu na zawsze... Zamknąłem oczy, jednak w wyobraźni zobaczyłem twarz siostry. Wywołało to natychmiastowe spięcie mięśni. Nie, nie mogłem zrezygnować z życia w swoim świecie. Tam jednak ktoś na mnie czekał. Gdybym nie powrócił, złamałbym serce Jun... Dodatkowo, ja nie mogę stchórzyć. Nie mogę zostawić nadchodzących walk samych sobie i nie wziąć w nich udziału. To zhańbiłoby mój honor. Chciałem wrócić.
 Nie godny. Zbyt słaby. Tęskni za siostrzyczką. Martwi się o innych. Nie niszczyłeś, więc teraz zostaniesz zniszczony. Nieudacznik. Ofiara losu. Użalaj się, droga wolna, dla nas nie jesteś już głową rodziny. I jeszcze więcej słów, kierowanych by ugodzić moją dumę. Szepczących mi złośliwie do ucha. Zasłaniam uszy dłońmi ale szepty zamieniają się w krzyki. Jestem godny. Nie jestem słaby. Ja to wiem. Nagle poczułem ból przeszywający mnie od wewnątrz, chyba mojej duszy. Demony szepczące mi do ucha podłe słowa, drą ją pomiędzy siebie. Tak się czułem. Jakbym miał być rozszarpany... Ogarnęła mnie agonia.

Horohoro:
 Wrzasnąłem po raz kolejny, gdy poczułem nieznośny ból. Jakby tysiące malutkich igiełek wbijano w moje ciało, w każdy milimetr mojej skóry. Nigdy tak nie bolało. Ale jeżeli ten ból sprawi, że wrócę, to przetrwam go. W tej iluzji drobiaszczki byłyby uratowane ale tam, gdzie została Corey, zostałyby skazane na zagładę. I to tam będą moi przyjaciele, moja rodzina. Tutaj byłbym samotny. To straszliwe uczucie pustki nie pozwoliłoby mi żyć. Nie byłem w stanie pomyśleć, jak długo przeżywałem jeszcze piekło za życia.

Chocolove:
 Nigdy nie chciałem tu wejść, jednak teraz mam szansę życia w krainie pełnej szczęścia. To jest to czego pragnąłem. Ale co z przyjaciółmi? Tylko ich mam na tamtym świecie. Wrócić... Tak, chciałbym wrócić. Krzyknąłem, gdy poczułem ból, jakby dusza mogła być przypalona i właśnie ktoś podkładał pod nią zapalniczkę, powoli przypalając każdy fragment. Bez pośpiechu, z nadmierną dokładnością. . Ten ból był nie do opisania. Nie chciałem czuć bólu. Świat śmiechu wydawał się bardziej odpowiedni dla mnie, niż ten pełen cierpień.

* * *

Przeraźliwe krzyki roznosiły się po polanie, jednak szamani nie poddawali się. Mieli powody by powrócić. Każdy miał coś do stracenia. Spokój i idealne życie jak Yoh czy Ren, skrzydła wolności jak Anna, Chocolove krainę śmiechu, Faust wieczne życie z Elizą, Ryo miał utracić uświęcone miejsce, a Horohoro spełnione marzenie. Jednak jedna z zagubionych dusz nie odnalazła w sobie wystarczająco odwagi by odejść.

