Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

środa, 18 kwietnia 2012

16. Zawieszenie broni


Yoh:
Czułem, jak na karku pojawia się pierwsza kropla potu, wywołana nagłym stresem. Usłyszałem kroki na korytarzu, które ciągle się przybliżały, powodując, że czułem jak panika wbrew moim chęciom, nie pozwala mi jasno myśleć. Jeszcze chwila i będę musiał stawić czoła jedynej osobie, która może mnie zastraszyć w tak zadziwiająco szybkim tępię. Rozejrzałem się szybko po pokoju. Och, jeszcze tylko to i będę mógł powiedzieć, że...
- Jesteś gotowy, koteczku? - gdy Anna stanęła w moich drzwiach, zastygłem w jednej pozycji. Uniosła jedną brew, przyglądając się mojej osobie. Spojrzałem po swoich dłoniach i zrozumiałem jej pytający wzrok. W jednej ręce trzymałem bokserki, a w drugiej, z niewiadomych nawet dla mnie przyczyn, figurkę z ciemnego drewna, przedstawiającą coś na kształt pióra. Skąd ja w ogóle to wytrzasnąłem?
-Mam nadzieję, że nie spakujesz nic bezwartościowego. Za dziesięć minut widzę Cię przy wyjściu – zamknęła za sobą drzwi, a ja pozbawiony wszelkiej nadziei spojrzałem na swój podróżny plecak. Nie wiedziałem jeszcze, czy uda mi się go zapiąć. Było w nim za dużo osobistych rzeczy. A ja nawet nie wiedziałem, gdzie wyjeżdżamy. Hao i jego oszczędne informacje. Prawdziwe informacje, które potwierdziła rodzina. Znali przecież te sekrety tak dobrze, jednak nigdy nie raczyli mi o nich opowiedzieć... Nasza rodzina naprawdę jest jedną, wielką tajemnicą, która odcisnęła ciężkie brzemię na duszy każdej wplątanej osoby, zakładając ciężkie kajdany głęboko skrywanych wyrzutów sumienia. Nawet ja, miałem swoje własne tajemnice.

Yuki:
Szłam powoli korytarzem, odpędzając niepożądane myśli, co trochę przypominało odganianie natrętnych much w letnie, gorące popołudnie. Co chwile tematy, których zwyczajnie nie miałam ochoty poruszać, próbowały wedrzeć się do komnat spokoju mojego umysłu. Nie pozwalałam im na to, spychając je jak najgłębiej w swój umysł, zamykając jak niepotrzebne starocie na strychu, na klucz, który potem wyrzucałam w bezgraniczne morze rzeczy zapomnianych. Myśli zaś wypełniałam nauką pokrętnych korytarzy. Powoli zapamiętywałam każdą skrzypiącą deskę w rezydencji Asakurów, tak samo jak ścieżki, którymi najczęściej wędrował Mikihisa i wiedziałam, co takiego kryje się w poszczególnych pokojach.
Zmierzając jednym z wielu szlaków, przystanęłam przy oknie, obserwując, jak pierwsze promienie słońca leniwie zaczynają padać na ziemię, ogarniając ogród przyjemną szarówką dnia budzącego się do życia. Rosa na trawie błyszczała, jak setki porozrzucanych drobnych diamencików. Cichy głosik intuicji podpowiedział mi, że to jeden z ostatnich słonecznych dni tej jesieni. Zbliżały się burzliwe tygodnie deszczy i wichur, by potem przyszła zimna. Dlatego też karmiłam swoje oczy tym ostatnim tańcem promyków, zanim nadejdą ciemniejsze dni. Kątem oka zauważyłam Yoh ciągnącego za sobą torbę podróżną. Zachowałam się obojętnie, chociaż poczułam w sobie tę przepowiednię nadchodzącej nudy, gdy już niedługo szamani i Hao opuszczą te ściany. Jednak byłam już przyzwyczajona do ciszy, więc powrót do niej nie sprawi mi problemu. Chłopak przeszedł obok, jednak po chwili przystanął i odwrócił się gwałtownie.
-Nie przesadzasz czasem z tym swoim milczeniem? - zapytał, jednak nie złośliwie, a z delikatnym uśmiechem na twarzy i serdecznością, bijącą z jego serca. Pokręciłam tylko głową. Słowa są zbędne. Do życia można podchodzić nie tylko w rozentuzjazmowany sposób, ale i z dystansem. Ja tak wolałam. Obojętność była bezpieczna. Z oddali doszedł do nas krzyk Anny dotyczący spóźnienia i dość nieprzyjemnych konsekwencji.
-Uważaj na siebie, Yoh – powiedziałam, patrząc na niego z ukosa, po czym odwróciłam się i poszłam w przeciwnym kierunku. Czułam jego wzrok na swoich plecach, dopóki nie skręciłam w jeden z wielu zakrętów.


