Kimiko:
Od dziecka wiedziałam o swoim słabym zdrowiu. Jednak nigdy nie traktowałam tego jako dużego zagrożenia. Teraz jest inaczej. Stoję na cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Zamknęłam powieki. Empatia zniknęła, wraz ze zdrowiem. To się zdarzyło tylko raz. Dwumiesięczna choroba o mało mnie nie zabiła. – Kimiko? – usłyszałam głos Shoichiego przepełniony troską i strachem. Przekrzywiłam twarz w jego stronę, otwierając oczy. Czułam się, jakby rozdzierano mnie od środka, gdy patrzyłam w przerażone oczy Sho. Ten widok sprawił, że zaczęłam nienawidzić siebie za to, jaka teraz jestem.
- Hmm? – przywołałam uśmiech na twarz, nie odrywając wzroku od jego szmaragdowych tęczówek – Jestem tylko senna, Sho – mówiłam cicho. Gdy moją zimną dłoń zamknął w swojej, ciepłej, poczułam się lepiej. Zbyt się martwisz, mój demonie. To chciałam mu powiedzieć, ale nie miałam na to siły. Stać mnie jedynie na minimalny uśmiech
Gdy usłyszałam pukanie, zaprosiłam gościa i powoli usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że gdy podniosę spojrzenie napotkam spokojne oczy Ichiro.
– Dobrze, że się obudziłaś – zaczął z delikatnym uśmiechem. Też mnie to cieszyło. To znaczyło, że mój organizm ma na to siły.
Ichiro przebadał mnie, po czym zaczął notować coś w notesie. Gdy chwila ciszy przeciągała się, zniecierpliwiony Sho odchrząknął. Zachichotałam pod nosem.
– Masz się nie przemęczać – rozpoczął nie podnosząc na mnie oczu, uporczywie coś notując. Przez chwilę zastanawiałam się, co takiego zapisuje w swoich notatkach, a nie mówi mnie.
– Może powiesz nam coś, czego się jeszcze nie domyśliliśmy? – Demon delikatnie wzmocnił uścisk. Zobaczyłam jak cień uśmiechu przebiegł po twarzy miejscowego lekarza. Sama staram opanować unoszące się kąciki ust.
– W najbliższym czasie najlepiej nie używaj foryoku, nie wychodź z łóżka, nie przemęczaj się - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął lekko. Czyli w skrócie, nie mogę zrobić niczego, co bym chciała. – Słuchaj moich rad, to wszystko – odwzajemniłam uśmiech.
– Dziękuje – wyszeptałam. Nagle zrobiłam się strasznie senna, powieki zaczęły mi ciążyć i opadać. Wkrótce potem, czułam jak Sho przykrywa mnie kołdrą.
Hao:
Pierwsze co poczułem to silny zapach ziół, ból w przedramieniu i ciepło. Było to najpiękniejsze przebudzenie jakie kiedykolwiek miałem. Nie widziałem nic, bo nie mogłem zmusić swoich powiek chociażby do drgnięcia. Nie mogłem leżeć wiecznie w ciemnościach. Chciałem dowiedzieć się, gdzie jestem. Powinienem być nad jeziorem, leżeć na twardej ziemi, czuć zapach lasu a ja natomiast czuję, jakbym był otoczony ciepłą kołdrą. Powinienem moknąć na deszczu a ja słyszę jego bębnienie jakby zza ściany. Jednocześnie jestem niesamowicie szczęśliwy, że to wszystko odczuwam oraz zaniepokojony, niewiadomym miejscem pobytu. Chociaż, chyba mogę nie martwić się, że znalazła mnie rodzinka. Już dawno byłbym martwy a moje zwłoki zostałyby spalone, a proch zakopany głęboko pod ziemią.
Spróbowałem jeszcze raz rozchylić powieki. Tym razem z powodzeniem. Musiałem poczekać chwilę, aż wszystko nabierze konturów. Między balami pod sufitem było mnóstwo pajęczyn a samo drewno wyglądało na stare i niestabilne. Zanim zmusiłem swoje odrętwiałe ciało do ruchu, miałem sporo czasu by dokładnie przyjrzeć się wszystkim znacznikom czasu sufitu. Po chwili wsparłem się na lewym przedramieniu, rozglądając wokoło.
Leżałem na futonie, przykryty grubym wełnianym kocem. Znajdowałem się w małym domu o drewnianej konstrukcji. Pokój był połączony z prowizoryczną kuchnią. Były tutaj tylko dwie pary drzwi, zapewne jedne do łazienki, drugie wyjściowe. W drugim rogu pokoju znajdował się jeszcze jeden futon. Już wiedziałem skąd taki silny zapach ziół. Tutaj kiedyś je składowano. Teraz zmieniono ten składzik, na miejsce do spania.
Postanowiłem wstać. Nie byłem przekonany o słuszności tego pomysłu, gdy zmuszony przez wirujący świat przed oczami, oparłem się o ścianę. Przekląłem pod nosem. Czułem każdy przeklęty mięsień swojego ciała. Jednak to miła odmiana, po tak długim czasie nie czucia niczego. Przyjrzałem się sobie. Nie miałem na sobie już peleryny, a przedramię było zabandażowane. Mój poziom foryoku był żałosny. Nie mogłem nawet przyśpieszyć procesu gojenia ran.
Gdy frontowe drzwi otworzyły się, ledwo powstrzymałem odruch podskoku. Mięśnie zaprotestowały gdy je napiąłem, więc musiałem zacisnąć zęby. W progu stanęła dziewczyna, mierząc mnie wzrokiem. Pokiwała w milczeniu głową, jakby zgadzała się co o swoich przemyśleń i bez słowa zamknęła nogą za sobą drzwi. Położyła na drewnianym stole trzy reklamówki, po czym odwróciła się do mnie i powoli podeszła. Przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko mnie. Ściągnęła kaptur z głowy, odsłaniając granatowe włosy mocno ściągnięte w koka. Na jej twarzy widać było zmęczenie.
– Nie powinieneś wstawać – powiedziała cicho, podnosząc na mnie swoje spojrzenie. To było dziwne i wcale nie mam na myśli tego, że odzwyczaiłem się od osób, które by mnie widziały. Jej spojrzenie wydawało się zamglone, jakby patrzyła na mnie, ale nie widziała mojej osoby. Jej myśli były daleko stąd. Dawno temu już widziałem takie spojrzenie, jednak nie mogłem skojarzyć gdzie.
– Masz gorączkę. Nie możesz nawet ustać skoro potrzebujesz do tego ściany – przekrzywiła głowę lekko na bok i delikatnie się uśmiechnęła. Miałem zbyt mało foryoku, by móc czytać w jej myślach. Reishi nie działało.
– To opieranie się i nie potrzebuje stać, by być wstanie wyrządzić komuś krzywdę – rzuciłem. Odwzajemniłem jej spojrzenie. Miała bursztynowe oczy oprawione ciemną zielenią. Zdawały się kocie. Zamglone spojrzenie powodowało zmatowienie tych barw. Mocniej naparłem na ścianę gdy czarne plamki pojawiły się przed moimi oczami. Naprawdę musiałem mieć gorączkę. To wyjaśniałoby dlaczego mi tak słabo.
– Asakurowie cię szukają – zerwała kontakt wzrokowy, wstała i podeszła do stołu. Przesłanie było jasne. Wyjdziesz stąd a staniesz się łatwym celem. Rób co chcesz, zostań, jeżeli życie ci miłe.
Wzięła jedną z reklamówek i położyła ją na szafce nocnej obok mnie.
– Byłam zbyt zmęczona, żeby jeszcze męczyć się z przebierania cię z tych brudnych ciuchów. Peleryna była we krwi, więc już ją spaliłam. Krew przyciąga duszki Yohmei. Możesz przebrać się jeżeli oczywiście chcesz. Rozmiar wzięłam z ubrań Yoh – dodała z cieniem uśmiechu. Ruszyła do wyjścia – zaraz wrócę – nie odwracając się do mnie wyszła na zewnątrz.
