Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

piątek, 23 grudnia 2011

12. Kłopoty ze zdrowiem

Kimiko: 
 Od dziecka wiedziałam o swoim słabym zdrowiu. Jednak nigdy nie traktowałam tego jako dużego zagrożenia. Teraz jest inaczej. Stoję na cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Zamknęłam powieki. Empatia zniknęła, wraz ze zdrowiem. To się zdarzyło tylko raz. Dwumiesięczna choroba o mało mnie nie zabiła.
– Kimiko? – usłyszałam głos Shoichiego przepełniony troską i strachem. Przekrzywiłam twarz w jego stronę, otwierając oczy. Czułam się, jakby rozdzierano mnie od środka, gdy patrzyłam w przerażone oczy Sho. Ten widok sprawił, że zaczęłam nienawidzić siebie za to, jaka teraz jestem.
 - Hmm? – przywołałam uśmiech na twarz, nie odrywając wzroku od jego szmaragdowych tęczówek – Jestem tylko senna, Sho – mówiłam cicho. Gdy moją zimną dłoń zamknął w swojej, ciepłej, poczułam się lepiej. Zbyt się martwisz, mój demonie. To chciałam mu powiedzieć, ale nie miałam na to siły. Stać mnie jedynie na minimalny uśmiech
 Gdy usłyszałam pukanie, zaprosiłam gościa i powoli usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że gdy podniosę spojrzenie napotkam spokojne oczy Ichiro.
 – Dobrze, że się obudziłaś – zaczął z delikatnym uśmiechem. Też mnie to cieszyło. To znaczyło, że mój organizm ma na to siły.
 Ichiro przebadał mnie, po czym zaczął notować coś w notesie. Gdy chwila ciszy przeciągała się, zniecierpliwiony Sho odchrząknął. Zachichotałam pod nosem.
 – Masz się nie przemęczać – rozpoczął nie podnosząc na mnie oczu, uporczywie coś notując. Przez chwilę zastanawiałam się, co takiego zapisuje w swoich notatkach, a nie mówi mnie.
 – Może powiesz nam coś, czego się jeszcze nie domyśliliśmy? – Demon delikatnie wzmocnił uścisk. Zobaczyłam jak cień uśmiechu przebiegł po twarzy miejscowego lekarza. Sama staram opanować unoszące się kąciki ust.
– W najbliższym czasie najlepiej nie używaj foryoku, nie wychodź z łóżka, nie przemęczaj się - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął lekko. Czyli w skrócie, nie mogę zrobić niczego, co bym chciała. – Słuchaj moich rad, to wszystko – odwzajemniłam uśmiech.
 – Dziękuje – wyszeptałam. Nagle zrobiłam się strasznie senna, powieki zaczęły mi ciążyć i opadać. Wkrótce potem, czułam jak Sho przykrywa mnie kołdrą.

Hao:
 Pierwsze co poczułem to silny zapach ziół, ból w przedramieniu i ciepło. Było to najpiękniejsze przebudzenie jakie kiedykolwiek miałem. Nie widziałem nic, bo nie mogłem zmusić swoich powiek chociażby do drgnięcia. Nie mogłem leżeć wiecznie w ciemnościach. Chciałem dowiedzieć się, gdzie jestem. Powinienem być nad jeziorem, leżeć na twardej ziemi, czuć zapach lasu a ja natomiast czuję, jakbym był otoczony ciepłą kołdrą. Powinienem moknąć na deszczu a ja słyszę jego bębnienie jakby zza ściany. Jednocześnie jestem niesamowicie szczęśliwy, że to wszystko odczuwam oraz zaniepokojony, niewiadomym miejscem pobytu. Chociaż, chyba mogę nie martwić się, że znalazła mnie rodzinka. Już dawno byłbym martwy a moje zwłoki zostałyby spalone, a proch zakopany głęboko pod ziemią.
Spróbowałem jeszcze raz rozchylić powieki. Tym razem z powodzeniem. Musiałem poczekać chwilę, aż wszystko nabierze konturów. Między balami pod sufitem było mnóstwo pajęczyn a samo drewno wyglądało na stare i niestabilne. Zanim zmusiłem swoje odrętwiałe ciało do ruchu, miałem sporo czasu by dokładnie przyjrzeć się wszystkim znacznikom czasu sufitu. Po chwili wsparłem się na lewym przedramieniu, rozglądając wokoło.
 Leżałem na futonie, przykryty grubym wełnianym kocem. Znajdowałem się w małym domu o drewnianej konstrukcji. Pokój był połączony z prowizoryczną kuchnią. Były tutaj tylko dwie pary drzwi, zapewne jedne do łazienki, drugie wyjściowe. W drugim rogu pokoju znajdował się jeszcze jeden futon. Już wiedziałem skąd taki silny zapach ziół. Tutaj kiedyś je składowano. Teraz zmieniono ten składzik, na miejsce do spania.
 Postanowiłem wstać. Nie byłem przekonany o słuszności tego pomysłu, gdy zmuszony przez wirujący świat przed oczami, oparłem się o ścianę. Przekląłem pod nosem. Czułem każdy przeklęty mięsień swojego ciała. Jednak to miła odmiana, po tak długim czasie nie czucia niczego. Przyjrzałem się sobie. Nie miałem na sobie już peleryny, a przedramię było zabandażowane. Mój poziom foryoku był żałosny. Nie mogłem nawet przyśpieszyć procesu gojenia ran.
 Gdy frontowe drzwi otworzyły się, ledwo powstrzymałem odruch podskoku. Mięśnie zaprotestowały gdy je napiąłem, więc musiałem zacisnąć zęby. W progu stanęła dziewczyna, mierząc mnie wzrokiem. Pokiwała w milczeniu głową, jakby zgadzała się co o swoich przemyśleń i bez słowa zamknęła nogą za sobą drzwi. Położyła na drewnianym stole trzy reklamówki, po czym odwróciła się do mnie i powoli podeszła. Przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko mnie. Ściągnęła kaptur z głowy, odsłaniając granatowe włosy mocno ściągnięte w koka. Na jej twarzy widać było zmęczenie.
 – Nie powinieneś wstawać – powiedziała cicho, podnosząc na mnie swoje spojrzenie. To było dziwne i wcale nie mam na myśli tego, że odzwyczaiłem się od osób, które by mnie widziały. Jej spojrzenie wydawało się zamglone, jakby patrzyła na mnie, ale nie widziała mojej osoby. Jej myśli były daleko stąd. Dawno temu już widziałem takie spojrzenie, jednak nie mogłem skojarzyć gdzie.
 – Masz gorączkę. Nie możesz nawet ustać skoro potrzebujesz do tego ściany – przekrzywiła głowę lekko na bok i delikatnie się uśmiechnęła. Miałem zbyt mało foryoku, by móc czytać w jej myślach. Reishi nie działało.
 – To opieranie się i nie potrzebuje stać, by być wstanie wyrządzić komuś krzywdę – rzuciłem. Odwzajemniłem jej spojrzenie. Miała bursztynowe oczy oprawione ciemną zielenią. Zdawały się kocie. Zamglone spojrzenie powodowało zmatowienie tych barw. Mocniej naparłem na ścianę gdy czarne plamki pojawiły się przed moimi oczami. Naprawdę musiałem mieć gorączkę. To wyjaśniałoby dlaczego mi tak słabo.
 – Asakurowie cię szukają – zerwała kontakt wzrokowy, wstała i podeszła do stołu. Przesłanie było jasne. Wyjdziesz stąd a staniesz się łatwym celem. Rób co chcesz, zostań, jeżeli życie ci miłe.
 Wzięła jedną z reklamówek i położyła ją na szafce nocnej obok mnie.
 – Byłam zbyt zmęczona, żeby jeszcze męczyć się z przebierania cię z tych brudnych ciuchów. Peleryna była we krwi, więc już ją spaliłam. Krew przyciąga duszki Yohmei. Możesz przebrać się jeżeli oczywiście chcesz. Rozmiar wzięłam z ubrań Yoh – dodała z cieniem uśmiechu. Ruszyła do wyjścia – zaraz wrócę – nie odwracając się do mnie wyszła na zewnątrz.
 Przejrzałem ubrania. Znalazłem dwie pary spodni, jedne czarne, jeansowe i szare dresy, kilka T-shirtów, bluza, bokserki, skarpetki. Zdziwiłem się na widok tych wszystkich ubrań. Westchnąłem i szybko się przebrałem w dresowe spodnie i białą bluzkę. Cóż, skoro już kupiła całe to ubranie to mogłem z tego skorzystać. Nie wiedziałem, czemu dziewczyna robi, to co robi, ale gdyby chciała mnie zabić, już by to zrobiła. Chociaż mogłaby chcieć mnie torturować, jednak wtedy my jej nie zależało czy zemdleje na stojąco czy będę grzecznie leżeć i odpoczywać. Zrezygnowany usiadłem na futonie. Moje nogi nie zrobiłyby nawet jednego kroku do przodu. Czułem się całkowicie bez sił. Ogarnęła mnie złość na samego siebie i Króla Duchów. Pewnie byłem osłabiony przez powrót do ciała. Dobrze, że przynajmniej nie wróciłem z raną, którą zadał mi Yoh w sanktuarium.