Hao:
Chociaż starałem się ukryć rozbawienie, spowodowane niezdecydowaną miną piątki szamanów, patrzących z powątpiewaniem na Ducha Ognia, krzywy uśmiech wpłynął na moją twarz. Tylko Anna wygodnie oparta o swoją walizkę wyglądała, jakby się tego spodziewała.
-To już chyba wolałbym lecieć samolotem Rena – mruknął Horohoro, ciągle z pewnym zmartwieniem obserwując iskrzącą postać mojego Ducha Stróża.
-Jak zwykle tchórzysz, co? - szok Tao już mijał, zastąpiło go opanowanie i chłodny, złośliwy uśmieszek.
-Nie wiesz o czym mówisz, krótko majtku. Ja po prostu mu nie ufam - Horohoro i Ren wymienili ze sobą spojrzenia.
-Akurat w tej kwestii, muszę ci przyznać rację – gdy uśmiech satysfakcji zaczynał pojawiać się u szamana z północy, Ren się postarał, by wygrać ich wojnę na słowa.- Kto by pomyślał, ty myślisz – szykującą się awanturę, które zapowiadało nawet niebieskie foryoku Treya delikatnie unoszące się wokół jego postury, przerwało ciche, jednak dobitne chrząknięcie Anny. Byłem jej za to wdzięczy, bo nie miałem ochoty słuchać tych bezmózgich kłótni. Byłem ich świadkiem zbyt wiele razy jako światło i wolałem nie wracać do tych wspomnień.
- Może wreszcie wtajemniczysz nas, gdzie się wybieramy? - odezwała się i spojrzała prosto w moje oczy. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać, była nastawiona bojowo i sceptycznie, do każdego mojego ruchu. I prawidłowo. Byłem dla nich wielką niewiadomą, której najdrobniejszy ruch odbijał się na nich. Mi to bynajmniej nie przeszkadzało, jednak wesoła gromadka była innego zdania.
- Pierwszy kamień, najbliższy nas, znajduje się w Japonii na Okushiri. Polecimy tam na Duchu Ognia – czekałem na odpowiedź Anny, bo to od niej zależały poczynania reszty. Pokiwała na zgodę i wstała ze swojej walizki.
-Daj słowo, Hao – rozpoczął Yoh, wychodząc przed przyjaciół – że na czas, na który jesteśmy zobowiązani misją Króla Duchów i współpracą, nie stanie się żadnej niepotrzebnej i niewinnej osobie krzywda - słucham? Czy on właśnie mi rozkazał? No na wszystkie duchy! Między naszymi spojrzeniami, gdyby to było możliwe, właśnie szalałby potworny sztorm, który byłby w stanie zetrzeć z powierzchni ziemi najstabilniejsze budowle, a każda błyskawica oznaczałaby kolejne niewypowiedziane spory i zniszczenie. Yoh miał w sobie ten bojowy charakter, jednak nie zamierzałem tak łatwo ustąpić. Gdyby tylko nie byli mi potrzebni, by zaoszczędzić tak cenny czas... Cenny czas dla ziemi.
- Obiecaj mi to – powtórzył pewny swoich racji. Zacisnąłem zęby i nie dając po sobie poznać, jak bardzo wzrosła we mnie złość, odwróciłem się na pięcie. W parę sekund już stałem na ramieniu stróża, rzucając niecierpliwe spojrzenia szamanom. Yoh uśmiechał się promiennie, jakby wygrał los na loterii. Wiedział, że musiałem spasować i zgodzić się na jego warunek. Nie musiałem tego mówić głośno. Niepewnie wdrapał się za mną, po czym posłał mi pytające spojrzenie, jak gdyby nic. Jakbyśmy przed chwilą nie mieli wojny na nieme spojrzenia.
-Myślałem, że będzie tu cieplej – mruknął, po czym uśmiechnął się do swoich przyjaciół.