Przejrzałem ubrania. Znalazłem dwie pary spodni, jedne czarne, jeansowe i szare dresy, kilka T-shirtów, bluza, bokserki, skarpetki. Zdziwiłem się na widok tych wszystkich ubrań. Westchnąłem i szybko się przebrałem w dresowe spodnie i białą bluzkę. Cóż, skoro już kupiła całe to ubranie to mogłem z tego skorzystać. Nie wiedziałem, czemu dziewczyna robi, to co robi, ale gdyby chciała mnie zabić, już by to zrobiła. Chociaż mogłaby chcieć mnie torturować, jednak wtedy my jej nie zależało czy zemdleje na stojąco czy będę grzecznie leżeć i odpoczywać. Zrezygnowany usiadłem na futonie. Moje nogi nie zrobiłyby nawet jednego kroku do przodu. Czułem się całkowicie bez sił. Ogarnęła mnie złość na samego siebie i Króla Duchów. Pewnie byłem osłabiony przez powrót do ciała. Dobrze, że przynajmniej nie wróciłem z raną, którą zadał mi Yoh w sanktuarium.
***
Faust bezradnie spojrzał na Yoh, który miotał się po łóżku. Jego sny musiały stać się najgorszymi koszmarami, skoro z jego oczu leciały ścieżki łez. Jeżeli chłopak będzie ciągle się tak rzucał i napinał mięśnie, jego rany nie zrosną się. Na jego świeżych bandażach ponownie pojawiły się czerwone plamy. Wyszedł z pokoju. Nekromanta poszukiwał kiedyś sposobu na przywrócenie Elizy do żywych. Wtedy przez przypadek odkrył zaskakujące informacje. Nie były one pomocne, jeżeli chodziło o jego ukochaną, ale teraz dzięki nim, wiedział co musi robić. Nie od razu rozpoznał te zjawiska u niej. Dopiero dzisiejszego poranka, wszystko zrozumiał. Odszukał potrzebną osobę szybko i bez problemów. Wystarczyła obietnica milczenia a po piętnastu minutach mógł ponownie zmienić opatrunek Yoh, który ogarnięty spokojnym snem, uśmiechał się lekko.
Hao:
Zamrugałem nerwowo. Nie wiedziałem nawet, że zasnąłem. Rozejrzałem się i zauważyłem, że leżę przykryty kołdrą. Usiadłem powoli, zmuszając swoje ociężałe ciało do ruchu. Kiedy byłem światłem, nie warzyłem nic. Latałem.
- Dobrze, że wstałeś – usłyszałem spokojny głos. Yuki postawiła mi na kolana tackę z jedzeniem i ciepłą herbatą, zanim zdążyłem zareagować – miałam cię już sama budzić – dodała. Przyjrzałem jej się. Zmieniła mokrą bluzę na suchą, a dresy na ciemnofioletowe spodnie do piżamy. Na stopach miała grube skarpety. Usiadła naprzeciwko mnie. Kątem oka zauważyłem kobietę ubraną w ciemnozielony płaszcz, sięgający do samej ziemi. Zapewne Duch Stróż dziewczyny.
- Dlaczego mi pomagasz? - zapytałem, jednocześnie nieufnie spoglądając na jedzenie. W tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Zachichotała.
- Nie otrułam tego - odparła spokojnie wskazując na talerz, na którym był ryż z warzywami. Nie odpowiedziała na moje pytanie. Nawijała na palec luźny kosmyk włosów.
- Wątpię, byś nie wiedziała kim jestem – rozpocząłem, spoglądając w jej oczy.
- Typowy facet – mruknęła – Nie każdy musi kojarzyć twoje imię, Asakura – przewróciła oczami.- Dzisiaj rano Yohmei ostrzegł mnie, tu cytat, iż żądny krwi morderca, może przebywać w tej okolicy i lepiej by było gdybym na jakiś czas zaprzestała treningów poza rezydencją oraz gdybym go spotkała, mam niezwłocznie uciekać i powiadomić ich o tym - w jej oczach błysnęło rozbawienie a kąciki ust lekko powędrowały do góry. Jednak za każdym razem mam wrażenie, że Yuki uśmiecha się nie do mnie a do swoich myśli.
-Audiatur et altera pars- po raz pierwszy odezwał się jej duch stróż. Zmarszczyłem brwi słysząc słowa po łacinie.
- Trzeba wysłuchać i drugiej strony - Yuki uśmiechnęła się szerzej. - To chyba Seneka Młodszy - pierwszy raz poczułem jej uwagę, całkowicie poświęconą mnie, a nie tylko jej ćwiartkę, gdy resztą myśli była daleko stąd. Wskazała palcem na kobietę w płaszczu – od dziecka męczy mnie łaciną. Gdyby nie Rosalie nie miałabym żadnego kontaktu z filozofią i literaturą. Nie mam na to czasu a ona uważa to za bardzo ważną wiedzę - Wstała z podłogi. Zdjęła szarą bluzę i rzuciła ją niedaleko swojego futonu, na starą komodę z jasnego drzewa. Miała na sobie białą, luźną koszulkę z nadrukowaną pacyfką. Rozpuściła włosy i położyła się na materacu, otulając się kocem. Zdziwiłem się gdy spojrzałem na okno. Na dworze robiło się szaro. Było zbyt wcześnie by spać. Z twarzą wtuloną w poduszkę jeszcze chwilę mówiła.
- Hao to bardzo dobrze, że wraca Ci foryoku, ale pamiętaj, że masz gorączkę a twój organizm jest wyczerpany. Byłabym wdzięczna, gdybyś stał się na jakiś czas niewidoczny. Od czasu do czasu duszki liści szukają źródeł mocy, a walka w twoim stanie, by tylko ci zaszkodziła – jej głos był coraz cichszy. Przypomniało mi się jak wspomniała o tym, iż rano rozmawiała z Yohmei.
-Słyszałaś coś o Yoh? - nie wiem czemu zapytałem. Zrobiłem to zanim pomyślałem, odruchowo. Po prostu musiałem wiedzieć. W końcu pierwszy raz od dawana, nie mam możliwości obserwowania bliźniaka. Zacząłem jeść powoli obiad, który zaczął już stygnąć. Sytuacja w jakiej się znalazłam wydawała się nierealna. Cały czas zaskakiwało mnie zimno, dotyk, smak potraw czy zapach ziół. Czułem się zbyt dobrze, by całkowicie ignorować dziewczynę. Ona odwróciła twarz w moją stronę i delikatnie się uśmiechnęła. Miała przymrużone oczy.
- Jestem pewna, że ma dobre sny – zamknęła powieki a uśmiech powoli zgasł na jej twarzy. Niby jak mogłaby o tym wiedzieć? - Jestem Igarashi Yuki. Mów mi po imieniu, współlokatorze - dodała z cieniem uśmiechu na ustach. Przyjrzałem się Rosalie, a dokładniej złotemu pół księżycowi na jej ramieniu. W środku niego wyszyto runy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, czemu podświadomie nie odbierałem Yuki jako zagrożenie.
Yuki:
Kładę zimny okład na czole Hao. Rosalie mnie obudziła, mówiąc, że chłopakowi się pogorszyło. Nie zjadł ponad połowy swojego dania. Pocił się i miał dreszcze. Jakby jednocześnie palił się i siedział w zimnicy. Gdy był jeszcze przytomny, podałam mu wywar z ziół, wzmagający odporność. Wzięłam kilka głębszych oddechów. W glinianej misce spaliłam zioła, których zapach miał właściwości lecznicze. Wiedziałam, że nie powinien wstawać. Westchnęłam.
