Z samego rana Asakurowie przeszukali całą posiadłość, nawołując i wypatrując Yuki, jednak ona zniknęła razem ze wszystkim, co świadczyłoby o jej pobycie. Kiedyś nawet mogliby uznać ją za zjawę, której wspomnienie niewyraźnie tliłoby się w ich pamięci. Jakby nie istniała. Byłoby tak, gdyby nie słowa Silvy i zaginiony sztylet przekazywany najstarszemu synowi.
Dotąd nieprzeniknioną ciszę przerwało ciche westchnięcie. Mikihisa chciał wiedzieć więcej o krwi zdrajców u Yuki. Potrzebował wiedzy, by zrozumieć, czy dobrze postępował. Wierzył w to z całych sił. Ta dziewczyna trafiła do niego obojętna i to się nigdy nie zmieniło, jednak robiła postępy w panowaniu nad swoim foryoku. Nie pozbywała się przy jednym ciosie swojej całej mocy, uczyła się nad nią panować, chociaż przychodziło jej to z trudem. Ten wolny rozwój szamańskich umiejętności zawsze go zastanawiał, bo talentu i sprytu nie mógł jej odmówić. Lekkie uczucie żalu drgało w jego piersi. Czy chciał poznać prawdę w ten sposób? Czy okazała się mu w jakikolwiek sposób potrzebna? Czy ułatwiła mu ocenę Yuki? Pytania jak wzburzona rzeka płynęły w jego myślach, ciągle pozostając bez odpowiedzi. Wiedział jedynie, że przeszłość ciąży na człowieku, nie ważne ile pokoleń by nie przeminęło, ile lat jeszcze upłynie. Igarashi musiała uciekać przez pierwotny instynkt przetrwania swoich przodków. Jednak czy za to można ich obwiniać? Że nie znaleźli pomocy u nikogo, oprócz osoby, która za cel obrała sobie ścieżkę zniszczenia? Na pewno sam Mikihisa nie winił ani jej przodków, ani samej Yuki. Siedząc w starej chatce, gdzie kiedyś składowano zioła, a ostatnio zamieszkiwała dziewczyna razem z Hao, zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Zmieniało się wszystko, oprócz wilgotnego powietrza i uspokajającego zapachu ziół.
Hao:
Cały czas czułem, że to za mało. Chociaż księżyc dłużej zostawał na naszych nocnych spotkaniach z powodu trwającej jesieni i nadchodzącej zimy, odczuwałem niedosyt. Pierwsze godziny minęły mi wraz z dziwnym uczuciem pustki, która podświadomie już dawno dawała mi o sobie znać, zawsze mieszając się z delikatnymi srebrnymi promieniami. Teraz jednak ciążyło na mnie dziwne oczekiwanie, całkowicie inne niż to, w którym trwałem od pierwszej reinkarnacji. Dziwna mieszanka pewności i bycia zagubionym we własnych myślach nie dawała mi spokoju. Ten dziwny napływ tak wielu emocji skończył się wraz ze wschodem słońca. Nocom nie powinno się ufać. Wiedziałem to już od dawna. Samotny księżyc niecieszący się obecnością gwiazd, nie dawał zbyt często wielu dobrych rad. Decyzje powinno podejmować się rankiem. Słońce niosło w sobie niejaką obietnicę spełnienia.
Westchnąłem ciężko, jakby jakiś niewidzialny ciężar tkwił na mojej klatce piersiowej i zeskoczyłem z wysokiej gałęzi starego drzewa. Gdy wszedłem na polanę, gdzie nocowała cała Wesoła Gromadka, mgła jeszcze tkwiła nisko nad trawą, gęsta i wszechobecna, pochłaniająca całe pnie drzew, niskie krzaki i trawę, otulając wszystko wokół swoim wilgotnych puchem. Szamani zaś w mniej lub bardziej udany sposób doprowadzali się do stanu, który nie sugerowałby nocy przespanej na leśnej polanie. Zdawało mi się, że najgorzej radził sobie Yoh, którego tempo zwijania śpiwora zdziwiło mnie. Kto by pomyślał, że człowiek może poruszać się tak wolno. Był jeszcze Trey, który w rytm fałszowanej przez Ryo wersji "Don't worry, be happy" robił karne przysiady. Najwyraźniej zignorował pobudkę Anny, co jak dawno mogłem się o tym przekonać, nie wróżyło nic dobrego. Wolnym krokiem wszedłem na polanę, dając do zrozumienia, że niedługo ruszamy. Gdy byliśmy już tak blisko pierwszego kamienia, każda chwila dłużyła mi się niemiłosiernie.