***
Faust bezradnie spojrzał na Yoh, który miotał się po łóżku. Jego sny musiały stać się najgorszymi koszmarami, skoro z jego oczu leciały ścieżki łez. Jeżeli chłopak będzie ciągle się tak rzucał i napinał mięśnie, jego rany nie zrosną się. Na jego świeżych bandażach ponownie pojawiły się czerwone plamy. Wyszedł z pokoju. Nekromanta poszukiwał kiedyś sposobu na przywrócenie Elizy do żywych. Wtedy przez przypadek odkrył zaskakujące informacje. Nie były one pomocne, jeżeli chodziło o jego ukochaną, ale teraz dzięki nim, wiedział co musi robić. Nie od razu rozpoznał te zjawiska u niej. Dopiero dzisiejszego poranka, wszystko zrozumiał. Odszukał potrzebną osobę szybko i bez problemów. Wystarczyła obietnica milczenia a po piętnastu minutach mógł ponownie zmienić opatrunek Yoh, który ogarnięty spokojnym snem, uśmiechał się lekko.
 
Hao: 
Zamrugałem nerwowo. Nie wiedziałem nawet, że zasnąłem. Rozejrzałem się i zauważyłem, że leżę przykryty kołdrą. Usiadłem powoli, zmuszając swoje ociężałe ciało do ruchu. Kiedy byłem światłem, nie warzyłem nic. Latałem.
 - Dobrze, że wstałeś – usłyszałem spokojny głos. Yuki postawiła mi na kolana tackę z jedzeniem i ciepłą herbatą, zanim zdążyłem zareagować – miałam cię już sama budzić – dodała. Przyjrzałem jej się. Zmieniła mokrą bluzę na suchą, a dresy na ciemnofioletowe spodnie do piżamy. Na stopach miała grube skarpety. Usiadła naprzeciwko mnie. Kątem oka zauważyłem kobietę ubraną w ciemnozielony płaszcz, sięgający do samej ziemi. Zapewne Duch Stróż dziewczyny.
 - Dlaczego mi pomagasz? - zapytałem, jednocześnie nieufnie spoglądając na jedzenie. W tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Zachichotała.
 - Nie otrułam tego - odparła spokojnie wskazując na talerz, na którym był ryż z warzywami. Nie odpowiedziała na moje pytanie. Nawijała na palec luźny kosmyk włosów.
 - Wątpię, byś nie wiedziała kim jestem – rozpocząłem, spoglądając w jej oczy.
 - Typowy facet – mruknęła – Nie każdy musi kojarzyć twoje imię, Asakura – przewróciła oczami.- Dzisiaj rano Yohmei ostrzegł mnie, tu cytat, iż żądny krwi morderca, może przebywać w tej okolicy i lepiej by było gdybym na jakiś czas zaprzestała treningów poza rezydencją oraz gdybym go spotkała, mam niezwłocznie uciekać i powiadomić ich o tym - w jej oczach błysnęło rozbawienie a kąciki ust lekko powędrowały do góry. Jednak za każdym razem mam wrażenie, że Yuki uśmiecha się nie do mnie a do swoich myśli.
 -Audiatur et altera pars- po raz pierwszy odezwał się jej duch stróż. Zmarszczyłem brwi słysząc słowa po łacinie.
 - Trzeba wysłuchać i drugiej strony - Yuki uśmiechnęła się szerzej. - To chyba Seneka Młodszy - pierwszy raz poczułem jej uwagę, całkowicie poświęconą mnie, a nie tylko jej ćwiartkę, gdy resztą myśli była daleko stąd. Wskazała palcem na kobietę w płaszczu – od dziecka męczy mnie łaciną. Gdyby nie Rosalie nie miałabym żadnego kontaktu z filozofią i literaturą. Nie mam na to czasu a ona uważa to za bardzo ważną wiedzę - Wstała z podłogi. Zdjęła szarą bluzę i rzuciła ją niedaleko swojego futonu, na starą komodę z jasnego drzewa. Miała na sobie białą, luźną koszulkę z nadrukowaną pacyfką. Rozpuściła włosy i położyła się na materacu, otulając się kocem. Zdziwiłem się gdy spojrzałem na okno. Na dworze robiło się szaro. Było zbyt wcześnie by spać. Z twarzą wtuloną w poduszkę jeszcze chwilę mówiła.
 - Hao to bardzo dobrze, że wraca Ci foryoku, ale pamiętaj, że masz gorączkę a twój organizm jest wyczerpany. Byłabym wdzięczna, gdybyś stał się na jakiś czas niewidoczny. Od czasu do czasu duszki liści szukają źródeł mocy, a walka w twoim stanie, by tylko ci zaszkodziła – jej głos był coraz cichszy. Przypomniało mi się jak wspomniała o tym, iż rano rozmawiała z Yohmei.
 -Słyszałaś coś o Yoh? - nie wiem czemu zapytałem. Zrobiłem to zanim pomyślałem, odruchowo. Po prostu musiałem wiedzieć. W końcu pierwszy raz od dawana, nie mam możliwości obserwowania bliźniaka. Zacząłem jeść powoli obiad, który zaczął już stygnąć. Sytuacja w jakiej się znalazłam wydawała się nierealna. Cały czas zaskakiwało mnie zimno, dotyk, smak potraw czy zapach ziół. Czułem się zbyt dobrze, by całkowicie ignorować dziewczynę. Ona odwróciła twarz w moją stronę i delikatnie się uśmiechnęła. Miała przymrużone oczy.
 - Jestem pewna, że ma dobre sny – zamknęła powieki a uśmiech powoli zgasł na jej twarzy. Niby jak mogłaby o tym wiedzieć? - Jestem Igarashi Yuki. Mów mi po imieniu, współlokatorze - dodała z cieniem uśmiechu na ustach. Przyjrzałem się Rosalie, a dokładniej złotemu pół księżycowi na jej ramieniu. W środku niego wyszyto runy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, czemu podświadomie nie odbierałem Yuki jako zagrożenie.

