Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

sobota, 12 maja 2012

17. Księżyc przywiązany do gwiazd

 Proszę o uwagę. Jak oczywiście wiadomo, o czym przypomina mi nawet mama, jestem nadzwyczaj nieodpowiedzialnym człowiekiem, jakiego mogliście poznać. Otóż notka była obiecana na khy, khy... 29 kwietnia. Całkowicie szokujące, prawda? Jednak zostałam brutalnie wciśnięta na tylne siedzenia mojego samochodu i wywieziona won, daleko za moje kochane miasto. Bez internetu, bez laptopa z notką, bez niczego. Koszmar. A gdy wróciłam, to w ogóle miałam dylemat. Otóż notka musiała zostać opublikowana 12 maja chociażby skały srały i pękały. To nawet już ja o tym wiedziałam. A, przykro mi bardzo, nie wyrobiłabym się z rozdziałem 18 na ten dzień. Nie ma mowy. Tak więc uznałam, że kochana 13. wybaczy mi zaniedbanie w momencie, kiedy dostanie swój obiecany prezent RAZEM z cudownymi i najwspanialszymi bliźniakami. Fajnie jest świętować urodziny razem z Hao i Yoh? :3  Dlatego jeszcze raz. W tym oto dniu, pragnę złożyć najszczersze życzenia prze szczęśliwego życia 13., Yoh i Hao. <3 Oby wasza cudowność nie zginęła, a marzenia się spełniały! Pięknego starzenia się, oczywiście! A teraz dobrej lektury, życzę :3


 Z samego rana Asakurowie przeszukali całą posiadłość, nawołując i wypatrując Yuki, jednak ona zniknęła razem ze wszystkim, co świadczyłoby o jej pobycie. Kiedyś nawet mogliby uznać ją za zjawę, której wspomnienie niewyraźnie tliłoby się w ich pamięci. Jakby nie istniała. Byłoby tak, gdyby nie słowa Silvy i zaginiony sztylet przekazywany najstarszemu synowi.
 Dotąd nieprzeniknioną ciszę przerwało ciche westchnięcie. Mikihisa chciał wiedzieć więcej o krwi zdrajców u Yuki. Potrzebował wiedzy, by zrozumieć, czy dobrze postępował. Wierzył w to z całych sił. Ta dziewczyna trafiła do niego obojętna i to się nigdy nie zmieniło, jednak robiła postępy w panowaniu nad swoim foryoku. Nie pozbywała się przy jednym ciosie swojej całej mocy, uczyła się nad nią panować, chociaż przychodziło jej to z trudem. Ten wolny rozwój szamańskich umiejętności zawsze go zastanawiał, bo talentu i sprytu nie mógł jej odmówić. Lekkie uczucie żalu drgało w jego piersi. Czy chciał poznać prawdę w ten sposób? Czy okazała się mu w jakikolwiek sposób potrzebna? Czy ułatwiła mu ocenę Yuki? Pytania jak wzburzona rzeka płynęły w jego myślach, ciągle pozostając bez odpowiedzi. Wiedział jedynie, że przeszłość ciąży na człowieku, nie ważne ile pokoleń by nie przeminęło, ile lat jeszcze upłynie. Igarashi musiała uciekać przez pierwotny instynkt przetrwania swoich przodków. Jednak czy za to można ich obwiniać? Że nie znaleźli pomocy u nikogo, oprócz osoby, która za cel obrała sobie ścieżkę zniszczenia? Na pewno sam Mikihisa nie winił ani jej przodków, ani samej Yuki. Siedząc w starej chatce, gdzie kiedyś składowano zioła, a ostatnio zamieszkiwała dziewczyna razem z Hao, zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Zmieniało się wszystko, oprócz wilgotnego powietrza i uspokajającego zapachu ziół.