Usiadłam obok, opierając o ścianę. Byłam zmęczona a dopóki stan Hao się nie polepszy, nie mogę iść spaść. Chociaż dobrze, że Rose mnie obudziła. Nikt nie lubi złych snów. Kątem oka patrzyłam na jego spokojną twarz. Słyszałam opowieści o potężnym Asakurze, który opanował pięć punktów gwiazdy jedności. Opowieści o człowieku, który chce wyplenić ludność jak szkodniki, które szkodzą ziemi, a znalazłam człowieka, który może umrzeć w przeciągu paru minut. Cóż, na pewno nie myli się, jeżeli chodzi o toksyczny wpływ ludzkości na naturę. Ale czy trzeba od razu zabijać ludzi? Co prawda, mój kontakt z nimi ogranicza się do minimum. Zawsze byłam z dala od nich. Trzymałam się z innymi dziećmi, które były szamanami z mojego miasteczka. Uczono mnie w domu, a potem rozpoczęłam treningi. Jednak zabijanie ich musi być złe. Matka zawsze mi powtarzała, że dobijanie fizyczne czy psychiczne osób, które nie mają siły na żadną obronę, jest najgorszym rodzajem zadawania krzywdy bliźniemu.
Seneka napisał kiedyś, „jest lekkomyślnością potępiać to, czego nie znasz”. - uśmiechnęłam się gdy usłyszałam głos Rosalie w swojej głowie. Kiedyś tego nienawidziłam – tego, że zawsze mówiła po łacinie, gdy próbowała mi pomóc. Zaczęła to robić, gdy stwierdziłam, iż czytanie to strata czasu. Na dobranoc czytywała mi biblie, najpierw po łacinie, potem tłumacząc na japoński. Z czasem przestała tłumaczyć, zmuszając mnie, bym sama znajdowała znaczenie tych fraz, zdań wyrwanych z kontekstu. W pewnym momencie zawsze miałam z sobą słownik. To była nasza gra. Sposób na zapoznanie się ze starymi pracami myślicieli z przeszłości. Zawsze nauka szła mi opornie, nie jestem prymuską. W wieku trzynastu lat pojawił się problem z kontrolowaniem foryoku. Pojawiła się sprawa więzów krwi. Może dlatego też pomagam Hao z takim poświęceniem? On ma swoje marzenie, swój cel, który chce osiągnąć za każdą cenę. Dla mnie to wszystko jest obojętne.
Yoh:
Wymknąłem się z domu, gdy miałem pewność, że wszyscy śpią. Ruszyłem biegiem przez las, poruszając się po niezaznaczonej ścieżce, którą znałem już na pamięć. Trafiłbym na miejsce z zawiązanymi oczami.
Liście pod moimi stopami szeleściły a czasem unosiły się przez wiatr i wirowały w powietrzu. On lubi na nie patrzeć. Na liście i ich taniec. Idę na umówione spotkanie, by zobaczyć zachód słońca nad doliną. Uśmiecham się do siebie, gdy tylko o tym pomyślę. Musiałem jeszcze wdrapać się na wzniesienie, by znaleźć się na miejscu. Podbiegłem i usiadałem z nim w ramię w ramię. Spoglądamy sobie w oczy i uśmiechamy. Po chwili patrzymy przed siebie. Drzewa, łąki, strumyk – wszystko to oświetlone było przez srebrne promienie księżyca. Niebo było niezachmurzone, przepełnione gwiazdami. Mrugały one do nas przyjaźnie, pozdrawiając. Jedna z gwiazd spada z nieba, pozostawiając za sobą przez chwilę srebrny ślad na niebie.
-Pomyślałeś życzenie? - spytałem szeptem, by nie zakłócać zbytnio spokoju.
-Tak, Yoh – odparł również cicho. Spojrzałem mu w oczy. On wzrok miał utkwiony nieruchomo w górze. Uśmiechnąłem się pod nosem i wtuliłem w brata.
-Ja też, Hao – przymknąłem oczy. Chciałem, aby zawsze było tak jak teraz.
- Dobrze, że wstałeś – usłyszałem spokojny głos. Yuki postawiła mi na kolana tackę z jedzeniem i ciepłą herbatą, zanim zdążyłem zareagować – miałam cię już sama budzić – dodała. Przyjrzałem jej się. Zmieniła mokrą bluzę na suchą, a dresy na ciemnofioletowe spodnie do piżamy. Na stopach miała grube skarpety. Usiadła naprzeciwko mnie. Kątem oka zauważyłem kobietę ubraną w ciemnozielony płaszcz, sięgający do samej ziemi. Zapewne Duch Stróż dziewczyny.
- Dlaczego mi pomagasz? - zapytałem, jednocześnie nieufnie spoglądając na jedzenie. W tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Zachichotała.
- Nie otrułam tego - odparła spokojnie wskazując na talerz, na którym był ryż z warzywami. Nie odpowiedziała na moje pytanie. Nawijała na palec luźny kosmyk włosów.
- Wątpię, byś nie wiedziała kim jestem – rozpocząłem, spoglądając w jej oczy.
- Typowy facet – mruknęła – Nie każdy musi kojarzyć twoje imię, Asakura – przewróciła oczami.- Dzisiaj rano Yohmei ostrzegł mnie, tu cytat, iż żądny krwi morderca, może przebywać w tej okolicy i lepiej by było gdybym na jakiś czas zaprzestała treningów poza rezydencją oraz gdybym go spotkała, mam niezwłocznie uciekać i powiadomić ich o tym - w jej oczach błysnęło rozbawienie a kąciki ust lekko powędrowały do góry. Jednak za każdym razem mam wrażenie, że Yuki uśmiecha się nie do mnie a do swoich myśli.
-Audiatur et altera pars- po raz pierwszy odezwał się jej duch stróż. Zmarszczyłem brwi słysząc słowa po łacinie.
- Trzeba wysłuchać i drugiej strony - Yuki uśmiechnęła się szerzej. - To chyba Seneka Młodszy - pierwszy raz poczułem jej uwagę, całkowicie poświęconą mnie, a nie tylko jej ćwiartkę, gdy resztą myśli była daleko stąd. Wskazała palcem na kobietę w płaszczu – od dziecka męczy mnie łaciną. Gdyby nie Rosalie nie miałabym żadnego kontaktu z filozofią i literaturą. Nie mam na to czasu a ona uważa to za bardzo ważną wiedzę - Wstała z podłogi. Zdjęła szarą bluzę i rzuciła ją niedaleko swojego futonu, na starą komodę z jasnego drzewa. Miała na sobie białą, luźną koszulkę z nadrukowaną pacyfką. Rozpuściła włosy i położyła się na materacu, otulając się kocem. Zdziwiłem się gdy spojrzałem na okno. Na dworze robiło się szaro. Było zbyt wcześnie by spać. Z twarzą wtuloną w poduszkę jeszcze chwilę mówiła.
- Hao to bardzo dobrze, że wraca Ci foryoku, ale pamiętaj, że masz gorączkę a twój organizm jest wyczerpany. Byłabym wdzięczna, gdybyś stał się na jakiś czas niewidoczny. Od czasu do czasu duszki liści szukają źródeł mocy, a walka w twoim stanie, by tylko ci zaszkodziła – jej głos był coraz cichszy. Przypomniało mi się jak wspomniała o tym, iż rano rozmawiała z Yohmei.
-Słyszałaś coś o Yoh? - nie wiem czemu zapytałem. Zrobiłem to zanim pomyślałem, odruchowo. Po prostu musiałem wiedzieć. W końcu pierwszy raz od dawana, nie mam możliwości obserwowania bliźniaka. Zacząłem jeść powoli obiad, który zaczął już stygnąć. Sytuacja w jakiej się znalazłam wydawała się nierealna. Cały czas zaskakiwało mnie zimno, dotyk, smak potraw czy zapach ziół. Czułem się zbyt dobrze, by całkowicie ignorować dziewczynę. Ona odwróciła twarz w moją stronę i delikatnie się uśmiechnęła. Miała przymrużone oczy.