Yuki:
 Kładę zimny okład na czole Hao. Rosalie mnie obudziła, mówiąc, że chłopakowi się pogorszyło. Nie zjadł ponad połowy swojego dania. Pocił się i miał dreszcze. Jakby jednocześnie palił się i siedział w zimnicy. Gdy był jeszcze przytomny, podałam mu wywar z ziół, wzmagający odporność. Wzięłam kilka głębszych oddechów. W glinianej misce spaliłam zioła, których zapach miał właściwości lecznicze. Wiedziałam, że nie powinien wstawać. Westchnęłam.
 Usiadłam obok, opierając o ścianę. Byłam zmęczona a dopóki stan Hao się nie polepszy, nie mogę iść spaść. Chociaż dobrze, że Rose mnie obudziła. Nikt nie lubi złych snów. Kątem oka patrzyłam na jego spokojną twarz. Słyszałam opowieści o potężnym Asakurze, który opanował pięć punktów gwiazdy jedności. Opowieści o człowieku, który chce wyplenić ludność jak szkodniki, które szkodzą ziemi, a znalazłam człowieka, który może umrzeć w przeciągu paru minut. Cóż, na pewno nie myli się, jeżeli chodzi o toksyczny wpływ ludzkości na naturę. Ale czy trzeba od razu zabijać ludzi? Co prawda, mój kontakt z nimi ogranicza się do minimum. Zawsze byłam z dala od nich. Trzymałam się z innymi dziećmi, które były szamanami z mojego miasteczka. Uczono mnie w domu, a potem rozpoczęłam treningi. Jednak zabijanie ich musi być złe. Matka zawsze mi powtarzała, że dobijanie fizyczne czy psychiczne osób, które nie mają siły na żadną obronę, jest najgorszym rodzajem zadawania krzywdy bliźniemu.
 Seneka napisał kiedyś, „jest lekkomyślnością potępiać to, czego nie znasz”. - uśmiechnęłam się gdy usłyszałam głos Rosalie w swojej głowie. Kiedyś tego nienawidziłam – tego, że zawsze mówiła po łacinie, gdy próbowała mi pomóc. Zaczęła to robić, gdy stwierdziłam, iż czytanie to strata czasu. Na dobranoc czytywała mi biblie, najpierw po łacinie, potem tłumacząc na japoński. Z czasem przestała tłumaczyć, zmuszając mnie, bym sama znajdowała znaczenie tych fraz, zdań wyrwanych z kontekstu. W pewnym momencie zawsze miałam z sobą słownik. To była nasza gra. Sposób na zapoznanie się ze starymi pracami myślicieli z przeszłości. Zawsze nauka szła mi opornie, nie jestem prymuską. W wieku trzynastu lat pojawił się problem z kontrolowaniem foryoku. Pojawiła się sprawa więzów krwi. Może dlatego też pomagam Hao z takim poświęceniem? On ma swoje marzenie, swój cel, który chce osiągnąć za każdą cenę. Dla mnie to wszystko jest obojętne.

Yoh:

Wymknąłem się z domu, gdy miałem pewność, że wszyscy śpią. Ruszyłem biegiem przez las, poruszając się po niezaznaczonej ścieżce, którą znałem już na pamięć. Trafiłbym na miejsce z zawiązanymi oczami.
 Liście pod moimi stopami szeleściły a czasem unosiły się przez wiatr i wirowały w powietrzu. On lubi na nie patrzeć. Na liście i ich taniec. Idę na umówione spotkanie, by zobaczyć zachód słońca nad doliną. Uśmiecham się do siebie, gdy tylko o tym pomyślę. Musiałem jeszcze wdrapać się na wzniesienie, by znaleźć się na miejscu. Podbiegłem i usiadałem z nim w ramię w ramię. Spoglądamy sobie w oczy i uśmiechamy. Po chwili patrzymy przed siebie. Drzewa, łąki, strumyk – wszystko to oświetlone było przez srebrne promienie księżyca. Niebo było niezachmurzone, przepełnione gwiazdami. Mrugały one do nas przyjaźnie, pozdrawiając. Jedna z gwiazd spada z nieba, pozostawiając za sobą przez chwilę srebrny ślad na niebie.
-Pomyślałeś życzenie? - spytałem szeptem, by nie zakłócać zbytnio spokoju.
-Tak, Yoh – odparł również cicho. Spojrzałem mu w oczy. On wzrok miał utkwiony nieruchomo w górze. Uśmiechnąłem się pod nosem i wtuliłem w brata.
-Ja też, Hao – przymknąłem oczy. Chciałem, aby zawsze było tak jak teraz.

 
Obudziłem się nagle, czując ból na plecach i brzuchu. Jęknąłem. Czułem, jak pot spływał mi po skroni. Ten sen mnie przeraził. Odczuwałem w nim szczęście i... pełnie. Przez co teraz czułem, jakbym coś stracił. Nie wątpię, że tak się stało. Zawsze chciałem mieć brata, a kiedy wreszcie go miałem, musiałem go zabić. Splamić krwią swoje dłonie, powstrzymać Hao przed spełnieniem jego marzenia. To też bolało – nie pozwalałem spełnić celu własnemu bratu. Za żadną cenę. Jedynym moim usprawiedliwieniem jest, stwierdzenie, iż zrobiłem to w tak zwanej „dobrej sprawie”, co wcale nie poprawiało mi humoru. 
-Witamy wśród żywych, Yoh – moje myśli zakłócił znany mi głos. Nade mną stał Faust. Chciałem się ruszyć, ale poczułem ból w całym swoim ciele. - Lepiej będzie, jak nie będziesz się jeszcze ruszał.

 Ren:
Podczas biegu nie liczy się zbyt wiele. Umysł pozbywa się wszelkich trosk, odgania uciążliwe myśli. Nigdy nie rozumiałem, czemu ludzie chcą biegać z kimś innym. Wszelkie rozmowy tylko rozpraszają i wybijają z rytmu. Chociaż często trenuje w grupie, zawsze staram się ją wyprzedzić. Dzięki temu mogę się uspokoić.
 Przystanąłem, by chwilę odpocząć. Chłodne, poranne powietrze wypełniło mi płuca, dodając energii. Nie byłem pewien jak długo biegłem pomiędzy drzewami. Słońce delikatnie przedzierało się przez wysokie korony drzew. Odwróciłem się i ruszam z powrotem, biegnąć pośród długich cieni drzew.

Hao:
 Po paru deszczowych dniach słońce wyszło zza chmur. Promienie słońca grzały moją skórę, gdy leżałem wśród zielonej trawy. Trzy dni od mojego pierwszego przebudzenia, miałem ciężką gorączkę. Niewiele pamiętałem z tego momentu. Jedynie fragmenty monologów Yuki, chwile gdy zmieniała mi opatrunek. Nie pamiętałem nawet bym jadł. Teraz jednak, tydzień po tym jak wróciłem do świata żywych, odczuwających, mogłem cieszyć się bliskością natury. Rana na przedramieniu zabliźniła się już, a Yuki próbuje usunąć ją za pomocą ziołowych maści.
 - Smacznego – usłyszałem dziewczęcy głos. Leniwie rozchyliłem powieki. Yuki naprawdę była leniwa. Uświadomiłem to sobie jeszcze bardziej, kiedy powróciło do mnie reishi. Dziewczyna nie miała głowy przepełnionej myślami. Skupiała się na jednym, a mi to nie przeszkadzało. Lubię cisze. Usiadłem powoli, przyglądając się śniadaniu. Kiwnąłem głową na znak podziękowania. Ona położyła się na trawie niedaleko mnie, a ja nareszcie zaspokoiłem głód. Słuchałem w międzyczasie, użalanie się dziewczyny nad swoim treningiem. Jednocześnie dzielnie się broniła, by nie zasnąć. Chociaż zmęczenie zmniejszyło się odkąd ją zobaczyłem pierwszy raz, wiedziałem, że dziewczyna jest zawsze niewyspana. Yuki powoli wstała. Uchyliłem powieki, gdy zasłoniła mi słońce. Miała na sobie strój sportowy. Czarne spodnie od dresu oraz luźną bluzę tego samego koloru. Według niej dzisiejszy poranek należał do chłodniejszych. Uśmiechnąłem się pod nosem, dalej poświęcając się odpoczynkowi. Do naszych uszu doszło trzaśnięcie gałęzi. Poczułem przez chwilę jej wzrok na sobie.
 - Jasne, ty sobie tutaj leż a ja się wszystkim zajmę, nie musisz się aż tak bardzo ukrywać...– mruknęła. Kątem oka dostrzegłem, jak zarzuca kaptur na głowę i zabiera tackę.