Tamao:
 Jeżeli moje próby popisania się w kuchni mogłyby znaleźć jakiekolwiek słowo by je opisać, nosiłyby dumną nazwę katastrofy. Ryo odleciał na Duchu Ognia, pozostawiając za sobą nie tylko niepokój o powodzenie misji, ale też nasze puste żołądki, domagające się obiadu. Można by było mieć nadzieję w Keiko, jednak ta przebywała ostatnio całe dnie w świątyni, a jej myśli przepełnione były troską o własne dzieci. O Hao też się martwiła, w końcu był jej dzieckiem. Jakkolwiek złe by nie było, ciągle je kochała, a to, że ta miłość ją zabijała od środka, dla niej nie miało znaczenia. Z powątpiewaniem zajrzałam do garnka. Miałam zrobić zupę... tylko, że nie za bardzo, wiedziałam jak. Dlatego zastosowałam się do przepisu „zrób to sam” i wrzuciłam wszystko, co trafiło mi pod rękę... Drgnęłam, gdy usłyszałam dzwoniący telefon domowy. Poszłam po telefon i odebrałam.
-Tamao?! To ty? - usłyszałam wesoły głos w słuchawce. Chwile stałam i patrzyłam się tępo w ścianę.
- Kimiko? - nie słyszałam jej głosu odkąd wyjechała do Palomar Mountain. Potem był tylko telefon od ich miejscowego lekarza, mówiącego, że z dziewczyną już wszystko w porządku.
-Tak, tak. Brzmisz jakbyś słyszała ducha – gdy usłyszałam jej śmiech, speszyłam się trochę. Chciałam pozbyć się swojej nieśmiałości, ale takiej otwartości do ludzi, jaką ma Kimiko, nigdy nie osiągnę. Jednak mogę zawsze próbować. Chyba robiłam już jakieś postępy, a to...
-Taaamaaoo... Jesteś tam? - uśmiechnęłam się i zaczęłam mieszać w garnku. Dobrze, że telefon nie był na kabel.
-Mhm – mruknęłam – gotuję – wyjaśniłam by usprawiedliwić moje milczenie.
-Ooo, co takiego? - przyjrzałam się zawartości garnka i zmarszczyłam brwi.
-Hmm... zupę. Przynajmniej tak mi się wydaje – odpowiedziałam i zrezygnowana wrzuciłam jeszcze trochę pokrojonych pomidorów.
-Współczuje chłopakom – ton głosu dziewczyny mnie rozbawił. Zaczęłam się śmiać.
-Tamao, opowiedz mi co mnie ominęło – usłyszałam szept Kimiko. Wzruszyłam ramionami, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć.
-A co cię miało ominąć? - chciałam ominąć streszczania wszystkich historii, przeżywania ich od nowa.
-Zaszły zmiany, prawda? Nawet w tobie, Tamao – westchnęłam i wyłączyłam gaz.
-Twoje empatia działa też przez telefon? - usiadłam przy stole. Zaczęłam bawić się kosmykiem włosów. Odpowiedziała mi cisza. Chciałam się spytać, czy jeszcze jest po drugiej stronie, gdy wreszcie się odezwała.
-Przez osłabienie utraciłam empatie. Nie mam jej już od ponad półtora tygodnia. Opowiem ci wszystko, pod warunkiem, że sama to zrobisz – uśmiechnęłam się delikatnie.
-Upewnij się, że masz sporo czasu. To będzie bardzo długa opowieść...