- Jestem pewna, że ma dobre sny – zamknęła powieki a uśmiech powoli zgasł na jej twarzy. Niby jak mogłaby o tym wiedzieć? - Jestem Igarashi Yuki. Mów mi po imieniu, współlokatorze - dodała z cieniem uśmiechu na ustach. Przyjrzałem się Rosalie, a dokładniej złotemu pół księżycowi na jej ramieniu. W środku niego wyszyto runy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, czemu podświadomie nie odbierałem Yuki jako zagrożenie.
Yuki:
Kładę zimny okład na czole Hao. Rosalie mnie obudziła, mówiąc, że chłopakowi się pogorszyło. Nie zjadł ponad połowy swojego dania. Pocił się i miał dreszcze. Jakby jednocześnie palił się i siedział w zimnicy. Gdy był jeszcze przytomny, podałam mu wywar z ziół, wzmagający odporność. Wzięłam kilka głębszych oddechów. W glinianej misce spaliłam zioła, których zapach miał właściwości lecznicze. Wiedziałam, że nie powinien wstawać. Westchnęłam.
Usiadłam obok, opierając o ścianę. Byłam zmęczona a dopóki stan Hao się nie polepszy, nie mogę iść spaść. Chociaż dobrze, że Rose mnie obudziła. Nikt nie lubi złych snów. Kątem oka patrzyłam na jego spokojną twarz. Słyszałam opowieści o potężnym Asakurze, który opanował pięć punktów gwiazdy jedności. Opowieści o człowieku, który chce wyplenić ludność jak szkodniki, które szkodzą ziemi, a znalazłam człowieka, który może umrzeć w przeciągu paru minut. Cóż, na pewno nie myli się, jeżeli chodzi o toksyczny wpływ ludzkości na naturę. Ale czy trzeba od razu zabijać ludzi? Co prawda, mój kontakt z nimi ogranicza się do minimum. Zawsze byłam z dala od nich. Trzymałam się z innymi dziećmi, które były szamanami z mojego miasteczka. Uczono mnie w domu, a potem rozpoczęłam treningi. Jednak zabijanie ich musi być złe. Matka zawsze mi powtarzała, że dobijanie fizyczne czy psychiczne osób, które nie mają siły na żadną obronę, jest najgorszym rodzajem zadawania krzywdy bliźniemu.
Seneka napisał kiedyś, „jest lekkomyślnością potępiać to, czego nie znasz”. - uśmiechnęłam się gdy usłyszałam głos Rosalie w swojej głowie. Kiedyś tego nienawidziłam – tego, że zawsze mówiła po łacinie, gdy próbowała mi pomóc. Zaczęła to robić, gdy stwierdziłam, iż czytanie to strata czasu. Na dobranoc czytywała mi biblie, najpierw po łacinie, potem tłumacząc na japoński. Z czasem przestała tłumaczyć, zmuszając mnie, bym sama znajdowała znaczenie tych fraz, zdań wyrwanych z kontekstu. W pewnym momencie zawsze miałam z sobą słownik. To była nasza gra. Sposób na zapoznanie się ze starymi pracami myślicieli z przeszłości. Zawsze nauka szła mi opornie, nie jestem prymuską. W wieku trzynastu lat pojawił się problem z kontrolowaniem foryoku. Pojawiła się sprawa więzów krwi. Może dlatego też pomagam Hao z takim poświęceniem? On ma swoje marzenie, swój cel, który chce osiągnąć za każdą cenę. Dla mnie to wszystko jest obojętne.
Yoh:
Wymknąłem się z domu, gdy miałem pewność, że wszyscy śpią. Ruszyłem biegiem przez las, poruszając się po niezaznaczonej ścieżce, którą znałem już na pamięć. Trafiłbym na miejsce z zawiązanymi oczami.
Liście pod moimi stopami szeleściły a czasem unosiły się przez wiatr i wirowały w powietrzu. On lubi na nie patrzeć. Na liście i ich taniec. Idę na umówione spotkanie, by zobaczyć zachód słońca nad doliną. Uśmiecham się do siebie, gdy tylko o tym pomyślę. Musiałem jeszcze wdrapać się na wzniesienie, by znaleźć się na miejscu. Podbiegłem i usiadałem z nim w ramię w ramię. Spoglądamy sobie w oczy i uśmiechamy. Po chwili patrzymy przed siebie. Drzewa, łąki, strumyk – wszystko to oświetlone było przez srebrne promienie księżyca. Niebo było niezachmurzone, przepełnione gwiazdami. Mrugały one do nas przyjaźnie, pozdrawiając. Jedna z gwiazd spada z nieba, pozostawiając za sobą przez chwilę srebrny ślad na niebie.
-Pomyślałeś życzenie? - spytałem szeptem, by nie zakłócać zbytnio spokoju.
-Tak, Yoh – odparł również cicho. Spojrzałem mu w oczy. On wzrok miał utkwiony nieruchomo w górze. Uśmiechnąłem się pod nosem i wtuliłem w brata.
-Ja też, Hao – przymknąłem oczy. Chciałem, aby zawsze było tak jak teraz.
Obudziłem się nagle, czując ból na plecach i brzuchu. Jęknąłem. Czułem, jak pot spływał mi po skroni. Ten sen mnie przeraził. Odczuwałem w nim szczęście i... pełnie. Przez co teraz czułem, jakbym coś stracił. Nie wątpię, że tak się stało. Zawsze chciałem mieć brata, a kiedy wreszcie go miałem, musiałem go zabić. Splamić krwią swoje dłonie, powstrzymać Hao przed spełnieniem jego marzenia. To też bolało – nie pozwalałem spełnić celu własnemu bratu. Za żadną cenę. Jedynym moim usprawiedliwieniem jest, stwierdzenie, iż zrobiłem to w tak zwanej „dobrej sprawie”, co wcale nie poprawiało mi humoru.
-Witamy wśród żywych, Yoh – moje myśli zakłócił znany mi głos. Nade mną stał Faust. Chciałem się ruszyć, ale poczułem ból w całym swoim ciele. - Lepiej będzie, jak nie będziesz się jeszcze ruszał.
Ren:
Podczas biegu nie liczy się zbyt wiele. Umysł pozbywa się wszelkich trosk, odgania uciążliwe myśli. Nigdy nie rozumiałem, czemu ludzie chcą biegać z kimś innym. Wszelkie rozmowy tylko rozpraszają i wybijają z rytmu. Chociaż często trenuje w grupie, zawsze staram się ją wyprzedzić. Dzięki temu mogę się uspokoić.
Przystanąłem, by chwilę odpocząć. Chłodne, poranne powietrze wypełniło mi płuca, dodając energii. Nie byłem pewien jak długo biegłem pomiędzy drzewami. Słońce delikatnie przedzierało się przez wysokie korony drzew. Odwróciłem się i ruszam z powrotem, biegnąć pośród długich cieni drzew.
Hao:
Po paru deszczowych dniach słońce wyszło zza chmur. Promienie słońca grzały moją skórę, gdy leżałem wśród zielonej trawy. Trzy dni od mojego pierwszego przebudzenia, miałem ciężką gorączkę. Niewiele pamiętałem z tego momentu. Jedynie fragmenty monologów Yuki, chwile gdy zmieniała mi opatrunek. Nie pamiętałem nawet bym jadł. Teraz jednak, tydzień po tym jak wróciłem do świata żywych, odczuwających, mogłem cieszyć się bliskością natury. Rana na przedramieniu zabliźniła się już, a Yuki próbuje usunąć ją za pomocą ziołowych maści.