 Ren:
 Od czasu do czasu pod moimi stopami słyszałem łamane gałązki i szeleszczenie liści. Byłem niedaleko rezydencji Asakurów, idąc żwawym krokiem, próbowałem zdążyć na śniadanie. Stanąłem nagle, gdy kątem oka zauważyłem ruch między drzewami. Cień, wśród cieni. Od razu przypomniało mi się, że Asakura może być gdzieś w pobliżu. Niekoniecznie pełny sił, osłabiony, a może i jeszcze ranny. Wyjąłem zza paska miecz i rozłożyłem go z cichym szczęknięciem. Ostrożnie podszedłem do osoby, która szła spacerkiem przede mną. Używałem foryoku, by stłumić dźwięk moich kroków. Gdy udało zbliżyć mi się dostatecznie blisko, w dwóch susach znalazłem się przy intruzie i przycisnąłem miecz do jego szyi.
 - Cholera...- ręka mi drgnęła, gdy usłyszałem znany mi damski głos. Ściągnąłem jej kaptur, a moim oczom ukazały się granatowe włosy. - Możesz opuścić broń? - dziewczyna spytała i delikatnie przyłożyła dwa palce do ostrza, odsuwając je od swojej szyi. Zwróciłem uwagę na jej spokojny i opanowany głos. Schowałem miecz, a Yuki odwróciła się do mnie. Przymknęła oczy, jakby hamowała słowa, nasuwające jej się na język.
 - Wiesz, normalni ludzie witają się, mówiąc cześć - mruknęła gdy stanęła przede mną. Zadzierała głowę do góry.
 - Mogłaś się nie skradać – przybrałem obojętny wyraz twarzy i minąłem ją.
 - Nie skradałam się! - dogoniła mnie - Nie było cię na śniadaniu – zagadnęła ze wzrokiem utkwionym w naczyniach.
 - Biegałem – może moje lakoniczne odpowiedzi zniechęcą ją od ciągłego pytania? Ona wzrusza ramionami. Wymamrotała coś jeszcze o kompleksie wymachiwania mieczykami przy każdej okazji. W pewnym momencie zdawało mi się, że odetchnęła z ulgą. Gdy wyszliśmy z lasu, zobaczyliśmy Mikihisę stojącego na werandzie. Spojrzałem na Yuki, która cicho jęknęła.
 - Nadszedł kres moich dni – rozpacz wypisana była w jej bursztynowych oczach. Posłała mi ostatnie błagalne spojrzenie i truchtem podbiegła do Mikihisy.

Yoh:

 Zadziwiające jak foryoku może przyśpieszyć gojenie ran. Niecały tydzień pomógł odzyskać mi siły. Obecnie pierwszy raz od paru dni mogłem poruszać się o kuli po rezydencji. Chociaż Anna wolała, bym leżał w łóżku, ja potrzebowałem spaceru. Miałem nadzieję, że nie dowie się o mojej małej wycieczce. Anna zrobiła mi już wykład na temat niedoceniania Hao i jego zabezpieczeń. Westchnąłem. Czyli prawdopodobnie Hao powrócił, nie umarł, czyli ja nie zabiłem go. Mała cząstka mnie ucieszyła się, że nie została obarczona morderstwem, a jedynie jego próbą.
 Starałem się zignorować ból, gdy powoli schodziłem z werandy.
 - Mistrzu Yoh, dobrze się czujesz?- obok mnie pojawił się Amidamaru a w jego głosie słychać było troskę.
 - Nic mi nie jest Amidamaru – uśmiecham się – po prostu nie lubię jak mnie boli – tłumaczę i śmieję się. Poszukiwania przyjaciół, którzy powinni odbywać trening, nie udały się, a jedyną znalezioną osobą była Yuki. Zmęczony postanowiłem obserwować jej specyficzny trening.
 Na linie zawieszonej wysoko pomiędzy dwoma, wysokimi brzozami, stała granatowowłosa. Na oczach miała zawiązaną białą chustką, a w dłoniach trzymała długą deskę, na której obu końcach leżały kamienie. W pewnym momencie w jej stronę poleciało czarne pióro kruka. Od razu rozpoznałem medium ojca. Yuki zrobiła krok do tyłu i uniknęła ataku. Zrobiła to płynnie, jakby była przyzwyczajona do tego rodzaju treningów. Przed następnym piórem dziewczyna musiała uchylić się, przez co kamienie spadły z deski. Wzięła ją w prawą rękę, lekko chwiejąc się, gdy straciła równowagę. Przed kolejnym atakiem chciała uchronić się deską, jednak pióro przeszło przez nią na wylot, raniąc przy tym Yuki w lewe ramie. Spadając na ziemię, dziewczyna użyła foryoku, by złagodzić upadek. Zdjęła szybko czarną bluzę, odrzucając ją pod drzewo, a białą chustkę z oczu zawiązała wokół rany. Miała na sobie teraz tylko biały top na ramiączka i długie czarne dresy ze ściągaczami. Po jej ramieniu powoli ściekała czerwona ścieżka krwi a materiał chustki zabarwił się na czerwono. Zauważyłem, że prawe ramię miała już zabandażowane.
 - Teraz się broń - usłyszałem głos Mikihisy, który zeskoczył z drzewa. Yuki bez słowa wzięła spod drzewa pas, do którego był przyczepiona pochwa na sztylet, po czym wyskoczyła w górę, używając do tego foryoku. Chwilę chwiała się na linie, jednak ostatecznie złapała równowagę.
 - To ja chyba wolę biegać – dotarł do mnie głos Horokeu. Odwróciłem się do niego na chwilę i uśmiechnąłem na powitanie.
 - Techniki nauczania ojca Yoh, są bardzo skuteczne – mówił zasapany Ryo, który teraz dobiegł do nas. Uśmiechnąłem się pod nosem, Mnie zawsze uczył dziadek. Wróciłem wzrokiem do Yuki.
 Ostrze ze złotym uchwytem połyskiwało, odbijając promienie słoneczne. Wezwała swojego Ducha Stróża i umieściła go w sztylecie.

 Hao:
 Spacer przerwały mi myśli, które nie należały do mnie. Wyglądając przez prześwit w krzakach, zobaczyłem trenującą Yuki i niedaleko obijającego się Yoh, razem z dwoma ze swoich przyjaciół.
 Przystanąłem na chwilę pod starym dębem. Yuki umieściła w sztylecie swojego stróża, a broń powoli wydłużyła się, tworząc miecz. Głowica połyskiwała zielonym światłem a rękojeść przybrała błyszczący stalowy odcień. Z tej odległości nie mogłem zobaczyć, jaki wzór na niej się pojawił. Dziewczyna zwinnie blokowała ataki Mikihisy. Zwróciłem uwagę na jej bandaż na prawym ramieniu. Uśmiechnąłem się przelotnie. A więc to tak ukrywa prawdę o sobie. Odwróciłem się i ruszyłem dalej. Parę minut później stałem w środku lasu, słuchając natury. Chłodniejszy wiatr muskał moją skórę, przez co czułem się niemal szczęśliwy.

Yoh:
 -Wytłumaczysz mi może... - usłyszałem głos Anny, gdy tylko doszedłem do swojego pokoju i uchyliłem drzwi. Niepewnie wszedłem do środka. Siedziała ona na krześle przy biurku, czytając jakąś książkę. - Czemu wyszedłeś z łóżka? - jej ton głosu, zbyt spokojny i opanowany, wręcz obojętny. Nie wróżył nic dobrego.
 - Ja... - chciałem się usprawiedliwić. W końcu ciężko mi leżeć, skoro bolą mnie i plecy, i brzuch.
 - To było nie tyle nierozsądne, co głupie – kontynuowała tak, jakbym w ogóle się nie odezwał.
 - Ale... - z każdą chwilą czułem mocniej swoje mięśnie. Po to wróciłem do pokoju. By się położyć. Nie moglibyśmy rzucić tej sprawy w niepamięć i zachowywać się, jakbym leżał tu od śniadania?
 - Nie ma żadnego ale, Yoh - Nie podniosła tonu głosu. Spokojnie zamknęła książkę. Wstała i podeszła do mnie, stając naprzeciwko. Kątem oka zauważyłem, że czytała „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona.
 - Nie jestem pewna, której części nie zrozumiałeś ze słów Yohmei, więc może przypomnę ci o najważniejszych informacjach. - Rozpoczęła patrząc mi w oczy. - Po odpieczętowaniu księgi powinniśmy od razu do niej wejść. Czas, Yoh, to on się teraz liczy. Nie wiemy, jak długo będziemy zapoznawać się z naukami Hao. Nie masz czasu, by czekać, aż twoje rany całkowicie się zagoją. Trzy dni. Mikihisa powiedział, że najpóźniej za trzy dni powinniśmy wejść do księgi. Powinieneś teraz leżeć w łóżku, nie możemy dopuścić byś wszedł tam wyczerpany fizycznie! - zakończyła swój wywód i ruszyła do drzwi. Ominęła mnie i stanęła jeszcze na chwilę w progu. - I radzę spędzić te ostatnie chwile wolnego czasu na odpoczynku Yoh. Potem może nie być już na to okazji – cichy trzask drzwi, był jak kropka na końcu zdania. Od razu ruszyłem do łózka. Jak to, może nie być okazji do odpoczynku?