Yuki:
Rozgrzany zapach
chodnika i śmierdzących spalin drażnił moje nozdrza. Gdzieś nade
mną rozległ się świst odlatującego samolotu. Poprawiając ciężki
plecak na ramieniu, rozejrzałam się powoli wokół mnie. Musiałam
wykorzystać teraz tylko informacje, które znałam od Hao. To nie
będzie nic trudnego. Nie może być. Ruszyłam przed siebie, nie za
bardzo wiedząc, gdzie się znajduję. Po piętnastu minutach marszu,
przystanęłam na chwilę. Rozejrzałam się po nieznajomym mieście
Tomisato. Moją uwagę przykul przystanek autobusowy, z którego, jak
przeczytałam, mogłam dostać się w inne części wyspy. Wysiadłam
na jednym z ostatnich przystanków i uświadomiłam sobie, że
znalazłam się w samym środku niczego.
Tamao:
Na suficie były
zacieki. W samym rogu pokoju parę wąskich ścieżek wody przecięło
kiedyś swój szlak, zostawiając długotrwały znak na białej
farbie. Gdzieś w oddali tykał zegar, odmierzając mijające
sekundy, których miałam już nie odzyskać. Jednak marnowanie ich w
tak nieproduktywny sposób, w pokręcony sposób mi odpowiadało. Jest
prawie tak, jakby żadne kłopoty nie istniały. Były tylko białe
ściany, stare meble, zacieki na suficie i mozolnie mijający czas.
Tę nicość
przerwało mi pukanie do drzwi. Odwróciłam wzrok w stronę hałasu. Nie
podobało mi się naruszanie mojego spokoju. Zaprosiłam intruza do
środka, osobiście nie ruszając się z łóżka.
-Tamao? - niepewny
głos blondyna zwrócił moją uwagę. Spojrzałam w oczy Manty, by
po chwili uciec od kontaktu wzrokowego. Mruknęłam coś
niezrozumiale pod nosem, wiedząc, że delikatnie się rumienie.
-Słyszałaś o
nowych planach Yohmei? - zapytał, na co zareagowałam zdziwieniem.
Usiadłam na łóżku i powoli pokręciłam głową. Nie chciałam
mówić, bałam się, że od ciągłego milczenia zachrypło mi w
gardle. - Wszyscy jedziemy do Palomar Mountain – wytłumaczył, na
co mimowolnie zareagowałam uśmiechem. Nawet nie zauważyłam, kiedy
wszystko zaczęło się dziać tak szybko.
-W takim razie –
niepewnie sprawdziłam jak brzmi mój głos – nie możemy kazać mu
czekać – po tych słowach zaczęłam zgarniać wszystko do
walizki.
Ren:
Czułem to.
Delikatne pulsowanie obcej energii w moich żyłach. Płynęła razem
z krwią, niczym dodatkowy jej składnik, obecna przez to w całym
moim ciele. Uczucie jednocześnie błogiej rozkoszy pomieszanej z
wewnętrzną słabością, do której musiałem się przyznać. Nie
mogłem sięgnąć po kamień, który zapewne znajdował się w
jaskini, przed którą stałem. Gdybym tylko zrobił jeden krok
wprzód, palący ból, przeszywający aż do kości, ogarnąłby moje
ciało. Jeden krok więcej, a doświadczylibyśmy bólu, który
odebrałby w najlepszym wypadku zdrowe zmysły. To męczące uczucie
nie chciało mnie opuścić, a im dłużej wpatrywałem się w
przeraźliwą czerń w grocie, wzrastała we mnie irytacja. Znowu coś
było we mnie niewystarczające. Przypominało mi o tym hasło wyryte
w brązowej skale, tuż wokół idealnego łuku wejścia. Tylko
dobre serce nie zgubi się w ciemnościach spowijających ciało i
duszę przybysza, mówiło nam
zdanie zapisane dawno temu w starym języku, który Hao nazwał
staroszamanskim. Było oczywiste, kto z nas może przejść dalej.