* * *

Kiedy szamani pojawili się w kaplicy, duszki liści czuwające nad kaplicą od razu zawiadomiły Yohmei. Rodzina i przyjaciele przybiegli jak najszybciej tylko mogli, jednakże musieli uważać na ewentualne efekty uboczne. Księga Hao mogła mieć negatywny wpływ na tych, którzy ją przeczytali.
 Szóstka wybrana przez Króla Duchów stała w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Cieszyli się lekkością, jakiej nigdy nie odczuwali. Spokój i uwolnienie od cierpień spowodowało poczucie szczęścia, które stwarzało wrażenie, iż mogą wszystko. Zmierzyć się z wrogiem, kimkolwiek by się okazał.
- Yoh? Ren? - ciszę przerwał niepewnie Morty, patrząc na nieruchomych przyjaciół – Anno? Ryo? - wymieniał ich imiona po kolei, z napięciem rosnącym w jego piersi. Nagle całą kaplicę wypełnił krzyk radości Ryo, który właśnie sobie uświadomił, że jednak wrócił z powrotem. Wszyscy odżyli, jakby tchnięto w nich nowe życie. Rodzinie Asakurów ciężar spadł z serc. Hao nie miał wpływu na zachowanie szamanów, żadnej z nich nie podniósł broni gotowy do walki. Wybrani witali się z obecnymi oraz ze swoimi stróżami, za którymi się stęsknili. Pilika tuliła się do brata, tak samo jak Jun do Rena. Yoh szczerzył się i drapał z tyłu karku, myśląc o tym, jak to on zgłodniał. W tym momencie poprosił Anne o górę cheeseburgerów.
- Dobrze was widzieć, chłopaki – Morty uśmiechał się do swoich przyjaciół. W pewnym momencie gwar rozmów i śmiechów zakłóciła fala światła. Wszyscy odwrócili swój wzrok na księgę. Zamknęła się ona i powoli opadała na ziemie.
- Czemu się zamknęła? - spytał lekko skonsternowany Horohoro, nie za bardzo rozumiejąc, co się stało.
- To oznacza, że nikt nie może z niej już wyjść – dostał odpowiedź od Mikihisy, którego ton przepełnił smutek. Atmosferę, która nagle się zaczęła zagęszczać, przerwał chichot Ryo.
- Nie wierzę. W życiu bym nie pomyślał, że Choco wyjdzie jako pierwszy – mężczyzna był również zdziwiony tym faktem. W końcu kto by pomyślał, że to komi pierwszy wydostanie się z tego świata iluzji.
- Nie wyszedł wcześniej niż wy – wyjaśnił mu cicho Yohmei. Było mu szkoda tej gromady przyjaciół, więzy jakie ich łączyły były bardzo mocne.
- Co masz na myśli dziadku? - Yoh nie dowierzał. Nie mógł przecież stracić przyjaciela. Nie w ten sposób. Pokręcił głową, nie dopuszczając tej wiadomości do swojej świadomości.
- Komik nie żyje, czy inaczej, jego dusza przestała istnieć. Jakaś jej malutka cząstka i owszem, wiecznie będzie egzystować w księdze, jednak na powrót nie ma już szans – odpowiedział mu chłodny głos, tak dobrze mu znany. Hao stanął w wejściu, obserwując przybyłych z przymrużonymi oczami. Ren zaczął szukać broni. Chwycił przypadkowe ostrze, zawieszone na ścianie.
- Przestań Ren, nie możesz go jeszcze zabić – przerwał mu zbyt spokojny głos Anny. Pamiętała ona wciąż okropny ból, gdy chciała wrócić. Powoli wyrywano jej skrzydła, tak, jakby siłą wyrywano jej wolność.
- Anno! - krzyknął Usui – chyba nie jesteś teraz po jego stronie?! - zaczął wymachiwać rękoma w nerwowych gestach.
- Oh, zamknij się Horohoro. Myśl trzeźwo! To wszystko dzieje się w jakimś celu. Miała być nas dziewiątka, teraz została siódemka. A tym bardziej skąd ta pewność, że jeżeli go teraz zranisz śmiertelnie, nie wróci z powrotem? Już to zrobił. I musi mi coś wyjaśnić – dodała ostro, patrząc wojowniczo na Hao. Sam zainteresowany śledził akcję z lekkim uśmieszkiem.
- On zabił Choco – upierał się Horohoro. W tym samym czasie Tamao zacisnęła pięści. Czuła, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem i złością. Również szczęściem i smutkiem. Takie wybuchy powtarzały się przez ostatni czas. Nie wiedziała skąd brał się ten gniew. On po prostu w niej był.
- Choco nie wrócił, bo wolał żyć w iluzji ideału, niż stawić czoła cierpieniu. Hao nie wepchnął go siłą do tej księgi – na chwilę zapadła cisza. Odezwała się granatowowłosa, która teraz zasapana, podpierała się o swoje kolana.
- Yuki, co ty mówisz?! Przejrzyj na oczy, to morderca! - krzyknął Ryo. Tak młoda dama nie mogła być przecież zaślepiona przez zło! Dziewczyna wyprostowała się.
- Yoh zawdzięcza temu mordercy życie, wy pewnie też będziecie. Tamao również – dodała stanowczo. Jej twarz była czerwona, musiała szybko oddychać.
- Jak to... - szóstka przeniosła wzrok na wizjonerkę, która na tak duże zainteresowanie swoją osobą zareagowała oblaniem się rumieńcami, niespokojnie się poruszyła i skuliła w sobie.
- Jak długo nas nie było? - przerwał to Yoh, pierwszy raz odzywając się, odkąd zobaczył Hao. Teraz miał pewność. On powrócił.
- Tydzień – odparła Kino. Usilnie ignorowała Hao, tak samo jak teraz starał się to robić Mikihisa i Yohmei. Jednak mieli swoją czujność na najwyższym poziomie.
- Dużo was ominęło, proponowałam omówić to przy filiżance herbaty... - rozpoczęła, gdy przerwał jej Ren.
- Niczego nie będziemy omawiać. Skoro już miałem zyskać jakąś cholerną moc, to właśnie zamierzam ją wypróbować – wezwał Basona, jednak z przekleństwem na ustach wypuścił miecz. Otrze rozpalone było do czerwoności.
- Herbata dobrze ci zrobi Tao, tak samo jak odpoczynek – spojrzał w złote oczy chłopaka – zapewne interesuje cię z kim będziesz walczył w przyszłości, dlaczego i jakie umiejętności wyniosłeś z księgi – Asakura uśmiechnął się. Wiedział, że zaprowadził młodego Tao w kozi róg.
- On ma rację, Ren – odezwał się Yoh. Jego głos był wyjątkowo spokojny, jak na tyle szokujących informacji. Powoli ruszył przed siebie, zatrzymując się na chwilę przy bracie. Popatrzyli sobie w oczy. - Porozmawiamy o tym w domu, za godzinę w salonie – wyszedł, nie czekając na odpowiedź. 