Hao:
Cały czas czułem, że to za mało. Chociaż księżyc dłużej zostawał na naszych nocnych spotkaniach z powodu trwającej jesieni i nadchodzącej zimy, odczuwałem niedosyt. Pierwsze godziny minęły mi wraz z dziwnym uczuciem pustki, która podświadomie już dawno dawała mi o sobie znać, zawsze mieszając się z delikatnymi srebrnymi promieniami. Teraz jednak ciążyło na mnie dziwne oczekiwanie, całkowicie inne niż to, w którym trwałem od pierwszej reinkarnacji. Dziwna mieszanka pewności i bycia zagubionym we własnych myślach nie dawała mi spokoju. Ten dziwny napływ tak wielu emocji skończył się wraz ze wschodem słońca. Nocom nie powinno się ufać. Wiedziałem to już od dawna. Samotny księżyc niecieszący się obecnością gwiazd, nie dawał zbyt często wielu dobrych rad. Decyzje powinno podejmować się rankiem. Słońce niosło w sobie niejaką obietnicę spełnienia. 
 Westchnąłem ciężko, jakby jakiś niewidzialny ciężar tkwił na mojej klatce piersiowej i zeskoczyłem z wysokiej gałęzi starego drzewa. Gdy wszedłem na polanę, gdzie nocowała cała Wesoła Gromadka, mgła jeszcze tkwiła nisko nad trawą, gęsta i wszechobecna, pochłaniająca całe pnie drzew, niskie krzaki i trawę, otulając wszystko wokół swoim wilgotnych puchem. Szamani zaś w mniej lub bardziej udany sposób doprowadzali się do stanu, który nie sugerowałby nocy przespanej na leśnej polanie. Zdawało mi się, że najgorzej radził sobie Yoh, którego tempo zwijania śpiwora zdziwiło mnie. Kto by pomyślał, że człowiek może poruszać się tak wolno. Był jeszcze Trey, który w rytm fałszowanej przez Ryo wersji "Don't worry, be happy" robił karne przysiady. Najwyraźniej zignorował pobudkę Anny, co jak dawno mogłem się o tym przekonać, nie wróżyło nic dobrego. Wolnym krokiem wszedłem na polanę, dając do zrozumienia, że niedługo ruszamy. Gdy byliśmy już tak blisko pierwszego kamienia, każda chwila dłużyła mi się niemiłosiernie. 

Yuki:
Rozgrzany zapach chodnika i śmierdzących spalin drażnił moje nozdrza. Gdzieś nade mną rozległ się świst odlatującego samolotu. Poprawiając ciężki plecak na ramieniu, rozejrzałam się powoli wokół mnie. Musiałam wykorzystać teraz tylko informacje, które znałam od Hao. To nie będzie nic trudnego. Nie może być. Ruszyłam przed siebie, nie za bardzo wiedząc, gdzie się znajduję. Po piętnastu minutach marszu, przystanęłam na chwilę. Rozejrzałam się po nieznajomym mieście Tomisato. Moją uwagę przykul przystanek autobusowy, z którego, jak przeczytałam, mogłam dostać się w inne części wyspy. Wysiadłam na jednym z ostatnich przystanków i uświadomiłam sobie, że znalazłam się w samym środku niczego.

Tamao:
Na suficie były zacieki. W samym rogu pokoju parę wąskich ścieżek wody przecięło kiedyś swój szlak, zostawiając długotrwały znak na białej farbie. Gdzieś w oddali tykał zegar, odmierzając mijające sekundy, których miałam już nie odzyskać. Jednak marnowanie ich w tak nieproduktywny sposób, w pokręcony sposób mi odpowiadało. Jest prawie tak, jakby żadne kłopoty nie istniały. Były tylko białe ściany, stare meble, zacieki na suficie i mozolnie mijający czas.
Tę nicość przerwało mi pukanie do drzwi. Odwróciłam wzrok w stronę hałasu. Nie podobało mi się naruszanie mojego spokoju. Zaprosiłam intruza do środka, osobiście nie ruszając się z łóżka.
-Tamao? - niepewny głos blondyna zwrócił moją uwagę. Spojrzałam w oczy Manty, by po chwili uciec od kontaktu wzrokowego. Mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem, wiedząc, że delikatnie się rumienie.
-Słyszałaś o nowych planach Yohmei? - zapytał, na co zareagowałam zdziwieniem. Usiadłam na łóżku i powoli pokręciłam głową. Nie chciałam mówić, bałam się, że od ciągłego milczenia zachrypło mi w gardle. - Wszyscy jedziemy do Palomar Mountain – wytłumaczył, na co mimowolnie zareagowałam uśmiechem. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszystko zaczęło się dziać tak szybko.
-W takim razie – niepewnie sprawdziłam jak brzmi mój głos – nie możemy kazać mu czekać – po tych słowach zaczęłam zgarniać wszystko do walizki.