-No dalej Yoh, nie mamy całego dnia – ciszę przerwała Anna, jak
zwykle spokojna, chociaż gdy spojrzałem w jej oczy, widziałem
pewien skryty lęk. Odwróciłem się w stronę wszechobecnej wody.
Otaczała ona małą wysepkę, na której się znajdowaliśmy. Na jej
granicach niby mur stworzony z gęstej mgły, który ochraniał to
miejsce przed wzrokiem tych, którzy tego miejsca nie szukają.
-Nie mogę – odpowiedział cichym, niepewnym głosem. Zacisnąłem mocno dłoń na rękojeści swojego
miecza, by się nie odezwać. Zabolało.
-Nie możesz, Yoh? - skupiłem wzrok na złotych ziarnach piasku, gdy
Hao postanowił zachęcić swojego brata, by wreszcie zaczął coś
robić. - Nie po to, do jasnej cholery, wytrzymuje wasze towarzystwo
przez parę dni, żebyś teraz mi mówił, że nie możesz! - nie
tylko ty Asakura masz problem z towarzystwem, które cię otacza.
Twoja obecność też nie napawa mnie szczęściem. Postanawiam tego
nie mówić. Odchodzę trochę dalej i siadam na jednej ze skał.
Staram się zachować spokój, który mi odbiera beznadziejna chęć,
by samemu sięgnąć po kamień i jego energię.
-Ale... To nie mogę być ja.
-Zanim powiesz, że nie dasz rady, to z łaski swojej może najpierw
spróbujesz, Yoh. Przyszły Król Szamanów nie powinien poddawać
się na samym starcie – prychnąłem cicho. Anna i jej metoda
perswazji. Oczywiście, nigdy niezawodna. Spojrzałem w stronę
jaskini.
-Możesz stchórzyć, pojechać do domu i zaszyć się w ciepłym łóżku. Możesz również, zrobić ten jeden, jedyny krok i zobaczyć, co się stanie. – kontynuowała, co chyba pomogło Yoh. Odwrócił się i z wahaniem najpierw dotknął znaków. Nic. Po niepewnym kroku, również nic się nie stało. Posłał nam uśmiech przepełniony ulgą i wszedł do środka. Wystarczył krok do przodu, by ciemność go pożarła na naszych oczach. Hao:
Teraz mogliśmy tylko czekać. Odnalazłem płaską, brązową skałę, na której mogłem wygodnie usiąść. Przymknąłem powieki w niemym oczekiwaniu. Pulsująca energia ciągle dawała o sobie znać, razem z gorącem i dziwną dusznością. Starałem się to ignorować, tak samo jak łatwo przychodziło mi ignorowanie reszty szamanów, którzy w ciszy zaczęli nerwowo się czymś zajmować.
Yoh:
Jeszcze tylko kilka kroków. Nie wiedziałem skąd, jednak to
wiedziałem. Jeszcze trzy kroki, dwa, jeden i...
Oślepiający błękit raził mnie w oczy, niczym lazurowy
nieruchomy płomień, oświetlający i odcinający się od czarnych
ścian jaskini. Światła wydawały się lekko falować, jak ogień,
który zdawał się nie ogrzewać, ani nie parzyć. Ogień, który
jednocześnie odświeżał jak kąpiel w bezgranicznym oceanie. W
spokojnych toniach wody, kołysanej spienionymi bielą falami.
