Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

niedziela, 22 stycznia 2012

14. Wybór zawsze zależy od nas

Dziękuję tym, którzy ścigali mnie za tę notkę ^ ^ Kto to robił, ten wie. Jednak nie znalazłam w sobie tyle chęci, by czytać to co napisałam całkowicie po raz kolejny. Za wszelkie błędy przepraszam + wklejając to z Office miałam problem z formatowaniem tekstu i musiałam ponownie dostawiać połowę myślników, więc... Jak coś przegapiłam, wybaczcie.


Yoh :
 Otworzyłem oczy pomimo rażącego światła, które przysłoniło mi widok.. Wstałem powoli na oślep, łapiąc równowagę. Musiałem mrugnąć parę razy, by upewnić się, że nie mam żadnych halucynacji.
 Stałem na łące pokrytej soczystą zielenią trawy, nasyconymi kolorami kwiatów i oświetlonej przez złote promienie słońca. Otoczony byłem przez drzewa z koronami gęstymi od liści, które razem z wiatrem, w jeden rytm kołysały się i szumiały. Śpiew ptaków łączył się z tą muzyką drzew, przez co tworzył muzykę niesamowitą dla moich uszów. Wiele dźwięków i melodii, na pozór nieskładnych, połączonych w jedno. Poczułem lekkość w moim sercu i duszy. Może to był raj? Tak wiele wyznań religii polegających na jednym – uzyskaniu łaski dla swojej nieśmiertelnej duszy. Ale czy to by oznaczało, że jestem martwy? Moje ciało wydawało się takie lekkie, jakbym mógł odlecieć w miejsca jeszcze piękniejsze, doskonalsze. Kucnąłem i zacząłem skubać źdźbło trawy. Musiałem chwilę pomyśleć... Czemu tu byłem? Miałem cel. Również, miałem ciężki grzech. Nie powinienem tutaj trafiać... Położyłem się i wbiłem wzrok w niebo, które wyglądało jakby ktoś je pomalował błękitną farbą. Nie było żadnych chmur, które mogłyby powstrzymać promyki słońca, które muskały moją skórę, delikatnie grzejąc ciało.
 Było tak dobrze... jeżeli umarłem, to mogłem tak spędzić wieczność. Chociaż nie pamiętałem nic poza teraźniejszością, chociaż coś kuło mnie w serce, przypominając o błędzie z przeszłości... nie chciałem odejść od swojego marzenia. Słodkie lenistwo, podziwianie natury i spokój. Było przecież tak cudownie... Zamknąłem oczy i przywitałem się z Morfeuszem, z przyjacielem, który tak wiele razy opiekował się mną, gdy odwiedzałem jego krainę snów.

Ren:
 Stałem wyprostowany, przyglądając się krajobrazowi, który nie wyglądał na realistyczny. Bardziej był to obraz namalowany na płótnie. Woda jeziora była przezroczysta, a pod jej powierzchnią pływały małe rybki, leżały kolorowe kamyki, aż proszące się, by je wyciągnąć. Promienie słońca odbijały się od tafli, która falowała lekko pod wpływem niegroźnego zefirka. Na środku były Lilie Wodne, różowe, rozłożyste kwiaty i małe żabki przystające na ich liściach. Na drugim brzegu stała sarna ze swoim młodym, robiąc sobie przerwę, korzystając z wodopoju. Nieopodal widziałem wilka, który przemknął między gęstymi drzewami. Słyszałem śpiew ptaków, który skłonił mnie do wyciągnięcia dłoni. Nie wiedziałem czemu, po prostu czułem, że mogę. Po chwili usiadł na niej mały ptaszek, o brązowym brzuszku i takich samych piórkach, tyle że w nich widać było domieszkę złotej barwy. Nie bał się mnie. Przechylił swój łepek, patrząc na mnie swoimi czarnymi tęczówkami w moje oczy. Wiedziałem, że bije z nich inteligencja. Czułem, że byłem w stanie zrozumieć to zwierze, tak samo jak każde inne. Było tak, jakbym stanowił z naturą jedno. Żył z nią w całkowitej harmonii. Stał się z nią bliższy niż z rodziną. Patrząc w te małe, czarne oczka, powoli zacząłem zapominać o wszystkim innym. Nie było ważne kim jestem, co robiłem, jak znalazłem się w tym idealnym obrazku świata. Liczył się czas spędzony w tym miejscu, a ja w tym spokoju czułem, jakbym miał wieczność przed sobą.

Horohoro:
 Musiałem zrobić jeszcze kilka kroków by być na szycie góry. Otoczony ze wszystkich stron stromymi skałami, wszędzie gdzie nie spojrzałem, widziałem rażący mnie w oczy biały śnieg. Gdy doszedłem do celu, przepełniło mnie zdumienie i szczęście. Tam, gdzie góry się kończyły, gdzie trawa zaczynała być coraz zieleńsza, zmieniała się momentalnie w bagna. Przede mną rozprzestrzeniały się wielkie pola lilii. Tutaj, gdziekolwiek byłem, drobiaszczki były uratowane. Nie groziło im wyginięcie. Zimne powietrze dostające się do moich płuc, sprawiło, że poczułem się prawie jak w domu. Z tą różnicą, że tutejsza natura zachowała swoją harmonie. Ściągnąłem snowboard z pleców i zjechałem w dół. Chciałem się przyjrzeć temu pięknemu widokowi z bliska.