Ren:
Czułem to. Delikatne pulsowanie obcej energii w moich żyłach. Płynęła razem z krwią, niczym dodatkowy jej składnik, obecna przez to w całym moim ciele. Uczucie jednocześnie błogiej rozkoszy pomieszanej z wewnętrzną słabością, do której musiałem się przyznać. Nie mogłem sięgnąć po kamień, który zapewne znajdował się w jaskini, przed którą stałem. Gdybym tylko zrobił jeden krok wprzód, palący ból, przeszywający aż do kości, ogarnąłby moje ciało. Jeden krok więcej, a doświadczylibyśmy bólu, który odebrałby w najlepszym wypadku zdrowe zmysły. To męczące uczucie nie chciało mnie opuścić, a im dłużej wpatrywałem się w przeraźliwą czerń w grocie, wzrastała we mnie irytacja. Znowu coś było we mnie niewystarczające. Przypominało mi o tym hasło wyryte w brązowej skale, tuż wokół idealnego łuku wejścia. Tylko dobre serce nie zgubi się w ciemnościach spowijających ciało i duszę przybysza, mówiło nam zdanie zapisane dawno temu w starym języku, który Hao nazwał staroszamanskim. Było oczywiste, kto z nas może przejść dalej.
-No dalej Yoh, nie mamy całego dnia – ciszę przerwała Anna, jak zwykle spokojna, chociaż gdy spojrzałem w jej oczy, widziałem pewien skryty lęk. Odwróciłem się w stronę wszechobecnej wody. Otaczała ona małą wysepkę, na której się znajdowaliśmy. Na jej granicach niby mur stworzony z gęstej mgły, który ochraniał to miejsce przed wzrokiem tych, którzy tego miejsca nie szukają.
-Nie mogę – odpowiedział cichym, niepewnym głosem. Zacisnąłem mocno dłoń na rękojeści swojego miecza, by się nie odezwać. Zabolało.
-Nie możesz, Yoh? - skupiłem wzrok na złotych ziarnach piasku, gdy Hao postanowił zachęcić swojego brata, by wreszcie zaczął coś robić. - Nie po to, do jasnej cholery, wytrzymuje wasze towarzystwo przez parę dni, żebyś teraz mi mówił, że nie możesz! - nie tylko ty Asakura masz problem z towarzystwem, które cię otacza. Twoja obecność też nie napawa mnie szczęściem. Postanawiam tego nie mówić. Odchodzę trochę dalej i siadam na jednej ze skał. Staram się zachować spokój, który mi odbiera beznadziejna chęć, by samemu sięgnąć po kamień i jego energię.
-Ale... To nie mogę być ja.
-Zanim powiesz, że nie dasz rady, to z łaski swojej może najpierw spróbujesz, Yoh. Przyszły Król Szamanów nie powinien poddawać się na samym starcie – prychnąłem cicho. Anna i jej metoda perswazji. Oczywiście, nigdy niezawodna. Spojrzałem w stronę jaskini.
-Możesz stchórzyć, pojechać do domu i zaszyć się w ciepłym łóżku. Możesz również, zrobić ten jeden, jedyny krok i zobaczyć, co się stanie. – kontynuowała, co chyba pomogło Yoh. Odwrócił się i z wahaniem najpierw dotknął znaków. Nic. Po niepewnym kroku, również nic się nie stało. Posłał nam uśmiech przepełniony ulgą i wszedł do środka. Wystarczył krok do przodu, by ciemność go pożarła na naszych oczach.

Hao:
 Teraz mogliśmy tylko czekać. Odnalazłem płaską, brązową skałę, na której mogłem wygodnie usiąść. Przymknąłem powieki w niemym oczekiwaniu. Pulsująca energia ciągle dawała o sobie znać, razem z gorącem i dziwną dusznością. Starałem się to ignorować, tak samo jak łatwo przychodziło mi ignorowanie reszty szamanów, którzy w ciszy zaczęli nerwowo się czymś zajmować.