Rozejrzałem się za źródłem światła, od którego ściany stały
się tak piękne, wręcz hipnotyzujące. Na pewno nie docierały to
promienie słońca, które zatrzymywała ściana mroku, który nie
chciał wpuszczać do tego miejsca wielu intruzów. Wystarczyło
spojrzenie ku górze, bym spostrzegł, że jaskinia miała swoją
własną gwiazdę. Był to kamień, którego szukałem. Nagle zaczął
się zniżać, by po chwili wylądować w moich dłoniach. Piękny,
wielkości pięści, nieoszlifowany diament, który na moich oczach
zaczął swoją metamorfozę. Zafascynowany, jednocześnie czułem
wielki lęk. Czy naprawdę jestem tym, który powinien go otrzymać?
Przecież moje serce też było skażone. Chciałem przecież...
zabić własnego brata, więc dlaczego? Dlaczego to ja zostałem
wpuszczony? Nie rozumiałem, a ta niewiedza jeszcze bardziej zdobiła
w moich oczach coraz to mniejszy diament. Nie wierzyłem. Pierwszym z czterech kamieni szlachetnych zostałem ja.
Hao:
Przyznaję, nie wstydzę się swoich wizji. Widzeń oczyma wyobraźni,
jak Yoh po przekroczeniu progu jaskini zostaje pochłonięty przez
ciemność, która zatapia w nim swoje ostre zęby strachu i zaciska
tępe pazury na jego skórze. Rozszarpuje na kawałeczki, ciesząc
swoje puste ślepia każdą kropelką szkarłatnej krwi, niby płaczem
ciała Yoh, którego ogarnia zimno, a oczy zachodzą mgłą. Nic nie
mogłem na to porazić. Zdążyłem już nauczyć się, czym są
ciemności. Rządzi tam strach. Paraliżujący, oślizgły strach,
zabierający wiarę.
Westchnąłem cicho, lekko już zniecierpliwiony. Ile czasu
zamierzał jeszcze tam spędzić? Raczej nie spotkał milutkiej
wróżki, która zaoferowała pomoc zmęczonemu wędrowcu w postaci
gorącej czekolady i ciasteczkami własnej roboty. Ponownie
wzdychając, zganiłem się za wymyślanie tych wszystkich bzdur.
Nieoczekiwanie coś się zmieniło. Intuicja kazała mi wstać i
przywołać swój ognisty miecz. Nie tylko ja to czułem. Wesoła Gromadka również stała z bronią w pogotowiu. Otaczająca nas
przyroda nagle się zmieniła. Ziarnka piasku unosiły się przez
chłodny wiatr i wbijały w skórę, jak małe igiełki. Mgła
zaczęła wpływać na ląd, ograniczając widoczność, a powietrze
stało się nagle tak wilgotne, aż na wszystkim zaczęły tworzyć
się kropelki wilgoci.
-Hao? - moje imię przedarło się przez coraz mocniejszy wiatr,
który niósł ze sobą coraz głośniejsze brzęczenie, jakby gdzieś
zepsuło się radio, puszczając jedynie szum.
-Aurisis wysłało swoich plugawych sługusów – odkrzyknąłem, bo
hałas narastał – Cienie – na więcej wytłumaczeń nie
starczyło czasu. Z mgły wyłonił się Cień, niby pozostałość
odwzorowania człowieka w łachmanach, ale również zniekształcona
istota bez oczu, z ustami zaszytymi, by niemy krzyk nie wydobył się
z ich ust. To, co kiedyś było skórą, teraz było granatową
galaretą, przynajmniej tak to wyglądało.