***
 Coś się zmienia.
 Ta myśl towarzyszyła Indianinowi, gdy stanął na jednej z gór, otaczających jego miasteczko. Beznamiętnie obserwował zachodzące słońce, którego ostatnie promienie oświetlały i barwiły szare skały. Silva wiedział, że zmiany są nieuniknione, jednak czuł wewnętrzny ucisk, gdy myślał o Yoh i jego przyjaciołach, żyjących w nieświadomości. Niewiedza może ich zabić a on, chociaż wszystko wiedział, musiał milczeć. Cała rada, rodzina Asakurów, osoby postronne, które o tym wiedziały, zostały związane przysięgą, której nie można złamać. Silva stał nieruchomo jeszcze długi czas. Obserwował jak na niebie pojawiają się powoli gwiazdy, obsypujące ciemny nieboskłon. Księżyc wysoko górował na niebie a jego srebrne promienie, wydawały się niesłychanie przygnębiające i samotne. Jakby on sam chciał płakać.
 Po raz pierwszy w życiu, Silva miał nadzieję, że Hao przeżył. Bo tylko on mógł dać prawdę szamanom. Zanim będzie za późno. 

***
 Korzystając z okazji, chciałam złożyć wszystkim udanych świąt oraz bliźniaków pod choinką. ( na których sama będę wyczekiwać ) Piszącym życzę również dobrych kontaktów z weną. ;) 

Postaram się niedługo uzupełnić informacje o bohaterach, obecnie utknęłam na poszukiwaniach przystojnego blondyna o zielonych oczach, który wyglądałby jak Sho. Dzisiejszy rozdział nie pojawił się wczoraj ze względu pewnych utrudnień. Następnym razem już dotrzymam terminu! To wszystko na dzisiaj. Dziękuję i dobranoc. 

 

czwartek, 8 grudnia 2011

11. Dobre i złe wiadomości


 Na swoją obronę powiem tylko, iż moje wszelkie opóźnienie wynika z bardzo poważnego problemu: w pewnych okolicznościach nagle okazało się, że moje pliki w magiczny sposób zniknęły z laptopa. W tym opowiadanie, kilka rozdziałów. Jednakże jak widać, wracam do żywych. 


Hao:
 Prychnąłem. Jestem zaskakująco spokojny jak na możliwe ostatnie chwile mojego jakiegokolwiek istnienia. Może to dlatego, że i tak nikt nie zobaczy mojej wściekłości?
 Niedługo Księga zostanie połączona z talizmanami a moc zostanie uwolniona razem z moimi naukami. Czarna kula wytwarza złote błyski, które mają hipnotyzujący wpływ na obecnych. Urocze, jak wesoła gromadka przygląda się temu zjawisku nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo mogą żałować swoją utratę czujności. Zaczęła wzbierać we mnie powoli złość. Banda kompletnych idiotów. Ci kretyni chyba naprawdę wierzą albo mają płomienną nadzieję na to, iż dostaliby moje wskazówki bez żadnego wysiłku. Zmrużyłem oczy. Twoja bezczynność Yoh, zaraz przyniesie opłakane skutki. Rusz się do cholery! Moje istnienie w jakiejkolwiek formie zależy od ciebie.
 Ciemna kula energii zmniejsza się i znika. Połączona księga przekształciła się w wolumin oprawiony w pleśniejący czerwony aksamit. Otworzył się, lewitując nad podłogą. Gdy sam zaczął się kartkować jakby pod wpływem wiatru, posypał się kurz i skrawki sczerniałej tkaniny. Przeniosłem wzrok na braciszka. Stoję niedaleko niego by mieć dobry widok na wszystko co się dzieje.
– Wyciągnij broń – szepnąłem, chociaż on nie mógł mnie usłyszeć. Przypomniały mi się słowa Króla Duchów. Bronić Yoh? Niby jak? Co takiego mogę teraz zrobić, niż tylko stać i patrzeć jak ten kretyn sam siebie skazuje się na poważne rany?
 Jeden błysk, który na chwilę oślepia szamanów i staje się to, co stać się miało. Pojawia się Shinigami najwyższego stopnia. Jeden z potężniejszych jakie kiedykolwiek stworzyłem. Niebiesko-czerwony stwór o trzech białych rogach, pokrytych zieloną mazią, która spływa również po jego łapach. W ogromnej łapie, zakończonej ostrymi pazurami trzyma bat. Sekundy wystarczyły mu, by zorientować się w całej sytuacji dzięki swoim małym pięciu oczom, które obracały się we wszystkie strony. Nikt nie zdążył nawet zareagować, gdy strzelił z bata powalając Yoh na pobliskie gablotki. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległy się krzyki. Odwróciłem na chwilę wzrok od rozciętej i zakrwawionej klatki piersiowej Yoh, by spojrzeć na źródło wrzasków. To jego przyjaciele i rodzina na próżno próbują przedostać się do braciszka. Tylko osoba, która wylała swoją krew by połączyć księgę z talizmanem może uczestniczyć w tej bitwie. Nie ważne z której strony będą próbować, bariera o delikatnym złotym zabarwieniu nie przepuści nikogo.
 Krzywię się na widok szatyna. W prawej dłoni ma wyciągnięty miecz, jednak chwieje się na nogach. Traci dużo krwi i wątpię, by był w stanie chociażby obronić się przed kolejnym atakiem, nie mówiąc już o zaatakowaniu potwora. Kolejny zamach i bicz owija się wokół broni Asakury, wyrywając mu miecz z ręki.
 Yoh jest bezbronny. Wszystko dla mnie przycichło. Czyżby to był koniec? Nie, nie mógłby być. Mam jeszcze cel do spełnienia, obietnicę, której nie mogę złamać.
 – Niech Cię szlag, Yoh – mamrocze pod nosem. Nerwy mi puszczają, polegam jedynie na odruchu. Czy to nie ta chwila, w której czas, wydawałoby się, wlecze niemiłosiernie? Każda sekunda ma być jak minuta a wszystkie detale są zaskakująco wyraźne? Bzdura. Jeżeli nikt nic nie zrobi, to najprawdopodobniej Yoh będzie można zeskrobywać ze ścian a czasu na reakcje jest zbyt mało. Robię to co pierwsze przychodzi mi na myśl, czyli... staję między braciszkiem a Shinigami. W końcu to ja je stworzyłem i mnie powinien się posłuchać, cofnąć się. Kiedy widzę opadający bicz w moją stronę, uśmiecham się bez krzty wesołości. Zapomniałem o jednym małym i całkowicie nieistotnym szczególe... on mnie nie widzi. Zamknąłem na chwilę oczy.
 O dziwo czuję ciepło, którego tak dawno nie odczuwałem...


Otwieram oczy i wiem gdzie jestem. Czemu tu wróciłem? Może to i dobrze, że tak się stało? Ale co z Yoh? Zresztą... Co mnie to obchodzi? Stoję, bądź lewituje czy po prostu jestem, a ze wszystkich stron otacza mnie miłe dla oka błękitne światło z przebłyskami bieli.
– Stęskniłeś się za mną, Królu Duchów czy może cierpiałeś na brak towarzystwa? – rzuciłem, jednocześnie rozglądałem się wokoło.
– Hao Asakuro – rozpoczął, ignorując moje słowa. – Wiesz czemu tutaj jesteś? – śmieje się słysząc to. Ostatnio jakoś wyszło, że wiem bardzo mało. Chociaż z drugiej strony, pierwszy raz od dawna mam szansę z kimś porozmawiać.
– Niech pomyślę... – zaczynam i rozglądam się w około – kolejny genialny pomysł jak urozmaicić mi moje pośmiertne życie? – wypowiadam słowa patrząc przed siebie.
 – Stanąłeś między swoim bratem a Shinigami – przymykam oczy, ciesząc się ciepłem. Jego słowa są mi raczej obojętne.
-Odkrywcze – szepcze i rozciągam się. Czuję się wyjątkowo... żywy. – Nie jestem pewny czy to było przemyślane posunięcie. – nie wiem czemu, ale zaczynam się czuć niespokojnie. Temperatura rośnie i robi się bardziej jaśniej, tak jakby promienie słońca odbijały się od śniegu. Rozglądam się i czekam.
 – Niedługo zrozumiesz dlaczego zareagowałeś obroną brata. To co twoje serce już wie, rozum nie pojmuje – głos Króla zamilkł. Prychnąłem. Serce odpowiada za pompowanie krwi, niczego nie rozumie i nie powoduje moich odruchów. Jeszcze chwila a będę słuchał o tym, jak moje nerki do mnie przemawiają a ja nie wkładam zbyt wiele wysiłku by ich słuchać?
 Światło nasiliło się, pochłaniając mnie całego. „Chroń swojego brata dalej, Hao Asakuro.” Słyszę ostatnie słowa, które zaczynają odbijać się echem w mojej głowie. Cierpliwie wpatruje się w nicość a potem, już całkowicie spokojny, przymykam powieki.