Yoh:
Jeszcze tylko kilka kroków. Nie wiedziałem skąd, jednak to wiedziałem. Jeszcze trzy kroki, dwa, jeden i...
Oślepiający błękit raził mnie w oczy, niczym lazurowy nieruchomy płomień, oświetlający i odcinający się od czarnych ścian jaskini. Światła wydawały się lekko falować, jak ogień, który zdawał się nie ogrzewać, ani nie parzyć. Ogień, który jednocześnie odświeżał jak kąpiel w bezgranicznym oceanie. W spokojnych toniach wody, kołysanej spienionymi bielą falami.
Rozejrzałem się za źródłem światła, od którego ściany stały się tak piękne, wręcz hipnotyzujące. Na pewno nie docierały to promienie słońca, które zatrzymywała ściana mroku, który nie chciał wpuszczać do tego miejsca wielu intruzów. Wystarczyło spojrzenie ku górze, bym spostrzegł, że jaskinia miała swoją własną gwiazdę. Był to kamień, którego szukałem. Nagle zaczął się zniżać, by po chwili wylądować w moich dłoniach. Piękny, wielkości pięści, nieoszlifowany diament, który na moich oczach zaczął swoją metamorfozę. Zafascynowany, jednocześnie czułem wielki lęk. Czy naprawdę jestem tym, który powinien go otrzymać? Przecież moje serce też było skażone. Chciałem przecież... zabić własnego brata, więc dlaczego? Dlaczego to ja zostałem wpuszczony? Nie rozumiałem, a ta niewiedza jeszcze bardziej zdobiła w moich oczach coraz to mniejszy diament. Nie wierzyłem. Pierwszym z czterech kamieni szlachetnych zostałem ja.