***

+ jeszcze wytłumaczę, czemu nie opisałam wszystkich w momencie kiedy musieli stawić czoła księdze. Ze względu na długość. Staram się to opowiadanie do końca doprowadzić i ograniczam to, co nie ma wpływu na rozwój wydarzeń. HEHE, to nie lenistwo. Tu jest 7,5 str. w Office. Tasiemiec by Was zmęczył.
 Dobranoc <3

czwartek, 5 stycznia 2012

13. Strach

***
Yoh nie wiedział, że sam widok otwartej księgi może go tak przerażać. Z bramy, która miała prowadzić do nauk Hao Asakury sprzed pięciuset lat, emanowała zła energia. Rozprzestrzeniała smutek, który zaczął już kiełkować w sercach obecnych szamanów. Zapraszała jednak całą siódemkę do siebie. Złote błyski w jej ciemnym wnętrzu zdawały się magiczne i hipnotyzujące. Miała do zaoferowania moc, a oni by ją zdobyć, musieli jedynie przekroczyć bramę, którą utworzyła.
Yoh odegnał od siebie smutne wspomnienia, które jak w niemym kinie, odtworzyły się w jego pamięci. Zerknął na Anne, która stała po jego prawej stronie. Marszczyła brwi, patrząc przed siebie. Reszta też stała w milczeniu i skupieniu. Westchnął i zrobił niezdecydowany krok do przodu. Przywołał obraz matki przytulającej go przed wyjściem. Uśmiech dziadka i babci, spokojnego ojca. Mantę, który żałował, że nie może być przy jego boku i Tamao, oblewającą się rumieńcami, gdy poprosiła, by uważał na siebie... Uśmiechnął się, nabierając odwagi.
- To jak, idziemy? - zagaił do swoich przyjaciół, spoglądając przez ramię.
- Jakbym na ciebie czekał – odparł Ren ze złośliwym uśmieszkiem. Po chwili wszyscy ruszyli przed siebie. W końcu nie ma sensu przejmować się tym, na co nie ma się wpływu...

Ren: Udowodnię rodzinie, jaką siłę mogę zyskać bez ich pomocy.
Horohoro: Drobiażdżki na mnie liczą. Nie mogę ich zawieść...
Anna: Co takiego przyszykował dla nas Hao?
Ryo: Spokój jaki zachowuje mistrz Yoh, jest zaskakujący jak zwykle. Kiedyś zbliżę się do niego chociażby w minimalnym stopniu...
Faust: Nie martw się, Elizo. Nawet jeżeli nie będziesz mogła iść ze mną, mam Cię w swoim sercu.
Chocolove: To jest straszne... Ta energia... Czuję się, jakbym wkraczał gdzieś, gdzie świat jest pozbawiony śmiechu...
Yoh: Nie może zdarzyć się przecież coś aż tak złego, by nie można byłoby znaleźć dobrych stron...


Była jeszcze jedna osoba. Nie działała całkowicie trzeźwo, by zastanawiać się co robi. Znak na jej prawym ramieniu piekł nie do zniesienia. Gdy uchyliła drzwi od kaplicy, ujrzała zamykający się powoli portal. Poczuła ogarniający ją smutek i chciała się zawrócić. Nogi jednak jej nie słuchały. Ciało stawało się ociężałe. Coś kazało jej tam iść. Księga wołała ją swoją energią a z każdym krokiem bliżej niej, ramie piekło coraz mniej. Gdy dziewczyna przeszła przez bramę, ta zamknęła się za nią od razu, a księga zawisła w bezruchu nad podłogą.

***

- Czy ktoś widział Yuki? - spytał Mikihisa, wchodząc do salonu, kontynuując swoją codzienną przechadzkę. Dziewczyna może i była leniwa, jednak nigdy nie ignorowała swoich treningów.
- Najprawdopodobniej znowu się leni – odpowiedział spokojnie Yohmei. W porównaniu do Yoh, jego dało się zmotywować do treningów. Młoda Igarashi zawsze zdawała się być zmęczona i obojętna, z myślami utkwionymi daleko stąd.
- Tak, na pewno tak... - mężczyzna podrapał się z tyłu głowy. Nie wiedział czemu, jednak odczuwał nietypowy niepokój. Obrzucił spojrzeniem zebranych w salonie. Manta czytał jakąś grubą książkę, w sumie to mogłaby być nawet encyklopedia. Tamao, Pilica i Jun rozmawiały cicho, jednak na ich twarzach dało się zobaczyć ciężar troski. Wyszedł w milczeniu.