Yoh:
 Widzę białe światło przede mną. Cofam się o jeden krok i zasłaniam oczy dłonią. Jednak ból jest nie do zniesienia i przez upływ krwi robi mi się czarno przed oczami. Zanim jednak opadam, widzę zarys pojawiającej się przede mną postaci, która wydaje się na początku światłem. Ale ja już ją widziałem. Miesiąc po zakończeniu turnieju, stojąc na Strasznym Wzgórzu widziałem tę postać. Ale czym ona jest? Jej kontury zaciemniają się, jednak mnie opuszczają siły i czuję jak pode mną uginają się nogi.

Hao:
 W pewnym momencie, czuję delikatny powiew wiatru, więc natychmiast otwieram oczy. Stoję w białym blasku, który powolni niknie. Ta sama jasność pochłania stojącego przede mną Shinigami. Jego bat zdążył ledwie drasnąć moje przedramię, kiedy rozmazał się jak czarna smuga i znikł.
 Moje ciało stało się ociężałe, jednocześnie czuję w sobie nietypową lekkość. Nie mam wiele foryoku. Wykorzystuje jego resztki by się teleportować. Ostatnie co widzę, to woda. Później ogarnia mnie ciemność i opadam bezwiednie na ziemię.

Yuki :
 Robi się chłodno. Pomimo że to początek września, pogoda zrobiła wyborny kawał i obdarowała nas wyjątkowo zimnymi i wilgotnymi nocami. Powoli wstaje i prostuje się. Jestem już senna, jednak gdybym zasnęła tutaj zgotowałabym sobie przeziębienie i dłuższą drogę na śniadanie. Bo na kolacje jest już pewnie za późno. Robię krok do przodu a moje mięśnie protestują. Rozglądam się wokół. Słońce już zaszło, pozostawiając niebo księżycowi i gwiazdom, jednak one przysłonięte przez chmury pozostały w ukryciu. Tafla jeziora jest niemal czarna, a zobaczenie dna jest niemożliwe. Ma ona w sobie swój mroczny urok. To idealne miejsce by odpocząć po treningu. Piękne i spokojne. Opieram się o ścięty dąb. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie odporna na ból. Czasami mam wrażenie, że szamaństwo to nie moja bajka. Walki, rany, ból, to nie to, czego mi do życia potrzeba. Ale co mogę zrobić, kiedy nie panując nad foryoku mogę zrobić krzywdę ludziom, na których mi zależy? Kręcę głową. To się nie stało i nie stanie. Po przeciwnej stronie jeziora rozlega się cichy trzask, przerywając błogi spokój. Spoglądam tam i widzę leżącą osobę nad samym brzegiem wody. Mrugam parę razy, nie wiedząc czy nie zaczynam śnić na jawie. Ale postać nie znika. Musi być prawdziwa.
 – Rosalie – Obok mnie pojawia się mój Duch Stróż – sprawdź to – podchodzę do wody i maczam w niej całą dłoń. Do kąpieli nie zachęca. Duch okryty ciemnozielonym płaszczem, zawiązanym pod szyją, sunie wolno nad taflą wody. W końcu umarłym nigdzie się nie śpieszy. Wróciła chowając twarz pod kapturem tak, że widać jedynie jej delikatny uśmiech.
 – Spod niego wycieka krew – jej szept wydawał się radosny, wręcz nieodpowiedni do słów, jakie wypowiada. Wzdycham i kręcę zrezygnowana głową. Krwawi, może to być poważnego. Powinnam mu pomóc. Ruszam biegiem do wody i gdy tylko jestem zanurzona do pasa, daję nura pod wodę, przepływając na wdechu sporą odległość. Gdy wynurzam się na powierzchnie czuję jak płuca zaciskają się, pragnąc powietrza oraz przeraźliwe zimno. Gdyby tylko nie krwawiła ta osoba. Ponowny wdech i znowu płynęłam na drugi brzeg. Wbrew pozorom jeziorko pomimo iż było wąskie było dość długie. Wiem, że tak szybciej pokonam dystans, dodatkowo zawsze lubiłam pływanie bardziej od biegania. Gdy wychodzę na drugim brzegu, trzęsę się z zimna. Odruchy bohaterskie są o kitu. Teraz powinnam być w ciepłym łóżku.
 Dopiero teraz widzę zarys postury tej osoby. Ma długie brązowe włosy. Kobieta? Nie, ma zbyt szerokie bary. Odwracam tajemniczą osobę na plecy i zastygam z otwartymi ustami, zapominając na chwilę jak mi zimno. On wygląda jak Yoh! Chwila, nie, to nie może być prawda. Kręcę głową a na twarz chłopaka spadają krople wody. Bliźniaki? Cóż, jest to bardziej prawdopodobne niż Yoh, który przedłużył włosy. Ale czy bliźniak nie miał być martwy? No, najwyraźniej nie miał tego w planach. Chyba że... szukam tętna i je znajduje. Czyli on żyje. Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. Tata opowiadał jej o rodzie Asakurów, gdy ją tu wysyłał. Imienia długowłosego nie mogę sobie przypomnieć.
 – Niedługo będzie padać – słyszę szept Rosalie. Spojrzałam na nią kontem oka. Stała wpatrzona w niebo, nie poruszając się. Wracam wzrokiem do chłopaka. Krew pochodzi od jego rany na przedramieniu. Rozcięcie jest dość głębokie i traci sporo krwi. Tutaj nic nie zrobię, potrzebuje zabrać go do mieszkania. A może do Kino? Nie, Asakurowie nie żywią do siebie ciepłych uczuć. Sprawili przecież, iż brat podniósł miecz na brata. Ciekawe jak Yoh musi się z tym czuć... Czy to jest chwila na takie rozmyślania? Jasne, że nie! Oddycham chwilę głęboko. Nie mam zbyt wiele energii.
 Biorę Asakurę na plecy, przez co jego ciężar równomiernie rozkłada się i lepiej będzie go nieść. Używam też małej ilości foryoku by czuć mniejszą wagę. Boję się uwolnić go więcej, w końcu jeszcze nie umiem panować nad całą swoją mocą i brat Yoh mógłby... zamiast lekko się unosić odlecieć w powietrze na parę metrów. Niezbyt pozytywna wizja, dopóki jest nieprzytomny i krwawi...