Yoh:
Nigdy nie myślałem, że podróżowanie na Duchu Ognia może aż tak różnić się od lotów na czyimś innym Duchu Stróżu. Chociaż zimny wiatr ciągle uderzał w zmarznięte już ciało, zmuszając mnie do szczelnego zapięcia się i wtulania w kurtkę, to przynajmniej, od czasu do czasu, wydzielał przyjemne, delikatne ciepło, które nie wywoływało zmian atmosferycznych, a jednak było miłym umileniem lotu. Wstałem, rozprostowując obolałe kości. Nie miałem już siły na myślenie, czy to wszystko jest bezpieczne i rozsądne. Godzinna cisza wywołała u mnie jedynie zmęczenie, z powodu ciągłych zmartwień i obaw. Zrobiłem kilka kroków w stronę brata, stawiając opór powietrzu, jednocześnie odgarniając włosy z oczu, które targane wiatrem zasłaniały mi cały świat.
-Yoh, co ty robisz? - usłyszałem niepewny głos Treya. Odwróciłem się do przyjaciół z promiennym uśmiechem.
-Zawsze uważałem, że komunikacja jest bardzo ważna – rozpocząłem i rozłożyłem dłonie w geście bezradności. Nic na to nie poradzę. Po prostu czułem ogarniającą mnie potrzebę porozmawiania. Nie zrobiliśmy tego od momentu, kiedy wrócił. Powiedział tylko najważniejsze informacje. A informacje o misji to nie wszystko, co chciałem wiedzieć.
-Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie postradałeś rozumu w tej księdze – odezwał się Tao. Jego mięśnie, jeżeli to jeszcze możliwe, napięły się jeszcze bardziej.
-Możliwe – zaśmiałem się. Napotkałem jeszcze wzrok Anny. Nie sprzeciwiała się, ona pewnie domyślała się, co chodzi mi po głowie. Jednak w jej spojrzeniu była prośba, bym był ostrożny.
-Spokojnie, nie mam zamiaru dzisiaj kończyć jako kupka popiołu. Kupki popiołu nie mogą jeść cheeseburgerów. – zaśmiałem się i ruszyłem powoli przed siebie.

Hao:
Udawanie, że nie słyszę cichych kroków Yoh i nie zauważam tego, że usiadł obok mnie, przychodziło mi łatwo. Jeśli ma coś do powiedzenia niech to powie i znika. Ja wolałem całą swoją uwagę skupić na spokoju, jaki płynął z uczucia chłodnego wiatru na swojej skórze. Tak bardzo tęskniłem za uczuciem wolności... tak brakowało mi lotu na swoim Stróżu i poczucia, że osiągnę wszystko. I tak się stanie...
Usłyszałem ciche ziewnięcie ze strony braciszka, więc nie spoglądając na niego, odezwałem się.
-Jeżeli zaśniesz w tym miejscu, najprawdopodobniej spadniesz – poczułem na sobie zdziwiony wzrok brata. Spojrzałem na niego z ukosa i zobaczyłem promienny uśmiech. Co takiego mogło chodzić po jego głowie?
-To zabrzmiało jak troska, Hao – jego ton głosu był zbyt wesoły, a samo jego stwierdzenie wręcz śmieszne. Ja i troska? Po prostu nie mam ochoty marnować czasu na ratowanie jego tyłka przed roztrzaskaniem się o ziemię. Zignorowałem go i wbiłem wzrok przed siebie. Lecieliśmy wysoko nad chmurami, więc ich biały puch to jedyne co widziałem. Yoh westchnął i położył się na plecach.
-Zastanawiałem się Hao... - zaczął i przez chwilę milczał – dlaczego dopuściłeś do siebie Yuki – to pytanie mnie zaskoczyło. Spojrzałem na niego i im dłużej przyglądałem się jego twarzy, tym bardziej nie wiedziałem co on chce osiągnąć. Prychnąłem. On natychmiast otworzył oczy i leniwie podpierając się na łokciach, wbił we mnie ciekawskie spojrzenie. Naprawdę to go najbardziej interesowało? Nie to jak wróciłem, kiedy wróciłem, jak to możliwe, że w ogóle żyje, dlaczego uratowałem jego i Tamao? Może jeszcze zapyta o ulubione danie?
-Miałem ku temu powody – odparłem lakonicznie, wracając wzrokiem do odległego horyzontu. Zamilkłem, czekając na jego następne słowa. On za to mruknął coś niewyraźnie pod nosem i znów się położył.
-Obudź mnie jak będziemy mieć postój czy coś takiego – mentalnie prychnąłem, nie dając po sobie znaku swojego rosnącego powoli zirytowania. A co ja jestem? Prywatny budzik? On jednak już powoli odpływał w swoim śnie. Co jak co, ale Yoh pokonałby każdego w ekspresowym zasypianiu. Chociaż Yuki stanowiłaby dla niego poważną konkurencję.
-Hao, jeszcze zdążę zadać wszystkie pytania – dodał, po czym całkowicie zapadł w sen.