Zanim ruszył w moją stronę, mój miecz przeszedł między jego żebrami, wychodząc po drugiej stronie. Czarna, brudna ciecz wytrysnęła, by po paru sekundach zacząć parować. Nie było czasu na myślenie. Kolejne Cienie ruszały w moją stronę. Zdążyłem jedynie kątem oka zobaczyć, że pozostali też już walczą. Z kpiącym uśmiechem zwróciłem się ku przeciwnikowi. Zanim ich krótkie sztylety do mnie docierały, stwory zostawały pozbawione swojej pustej egzystencji. Usłyszałem skrzypnięcie piachu, za swoimi plecami. Szybko się odwróciłem i musiałem zablokować nadciągający cios tuż przed swoją twarzą. Mgła była wszędzie, prawie odbierając mi całą widoczność. W momencie gdy przeciąłem jeden z Cieni na pół, kolejny już stał w płomieniach. Okropnie śmierdziało. Tak, jakby zgnilizną i spalenizną. Robiąc zamach pozbawiłem głowy kolejnego przeciwnika, przez chwilę obserwując, jak ciecz wyprysnęła niby wzburzona rzeka, przy okazji ochlapując rękaw mojej czerwonej bluzy. Cholera jasna, lubiłem ją. Z błyskiem w oku spojrzałem na Cienie. Zabawa się skończyła, drogie kukiełki. Po chwili pojawiło się więcej płomieni, szkarłatnych i bezwzględnych. Ognisty miecz raz po raz przebijał wroga.
Minęło może dziesięć minut, gdy wszystko ucichło. Mgła wróciła do brzegu, piasek znów grzał stopy, a wiatr ustał, pozwalając zapanować na powrót duszności. Nikt poważnie nie ucierpiał, jedynie gdzieniegdzie było widać drobne zadrapania. O odbytej walce świadczyły głównie czarne kałuże i bryzgi na skałach powoli parujące.
Ciężko było mi się nie zaśmiać, gdy zobaczyłem zdezorientowaną twarz swojego braciszka.
Yuki:
Wcisnęłam dłonie głęboko w kieszenie. Z przymrużonymi
powiekami obserwowałam, jak słońce powoli kładzie się na granicy
nieba i morza, barwiąc wszystko na odcienie czerwieni, różu, ale
też szarości i granatu tam, gdzie noc dawała już o sobie znać.
Spojrzałam pod swoje stopy. Stałam w samym środku symboli i
znaków, które sama wyrysowałam w ciepłym piasku. Wiatr jeszcze
nie zatarł żadnego z nich. Znów podniosłam wzrok na horyzont,
wyczekując, aż on się zjawi. To było oczywiste, że go nie
odnajdę. To on musiał znaleźć mnie, a ułatwiała nam to więź
stworzona przez stare obietnice. Nie wiem jak długo tak stałam, gdy
wreszcie to zobaczyłam. Wysoko na ciemnym niebie, delikatny zarys
jakiegoś punktu. Był to Duch Stróż Hao, a ja poczułam jak w
powietrzu zastyga nieprzyjemna rozmowa, która mnie czekała.
Hao:
Wylądowałem gwałtownie na pustej plaży, co zakończyło
rozentuzjazmowane rozmowy Wesołej Gromadki. Bez słowa
teleportowałem się od nich, stając tuż przed samą Yuki. Nie
chciałem, by osoby pośrednie słuchały naszej rozmowy. Zaskoczona
dziewczyna cofnęła się o krok, wpatrując się we mnie swoimi
zwykle obojętnymi złotozielonymi oczami, które teraz emanowały
nerwami.
-Ehem, cześć Hao – zaczęła, a ja nie mogłem powstrzymać
cichego prychnięcia. Uniosłem brew czekając na powód, dlaczego
zjawiła się dwa tygodnie wcześniej, niż powinna. - Pewnie
chciałbyś wiedzieć, czemu tu jestem. - Wzięła głęboki oddech i
całkowicie się uspokoiła. - Otóż wystąpiły pewne komplikacje
związane z Asakurami i...
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że byłaś zbyt zmęczona
treningami Mikihisy, więc postanowiłaś szybciej od nich uciec? -
niecierpliwiłem się. Nie mieliśmy wiele czasu, bo już czułem,
jak szamani, a przynajmniej ich energia, znajdowała się coraz
bliżej nas.
-Członek Rady Szamanów mnie zobaczył – zaczęła, co natychmiast
wyjaśniło mi całą obecną sytuację. Delikatnie rozmasowywałem
sobie czoło, zmieniając swoje plany w pośpiechu – Rozumiesz, że
sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, biorąc pod uwagę, że on
wyczuwa takie osoby jak ja i...