- Smacznego – usłyszałem dziewczęcy głos. Leniwie rozchyliłem powieki. Yuki naprawdę była leniwa. Uświadomiłem to sobie jeszcze bardziej, kiedy powróciło do mnie reishi. Dziewczyna nie miała głowy przepełnionej myślami. Skupiała się na jednym, a mi to nie przeszkadzało. Lubię cisze. Usiadłem powoli, przyglądając się śniadaniu. Kiwnąłem głową na znak podziękowania. Ona położyła się na trawie niedaleko mnie, a ja nareszcie zaspokoiłem głód. Słuchałem w międzyczasie, użalanie się dziewczyny nad swoim treningiem. Jednocześnie dzielnie się broniła, by nie zasnąć. Chociaż zmęczenie zmniejszyło się odkąd ją zobaczyłem pierwszy raz, wiedziałem, że dziewczyna jest zawsze niewyspana. Yuki powoli wstała. Uchyliłem powieki, gdy zasłoniła mi słońce. Miała na sobie strój sportowy. Czarne spodnie od dresu oraz luźną bluzę tego samego koloru. Według niej dzisiejszy poranek należał do chłodniejszych. Uśmiechnąłem się pod nosem, dalej poświęcając się odpoczynkowi. Do naszych uszu doszło trzaśnięcie gałęzi. Poczułem przez chwilę jej wzrok na sobie.
- Jasne, ty sobie tutaj leż a ja się wszystkim zajmę, nie musisz się aż tak bardzo ukrywać...– mruknęła. Kątem oka dostrzegłem, jak zarzuca kaptur na głowę i zabiera tackę.
Ren:
Od czasu do czasu pod moimi stopami słyszałem łamane gałązki i szeleszczenie liści. Byłem niedaleko rezydencji Asakurów, idąc żwawym krokiem, próbowałem zdążyć na śniadanie. Stanąłem nagle, gdy kątem oka zauważyłem ruch między drzewami. Cień, wśród cieni. Od razu przypomniało mi się, że Asakura może być gdzieś w pobliżu. Niekoniecznie pełny sił, osłabiony, a może i jeszcze ranny. Wyjąłem zza paska miecz i rozłożyłem go z cichym szczęknięciem. Ostrożnie podszedłem do osoby, która szła spacerkiem przede mną. Używałem foryoku, by stłumić dźwięk moich kroków. Gdy udało zbliżyć mi się dostatecznie blisko, w dwóch susach znalazłem się przy intruzie i przycisnąłem miecz do jego szyi.
- Cholera...- ręka mi drgnęła, gdy usłyszałem znany mi damski głos. Ściągnąłem jej kaptur, a moim oczom ukazały się granatowe włosy. - Możesz opuścić broń? - dziewczyna spytała i delikatnie przyłożyła dwa palce do ostrza, odsuwając je od swojej szyi. Zwróciłem uwagę na jej spokojny i opanowany głos. Schowałem miecz, a Yuki odwróciła się do mnie. Przymknęła oczy, jakby hamowała słowa, nasuwające jej się na język.
- Wiesz, normalni ludzie witają się, mówiąc cześć - mruknęła gdy stanęła przede mną. Zadzierała głowę do góry.
- Mogłaś się nie skradać – przybrałem obojętny wyraz twarzy i minąłem ją.
- Nie skradałam się! - dogoniła mnie - Nie było cię na śniadaniu – zagadnęła ze wzrokiem utkwionym w naczyniach.
- Biegałem – może moje lakoniczne odpowiedzi zniechęcą ją od ciągłego pytania? Ona wzrusza ramionami. Wymamrotała coś jeszcze o kompleksie wymachiwania mieczykami przy każdej okazji. W pewnym momencie zdawało mi się, że odetchnęła z ulgą. Gdy wyszliśmy z lasu, zobaczyliśmy Mikihisę stojącego na werandzie. Spojrzałem na Yuki, która cicho jęknęła.
- Nadszedł kres moich dni – rozpacz wypisana była w jej bursztynowych oczach. Posłała mi ostatnie błagalne spojrzenie i truchtem podbiegła do Mikihisy.
Yoh:
Zadziwiające jak foryoku może przyśpieszyć gojenie ran. Niecały tydzień pomógł odzyskać mi siły. Obecnie pierwszy raz od paru dni mogłem poruszać się o kuli po rezydencji. Chociaż Anna wolała, bym leżał w łóżku, ja potrzebowałem spaceru. Miałem nadzieję, że nie dowie się o mojej małej wycieczce. Anna zrobiła mi już wykład na temat niedoceniania Hao i jego zabezpieczeń. Westchnąłem. Czyli prawdopodobnie Hao powrócił, nie umarł, czyli ja nie zabiłem go. Mała cząstka mnie ucieszyła się, że nie została obarczona morderstwem, a jedynie jego próbą.
Starałem się zignorować ból, gdy powoli schodziłem z werandy.
- Mistrzu Yoh, dobrze się czujesz?- obok mnie pojawił się Amidamaru a w jego głosie słychać było troskę.
- Nic mi nie jest Amidamaru – uśmiecham się – po prostu nie lubię jak mnie boli – tłumaczę i śmieję się. Poszukiwania przyjaciół, którzy powinni odbywać trening, nie udały się, a jedyną znalezioną osobą była Yuki. Zmęczony postanowiłem obserwować jej specyficzny trening.
Na linie zawieszonej wysoko pomiędzy dwoma, wysokimi brzozami, stała granatowowłosa. Na oczach miała zawiązaną białą chustką, a w dłoniach trzymała długą deskę, na której obu końcach leżały kamienie. W pewnym momencie w jej stronę poleciało czarne pióro kruka. Od razu rozpoznałem medium ojca. Yuki zrobiła krok do tyłu i uniknęła ataku. Zrobiła to płynnie, jakby była przyzwyczajona do tego rodzaju treningów. Przed następnym piórem dziewczyna musiała uchylić się, przez co kamienie spadły z deski. Wzięła ją w prawą rękę, lekko chwiejąc się, gdy straciła równowagę. Przed kolejnym atakiem chciała uchronić się deską, jednak pióro przeszło przez nią na wylot, raniąc przy tym Yuki w lewe ramie. Spadając na ziemię, dziewczyna użyła foryoku, by złagodzić upadek. Zdjęła szybko czarną bluzę, odrzucając ją pod drzewo, a białą chustkę z oczu zawiązała wokół rany. Miała na sobie teraz tylko biały top na ramiączka i długie czarne dresy ze ściągaczami. Po jej ramieniu powoli ściekała czerwona ścieżka krwi a materiał chustki zabarwił się na czerwono. Zauważyłem, że prawe ramię miała już zabandażowane.
- Teraz się broń - usłyszałem głos Mikihisy, który zeskoczył z drzewa. Yuki bez słowa wzięła spod drzewa pas, do którego był przyczepiona pochwa na sztylet, po czym wyskoczyła w górę, używając do tego foryoku. Chwilę chwiała się na linie, jednak ostatecznie złapała równowagę.
- To ja chyba wolę biegać – dotarł do mnie głos Horokeu. Odwróciłem się do niego na chwilę i uśmiechnąłem na powitanie.
- Techniki nauczania ojca Yoh, są bardzo skuteczne – mówił zasapany Ryo, który teraz dobiegł do nas. Uśmiechnąłem się pod nosem, Mnie zawsze uczył dziadek. Wróciłem wzrokiem do Yuki.
Ostrze ze złotym uchwytem połyskiwało, odbijając promienie słoneczne. Wezwała swojego Ducha Stróża i umieściła go w sztylecie.
Hao:
Spacer przerwały mi myśli, które nie należały do mnie. Wyglądając przez prześwit w krzakach, zobaczyłem trenującą Yuki i niedaleko obijającego się Yoh, razem z dwoma ze swoich przyjaciół.
Przystanąłem na chwilę pod starym dębem. Yuki umieściła w sztylecie swojego stróża, a broń powoli wydłużyła się, tworząc miecz. Głowica połyskiwała zielonym światłem a rękojeść przybrała błyszczący stalowy odcień. Z tej odległości nie mogłem zobaczyć, jaki wzór na niej się pojawił. Dziewczyna zwinnie blokowała ataki Mikihisy. Zwróciłem uwagę na jej bandaż na prawym ramieniu. Uśmiechnąłem się przelotnie. A więc to tak ukrywa prawdę o sobie. Odwróciłem się i ruszyłem dalej. Parę minut później stałem w środku lasu, słuchając natury. Chłodniejszy wiatr muskał moją skórę, przez co czułem się niemal szczęśliwy.