Hao:
Nareszcie dostałem to, za czym tak bardzo tęskniłem. Cisza i spokój. Żadnych przypadkowych natłoków myśli, głupich okrzyków i narzekań. Zeskoczyłem z kamienia i kontynuowałem swój spacer po lesie. Nasłuchiwałem śpiewów ptaków. Szukałem oznak nadchodzącej jesieni, cieszyłem się czasem, który mogłem spędzić z naturą. Przymknąłem oczy, gdy niegroźny zefirek przedostał się z koron drzew bliżej ziemi. Delikatny chłód mi nie przeszkadzał. Podwinąłem rękawy czarnej bluzy. Yuki zakupiła mi parę ubrań. Miałem na sobie jeszcze czerwony T-shirt, ciemne spodnie i czarne trampki. Może obecny strój był wygodny, jednak miałem sentyment do swojej peleryny. Niestety Yuki musiała ją spalić. Yuki... zastanawia mnie, czy pozostanie już na zawsze wspomnieniem, które z czasem wyblaknie. Ciekawość może zgubić człowieka. Yuki może być tego świetnym przykładem. Chociaż jest w tym trochę mojej zasługi, sama zgotowała sobie ten los. Albo jej przodkowie...
Westchnąłem i wszedłem na wzniesienie, oddalone od rezydencji. Przymykam oczy, gdy czuję jak wiatr zaczyna wiać. Słońce powoli chyli się ku horyzontowi, a nieboskłon niedługo pokryją gwiazdy. Czuję się wspaniale. W końcu... żyję.

Yoh:
To dziwne doświadczenie... Moje ciało nie należy już do mnie. Kiedy leżałem odrętwiały i nieruchomy, z policzeniem przyciśniętym do podłogi, której nawet nie widziałem, czułem się w nim obco. Wszystko spowite było w ciemnościach. Pomimo poleceń jakie mój umysł wysyłał do mięśni, one odmawiały posłuszeństwa. Leżąc na brzuchu, zastanawiałem się, co się dzieje. Nie wiedziałem gdzie się znalazłem, ani czemu nie mogę się ruszać... Wszedłem do księgi i... obudziłem się tutaj.
Poczułem mrowienie w stopach i nogach. Były to palące sygnały wracania czucia. Ból narastał i rozprzestrzeniał się powoli po ramionach. Zebrałem w sobie siły by odwrócić się na plecy. Udało mi się to z cichym jękiem. Pomimo leczenia ran, one ciągle bolały, chociaż już nie mogły się otworzyć.
Spróbowałem przywołać Amidamaru, jednakże on się nie zjawił. Mój głos brzmiał obco. Byłem sam. Gdziekolwiek się znajdowałem, musiałem wydostać się stąd samotnie. Znużony patrzeniem w nicość, powoli czułem, jak powieki robią się coraz cięższe. Poddałem się nadchodzącemu snu.

Ren:
Pierwszy powrót świadomości nie należał do najprzyjemniejszych. Powitał mnie paraliżujący ból głowy. Ledwo ponownie nie straciłem przytomności. Potem pojawiło się pierwsze pytanie, które do tej pory pozostało zagadką. Gdzie się znajdowałem? Gdziekolwiek byłem, panowały tutaj przerażające ciemności. Czułem twardą i gładką powierzchnie pod sobą. Jakiekolwiek było to pomieszczenie, było ciemne jak pieczara oraz zimne, jakby niedaleko czaiła się śmierć. Spokojnie czekała, aż wyzionę ducha na jej martwych oczach. Spróbowałem wstać, jednak gdy tylko chciałem stanąć na nogach, utraciłem równowagę. Ból się nasilił, czułem, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy.

Horohoro:
Było cicho. Zbyt cicho. Nie słyszałem nawet swojego oddechu, bicia serca... Gdziekolwiek się znalazłem, było tutaj zimno. Posadzka musiała być lodowata, skoro czułem ją pod swoimi plecami przez ubranie. Ramiona skrzyżowałem przed sobą, by dotykać jej jak najmniej. Kiedy mój mózg zaczął działać już całkowicie trzeźwo, postanowiłem wstać i poszukać wyjścia. Lecz gdy chciałem usiąść, uderzyłem czołem w ścianę tuż nade mną. Czaszkę przeszył ostry ból i opadłem z powrotem na plecy. Zszokowany próbowałem zorientować się, gdzie byłem. Po bokach również otaczały mnie ściany. Spanikowałem, gdy zrozumiałem całą tę chorą sytuacje. Zacząłem walić pięściami w ściany i krzyczeć z przerażenia. Jednak nie usłyszałem swojego głosu. To był głuchy krzyk. Strach ogarnął całe moje ciało i dusze. To musiał być jakiś pieprzony żart. Nie mogłem być pochowany za życia! Jednak z czasem tlenu zaczęło mi brakować, a ja przeżywałem największy koszmar swojego życia.

Anna:
Chłód powodował ciarki na całym moim ciele, a przez przeraźliwą jasność, która raziła mnie po oczach, nie pozwalała mi uchylić powiek. Siedziałam gdzieś pomiędzy, w pustce, i zastanawiałam się, ja długo to potrwa. Niepewność i potęgujący strach ogarniał powoli każdy najmniejszy kawałeczek mojego ciała. Nie mogłam tu utknąć wiecznie, jednak czułam, jakby tak właśnie się stało. Jednak nie mogłam. Czekał na mnie obowiązek, spoczywający na moich barkach. Płuca zaciskały się przez zimne powietrze. Chciałam ciepła, chociaż na chwilę. Jednak z upływem czasu, jeżeli taki w ogóle tu istniał, zaczęłam zamarzać. Włącznie z moją duszą.