-Nie mamy na to czasu, Yuki – pokręciłem głową. Cała sytuacja
miała swoją dobrą stronę. Musiałem zlokalizować następny
kamień, a do tego potrzebna wywołać wizję, co niesie ze sobą
niezbędny spokój i wyciszenie. A tego w gronie Yoh bym nie
odnalazł. Otworzyłem powieki i przyjrzałem się dziewczynie.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że wróciła do swojego naturalnego
koloru włosów. Prawy kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze.
Oczywiście, że lepiej wyglądała w ciemnym blondzie, niż
sztucznym granacie. Przyglądając się dalej jej twarzy, nie umknęło
mi widoczne na pierwszy rzut oka zmęczenie. Zawsze miała mało
energii, a poszukiwanie nas musiało ją wyczerpać.
-Posłuchaj mnie – zacząłem, spoglądając nad jej ramię. W
naszą stronę biegła już reszta szamanów. Złapałem kontakt
wzrokowy z zielonooką. - Polecicie gdzieś do Europy, może Włochy.
Ja was znajdę. Wrócę jak najszybciej, bo przecież muszę odnaleźć
drugi kamień. - kiwnęła raz głową, na co się uśmiechnąłem i
teleportowałem z dala od Yoh, Yuki i reszty szamanów.
Yuki:
Nie wierzyłam. Mrugnęłam parę razy zastanawiając się, czy
naprawdę rozmawiałam z Hao, czy ze zmęczenia wyobraziłam sobie
jego osobę. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu zniknął,
zostawiając mi tyle do tłumaczenia. Usłyszałam wołanie swojego
imienia, niesione wiatrem wprost do moich uszu. Podniosłam wzrok na
szamanów. Pierwszy zatrzymał się tuż przede mną Yoh, który
opierając dłonie na kolanach, zaczął łapczywie łapać
drogocenny tlen. Kątem oka spojrzałam jeszcze na symbole, które
jeszcze przed chwilą wyraźne, teraz zostały całkowicie zamazane
przez mocny powiew.
-Co ty tu robisz? - jego oddech zaczął się uspokajać, tak samo
jak pozostałych szamanów. Ren nawet nie dał po sobie znać, że
sprint po plaży w jakikolwiek sposób na niego wpłynął. - I gdzie
jest Hao? Jeszcze przed chwilą tu był? - uśmiechnęłam się
niezręcznie, patrząc w oczy Yoh, takie same, w jakie przed chwilą
patrzyłam Hao.
-Hmm... Musiał coś załatwić – no bo musiał, prawda? Inaczej by
tak po prostu nie zniknął... - Mamy lecieć do Włoch, on nas
znajdzie – starałam się na wiarygodny, poważny wyraz twarzy,
chociaż sama nie byłam pewna, co on takiego chciał robić.
- Ale dlaczego zawsze jesteś tak blisko Asakury? I po co w ogóle tu przyjechałaś? - podrapałam się po skroni.
Wiedziałam, że Ren jest nastawiony przeciwko mnie, w końcu
trzymałam się blisko Hao... Zagryzłam dolną wargę, zastanawiając
się na odpowiedzią.
-Cóż, to nie jest krótka historia. – mruknęłam.
-Mamy czas – odparła beznamiętnie Anna, po czym wygodnie usiadła
na swojej walizce. Pokręciłam głową zrezygnowana. Przyszłość
przyprawiała mnie o dreszcze, jeśli będą reagować na mnie tak
samo jak ludzie związani z Królem Duchów. Igła niepewności wbiła
się w sam środek serca. Zrzuciłam swój plecak na piasek, zdjęłam
jeansową kurtkę. Chłodne nadmorskie powietrze, przesycone zapachem
soli, łaskotało mnie w gołą skórę. Zaczęłam powoli odwijać
bandaż z prawego ramienia.
-Można wiedzieć, co robisz? - uciszyłam Rena gestem ręki. Nie
miałam siły, by wdawać się jeszcze w bezsensowne kłótnie.