Kimiko:
To było zadziwiająco przerażające, jak człowiek nie zdaje sobie sprawy z ulotności swojego żywota, by potem jedno wydarzenie zmieniło jego nastawienie do swojego życia i daru. Tęskniłam za swoją nieświadomością. Myśl, że można czerpać ze swojego życia bez żadnych konsekwencji była taka piękna, jednak już do mnie nigdy nie powróci. Połączenie talizmanów obdarzyło mnie pewną mądrością, której już nie mogę wyrzucić z głowy, jak niepotrzebnego śmiecia. Westchnęłam ciężko, przymykając oczy, a dłonie mocniej oplatając wokół kubka gorącej czekolady. Wyjrzałam przez wielkie, szklane okno kawiarenki, w której się znajdowałam. Okazało się, że moja mała klitka jest jednym z dwóch pomieszczeń znajdujących się nad kafejką. Właścicielka lokalu, Arissa, okazała się miłą i sympatyczną starszą kobietą, w której czarnych jak noc oczach widać było doświadczenie życiowe. Chociaż mój stan zdrowia poprawił się nieznacznie, wciąż miałam całkowity zakaz wychodzenia na dwór. Sho chyba przywiązałby mnie do łóżka, gdybym tylko próbowała. Nawet pomagać nie mogłam przy obsłudze kafejki. A ja po prostu chciałam się czymś zająć. Empatia była częścią mojego życia, a teraz, gdy ją straciłam, czułam w sobie pustkę. Jednak mogłam spróbować normalnego życia, co dodawało mi otuchy.
Przez spokojne brzmienia muzyki klasycznej przedarło się ciche skrzypnięcie otwieranych drzwiczek, zza których wyszła Arissa. Podeszła do mojego stołu i postawiła przede mną talerz z jeszcze ciepłą szarlotką. Uśmiech natychmiast wpłynął na moją twarz. Takie pyszności niezaprzeczalnie wpływały na dobry nastrój.

Yuki:
Wieczory zapadały coraz szybciej, dając mi więcej czasu na sen i odpoczynek. Idąc spacerem po rezydencji, automatycznie dotknęłam swojego prawego ramienia. Pod cienkim materiałem białej bluzki z długim rękawem wyczułam bandaż. Odkąd Hao wyjechał, powoli przestawałam czuć napięcie skóry w tym miejscu. Westchnęłam cicho, chowając dłonie w kieszenie i wzrok wbijając w podłogę. Nagle moją uwagę przykuło światło, wydobywające się z pokoju, w którym, jak zapamiętałam, miała mieścić się większa kolekcja broni. Uważając, by deski nie zaskrzypiały i nie zdradziły mojej obecności, podeszłam tak, by móc zajrzeć do środka. Był to Mikihisa, siedzący wygodnie w czarnym, skórzanym fotelu, trzymając w dłoniach sztylet ze złotą rączką. Rozpoznałam w nim tę samą broń, o której kiedyś mi opowiadał Mikihisa, podczas jednej z przerw między treningiem. Sztylet miał przechodzić na najstarszego syna...
Wróciłam do wędrówki myśląc o tym, że tradycja może zostać przerwana, pierwszy raz, od wielu lat...