Faust:
Myśl o tym, gdzie się znajduje, zeszła na drugi plan. Najważniejsze było uczucie ulgi, że Eliza nie musiała doświadczać tego mroku i zimna. Pustki próbującej dostać się do mojego serca, odbierając całą nadzieję. Och, Elizo! Miłości! Wydostanę się stąd i powrócę do ciebie! Nic mnie nie powstrzyma i nie sprawi, bym o tobie zapomniał...
Ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie zmierzam, po prostu przemierzałem mrok. Wydawało mi się, że zaczął gęstnieć z każdym moim krokiem, utrudniając jakikolwiek ruch. Z każdą chwilą stawał się on bardziej uciążliwy. Jednak ja się nie chciałem poddać. Ramiona ciemności nie miały tej siły, by mnie zatrzymać, gdy kroczyłem z Elizą w moich myślach.

Ryo:
- Mistrzu Yoh! Ren! Pani Anno! - moje nawoływanie roznosiło się echem po nicości. Nie widziałem nic, nie czułem. Jedynie słyszałem swój głos, rozszalałe bicie serca i przyśpieszony oddech. Tokageroh też nie było przy mnie. Samotność była straszna. Jeżeli miałem umrzeć, chciałem to zrobić w ich obronie. Nie samotnie błąkając się po ciemnościach. Wiedziałem, że znajdę swoich przyjaciół. Hao Asakura i jego księga nie rozdzielą nas. Żadne z nas by na to nie pozwoliło.
-Horohoro! Choco! - kontynuowałem. Może nie wiedziałem gdzie jestem, jednak wiedziałem dlaczego.

Chocolove:
Czy to właśnie to? Koniec śmiechu i radości? Świat pozbawiony uśmiechu, przyjaźni i ciepła? Czy czas tu stanął? Nie chciałem tu żyć. W świecie, który został pozbawiony wszystkiego co dobre, zostając pokryty zimnem i ciemnością. Nie chciałem tu być. W pustym świecie. Nie chciałem spędzić żadnej z chwil, na które zostałem skazany. Z niepohamowanymi łzami przemierzałem pustkę. Było tu tak smutno. Chciałem usłyszeć chociaż najcichszy śmiech, jednak nawet ja, nie zdołałbym w tej krainie zmusić się do śmiechu. O dobrowolnej radości nie było mowy. Radość już dawno zakończyła swoją egzystencję.

Yuki :
Nie chciałam czuć. Chciałam być obojętna, zimna i nie odczuwać bólu. A bolało mnie wszystko. Najbardziej prawe ramie, piekło niemiłosiernie, by na chwilę przestać, pozwolić mi się ucieszyć błogim odprężeniem, by powrócić dziesięciokrotnie mocniej. Jęknęłam i zachwiałam się na nogach. Zmuszałam się do ruszania, chodzenia w nieprzeniknionej ciemności. Wydawało mi się, jakby za mrokiem było zło. Upadłam na zimne podłoże. Pośród ciemności, leżąc na plecach ogarnęła mnie senność.
Przypomniałam sobie, chwile gdy zobaczyłam wchodzących szamanów do kaplicy. Nie chciałam tam zaglądać, ale... coś mnie przyciągało. Zamiast zawrócić swoje kroki, przeszłam przez ten portal. Czy przegrałam walkę z samą sobą? Westchnęłam. W ucieczce przed bólem pomógł mi sen. Chociaż nie śniłam, było to lepsze od zaprzątania głowy niechcianymi myślami.