Najchętniej zaszyłabym się w tym ciemnym lesie, szukając
spokojnej samotności. Z dala od niepewności.
Yoh:
-Widzisz, Ren. To nie będzie proste to co powiem, bo moja przeszłość
nie jest taka. Więc proszę, posłuchaj mnie teraz... - Yuki
odwiązała bandaż, który jak sobie przypominam, zawsze był
zawiązany wokół jej prawego ramienia. Gdy tylko odwiązała
ostatni supełek, a opatrunek opadł jej do stóp, zastygłem z
otwartymi ustami. Zamiast rany, blizny czy jakiegoś paskudnego
zakażenia tkwił na nim złoty półksiężyc, otoczony w kręgu
dziwnych znaków i gdzieniegdzie pojawiającymi się gwiazdkami. Jego
delikatna barwa, tak niewiele odcinająca się od skóry dziewczyny,
błyszczała w świetle zachodzącego słońca. Był piękny, chociaż
nie wiedząc czemu, zdawało się, że jest przywiązany do gwiazd.
Yuki wiedziała, że ma naszą pełną uwagę, więc ze spokojem
wymalowanym na twarzy, założyła z powrotem jeansową kurtkę, a
dłonie schowała do kieszeni czarnych spodni.
-To była pieczęć – mruknęła Anna, wpatrując się w Yuki.
Blond włosy spadły jej na oczy, gdy pokiwała ze zmęczonym
uśmiechem głową. Jasne włosy nadały twarzy Yuki delikatności,
którą zdawało się, że nosiła także w sobie.
-Tak, Anno. To była pieczęć. Na początek musicie zrozumieć, że
mój ród, ród Igarashi, założony przez mojego pradziada, nie wnikajmy, ile "pra" musiałabym dodać, miał
wygasnąć wiele lat temu. Stare zapiski, które odnalazłam, mówią,
że nie zawsze chciano nam odebrać życia, chociaż moi przodkowie
żyli w samotności, odrzuceni od społeczeństwa. Nawet od szamanów,
chociaż nimi też jesteśmy. Możesz myśleć Ren, że tak samo jak
ród Tao, ród Igarashi był po prostu niemile widziany w żadnym ze
światów. Jednak jest między nami pewna różnica. - W tym momencie
jej obojętne spojrzenie zniknęło pod smutkiem i tak samo samotnym
uśmiechu. Zaśmiała się gorzko, spoglądając na zachód słońca
– Mamy po prostu... dar. Chociaż częściej jest on klątwą, niż
czymś dobrym. Nie ma konkretnej nazwy na to kim, czym jesteśmy. Są
wizjonerzy, medium, nekromanci... i jestem ja. - Westchnęła ciężko,
przymykając oczy. Widać było, że szuka słów, by nazwać samą
siebie – Bezsenna. To chyba najlepiej oddaje całą sytuację –
mruknęła, przytakując samej sobie. Spojrzałem na przyjaciół i
po ich minach widziałem, że oni też nie są jeszcze niczego pewni.
Yuki kontynuowała.
-Z czasem obwiniano mój ród o wiele rzeczy. O zrzucanie koszmarów
na ludzi i szamanów, pozbawianie ich snów, zostawiając w pustce,
dla własnej przyjemności. Musicie wiedzieć, że sny są
człowiekowi potrzebne do normalnego życia, jak tlen. Nasz mózg i
ciało by odpocząć podczas snu, całkowicie się odprężyć i
nabrać nowej energii, potrzebuje snów. Człowiek staje się
wiecznie zaspany, zmęczony i pozbawiony wigoru, kiedy nie śni.
Chociażby spałby po piętnaście godzin dziennie, bez snów to jest
bezcelowe. Ja ich nie mam. Bezsenni śpią, ale nie śnią. Jedynie
gdy zabierzemy innej osobie sen, możemy sobie na to pozwolić.
Jednak nie skazałabym kogokolwiek na chociażby jedną noc bez snów.