* * *
 Cisza wręcz dzwoni w uszach a przerywa ją jedynie ciche stukanie palców Horohoro o stół. Wszyscy zebrali się w salonie. Był on przestronny, więc łatwo mieścił tak liczą grupę ludzi. Pomieszczenie pomalowane w barwy ciepłej zieleni, jedną ścianę całkowicie pokrywały trzy okna z białymi zasłonami po bokach i szerokimi parapetami. Na środkowym z nich stały małe roślinki w żółtych doniczkach. Teraz światło pochodziło od dwóch wysokich lamp stojących po obu stronach szerokiej kanapy stojącej prawie na środku pokoju, naprzeciwko małego stolika, wykonanego z jasnego drewna. Po drugiej stronie ustawione były dwa białe fotele. Na ścianie koło okien wisiała pokaźna kolekcja różnych masek wykonanych z drewna bądź porcelany. Gdyby ciężka atmosfera jaka zapanowała była widoczna, cały ten pokój byłby pochłonięty w gęstej i nieprzeniknionej mgle.
 Drzwi rozsunęły się, a w nich stanął wysoki blondyn. Na jego twarzy widniał spokój, powoli odwzajemnił spojrzenia.
 – Stracił sporo krwi ale nic mu nie będzie. Rany na plecach są przeważnie powierzchowne, nie tak jak rana spowodowana przez bat. Powinien się obudzić najpóźniej pojutrze, za pomocą foryoku i maści z ziół jest możliwe, by szybciej wrócił do zdrowia. – poinformował swoim melodyjnym głosem i oparł się o ścianę. Dało się usłyszeć jak niektórzy wypuścili powietrze z lekkim świstem. Przynajmniej o Yoh nie musieli się teraz martwić. Jednak nikt nie poruszał tematu, który zaplątał ich myśli. To co widzieli wykraczało poza wszystkie ich obawy. Czy on naprawdę wrócił? Drzwi znowu zostały rozsunięte a w nich stanęła Anna. Do tej pory była razem z szatynem. Obrzuciła wszystkich spojrzeniem, siliła się, by wyglądało ono obojętnie, jednak i ona odczuwała pewien strach. Zbyt dobrze pamiętała wydarzenia z Gwiezdnego Sanktuarium. Westchnęła cicho i przymknęła oczy.
– Jak to możliwe?! – Horokeu już nie wytrzymał ciszy. Wszyscy spojrzeli na niego i co niektórzy pokręcili głowami. – Przecież on powinien nie żyć... – wyszeptał, czując jak traci głos tak szybko, jak go odzyskał.
 – Wątpię by Hao obchodziło co według nas powinien robić – prychnął pod nosem Tao, który siedział obok Usuiego. Opierał on łokieć o ramię kanapy a głowę podtrzymywał na dłoni. Był wyraźnie zezłoszczony całym obrotem spraw. Jeżeli już uważa, że kogoś zabił, w końcu również oddał swoje foryoku Yoh, czyli przyczynił się do zwycięstwa, to ten ktoś nie ma prawa pokazywać się, od tak, na środku kaplicy!
– Może to zbiorowa fatamorgana? – zaproponował Chocolove. Nikt jednak nie skomentował jego głupoty. Wszyscy byli zbyt zmęczeni, by marnować swoją energie na komika.
 Z kąta pomieszczenia, dotąd stojąca w cieniu Kino, wyszła parę kroków do przodu. Wcześniej zostawiła opiekę nad Yoh, Faustowi. Wierzyła ona w jego umiejętności lecznicze. Czasami zioła przegrywały z leczeniem za pomocą foryoku oraz innymi specjalnymi lekami, które działały szybciej.
 – Dowiedzieć się, jakim sposobem Hao przeżył, możemy jedynie od niego samego. Teraz nie ma żadnej potrzeby, byście tutaj siedzieli. Marsz do łóżek i macie się wyspać, bo jutro trening was nie ominie – jej słowa wypowiedziała monotonnie, jednak brzmiały jakby mówiła z mównicy a każde jej słowo zdawało się mieć swoją wagę. Szamani posłusznie wykonali ten rozkaz. Zdawało im się, iż jej proste sława niosły ze sobą ukryte przesłanie, niewypowiedzianą groźbę dodatkowych ćwiczeń podczas treningu, jeżeli w przeciągu pięciu minut wszyscy nie znajdą się w łóżkach .
 Jednakże, jeszcze długo nikogo nie zmorzył sen. Widmo, powrotu ich wroga nie dawało im spać przez ciągnące się dla nich godziny, które urozmaicało jedynie rytm wybijany przez deszcz na parapetach.

Yuki:
 Ledwo doszłam pod swoje drzwi. Szatyn swoje waży a ja jestem zmęczona. Znajdowaliśmy się niedaleko jeziora, przy starym i małym drewnianym domku. Kiedyś budynek służył za przechowalnie ziół. Z czasem jednak opustoszał a teraz pozwolono zamieszkać tutaj mnie. Czy raczej zmuszono, bym nauczyła się samodzielnego życia. Jęknęłam, gdy ponownie ugryzłam się w język, poczułam metaliczny posmak w ustach. Cała się trzęsłam.
– Musiałeś akurat dzisiejszej nocy spaść mi z nieba, Asakura? – mruczę pod nosem. Chłopak osunął się delikatni gdy próbowałam wyjąć klucz z kieszeni. Straciłam koncentracje i zamknęłam swoje foryoku w sobie. Ciężar długowłosego powalił mnie z nóg. Ledwo przewróciłam się na plecy. Syknęłam z bólu gdy mięśnie zaprotestowały gwałtownym ruchom. Na klęczkach otwieram drzwi. Powoli wstaję, opierając się o framugę. Czuję jak opadam z sił z każdą chwilą.
 -Niech podłoga miękką Ci będzie – szepcze. Kucam przy Asakurze, wspieram go trzymając za zdrowe ramię. Na czworaka doczołgałam się na środek małego pokoju. Jedynego pokoju w tym domku. Uśmiech satysfakcji przemyka mi po twarzy i ulgą siadam obok chłopaka by złapać oddech. Słyszę pierwsze krople deszczu uderzające w dach.
 Wzdycham, wiedząc, że czeka mnie długą noc bez odpoczynku. Muszę zapamiętać, by podziękować Kino za naukę podstawowego lecznictwa za pomocą ziół.

Kimiko:
 Mój świat ogarnęły obrazy przeszłości.
 Nieme kino wspomnień prze moimi oczami.
 Tylko jeden dźwięk jestem w stanie słyszeć.
 Równomierne bicie serca.
 Mojego serca.
 I tak od dłuższej chwili słucham tylko siebie.
 Ale jak długo trwa ta chwila?
 Zastanawiam się, kiedy mój czas się zatrzymał.
 Śmieszne.
 Nigdy nie myślałam, że zabraknie dla mnie jutra.
 Że otrzyma je tak wiele osób... tylko nie ja.
 Czy moja przyszłość już nie istnieje?
 
Znowu to widzę. Wszystkie błędy jakie popełniłam.
 Czyli piekło wczorajszych dni jeszcze nie zamarzło...
Czuję jak wstrząsa mną suchy szloch. Nie mogę tu płakać. Nie umiem tu wylewać łez...
 Sho... gdzie jesteś?
 Obiecałeś! Obiecałeś, że będziesz zawsze wtedy, kiedy będę Cię potrzebować!
  Więc czemu jestem sama?

Zaczynam biec. Biec między tym co minęło.
 Biegnę, chociaż to bezsensowne.
 Biegnę, ale to i tak nic nie zmieni.
 Biegnę, jednak przed sobą nie ucieknę.

Drzwi. Wysokie żelazne drzwi, okalane ostrymi kolcami, stojące w czarnej pustce.
 Utrzymywane przez sześć zawiasów uczuć.
 Smutek, kiedy myślę o utracie.
 Żal do samej siebie, o niewypowiedziane słowa.
 Strach, gdy przyszłość ma nigdy nie nadejść.
 Wstręt na samą myśl o tym, co padło z moich ust.
 Złość, gdyż zostałam pozbawiona spełnienia swojego marzenia.
 I zazdrość, bo inni mogą je zrealizować...

Ciemność, cisza, nicość i gdzieś pośrodku tego ja...

Czemu tu jestem? Połączyłam talizmany i... co się stało?
 Dlaczego zostałam uwięziona w swoim umyśle?
 Czemu?
Czy ja żyje?
Chyba nie...
 na pewno nie.
Nie słyszę już bicia swojego serca.
Umarłam. Przynajmniej cieleśnie.
Została pusta cisza.