Hao:
Przyznaję, nie wstydzę się swoich wizji. Widzeń oczyma wyobraźni, jak Yoh po przekroczeniu progu jaskini zostaje pochłonięty przez ciemność, która zatapia w nim swoje ostre zęby strachu i zaciska tępe pazury na jego skórze. Rozszarpuje na kawałeczki, ciesząc swoje puste ślepia każdą kropelką szkarłatnej krwi, niby płaczem ciała Yoh, którego ogarnia zimno, a oczy zachodzą mgłą. Nic nie mogłem na to porazić. Zdążyłem już nauczyć się, czym są ciemności. Rządzi tam strach. Paraliżujący, oślizgły strach, zabierający wiarę.
Westchnąłem cicho, lekko już zniecierpliwiony. Ile czasu zamierzał jeszcze tam spędzić? Raczej nie spotkał milutkiej wróżki, która zaoferowała pomoc zmęczonemu wędrowcu w postaci gorącej czekolady i ciasteczkami własnej roboty. Ponownie wzdychając, zganiłem się za wymyślanie tych wszystkich bzdur.
Nieoczekiwanie coś się zmieniło. Intuicja kazała mi wstać i przywołać swój ognisty miecz. Nie tylko ja to czułem. Wesoła Gromadka również stała z bronią w pogotowiu. Otaczająca nas przyroda nagle się zmieniła. Ziarnka piasku unosiły się przez chłodny wiatr i wbijały w skórę, jak małe igiełki. Mgła zaczęła wpływać na ląd, ograniczając widoczność, a powietrze stało się nagle tak wilgotne, aż na wszystkim zaczęły tworzyć się kropelki wilgoci.
-Hao? - moje imię przedarło się przez coraz mocniejszy wiatr, który niósł ze sobą coraz głośniejsze brzęczenie, jakby gdzieś zepsuło się radio, puszczając jedynie szum.
-Aurisis wysłało swoich plugawych sługusów – odkrzyknąłem, bo hałas narastał – Cienie – na więcej wytłumaczeń nie starczyło czasu. Z mgły wyłonił się Cień, niby pozostałość odwzorowania człowieka w łachmanach, ale również zniekształcona istota bez oczu, z ustami zaszytymi, by niemy krzyk nie wydobył się z ich ust. To, co kiedyś było skórą, teraz było granatową galaretą, przynajmniej tak to wyglądało.
Zanim ruszył w moją stronę, mój miecz przeszedł między jego żebrami, wychodząc po drugiej stronie. Czarna, brudna ciecz wytrysnęła, by po paru sekundach zacząć parować. Nie było czasu na myślenie. Kolejne Cienie ruszały w moją stronę. Zdążyłem jedynie kątem oka zobaczyć, że pozostali też już walczą. Z kpiącym uśmiechem zwróciłem się ku przeciwnikowi. Zanim ich krótkie sztylety do mnie docierały, stwory zostawały pozbawione swojej pustej egzystencji.
 Usłyszałem skrzypnięcie piachu, za swoimi plecami. Szybko się odwróciłem i musiałem zablokować nadciągający cios tuż przed swoją twarzą. Mgła była wszędzie, prawie odbierając mi całą widoczność. W momencie gdy przeciąłem jeden z Cieni na pół, kolejny już stał w płomieniach. Okropnie śmierdziało. Tak, jakby zgnilizną i spalenizną. Robiąc zamach pozbawiłem głowy kolejnego przeciwnika, przez chwilę obserwując, jak ciecz wyprysnęła niby wzburzona rzeka, przy okazji ochlapując rękaw mojej czerwonej bluzy. Cholera jasna, lubiłem ją. Z błyskiem w oku spojrzałem na Cienie. Zabawa się skończyła, drogie kukiełki. Po chwili pojawiło się więcej płomieni, szkarłatnych i bezwzględnych. Ognisty miecz raz po raz przebijał wroga.
  Minęło może dziesięć minut, gdy wszystko ucichło. Mgła wróciła do brzegu, piasek znów grzał stopy, a wiatr ustał, pozwalając zapanować na powrót duszności. Nikt poważnie nie ucierpiał, jedynie gdzieniegdzie było widać drobne zadrapania. O odbytej walce świadczyły głównie czarne kałuże i bryzgi na skałach powoli parujące.
 Ciężko było mi się nie zaśmiać, gdy zobaczyłem zdezorientowaną twarz swojego braciszka.

Yuki:
Wcisnęłam dłonie głęboko w kieszenie. Z przymrużonymi powiekami obserwowałam, jak słońce powoli kładzie się na granicy nieba i morza, barwiąc wszystko na odcienie czerwieni, różu, ale też szarości i granatu tam, gdzie noc dawała już o sobie znać. Spojrzałam pod swoje stopy. Stałam w samym środku symboli i znaków, które sama wyrysowałam w ciepłym piasku. Wiatr jeszcze nie zatarł żadnego z nich. Znów podniosłam wzrok na horyzont, wyczekując, aż on się zjawi. To było oczywiste, że go nie odnajdę. To on musiał znaleźć mnie, a ułatwiała nam to więź stworzona przez stare obietnice. Nie wiem jak długo tak stałam, gdy wreszcie to zobaczyłam. Wysoko na ciemnym niebie, delikatny zarys jakiegoś punktu. Był to Duch Stróż Hao, a ja poczułam jak w powietrzu zastyga nieprzyjemna rozmowa, która mnie czekała.