Yoh:
Gdybym nie zdążył złapać się w ostatniej chwili Ducha Ognia, przyśpieszyłbym swoje lądowanie w dość bolesny sposób. Usiadłem trochę dalej, by czuć się bezpiecznie i wbiłem wzrok w plecy Hao, który nawet nie drgnął.
-Miałeś mnie obudzić – mruknąłem niezadowolony, masując obolały łokieć.
-Przecież już nie śpisz – prychnąłem i wywróciłem oczami. Byłem święcie przekonany, że w tym momencie uśmiechał się wrednie. Wstałem bez słowa, łapiąc równowagę, jednocześnie wciąż utrzymując wzrok na nim.
-Hao... Obiecałeś, prawda? - drgnął minimalnie, chociaż może mi się tylko wydawało?
-Chyba trochę za późno, by o to pytać – powiedział spokojnie z idealnym obojętnym tonem głosu. Westchnąłem, na co on się odwrócił. Patrząc w te ciemne oczy zastanawiałem się, o czym myśli.
-Dopóki współpracujemy, żadnych bezsensownych śmierci – praktycznie szeptałem z nadzieją.
-Skąd wiesz, że nie złamię obietnicy? - zapytał, lekko unosząc brew. Wzruszyłem ramionami.
-Ja... dużo o tym myślałem – rozpocząłem, drapiąc się po karku – wszystko co robisz jest dla ziemi, chociaż obierasz złe środki... No i... według mnie, cenisz honor. Jeśli coś obiecasz, dotrzymasz słowa – zakończyłem niepewnie, a uśmieszek na twarzy Hao tym bardziej mnie zdezorientował. Odwrócił twarz, a Duch Ognia mocniej zanurkował ku ziemi.
-Jak na razie moje plany muszą poczekać, aż pozbędziemy się Aurisis – cóż... chociaż nie była to obietnica, bo tego raczej po Hao nie mogłem się spodziewać, uznałem to za wystarczającą odpowiedź jak na dzień dzisiejszy.

Hao:
Gdy Yoh odszedł do swoich przyjaciół, prychnąłem z niedowierzaniem. Yoh chciał obietnicy? Nigdy się nie doczeka. Tutaj chodziło o honor, chociaż... dla Matki Ziemi pozbawiłbym się nawet jego, jeśli miałoby mi jej pomóc.
Wylądowałem na polanie i rozejrzałem się.
-Wyruszamy o świcie. Po południu powinniśmy być na miejscu – powiedziałem, oglądając efekty gwałtownego lądowania. Trey masował sobie tyłek, tak samo jak Ryo. Reszta musiała załagodzić swoje lądowanie na ziemi. - Radziłbym, byście nie zaspali – chciałem już ruszyć w głąb lasu, jednak powstrzymał mnie głos Rena.
-A ty niby gdzie się wybierasz? - powstrzymałem uśmiech. Czyżby nie chciał zostać nagle w całkowicie nieznanym miejscu? Biedaczek.
-Sprawdzić teren– odparłem beznamiętnie – w międzyczasie poszukajcie suchego drewna, starajcie się nie oddalać daleko i nie robić hałasu – zanim zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, odszedłem. Zrobiłem duże koło, powoli spacerując.
Słońce tutaj już dawno zaszło. Las był ciemny i niebezpieczny, jednak nie dla mnie. Wystarczyło dobrze wczuć się w naturę, by wszystko odbierać ze spokojem. Wysokie drzewa dawały długie cienie, zlewające się w morze czerni, przez co nie było wiele widać. Wiatr ustał, pochłonięty przez wysokie korony, a promienie księżyca, tylko w nielicznych miejscach przebijały się przez jeszcze gęste drzewa. Chociaż sporo liści już leżało na ziemi, wszystko było jeszcze nieprzeniknione. Było też cudownie cicho. Zwierzęta umilkły, schowane do swoich gniazd czy nor a te, które wyruszyły na polowanie, starały się być niewidzialne. Po spacerze powoli wyszedłem na skraj polany. Zdążyli już wypakować śpiwory oraz zebrać opał na ognisko. Z rozbawieniem patrzyłem, stojąc w cieniu drzew, jak próbują rozpalić ogień. Podczas spaceru zauważyłem, że drzewa były wilgotne. Ostatnio musiało tu padać przez co najmniej dwa dni. W akcie łaskawości, rozpaliłem ognisko szamanów. Ogień buchną tak, że Yoh ledwo zdążył odskoczyć. Niech ci będzie, braciszku. Miałeś racje, mam powód, by wypełnić misje Króla Duchów. Tylko żebyś później tego nie żałował...