Yoh:
-Wytłumaczysz mi może... - usłyszałem głos Anny, gdy tylko doszedłem do swojego pokoju i uchyliłem drzwi. Niepewnie wszedłem do środka. Siedziała ona na krześle przy biurku, czytając jakąś książkę. - Czemu wyszedłeś z łóżka? - jej ton głosu, zbyt spokojny i opanowany, wręcz obojętny. Nie wróżył nic dobrego.
- Ja... - chciałem się usprawiedliwić. W końcu ciężko mi leżeć, skoro bolą mnie i plecy, i brzuch.
- To było nie tyle nierozsądne, co głupie – kontynuowała tak, jakbym w ogóle się nie odezwał.
- Ale... - z każdą chwilą czułem mocniej swoje mięśnie. Po to wróciłem do pokoju. By się położyć. Nie moglibyśmy rzucić tej sprawy w niepamięć i zachowywać się, jakbym leżał tu od śniadania?
- Nie ma żadnego ale, Yoh - Nie podniosła tonu głosu. Spokojnie zamknęła książkę. Wstała i podeszła do mnie, stając naprzeciwko. Kątem oka zauważyłem, że czytała „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona.
- Nie jestem pewna, której części nie zrozumiałeś ze słów Yohmei, więc może przypomnę ci o najważniejszych informacjach. - Rozpoczęła patrząc mi w oczy. - Po odpieczętowaniu księgi powinniśmy od razu do niej wejść. Czas, Yoh, to on się teraz liczy. Nie wiemy, jak długo będziemy zapoznawać się z naukami Hao. Nie masz czasu, by czekać, aż twoje rany całkowicie się zagoją. Trzy dni. Mikihisa powiedział, że najpóźniej za trzy dni powinniśmy wejść do księgi. Powinieneś teraz leżeć w łóżku, nie możemy dopuścić byś wszedł tam wyczerpany fizycznie! - zakończyła swój wywód i ruszyła do drzwi. Ominęła mnie i stanęła jeszcze na chwilę w progu. - I radzę spędzić te ostatnie chwile wolnego czasu na odpoczynku Yoh. Potem może nie być już na to okazji – cichy trzask drzwi, był jak kropka na końcu zdania. Od razu ruszyłem do łózka. Jak to, może nie być okazji do odpoczynku?
***
Coś się zmienia.
Ta myśl towarzyszyła Indianinowi, gdy stanął na jednej z gór, otaczających jego miasteczko. Beznamiętnie obserwował zachodzące słońce, którego ostatnie promienie oświetlały i barwiły szare skały. Silva wiedział, że zmiany są nieuniknione, jednak czuł wewnętrzny ucisk, gdy myślał o Yoh i jego przyjaciołach, żyjących w nieświadomości. Niewiedza może ich zabić a on, chociaż wszystko wiedział, musiał milczeć. Cała rada, rodzina Asakurów, osoby postronne, które o tym wiedziały, zostały związane przysięgą, której nie można złamać. Silva stał nieruchomo jeszcze długi czas. Obserwował jak na niebie pojawiają się powoli gwiazdy, obsypujące ciemny nieboskłon. Księżyc wysoko górował na niebie a jego srebrne promienie, wydawały się niesłychanie przygnębiające i samotne. Jakby on sam chciał płakać.
Po raz pierwszy w życiu, Silva miał nadzieję, że Hao przeżył. Bo tylko on mógł dać prawdę szamanom. Zanim będzie za późno.
Ren:
Podczas biegu nie liczy się zbyt wiele. Umysł pozbywa się wszelkich trosk, odgania uciążliwe myśli. Nigdy nie rozumiałem, czemu ludzie chcą biegać z kimś innym. Wszelkie rozmowy tylko rozpraszają i wybijają z rytmu. Chociaż często trenuje w grupie, zawsze staram się ją wyprzedzić. Dzięki temu mogę się uspokoić.
Przystanąłem, by chwilę odpocząć. Chłodne, poranne powietrze wypełniło mi płuca, dodając energii. Nie byłem pewien jak długo biegłem pomiędzy drzewami. Słońce delikatnie przedzierało się przez wysokie korony drzew. Odwróciłem się i ruszam z powrotem, biegnąć pośród długich cieni drzew.
Hao:
Po paru deszczowych dniach słońce wyszło zza chmur. Promienie słońca grzały moją skórę, gdy leżałem wśród zielonej trawy. Trzy dni od mojego pierwszego przebudzenia, miałem ciężką gorączkę. Niewiele pamiętałem z tego momentu. Jedynie fragmenty monologów Yuki, chwile gdy zmieniała mi opatrunek. Nie pamiętałem nawet bym jadł. Teraz jednak, tydzień po tym jak wróciłem do świata żywych, odczuwających, mogłem cieszyć się bliskością natury. Rana na przedramieniu zabliźniła się już, a Yuki próbuje usunąć ją za pomocą ziołowych maści.
- Smacznego – usłyszałem dziewczęcy głos. Leniwie rozchyliłem powieki. Yuki naprawdę była leniwa. Uświadomiłem to sobie jeszcze bardziej, kiedy powróciło do mnie reishi. Dziewczyna nie miała głowy przepełnionej myślami. Skupiała się na jednym, a mi to nie przeszkadzało. Lubię cisze. Usiadłem powoli, przyglądając się śniadaniu. Kiwnąłem głową na znak podziękowania. Ona położyła się na trawie niedaleko mnie, a ja nareszcie zaspokoiłem głód. Słuchałem w międzyczasie, użalanie się dziewczyny nad swoim treningiem. Jednocześnie dzielnie się broniła, by nie zasnąć. Chociaż zmęczenie zmniejszyło się odkąd ją zobaczyłem pierwszy raz, wiedziałem, że dziewczyna jest zawsze niewyspana. Yuki powoli wstała. Uchyliłem powieki, gdy zasłoniła mi słońce. Miała na sobie strój sportowy. Czarne spodnie od dresu oraz luźną bluzę tego samego koloru. Według niej dzisiejszy poranek należał do chłodniejszych. Uśmiechnąłem się pod nosem, dalej poświęcając się odpoczynkowi. Do naszych uszu doszło trzaśnięcie gałęzi. Poczułem przez chwilę jej wzrok na sobie.
- Jasne, ty sobie tutaj leż a ja się wszystkim zajmę, nie musisz się aż tak bardzo ukrywać...– mruknęła. Kątem oka dostrzegłem, jak zarzuca kaptur na głowę i zabiera tackę.
Ren:
Od czasu do czasu pod moimi stopami słyszałem łamane gałązki i szeleszczenie liści. Byłem niedaleko rezydencji Asakurów, idąc żwawym krokiem, próbowałem zdążyć na śniadanie. Stanąłem nagle, gdy kątem oka zauważyłem ruch między drzewami. Cień, wśród cieni. Od razu przypomniało mi się, że Asakura może być gdzieś w pobliżu. Niekoniecznie pełny sił, osłabiony, a może i jeszcze ranny. Wyjąłem zza paska miecz i rozłożyłem go z cichym szczęknięciem. Ostrożnie podszedłem do osoby, która szła spacerkiem przede mną. Używałem foryoku, by stłumić dźwięk moich kroków. Gdy udało zbliżyć mi się dostatecznie blisko, w dwóch susach znalazłem się przy intruzie i przycisnąłem miecz do jego szyi.
- Cholera...- ręka mi drgnęła, gdy usłyszałem znany mi damski głos. Ściągnąłem jej kaptur, a moim oczom ukazały się granatowe włosy. - Możesz opuścić broń? - dziewczyna spytała i delikatnie przyłożyła dwa palce do ostrza, odsuwając je od swojej szyi. Zwróciłem uwagę na jej spokojny i opanowany głos. Schowałem miecz, a Yuki odwróciła się do mnie. Przymknęła oczy, jakby hamowała słowa, nasuwające jej się na język.