Hao:
Wylądowałem gwałtownie na pustej plaży, co zakończyło rozentuzjazmowane rozmowy Wesołej Gromadki. Bez słowa teleportowałem się od nich, stając tuż przed samą Yuki. Nie chciałem, by osoby pośrednie słuchały naszej rozmowy. Zaskoczona dziewczyna cofnęła się o krok, wpatrując się we mnie swoimi zwykle obojętnymi złotozielonymi oczami, które teraz emanowały nerwami.
-Ehem, cześć Hao – zaczęła, a ja nie mogłem powstrzymać cichego prychnięcia. Uniosłem brew czekając na powód, dlaczego zjawiła się dwa tygodnie wcześniej, niż powinna. - Pewnie chciałbyś wiedzieć, czemu tu jestem. - Wzięła głęboki oddech i całkowicie się uspokoiła. - Otóż wystąpiły pewne komplikacje związane z Asakurami i...
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że byłaś zbyt zmęczona treningami Mikihisy, więc postanowiłaś szybciej od nich uciec? - niecierpliwiłem się. Nie mieliśmy wiele czasu, bo już czułem, jak szamani, a przynajmniej ich energia, znajdowała się coraz bliżej nas.
-Członek Rady Szamanów mnie zobaczył – zaczęła, co natychmiast wyjaśniło mi całą obecną sytuację. Delikatnie rozmasowywałem sobie czoło, zmieniając swoje plany w pośpiechu – Rozumiesz, że sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, biorąc pod uwagę, że on wyczuwa takie osoby jak ja i...
-Nie mamy na to czasu, Yuki – pokręciłem głową. Cała sytuacja miała swoją dobrą stronę. Musiałem zlokalizować następny kamień, a do tego potrzebna wywołać wizję, co niesie ze sobą niezbędny spokój i wyciszenie. A tego w gronie Yoh bym nie odnalazł. Otworzyłem powieki i przyjrzałem się dziewczynie. Dopiero teraz do mnie dotarło, że wróciła do swojego naturalnego koloru włosów. Prawy kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze. Oczywiście, że lepiej wyglądała w ciemnym blondzie, niż sztucznym granacie. Przyglądając się dalej jej twarzy, nie umknęło mi widoczne na pierwszy rzut oka zmęczenie. Zawsze miała mało energii, a poszukiwanie nas musiało ją wyczerpać.
-Posłuchaj mnie – zacząłem, spoglądając nad jej ramię. W naszą stronę biegła już reszta szamanów. Złapałem kontakt wzrokowy z zielonooką. - Polecicie gdzieś do Europy, może Włochy. Ja was znajdę. Wrócę jak najszybciej, bo przecież muszę odnaleźć drugi kamień. - kiwnęła raz głową, na co się uśmiechnąłem i teleportowałem z dala od Yoh, Yuki i reszty szamanów.

Yuki:
Nie wierzyłam. Mrugnęłam parę razy zastanawiając się, czy naprawdę rozmawiałam z Hao, czy ze zmęczenia wyobraziłam sobie jego osobę. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu zniknął, zostawiając mi tyle do tłumaczenia. Usłyszałam wołanie swojego imienia, niesione wiatrem wprost do moich uszu. Podniosłam wzrok na szamanów. Pierwszy zatrzymał się tuż przede mną Yoh, który opierając dłonie na kolanach, zaczął łapczywie łapać drogocenny tlen. Kątem oka spojrzałam jeszcze na symbole, które jeszcze przed chwilą wyraźne, teraz zostały całkowicie zamazane przez mocny powiew.
-Co ty tu robisz? - jego oddech zaczął się uspokajać, tak samo jak pozostałych szamanów. Ren nawet nie dał po sobie znać, że sprint po plaży w jakikolwiek sposób na niego wpłynął. - I gdzie jest Hao? Jeszcze przed chwilą tu był? - uśmiechnęłam się niezręcznie, patrząc w oczy Yoh, takie same, w jakie przed chwilą patrzyłam Hao.
-Hmm... Musiał coś załatwić – no bo musiał, prawda? Inaczej by tak po prostu nie zniknął... - Mamy lecieć do Włoch, on nas znajdzie – starałam się na wiarygodny, poważny wyraz twarzy, chociaż sama nie byłam pewna, co on takiego chciał robić.
- Ale dlaczego zawsze jesteś tak blisko Asakury? I po co w ogóle tu przyjechałaś? - podrapałam się po skroni. Wiedziałam, że Ren jest nastawiony przeciwko mnie, w końcu trzymałam się blisko Hao... Zagryzłam dolną wargę, zastanawiając się na odpowiedzią.
-Cóż, to nie jest krótka historia. – mruknęłam.
-Mamy czas – odparła beznamiętnie Anna, po czym wygodnie usiadła na swojej walizce. Pokręciłam głową zrezygnowana. Przyszłość przyprawiała mnie o dreszcze, jeśli będą reagować na mnie tak samo jak ludzie związani z Królem Duchów. Igła niepewności wbiła się w sam środek serca. Zrzuciłam swój plecak na piasek, zdjęłam jeansową kurtkę. Chłodne nadmorskie powietrze, przesycone zapachem soli, łaskotało mnie w gołą skórę. Zaczęłam powoli odwijać bandaż z prawego ramienia.
-Można wiedzieć, co robisz? - uciszyłam Rena gestem ręki. Nie miałam siły, by wdawać się jeszcze w bezsensowne kłótnie. Najchętniej zaszyłabym się w tym ciemnym lesie, szukając spokojnej samotności. Z dala od niepewności.