Tamao:
Westchnęłam zrezygnowana i poprawiłam swoją torbę na ramieniu. To miał być krótki spacer, w poszukiwaniu paru ziół, a chodzę po tym lesie już z dwie godziny... Zaczęły boleć mnie już nogi. Poszukałam wzrokiem prześwitu i zastygłam w miejscu. Wszystko nagle pociemniało, zmrok zapadł niebywale szybko, a ciemne chmury zasłoniły gwiazdy i księżyc. Poczułam ciarki na całym ciele, gdy dotarło do mnie, że czuję się jak w ostatniej wizji. Odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie, nie przejmując hałasem. Wtedy zachowywałam cisze, a on i tak mnie znalazł. Nie liczyłam, ile razy się potknęłam po drodze. Czułam jak pieką mnie dłonie, obdarte od wielokrotnych upadków. Syknęłam z bólu, gdy poślizgnęłam się na błocie. Rozbolała mnie kostka, przez co utykałam. Ból mnie zatrzymał. Podparłam się dłonią o drzewo, by zaczerpnąć powietrza.
- Możesz uciekać – usłyszałam szept blisko swojego ucha. Przeszyło mnie zimno, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Odwróciłam się. Tajemnicza postać stała w cieniu drzew. Przynajmniej cieszyłam się, że nie znajdował się zbyt blisko mnie. - Jednak przede mną nie znajdziesz schronienia – zamarłam ze strachu. Chociaż był oddalony, szeptał, a ja nie miałam problemu z usłyszeniem jego głosu. Nie mogłam ruszyć ręką, nogą czy chociażby dobyć głosu. 
- Pozwól, że się przedstawię – zrobił kilka kroków w moją stronę. W jedynym miejscu, gdzie srebrne promienie księżyca padały na ziemię, stanął on. Pode mną ugięły się kolana i bynajmniej z jakiegoś nagłego uwielbienia. Mężczyzna mnie przerażał. Ubrany był w czarny kostium łowiecki a na niego zarzucony srebrny płaszcz. Do pasa miał przymocowany miecz, złowieszczo połyskujący w słabym blasku księżyca. Jego długie, białe włosy rozwiewane były przez wiatr, którego ja nie czułam. Sparaliżował mnie strach, gdy patrzyłam w jego oczy. Jego tęczówki i białka były czarne. Czułam się, jakbym patrzyła w przepaść, w którą zaraz nieznajomy miałby mnie wepchnąć. Przez jego policzek przebiegała paskudna czerwona blizna. Widoczne były jeszcze czarne szwy. Złowieszczy uśmiech nie wróżył dla mnie nic dobrego. 
- Friedrich Luft – nieśpiesznym krokiem podszedł do mnie i uklęknął obok. Powolnym ruchem przejechał opuszkami palców po moim policzku, a następnie schował moje włosy za ucho. Miejsca gdzie poczułam jego dotyk, piekły, jakby jego dłonie parzyły - Szkoda takiej buźki, by zginęła z mojej ręki – szeptał. Zamknęłam oczy bojąc się o swoje życie. Dobrze, że nie byłam w stanie płakać.
– Ciii, nie bój się kruszyno. To będzie boleć tylko na początku - zebrałam w sobie tyle własnej woli, by cofnąć twarz spod jego dłoni. Opadłam na łokcie i otworzyłam oczy. Friedrich wstał. - Widzisz, mojemu panu nie podoba się, że twoi przyjaciele – przy tym słowie skrzywił się, jakby było trucizną w jego ustach – będą próbować zapobiec spełnienia się przepowiedni. Jego marzeniu - sięgnął po jeden sztylet, który ukrył za swoimi plecami. Podrzucił go, uśmiechając się do ostrza, które pod jego wzrokiem zaświeciło błękitną poświatą. Przeniósł na mnie obojętne spojrzenie. Jeżeli bezkresna czerń mogła być obojętna. Zamknęłam oczy, oczekując śmierci. W głowie miałam zadziwiającą pustkę. Jednak koniec nie nadszedł. Usłyszałam trzaskanie płomieni i poczułam zapach spalenizny. Usłyszałam urwany krzyk. Otworzyłam oczy. Friedrich klęczał w płomieniach, a z jego piersi wystawał kawałek rozżarzonego metalu. Chwilę później ostrze cofnęło się, a ciało mężczyzny w przerażająco szybkim czasie spaliło się doszczętnie. Ogień zgasł. Na plecach odczołgałam się kawałek, odsuwając od gorąca.
Nie wiem jednak czy powinnam czuć radość, czy większe przerażenie, gdyż przede mną stał nie kto inny, jak Hao Asakura, dumnie dzierżący swój ognisty miecz. Uśmiech satysfakcji tkwił na jego ustach, a spojrzenie pełne rozbawienia było skierowane na wypalone gałązki i liście. Przełknęłam głośno ślinę. Cofnęłam się jeszcze trochę a gałązki pod moją ręką zatrzeszczały. Hao podniósł na mnie wzrok, następnie puścił swoją broń, która rozwiała się w powietrzu. Oparł się o drzewo, przyglądając mojej osobie w cichym skupieniu.
Ze zdziwieniem zauważyłam, iż nie ma na sobie czerwonych spodni i peleryny, które zawsze miał na sobie. Może i to dziwne, że w chwili zagrożenia życia jestem w stanie to zauważyć, ale to jedyna składna myśl, jaka przedostała się przez chaos myśli.
Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Podszedł do mnie leniwym krokiem. Ciągle nie mogłam wydobyć z siebie słowa.
-Jesteś poparzona – mruknął, gdy kucnął niedaleko – co powiesz na wizytę u Kino? – cień uśmiechu przemknął mu przez twarz. Wyglądał jakby się dobrze bawił.
-T-ty naprawdę żyjesz – skrzywiłam się na dźwięk swojego roztrzęsionego i zachrypniętego głosu. Hao machnął ręką, jakby ta informacja była mało istotna.
-Oczywiście, że żyje. Czemu miałbym być martwy? – Wstał i ruszył powoli. Spojrzałam na jego plecy. Nie zatrzymał się, nie obrócił by sprawdzić czy idę. Hao nie należał do osób, które powtarzają swoje słowa. Osoby takie jak on oczekują, że za nimi pójdziesz. Wie, że nie zostawił Ci innego wyboru. A ja nie wiedziałam co zrobić. Jeżeli tu zostanę, mogę ponownie natknąć się na kogoś pokroju Friedricha albo po prostu zabłądzić. Jednak pójście za Hao było również niebezpieczne i wolałam nie myśleć, jak szybko moje ciało mogłoby zamienić się w kupkę prochu. A jeśli już o prochu mowa... spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się mój napastnik. Sam smród był nieprzyjemny. Zapadła szybka i niepewna decyzja.
Z ulgą stwierdziłam, że wraca mi władza nad moim ciałem. Szłam powoli, podpierając się o każde drzewo które minęliśmy. Utykałam, jednak Hao nie zniknął z mojego zasięgu wzroku. Chociaż dużo dalej, widziałam ciągle jego sylwetkę, prowadzącą mnie z powrotem do domu.