Wtedy, kiedy poniekąd śpię, czuję wszystko i słyszę. Odczuwam
najdrobniejszą zmianę temperatury, każde skrzypnięcie podłogi.
To naprawdę beznadziejne uczucie. Możemy też zabrać koszmary, na
których miejsce pojawia się piękny sen. Ale te czasy się
skończyły. Przestano nam ufać, gdy pięćset lat temu, moja
prababka Eva Igarashi zjawiła się na dworze jednego z władców ze
wschodu. Chorował, miewał koszmary, był krok od śmierci. I
chociaż Eva zabrała mu złe sny, nic nie mogła poradzić na jego
zbliżającą się śmierć. Dobre serce kazało jej powiedzieć
żonie władcy, że jej mężowi zostało mało czasu. Tydzień po
tym, gdy Eva opuściła dwór, władca zmarł. Zawsze szukamy winnego
i tym winnym, okazała się moja rodzina, której członkini
przewidziała śmierć. A skoro to zrobiła, na pewno maczała w tym
palce. W ten sposób wroga armia wschodu, wysłana przez pogrążoną
w żałobie żonę zmarłego władcy, zniszczyła naszą osadę. To
była kara za pakt z samym diabłem, jak podobno mówić miał jeden
z generałów. Nikt normalny przecież nie przewiduje śmierci.
-Przeżyła jedynie dwunastoletnia córeczka Evy, nie ujawniając
się. Bała się, bo nawet szamani gdy słyszeli o paktach z siłami
prosto z piekła, nie chcieli mieć z tym kimś nic wspólnego. Po
wielu latach Reese, córka Evy, napotkała poprzednie wcielenie Hao
Asakury. On ją wezwał. Tamtego dnia zawarli umowę. Hao chciał, by
w przyszłości jedna z potomkiń Reese pomogła mu, a gdy ona spełni
jego prośbę, on zajmie się naszym przekleństwem. To właśnie od
tamtego momentu, każda z potomkiń Reese rodziła się z pieczęcią
na prawym ramieniu, księżyc uchwycony przez gwiazdy. Od tamtej
pory, zaczęto też mawiać, że płynie w nas krew zdrajców. Czują
ją członkowie Rady, bo znajdują się blisko Króla Duchów.
Widzicie, Reese miała wybór. Mogła powiedzieć przewodniczącemu
Radzie, że w dalekiej przyszłości, Hao będzie słaby, podać
moment, kiedy mogliby go unieszkodliwić raz na zawsze. Ona wybrała
samolubnie wolność od daru Bezsennych dla swoich potomków.A o ironio, ten dar miał wiele lat temu dać nam Wielki Duch, który z czasem stał się Królem Duchów. Zdradzając go, zostaliśmy naznaczeni krwią zdrajców. Taka
samolubność jest dla mnie zrozumiała. Nie winię Reese za to, że
przez ten czyn Rada umieściła mnie na czarnej liście. Właściwie...
to ja spełniam jej obietnicę. Już raz pomogłam Hao i będę to
robić do momentu, kiedy spełnię ich umowę. Nie dlatego, że
muszę. Ja chcę. Wam może się to nie podobać, ale na razie gramy
w tej samej drużynie. - uśmiechnęła się po raz kolejny, patrząc
po kolei nam w oczy. -Przez całe życie śniłam dwanaście razy.
Zawsze się bałam, że będę chcieć więcej, więc tego unikałam.
Nie musicie się obawiać, że dzisiejszej nocy zabiorę wam sny.
Dlatego chcę, żebyście mi zaufali. Teraz, kiedy znacie prawdę o
mnie i o więziach, jakie łączą mnie z Hao. - Wiedziałem, że
zakończyła swoją wypowiedź. Czekała na naszą odpowiedź, a ja
mogłem jedynie się zastanawiać, kiedy życie przestanie mnie
zaskakiwać.
-Nie wiem jak wy – zacząłem z promiennym uśmiechem, wstając z
piachu i otrzepując się z jego drobnych ziarenek – Ale ja już
nie mogę doczekać się Włoch.