Yoh:
-Widzisz, Ren. To nie będzie proste to co powiem, bo moja przeszłość nie jest taka. Więc proszę, posłuchaj mnie teraz... - Yuki odwiązała bandaż, który jak sobie przypominam, zawsze był zawiązany wokół jej prawego ramienia. Gdy tylko odwiązała ostatni supełek, a opatrunek opadł jej do stóp, zastygłem z otwartymi ustami. Zamiast rany, blizny czy jakiegoś paskudnego zakażenia tkwił na nim złoty półksiężyc, otoczony w kręgu dziwnych znaków i gdzieniegdzie pojawiającymi się gwiazdkami. Jego delikatna barwa, tak niewiele odcinająca się od skóry dziewczyny, błyszczała w świetle zachodzącego słońca. Był piękny, chociaż nie wiedząc czemu, zdawało się, że jest przywiązany do gwiazd. Yuki wiedziała, że ma naszą pełną uwagę, więc ze spokojem wymalowanym na twarzy, założyła z powrotem jeansową kurtkę, a dłonie schowała do kieszeni czarnych spodni.
-To była pieczęć – mruknęła Anna, wpatrując się w Yuki. Blond włosy spadły jej na oczy, gdy pokiwała ze zmęczonym uśmiechem głową. Jasne włosy nadały twarzy Yuki delikatności, którą zdawało się, że nosiła także w sobie.
-Tak, Anno. To była pieczęć. Na początek musicie zrozumieć, że mój ród, ród Igarashi, założony przez mojego pradziada, nie wnikajmy, ile "pra" musiałabym dodać, miał wygasnąć wiele lat temu. Stare zapiski, które odnalazłam, mówią, że nie zawsze chciano nam odebrać życia, chociaż moi przodkowie żyli w samotności, odrzuceni od społeczeństwa. Nawet od szamanów, chociaż nimi też jesteśmy. Możesz myśleć Ren, że tak samo jak ród Tao, ród Igarashi był po prostu niemile widziany w żadnym ze światów. Jednak jest między nami pewna różnica. - W tym momencie jej obojętne spojrzenie zniknęło pod smutkiem i tak samo samotnym uśmiechu. Zaśmiała się gorzko, spoglądając na zachód słońca – Mamy po prostu... dar. Chociaż częściej jest on klątwą, niż czymś dobrym. Nie ma konkretnej nazwy na to kim, czym jesteśmy. Są wizjonerzy, medium, nekromanci... i jestem ja. - Westchnęła ciężko, przymykając oczy. Widać było, że szuka słów, by nazwać samą siebie – Bezsenna. To chyba najlepiej oddaje całą sytuację – mruknęła, przytakując samej sobie. Spojrzałem na przyjaciół i po ich minach widziałem, że oni też nie są jeszcze niczego pewni. Yuki kontynuowała.
-Z czasem obwiniano mój ród o wiele rzeczy. O zrzucanie koszmarów na ludzi i szamanów, pozbawianie ich snów, zostawiając w pustce, dla własnej przyjemności. Musicie wiedzieć, że sny są człowiekowi potrzebne do normalnego życia, jak tlen. Nasz mózg i ciało by odpocząć podczas snu, całkowicie się odprężyć i nabrać nowej energii, potrzebuje snów. Człowiek staje się wiecznie zaspany, zmęczony i pozbawiony wigoru, kiedy nie śni. Chociażby spałby po piętnaście godzin dziennie, bez snów to jest bezcelowe. Ja ich nie mam. Bezsenni śpią, ale nie śnią. Jedynie gdy zabierzemy innej osobie sen, możemy sobie na to pozwolić. Jednak nie skazałabym kogokolwiek na chociażby jedną noc bez snów. Wtedy, kiedy poniekąd śpię, czuję wszystko i słyszę. Odczuwam najdrobniejszą zmianę temperatury, każde