***
Tamao z niedowierzaniem patrzyła jak Kino dezynfekuje ledwo draśnięte ramię Silvy, który bardziej niż ranom przejmował się dość pokaźną dziurą w swojej szacie. Chociaż była świadkiem całej sytuacji czuła się, jakby ominęła dość spory kawałek filmu i kompletnie straciła wątek.
-Trening przynosił rezultaty – powiedział Yomei, jednocześnie kiwając i z ciekawością obracając nóż myśliwski w dłoniach – możesz być dumny ze swojej uczennicy, Mikihisa – sam ojciec bliźniaków stał pod oknem nieruchomo, wpatrzony w ciemny ogród.
-Ale jednego nie rozumiem – odezwał się Morty, siedząc wciśnięty na kanapie. Tamo wiedziała, że jest on tak samo zdezorientowany jak ona. - Czemu zareagowałeś tak na Yuki, Silva? - dziewczyna patrzyła, jak Indianin po długim milczeniu podnosi głowę, by napotkać spojrzenie blondyna. Westchnął ciężko i wygodnie oparł się o fotel.
-To długa historia, która zaczęła się wiele lat temu – wiedząc, że zdawkowa odpowiedź nie zadowoli ciekawości nikogo z zebranych w domu – najkrócej... Wyczułem krew zdrajców, Mikihisa.


Moja częstotliwość notek zaskakuje mnie samą, aż się człowiek chce schować w ciemną norkę i nie wychylać noska. Jednak opóźnienia spowodowane były szkołą, ograniczeniem przez nią czasu wolnego, który spędzałam w domu i... i całkowicie inną historią, która od ponad miesiąca mieszkała jedynie w mojej głowie, uporczywie domagając się jej realizacji. Spowodowało to totalny brak weny do poprawienia wstępnej wersji notki. Jednak starałam się doprowadzić rozdział do stanu czytelności.  Skracam długość notek, teraz z 8 zmieniłam na 5,5... Co raz więcej uczę się, więc powoli wiem, jakie informacje  są ważne, a które mogę pominąć, bo tak na prawdę są ważne tylko dla mnie. Kiedy już zacznę pisać na bierząco, a nie poprawiać notatki, może będzie to lepiej wyglądać, jak na razie, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle :3 Staram się ludziska, staaram. A poprawiając swoje błędy sprzed miesiąca czy dwóch czasem się załamuje xd  Miałam też straszne opóźnienia u co poniektórych osób, za co jeszcze raz przepraszam i jeżeli gdzieś nie ma śladu po mojej obecności, to upomnijcie się proszę, bo ja już się pogubiłam. NUMER GADU GADU PRÓBUJĘ ODZYSKAĆ, PONIEWAŻ MI SIĘ USUNĘŁO KONTO I POTRZEBUJĘ ODZYSKAĆ HASŁA. Co za sobą niesie, piszcze w komentarzach jeśli chcecie, bo nie wiem jak szybko wrócę na gg.
I na koniec, kochani !
Nie krzyczcie na mnie i nie mówcie, że nie uda mi się prowadzić dwóch bogów, jednak w innym wypadku ff o SK ucierpiałby na tym najbardziej, bo nowe opowiadanie naprawdę ciągle było w mojej głowie, nawet, kiedy zasypiałam.
Zainteresowanych zapraszam na :
http://kajdany-czasu.blogspot.com/
Prolog już jest, pierwszy rozdział jak już dokończę sprawy wyglądu bloga. Opowiadanie nie bazuje na SK, jest moim własnym. I nie martwcie się! Coraz więcej wolnego, więc nie zaniedbam tego bloga.

Pozdrawiam was, do usłyszenia. ♥