- Wiesz, normalni ludzie witają się, mówiąc cześć - mruknęła gdy stanęła przede mną. Zadzierała głowę do góry.
- Mogłaś się nie skradać – przybrałem obojętny wyraz twarzy i minąłem ją.
- Nie skradałam się! - dogoniła mnie - Nie było cię na śniadaniu – zagadnęła ze wzrokiem utkwionym w naczyniach.
- Biegałem – może moje lakoniczne odpowiedzi zniechęcą ją od ciągłego pytania? Ona wzrusza ramionami. Wymamrotała coś jeszcze o kompleksie wymachiwania mieczykami przy każdej okazji. W pewnym momencie zdawało mi się, że odetchnęła z ulgą. Gdy wyszliśmy z lasu, zobaczyliśmy Mikihisę stojącego na werandzie. Spojrzałem na Yuki, która cicho jęknęła.
- Nadszedł kres moich dni – rozpacz wypisana była w jej bursztynowych oczach. Posłała mi ostatnie błagalne spojrzenie i truchtem podbiegła do Mikihisy.
Yoh:
Zadziwiające jak foryoku może przyśpieszyć gojenie ran. Niecały tydzień pomógł odzyskać mi siły. Obecnie pierwszy raz od paru dni mogłem poruszać się o kuli po rezydencji. Chociaż Anna wolała, bym leżał w łóżku, ja potrzebowałem spaceru. Miałem nadzieję, że nie dowie się o mojej małej wycieczce. Anna zrobiła mi już wykład na temat niedoceniania Hao i jego zabezpieczeń. Westchnąłem. Czyli prawdopodobnie Hao powrócił, nie umarł, czyli ja nie zabiłem go. Mała cząstka mnie ucieszyła się, że nie została obarczona morderstwem, a jedynie jego próbą.
Starałem się zignorować ból, gdy powoli schodziłem z werandy.
- Mistrzu Yoh, dobrze się czujesz?- obok mnie pojawił się Amidamaru a w jego głosie słychać było troskę.
- Nic mi nie jest Amidamaru – uśmiecham się – po prostu nie lubię jak mnie boli – tłumaczę i śmieję się. Poszukiwania przyjaciół, którzy powinni odbywać trening, nie udały się, a jedyną znalezioną osobą była Yuki. Zmęczony postanowiłem obserwować jej specyficzny trening.
Na linie zawieszonej wysoko pomiędzy dwoma, wysokimi brzozami, stała granatowowłosa. Na oczach miała zawiązaną białą chustką, a w dłoniach trzymała długą deskę, na której obu końcach leżały kamienie. W pewnym momencie w jej stronę poleciało czarne pióro kruka. Od razu rozpoznałem medium ojca. Yuki zrobiła krok do tyłu i uniknęła ataku. Zrobiła to płynnie, jakby była przyzwyczajona do tego rodzaju treningów. Przed następnym piórem dziewczyna musiała uchylić się, przez co kamienie spadły z deski. Wzięła ją w prawą rękę, lekko chwiejąc się, gdy straciła równowagę. Przed kolejnym atakiem chciała uchronić się deską, jednak pióro przeszło przez nią na wylot, raniąc przy tym Yuki w lewe ramie. Spadając na ziemię, dziewczyna użyła foryoku, by złagodzić upadek. Zdjęła szybko czarną bluzę, odrzucając ją pod drzewo, a białą chustkę z oczu zawiązała wokół rany. Miała na sobie teraz tylko biały top na ramiączka i długie czarne dresy ze ściągaczami. Po jej ramieniu powoli ściekała czerwona ścieżka krwi a materiał chustki zabarwił się na czerwono. Zauważyłem, że prawe ramię miała już zabandażowane.
- Teraz się broń - usłyszałem głos Mikihisy, który zeskoczył z drzewa. Yuki bez słowa wzięła spod drzewa pas, do którego był przyczepiona pochwa na sztylet, po czym wyskoczyła w górę, używając do tego foryoku. Chwilę chwiała się na linie, jednak ostatecznie złapała równowagę.
- To ja chyba wolę biegać – dotarł do mnie głos Horokeu. Odwróciłem się do niego na chwilę i uśmiechnąłem na powitanie.
- Techniki nauczania ojca Yoh, są bardzo skuteczne – mówił zasapany Ryo, który teraz dobiegł do nas. Uśmiechnąłem się pod nosem, Mnie zawsze uczył dziadek. Wróciłem wzrokiem do Yuki.
Ostrze ze złotym uchwytem połyskiwało, odbijając promienie słoneczne. Wezwała swojego Ducha Stróża i umieściła go w sztylecie.
Hao:
Spacer przerwały mi myśli, które nie należały do mnie. Wyglądając przez prześwit w krzakach, zobaczyłem trenującą Yuki i niedaleko obijającego się Yoh, razem z dwoma ze swoich przyjaciół.
Przystanąłem na chwilę pod starym dębem. Yuki umieściła w sztylecie swojego stróża, a broń powoli wydłużyła się, tworząc miecz. Głowica połyskiwała zielonym światłem a rękojeść przybrała błyszczący stalowy odcień. Z tej odległości nie mogłem zobaczyć, jaki wzór na niej się pojawił. Dziewczyna zwinnie blokowała ataki Mikihisy. Zwróciłem uwagę na jej bandaż na prawym ramieniu. Uśmiechnąłem się przelotnie. A więc to tak ukrywa prawdę o sobie. Odwróciłem się i ruszyłem dalej. Parę minut później stałem w środku lasu, słuchając natury. Chłodniejszy wiatr muskał moją skórę, przez co czułem się niemal szczęśliwy.
Yoh:
-Wytłumaczysz mi może... - usłyszałem głos Anny, gdy tylko doszedłem do swojego pokoju i uchyliłem drzwi. Niepewnie wszedłem do środka. Siedziała ona na krześle przy biurku, czytając jakąś książkę. - Czemu wyszedłeś z łóżka? - jej ton głosu, zbyt spokojny i opanowany, wręcz obojętny. Nie wróżył nic dobrego.
- Ja... - chciałem się usprawiedliwić. W końcu ciężko mi leżeć, skoro bolą mnie i plecy, i brzuch.
- To było nie tyle nierozsądne, co głupie – kontynuowała tak, jakbym w ogóle się nie odezwał.
- Ale... - z każdą chwilą czułem mocniej swoje mięśnie. Po to wróciłem do pokoju. By się położyć. Nie moglibyśmy rzucić tej sprawy w niepamięć i zachowywać się, jakbym leżał tu od śniadania?
- Nie ma żadnego ale, Yoh - Nie podniosła tonu głosu. Spokojnie zamknęła książkę. Wstała i podeszła do mnie, stając naprzeciwko. Kątem oka zauważyłem, że czytała „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona.
- Nie jestem pewna, której części nie zrozumiałeś ze słów Yohmei, więc może przypomnę ci o najważniejszych informacjach. - Rozpoczęła patrząc mi w oczy. - Po odpieczętowaniu księgi powinniśmy od razu do niej wejść. Czas, Yoh, to on się teraz liczy. Nie wiemy, jak długo będziemy zapoznawać się z naukami Hao. Nie masz czasu, by czekać, aż twoje rany całkowicie się zagoją. Trzy dni. Mikihisa powiedział, że najpóźniej za trzy dni powinniśmy wejść do księgi. Powinieneś teraz leżeć w łóżku, nie możemy dopuścić byś wszedł tam wyczerpany fizycznie! - zakończyła swój wywód i ruszyła do drzwi. Ominęła mnie i stanęła jeszcze na chwilę w progu. - I radzę spędzić te ostatnie chwile wolnego czasu na odpoczynku Yoh. Potem może nie być już na to okazji – cichy trzask drzwi, był jak kropka na końcu zdania. Od razu ruszyłem do łózka. Jak to, może nie być okazji do odpoczynku?