skrzypnięcie podłogi. To naprawdę beznadziejne uczucie. Możemy też zabrać koszmary, na których miejsce pojawia się piękny sen. Ale te czasy się skończyły. Przestano nam ufać, gdy pięćset lat temu, moja prababka Eva Igarashi zjawiła się na dworze jednego z władców ze wschodu. Chorował, miewał koszmary, był krok od śmierci. I chociaż Eva zabrała mu złe sny, nic nie mogła poradzić na jego zbliżającą się śmierć. Dobre serce kazało jej powiedzieć żonie władcy, że jej mężowi zostało mało czasu. Tydzień po tym, gdy Eva opuściła dwór, władca zmarł. Zawsze szukamy winnego i tym winnym, okazała się moja rodzina, której członkini przewidziała śmierć. A skoro to zrobiła, na pewno maczała w tym palce. W ten sposób wroga armia wschodu, wysłana przez pogrążoną w żałobie żonę zmarłego władcy, zniszczyła naszą osadę. To była kara za pakt z samym diabłem, jak podobno mówić miał jeden z generałów. Nikt normalny przecież nie przewiduje śmierci.
-Przeżyła jedynie dwunastoletnia córeczka Evy, nie ujawniając się. Bała się, bo nawet szamani gdy słyszeli o paktach z siłami prosto z piekła, nie chcieli mieć z tym kimś nic wspólnego. Po wielu latach Reese, córka Evy, napotkała poprzednie wcielenie Hao Asakury. On ją wezwał. Tamtego dnia zawarli umowę. Hao chciał, by w przyszłości jedna z potomkiń Reese pomogła mu, a gdy ona spełni jego prośbę, on zajmie się naszym przekleństwem. To właśnie od tamtego momentu, każda z potomkiń Reese rodziła się z pieczęcią na prawym ramieniu, księżyc uchwycony przez gwiazdy. Od tamtej pory, zaczęto też mawiać, że płynie w nas krew zdrajców. Czują ją członkowie Rady, bo znajdują się blisko Króla Duchów. Widzicie, Reese miała wybór. Mogła powiedzieć przewodniczącemu Radzie, że w dalekiej przyszłości, Hao będzie słaby, podać moment, kiedy mogliby go unieszkodliwić raz na zawsze. Ona wybrała samolubnie wolność od daru Bezsennych dla swoich potomków.A o ironio, ten dar miał wiele lat temu dać nam Wielki Duch, który z czasem stał się Królem Duchów. Zdradzając go, zostaliśmy naznaczeni krwią zdrajców. Taka samolubność jest dla mnie zrozumiała. Nie winię Reese za to, że przez ten czyn Rada umieściła mnie na czarnej liście. Właściwie... to ja spełniam jej obietnicę. Już raz pomogłam Hao i będę to robić do momentu, kiedy spełnię ich umowę. Nie dlatego, że muszę. Ja chcę. Wam może się to nie podobać, ale na razie gramy w tej samej drużynie. - uśmiechnęła się po raz kolejny, patrząc po kolei nam w oczy. -Przez całe życie śniłam dwanaście razy. Zawsze się bałam, że będę chcieć więcej, więc tego unikałam. Nie musicie się obawiać, że dzisiejszej nocy zabiorę wam sny. Dlatego chcę, żebyście mi zaufali. Teraz, kiedy znacie prawdę o mnie i o więziach, jakie łączą mnie z Hao. - Wiedziałem, że zakończyła swoją wypowiedź. Czekała na naszą odpowiedź, a ja mogłem jedynie się zastanawiać, kiedy życie przestanie mnie zaskakiwać.
-Nie wiem jak wy – zacząłem z promiennym uśmiechem, wstając z piachu i otrzepując się z jego drobnych ziarenek – Ale ja już nie mogę doczekać się Włoch.