***

- Słońce już dawno zaszło – odezwała się Kino, wchodząc do salonu, gdzie zastała zgromadzoną rodzinę Asakurów oraz nastolatków. Stanęła w najbardziej oddalonym rogu, podpierając się na swojej lasce.
- Jak długo tam będą? - spytała zmartwiona Pilica. Cały czas zastanawiała się, co zdarzy się jej bratu. Wiedziała, że lepiej go nie zostawiać samemu.
- Tego nie wiemy – odparł Mikihisa, który stał przy oknie i patrzył w horyzont. Ciche westchnienie rozniosło się po pokoju. Nie wiadomo co takiego przygotował im Hao Asakura aby dostatecznie chronić swoje nauki. Przez dłuższą chwilę w pokoju zapanowała cisza i każdy pochłonięty był w swoich myślach. Przerwa ją dopiero Manta.
- Czy ktoś widział dzisiaj Yuki i Tamao? - Igarashi nie zjawiła się również na obiedzie a Tamao wyszła jeszcze przed zachodem słońca. Obu dziewczyn nie widział od dłuższego czasu. Blondyn spojrzał na ojca bliźniaków.
- Yuki widziałem ostatnim razem gdy skończyła wieczorem trening – odezwał się po chwili. - Tamao miała znaleźć zioła, potrzebne do zrobienia maści leczniczych.
- Może coś im się stało? - pytanie padło od strony Jun. Martwiła się.
- Cóż... - Rozpoczął Yomei – Yuki nigdy nie zniknęła na cały dzień, chociaż ostatnio wychodziła na dłuższe spacery – kontynuował wpatrzony w zegar wiszący na ścianie.
- Ale jaki spacer trwa cały dzień? – Oyamada nie krył swojego zdziwienia.
- Bardzo długi i relaksujący? – przez chwilę panowało zmieszanie i cisza. Rozbawiony męski głos wprowadził zaskoczenie. Jednak po chwili wszyscy domownicy wzrok mieli utkwiony w młodzieńcu, ubranym na czarno. Twarz była tak boleśnie znajoma, włącznie z tym szyderczym uśmieszkiem, który w przeszłości nie wróżył nic dobrego.
-Hao- Mikihisa wypowiedział jego imię, tak jakby się nim dławił.

Hao:
Na ich twarzach malowało się niedowierzanie i strach. Uśmiechnąłem się pod nosem. A myślałem, że nic nie może jeszcze bardziej poprawić mi humoru. Mogą zbierać swoje opadnięte szczęki z ziemi.
-We własnej osobie – powiedziałem. Oparłem się ramieniem o framugę, krzyżując ramiona przed sobą. - Och, Yohmei, cieszę się za ten gościnny gest ale naprawdę myślisz, że nie dam rady paru nędznym duszkom liści? - zapytałem z kpiną. Już zaczynałem zapominać jak uczucie satysfakcji towarzyszy przy wzbudzaniu strachu. Jakby na dowód słów spaliłem jedynie kilka duszków, te najbliżej staruszka. - Nie chcę dzisiaj walczyć – kątem oka zerknąłem na różowo-włosom, którą stanęła niepewnie niedaleko wejścia. - Zwracam zgubę – posłałem znudzone spojrzenie Tamao. Mrugnęła nerwowo po czym powoli przeszła obok mnie. Wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Przez szok nie myśli jeszcze całkowicie trzeźwo. Jej umysł jest wielkim bałaganem.
- Tamao!? - Jun podbiegła do przyjaciółki i podtrzymała ją, gdy ta się zachwiała.
- Co jej zrobiłeś? - warknął Mikihisa. Nie mam nastroju na walkę. Jeszcze nie teraz.
- Nie tak wyglądają podziękowania, Mikihisa – posłałem mu pogardliwy uśmieszek – może domyślasz się, kto nie chce by wybrani przez Króla Duchów zyskali nową moc – odwróciłem się i zrobiłem krok do przodu gdy przypomniałem sobie o Yuki. Spojrzałem przez ramię. - Nie czekajcie z kolacją. Ona tak szybko nie wróci. - z uśmiechem satysfakcji zszedłem z werandy i zanim Yohmei zdążył zareagować razem z Mikichisą, atakując mnie duchami, teleportowałem się pod dawny zielnik.