***
Coś się zmienia.
Ta myśl towarzyszyła Indianinowi, gdy stanął na jednej z gór, otaczających jego miasteczko. Beznamiętnie obserwował zachodzące słońce, którego ostatnie promienie oświetlały i barwiły szare skały. Silva wiedział, że zmiany są nieuniknione, jednak czuł wewnętrzny ucisk, gdy myślał o Yoh i jego przyjaciołach, żyjących w nieświadomości. Niewiedza może ich zabić a on, chociaż wszystko wiedział, musiał milczeć. Cała rada, rodzina Asakurów, osoby postronne, które o tym wiedziały, zostały związane przysięgą, której nie można złamać. Silva stał nieruchomo jeszcze długi czas. Obserwował jak na niebie pojawiają się powoli gwiazdy, obsypujące ciemny nieboskłon. Księżyc wysoko górował na niebie a jego srebrne promienie, wydawały się niesłychanie przygnębiające i samotne. Jakby on sam chciał płakać.
Po raz pierwszy w życiu, Silva miał nadzieję, że Hao przeżył. Bo tylko on mógł dać prawdę szamanom. Zanim będzie za późno.
***
Korzystając z okazji, chciałam złożyć wszystkim udanych świąt oraz bliźniaków pod choinką. ( na których sama będę wyczekiwać ) Piszącym życzę również dobrych kontaktów z weną. ;)
Postaram się niedługo uzupełnić informacje o bohaterach, obecnie utknęłam na poszukiwaniach przystojnego blondyna o zielonych oczach, który wyglądałby jak Sho. Dzisiejszy rozdział nie pojawił się wczoraj ze względu pewnych utrudnień. Następnym razem już dotrzymam terminu! To wszystko na dzisiaj. Dziękuję i dobranoc.
Aaaa! Silva,nie wkurzaj mnie! Khy,khy==
OdpowiedzUsuńNiech Kimiko już na dobre wyzdrowieje,prooooszęT.T
Haoś to zawodowy podglądacz. Może jednak ma coś z Mikihisy. Tylko że on nie stoi na drzewku Bożonarodzeniowym(czyt.choince). A może czasami...
Yukiiiiiiiii^^" Rosalieeeee^^"
Całkiem fajne bohaterki.
Och,mój biedny YohT.T
Będę przez ciebie płakać...Ten sen był taki fajny...
Anna to tyranka jest,aczkolwiek wybaczam jej to,gdyż niedawno czytałam "Księcia Mgły" tego samego autora co "Cień Wiatru".Mnie można się przypodobać na dwa sposoby-kupić mi czekoladę,albo czytać książki znanego i lubianego przeze mnie autora^^"
Weny! Zdrowia! Szczęścia! Bliźniaków! I jeszcze raz pieniędzy^^"
Wesołych świąt!
Ech, czy ja muszę się powtarzać? Muszę? Kochana, naprawdę nie znoszę tajemnic i robienia ludzi w konia ==" Silva jest idiotą, rodzina bliźniaków to też sami idioci... Jak może nie wyjawić swojemu dziecku prawdy, wiedząc, że przez to świadomie narażamy je na niebezpieczeństwo? ==
OdpowiedzUsuńHmmmm, dobrze, że Hao ma kogoś, kto się nim opiekuje. Mimo wszystko... W Yuki coś mi nie pasuje. Nie polubiłam jej, co oczywiście nie znaczy, że jest negatywną postacią. Łacina... Ja lubię łacinę. Nie wiem dlaczego, po prostu. Dogadałabym się z Rose xD
Nie podoba mi się ten doktorek, który leczy Kimiko... On też nie mógłby po prostu powiedzieć, o co chodzi? Przecież biedny Sho się martwi, no! == Co to w ogóle jest?
Hah... Według Rena, powitanie kogoś mieczem, to dobre powitanie. W końcu... Dlaczego nie? xD
Nie lubię a..y. To tyle na jej temat xD
Rozdział był dobry. Widziałam parę literówek i nieznaczących potknięć, ale ogólnie nie było z tym źle. Akcja się nam powoli rozkręca i mam nadzieję, że z czasem wszystkie zawiłości zostaną rozwiązane.
Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.
no i masz, czemu wiedziałam, że sen Yoh tak a mnie zadziała...T-T bliźniacy...T-T *chlip* ale zrobisz tak, żeby w Twoim opowiadaniu też tak było, prawda...? *zaszklone, proszące ślepka*
OdpowiedzUsuńdobra, przejdźmy do czegoś innego, bo zaraz znowu się pobeczę^^'
Yuki jest za łagodna. jak pacjent jest niegrzeczny i nie słucha poleceń z rodzaju "dla jego własnego dobra", to pacjentowi należy się kara;P dlatego ja bym szczerze Haosiowi radziła nie podpadać Yuki;D a jeszcze bardziej radziłabym mu porozmawiać i pogodzić się z braciszkiem, ot co!;D
biedna Kimiko... kurczak, mam nadzieję, że teraz to już tylko lepiej będzie i że szybko będzie wracać do zdrowia. wszyscy się muszą o nią strasznie martwić...
a skoro o leczeniu mowa... co Faust zrobił Yoh, żeby mu przeszły koszmary...?O.o trochę się zaniepokoiłam tą tajemniczością...^^' nie, żeby Faust mnie kiedykolwiek przerażał, absolutnie! w końcu kto by się bał pozszywanego nekromanty naszącego pod płaszczem ludzki szkieletXD ech, i tak go uwielbiam;D
rozdział jak zwykle śliczny:) a jaki adekwatny tytułXD buziaczki i z wielką niecierpliwością czekam na next:)))
dziękuję za życzenia i również wszystkiego dobrego:) gomen za spóźnienie, ale nie miałam czasu włączać laptopa^^''
Yuki mnie ciekawi. Kim jest i co za prawdę o sobie ukrywa? I dlaczego to Hao nie martwi...? Dlaczego mu pomaga?
OdpowiedzUsuńHao... Fajnie, że tak szybko dochodzi do siebie. Tylko trochę to dziwne, że tak łatwo może się ukryć przed Asakurami w ich własnym domu. Wiem, że jeszcze nie odzyskał całej swojej mocy, ale mimo wszystko...
Silva ma nadzieję, że Hao żyje? Niesamowite. Nie sądziłam, że jest do tego zdolny.
Jedno pytanie: na prawdę pisałaś i sprawdzałaś ten rozdział sama? Bo pojawiło się tu trochę błędów, co dla Ciebie nietypowe.
Pozdrawiam i zapraszam na nową notkę: http://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com/
Cieszę się, że tak ci się spodobało to zdanie^^
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkizbojeckie.blox.pl/2011/12/Blogerzy-Ksiazki-Pisza-akcja.html -pomyślałam, że może Cię zainteresuje ta akcja. Ale zgłaszać się można do jutra.
Już się zgłosiłam. Nie wiem jak znajdę czas na napisanie czegoś, ale znajdę:)
OdpowiedzUsuńPodałam adres bloga. Pewnie nie jest to wymagane, ale stwierdziłam, że będzie lepiej wyglądać jeśli pokaże, że jakieś doświadczenie mam, a nie wyskoczyłam jak królik z kapelusza. Poza tym to Blogerzy pisząc, więc chyba wypada pochwalić się dorobkiem:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się odezwałaś. Nie powiadomiłam cię o ostatnie "Rysie" bo nie byłam pewna czy tego chcesz ^^''. Poza tym widzę, że u ciebie też jest coś nowego, a też o tym nie wiedziałam. Proszę, nie zapomnij o mnie następnym razem ^^.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam^^
I co, zgłosiłaś się?
OdpowiedzUsuńhttp://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com/ -zapraszam na nowy rozdział
OdpowiedzUsuń"Rysa siódma" na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńZapraszam i pozdrawiam^^
"Rysa ósma" na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńZapraszam^^