Droga pustko i ciemności...
 Gdybym miała szanse powiedzieć ostatnie słowa, brzmiały by one mało oryginalnie. Raczej sentymentalnie. Powiedziałabym Nathanowi, że chcę zabrać jego troskę o mnie i jego kawę, gdziekolwiek pójdę.
 Yoh, jaką siłę ma jego uśmiech dla każdego, a w szczególności dla tych, których serca spowite są w ciemnościach.
 Renowi, by patrzył w przyszłość, nie w przeszłość.
 Annie, o tym jak czasami chciałabym umieć ciskać gromy spojrzeniami jak ona i wiem, że będzie dobrze.
 Tamao, że w środku jest ona silniejsza niż myśli.
 Horokeu, że jego marzenie jest wielkie a w sercu ma ogień, nawet jeżeli kocha lód.
 Ryo, jak blisko jest jego „święte miejsce”.
 Mówiłabym w nieskończoność reszcie o ich przyjaźni i więziach jakie je łączą.
 Przytuliłabym się do Shoichiego i patrzyła w jego zielone oczy. Kazała chronić inną osobę.
 Spytałabym Yoh o jego brata. Bo chciałam go spotkać.

 Ludzie nie rodzą się źli, ani dobrzy. Głód i pragnienie, to jest to, z czym się rodzimy. Wszystko co nas spotyka, kreuje osobowość. Wierzę, że Yoh zobaczy i pozna serce Hao. Bo ja wierzę, że on wróci. Musi wrócić. Dla Yoh, dla Matki Ziemi, bo Król Duchów chciał go w tej dziewiątce...
 Wiem to.
 I Yoh roznieci ten płomyk dobra. Tak naprawdę, tylko on będzie mógł to zrobić...

 Ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, zanim umrę,
 to spojrzeć w górę i ujrzeć niebo,
 uśmiechnąć się po raz ostatni,
 oczami wyobraźni zobaczyć moją mamę, z wyciągniętymi ramionami w moją stronę.
 Zamknąć oczy i szepnąć jak kocham życie.
Wtedy mogłabym umrzeć. 

Pojawił się blask. Nie oślepiał mnie on.
Mój czyściec się skończył? To dobrze.
Ruszam za światłem. Zaraz będzie kres mojej samotności...

* * *
– Jasna cholera! – rozległ się krzyk po pomieszczeniu – zrób coś z tym! Jesteś lekarzem, tak?! – pod oknem kręcił się demon cały czas patrzący na swoją podopieczną.
 – Uspokój się – spokojny głos Ichiro rozniósł się po pomieszczeniu. Był w trakcie przekazywania swojego foryoku Aizawie. Przed chwilą jej serce zwolniło swoje tempo a oddech stał się nierównomierny. Jej życie uchodziło z jej ciała szybciej niż powinno.
– Spokojnie – mruknął pod nosem Shoichi i prychnął. Zatrzymał się pod ścianą – Niech to szlag trafi! – wrzasnął ponownie i uderzył pięścią o ścianę. Tynk i farba się posypała. Powstało wgniecenie na ścianie.
– Ona musi żyć, rozumiesz? – powiedział opierając o ścianę głowę.
 – Będzie żyć – odparł bez zbędnych emocji niskim tonem głosu. Skończył podtrzymywać akcje serca i zaczął szukać w swojej apteczce medykamentów. Wyjął strzykawkę w dziwnym zielonym płynem i pozwolił by trochę tej cieczy wypłynęło z igły.
– Co to jest? – demon zmarszczył brwi i z niebywałym niesmakiem patrzył jak lekarz wbija strzykawkę w jedną z żył Aizawy.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie miejscowy lekarz. Sho pokręcił głową. Ichiro był nekromantą, jak Faust. Jednak wyglądał o wiele normalniej, ponieważ nie miał tak bladej skóry i fioletowych cieni pod oczami a jego głos był mocnym barytonem a nie melodyjny. Lecz spokój zachowywał ten sam. Lekarz przyłożył dłoń do czoła dziewczyny i uśmiechnął się.
 – Jeszcze nie dzisiaj – szepnął a jego dłoń przestała świecić pomarańczowym blaskiem.
 – Jej serce przestało bić – Shoichi otworzył szeroko oczy. Czuł jak stracił z nią więź. Kręcił głową w niedowierzaniu. Podszedł do nekromanty i chwycił go za kołnierz szaty i uniósł do góry.
– Powiedziałeś, że nie umrze! – krzyknął i puścił go. Nie wiedział, co się dzieje. Kucnął przy łóżku i oparł czoło na jej dłoni. Była ciągle ciepła. Gdyby demony umiały płakać, właśnie łkałby jak małe dziecko. Stał się jej stróżem, bo był gotów strzec jej żywota własnym. Z miłości. Ichiro ciągle spokojny nie zareagował na nerwowego stróża. Podszedł do Kimiko i wstrzyknął jej coś prosto do serca. Potem za pomocą foryoku, wprowadził je w ruch. Każda następna sekunda była czymś niemożliwym dla demona. Umarła a on został wolny. Tylko co on ma teraz zrobić? Nie, nie może wrócić do piekieł. Zbyt bardzo uwielbiał uśmiech, by wracać do krainy krzyków, smutków i bólu. Ichiro odetchnął cicho z wielką ulgą.
 Ciepło więzi wróciło do Shoichiego. Jej serce znowu biło. Powieki rozchyliły się odsłaniając niebieskie tęczówki. Druga dłoń dziewczyny spoczęła na jego głowie.
 – Tęskniłam, Sho – szepnęła lekko zachrypnięta i uśmiechnęła się lekko.

Tamao :
 Czuję się, jakby wszystko miało się zmienić. Jakby nasza rzeczywistość wraz z powrotem Hao roztrzaskała się na maluteńkie kawałeczki. Yoh jest ranny a Hao żyje. Rany są gojone z nienaturalną prędkością ale mogą być zagojone, bo to Hao uratował Yoh. Nie ma do tego wątpliwości. Kiedy Shinigami zamachnął się batem na Yoh, a my mogliśmy jedynie patrzeć jak za chwilę zginie nasz przyjaciel, uratował go ten, który sam miał być martwy.
 Odstawiłam na stół szklankę z brzoskwiniową herbatą. Nic nie jadłam na śniadanie. Za duży mętlik w głowie odebrał mi apetyt. Wzdycham cicho. Spoglądam w stronę drzwi kiedy wchodzi Anna do pomieszczenia. Siada ona na swoim miejscu i nakłada sobie parę grzanek. Po chwili do pokoju wszedł Yohmei i Kino. Przed chwilą ostrzegli Yuki przed Hao i odwołali jej trening na jakiś czas. Była w końcu pod ich opieką. Staruszek odchrząknął.
 – Nie znaleźliśmy Hao w pobliżu – było cicho, więc nie musiał mówić głośno. Nie podejmowaliśmy tego tematu wcześniej ze względu na Yuki. Asakurowie nie chcieli by wiedziała za dużo.
– Najprawdopodobniej jest raniony. Nie wyczuwamy jego energii duchowej, więc albo opuścił najbliższe tereny Izumo albo jest pozbawiony foryoku. Wysłałem duszki liści by go poszukały w okolicy. Jeżeli któryś go zobaczy, będę o tym wiedział. – dopowiedział jeszcze Yohmei.
 – Może je zniszczyć – wtrącił Ryo, który pastwił się nad swoją jajecznicą widelcem. Mówił bez przekonania.
 – Jeżeli utracę kontakt z którymś z duszków, będę wiedział że jest gdzieś w pobliżu – ciekawe czy jest gdzieś niedaleko. Skoro jest ranny, może potrzebować lekarza ale wątpię, by Hao poszedł do ludzkiej lecznicy. To byłoby mało prawdopodobne. Ciekawe jak zareaguje Yoh jak usłyszy o powrocie bliźniaka. Zemdlał, zanim Hao wyłonił się ze światła. I co zrobi jak się dowie, że ten go ochronił?
 – Nie możemy ukrywać prawdy przed Yoh – rozpoczęła Itako wstając od stołu a mnie wyrywając z toku myślenia – cokolwiek postanowi, nie możecie pozwolić mu iść i szukać Hao.– ruszyła w stronę wyjścia. Nie tknęła śniadania a ze sobą wzięła tylko herbatę.
– Dlaczego miałby go szukać? – pytanie padło od Horohoro. Anna obejrzała się przez ramię.
– Pomyśl Horo – spojrzała mi w oczy, odpowiadała mi na pytanie, które zadałam w myślach – Hao uratował Yoh, więc ten będzie chciał go znaleźć by spytać dlaczego. - Spojrzałam na swoje dłonie. Tak naprawdę to wszyscy zastanawiamy się dlaczego.