Tamao:
-Jak się czujesz? - spojrzałam na Jun. Dotknęłam policzka na którym teraz znajdował się opatrunek. Rana nadal piekła. Opowiedziałam Asakurom o Friedrichu, o Hao. Ciągle byłam przestraszona. Dopiero gdy brat Yoh zniknął, Kino zajęła się poparzeniem a ja zaczęłam mówić, dopiero wtedy byłam w stanie płakać. Westchnęłam cicho, wyglądając ponownie przez okno. Podciągnęłam koc, który na siebie zarzuciłam.
- Dobrze – skłamałam. Przyglądałam się parze na oknie. Jeżeli spojrzę Jun w oczy, nie będę mogła skutecznie wypierać się prawdy. Gdy poczułam dłoń na swoim ramieniu, drgnęłam.
- Groził ci śmiercią ktoś, kogo zamiarów nawet nie znamy. Mikihisa nic nie powiedział, chociaż... ech, nieważne. Uratowała cię osoba, której wszyscy się boimy, osoba, która powinna nie żyć. - przestała mówić. Spojrzałam na nią kątem oka. Zobaczyłam jak dziewczyna waha się czy coś mi powiedzieć. Jun przeniosła na mnie swój wzrok. - Len upierał się, że Asakurowie czegoś nam nie mówią. Ale wiesz jaki jest Len – dodała szybko. - Tak czy inaczej, nie jest dobrze, prawda Tamao? - wyszeptała. Cichy głosik podpowiedział mi, że Jun w środku jest tak samo jak ja, zmartwiona i roztrzęsiona.
-Czuję się jakbym miała zaraz rozpaść się na maleńkie kawałeczki – powiedziałam szybko, oczy zaczęły piec mnie od łez. Zacisnęłam powieki. Od środka rozrywał mnie strach o życie swoje jak i przyjaciół.
-Będzie dobrze - usłyszałam głos Jun - jakoś to wytrzymamy - zwróciłam uwagę, na przyrostek „my”. To głupie, ale mnie ucieszyło. Jednak Tao rzadko kłamie. Od razu wiedziałam, że nic nie jest pewne. Nie będzie mogło być dobrze tak jak było.

Hao:
Usiadłem na futonie lekko zmęczony. Przywołanie Ducha Ognia zabrało mi wiele foryoku, do tego doszła teleportacja. Myślałem, że jestem całkowicie zdrowy. Teraz rozumiem, że czułem się dobrze dzięki regeneracji mocy, którą dzisiejszej nocy straciłem w nadmiarze. Jednak myślę, iż wystarczy mi trochę snu, by jutro czuć się pełni sił. I najlepiej, jak do powrotu Yoh nie będę używał foryoku. Zamknąłem je w sobie, by nikt nie mógł wyczuć fali energii, jakie da się odczuć. Westchnąłem. Nie mam dużo czasu.
Ostatnią rzeczą jaką kupiła mi Yuki, był duży podróżny plecak. Wrzuciłem do niego wszystkie ubrania, których nie było tak dużo oraz resztę drobnych rzeczy. Zabrałem futon ze sobą, plecak przerzuciłem na ramię i zwinnie wspiąłem się na dach domku. Ledwo zdążyłem rozłożyć się wygodnie i zacząć wpatrywać w gwiazdy, gdy usłyszałem szeleszczenie dochodzące z dołu.
-Yuki?! - jest to głos Mikihisy. Pukanie do drzwi nasiliło się. Następnie skrzypnięcie drzwi powiadomiło mnie, iż mężczyzna wszedł do starego zielnika. Uśmiechnąłem się pod nosem. Mógłbym oddalić się od tego miejsca, ale za bardzo podobało mi się granie na nosie Mikihisie. Dodatkowo zamknięcie foryoku w sobie i zażywanie połączenia pewnych ziół, sprawiało, że moja energia była nie do odczucia. Byłem prawie niewidzialny. Chwilę później zapadła cisza. Pogrążyłem się w swoich myślach. Tak jak planowałem, ujawniłem swoją obecność już całkowicie. Chociaż nie planowałem bawić się dzisiaj w bohatera... Uśmiechnąłem się. Umysł Friedricha był jak otwarta księga. Dowiedziałem się wszystkiego czego chciałem. A Tamao... zdziwiło mnie, że jednak za mną podążyła, a nie zemdlała na mój widok. To poparzenie, wiedziałem, że muszę się przyjrzeć z bliska. Było nietypowe.
Spojrzałem na ciemny nieboskłon usłany gwiazdami. Panował taki spokój... natura pewnie to czuła. Nadchodzące zmiany i jej zniszczenie a to był spokój przed burzą. 

***

Ekhm... ja proszę! Nie po twarzy. Sama nie wiem co się ze mną dzieje, ale dzieje się coś niedobrego >,<

Oczywiście spóźniona - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, kochani! By 2012 był taki, jaki chcemy by był! No i abyśmy apokalipsę przetrwali.  Dobranoc ♥