Yuki:
 Drobne kamyczki spadały w dół, gdy stanęłam na krawędzi stromego urwiska. Wiatr rozwiewał moje włosy we wszystkich kierunkach, przez co musiałam odgarniać je z twarzy. Zauważyłam, że mój naturalny kolor powrócił, w słońcu mieniły się złote pasemka. Skierowałam wzrok przed siebie, patrząc w całkowitej ciszy na spokojne morze. Morskie powietrze wypełniło moje płuca, uspokajało. Usiadłam powoli na krawędzi urwiska, zawieszając nogi w dół. Nie czułam strachu, wręcz przeciwnie. Wypełniało mnie bezpieczeństwo, takie jakie zaznaje się w ciepłym, rodzinnym gronie. Przymknęłam oczy. Chciałam jedynie wsłuchiwać się w uspokajający szum wody.

Faust:
 Źdźbła trawy muskały moją skórę, a wiatr bawił się włosami. Słońce tkwiące wysoko na niebie ogrzewało mnie, jednocześnie zmuszając, bym zamykał oczy. Spokój mojej duszy był wspaniały.
- Ptaki znowu urządzają koncert, Faust – usłyszałem delikatny głos niedaleko mnie. Rozpoznałbym go w każdym momencie swojego życia. Podparłem się na łokciach, a gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem Elizę. Pochylała się nade mną, z uśmiechem tkwiącym na jej ustach. Ten delikatny uśmiech sprawił, że chciałem ją pocałować. Westchnąłem cicho i zwróciłem uwagę na otaczające mnie bodźce. Miała rację. Ptaki zaczęły śpiewać piękną melodię, która docierała do mojego serca i ogrzewała duszę. Spojrzałem w oczy ukochanej, wyciągnąłem dłoń, by schować kosmyk jej długich włosów za ucho.
- Piękne – wyszeptałem. Jej twarz rozpromieniła się. Moje osobiste słońce przewyższało urokiem to, które nadawało życie naturze. Swoje istnienie zawdzięczałem Elizie.
- Och, też tak uważam. Pięknie śpiewają – usiadła obok mnie, kładąc dłoń na mojej. Uśmiechnąłem się, gdy splotłem swoje palce z jej.
- Mówiłem o twoich oczach, ukochana – zachichotała. To była najpiękniejsza melodia, jaką moje uszy mogły kiedykolwiek słyszeć.
 Nie potrafiłem powiedzieć, czemu poczułem głęboko w sercu żal, utratę. Uniosłem nasze splątane dłonie i pocałowałem wierzch jej ręki. Moje szczęście było obok mnie, nie miałem powodów by się martwić...

Chocolove:
 Wszystko się śmiało. Słońce na niebie, ptaki, ja, wszystkie inne stworzenia, wiatr. Była to kraina śmiechu i radości, pozbawiona cierpienia, smutków. Tutaj one nie istniały. Świat idealny okryty płaszczem śmiechu. Harmonia. Zamknąłem oczy, gdy poczułem chłodny wiatr na swojej skórze. Nagle zacząłem się śmiać ze szczęścia. Położyłem się na miękkiej trawie, śmiejąc się, ciesząc życiem. W zakątku umysłu miałem zakodowane, że nic nie trwa wiecznie, że szczęście kończy się najszybciej. Jednak nie tutaj. Przecież ta wieczna kraina śmiechu jest wspaniała. Nieskończona.

Anna:
 Gdy uchyliłam powieki, zorientowałam się, że latam. Biało-brązowe skrzydła wyrastające z moich pleców pozwalały mi być wolną. Za każdym razem, gdy próbowałam przypomnieć sobie kim byłam, jak zaistniałam w tym pięknym świecie, czułam, jak skrzydła słabną, a ja spadam. Nie chciałam upaść. Stąd miałam widok na najpiękniejsze widoki i wszechobecną harmonię.
 Pode mną rozlegały się zielone doliny, łąki pokryte kolorowymi kwiatami, lazurowe wody. Gdzieniegdzie szare skały stały samotnie. Wszystko było skąpane w świetle wschodzącego słońca.
Cały gniew, złość, zmartwienie, uleciały ze mnie, zostawiając spokój w mojej duszy. Leciałam dalej, zostawiając za sobą wszystko za sobą.

Rio:
 Przerwałem swoją wędrówkę, cieszyłem się wilgotnym powietrzem, które wypełniało moje płuca. Czułem zapach lasu, w którym się znajdowałem. Korony drzew były wysokie, soczyście zielone. Ich mnie porośnięte były mchem. Często widziałem zwierzęta przechodzące niedaleko mnie, niebojące się mojej obecności. Ruszyłem dalej. Byłem pełen. Znalazłem to, czego tak długo szukałem. Moje uświęcone miejsce, które było całym tym pięknym światem. Nie wiedziałem, że ono istnieje, i że jest tak blisko.

Tamao:
 Patrzenie na szarzejące niebo, wprowadzało mnie w coraz większą troskę. To był już drugi zachód słońca, odkąd wybrani przed Króla Duchów, poszli zapoznać się z naukami Hao. Każda godzina wypełniana była jedynie przez tykanie zegara, które doprowadzało mnie niemal do szaleństwa. Bałam się o ich losy. Westchnęłam ciężko i odeszłam od okna. Dotknęłam opatrunku na policzku, myśląc o słowach Kino. Ma postarać się wyleczyć ranę tak, by nie pozostała po niej blizna. Jednak blizna byłym niczym, jeśli mogłam stracić swoje życie.
 Weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, we własne oczy. Od tamtego momentu w lesie, kiedy drżałam ze strachu przed Friedrichem, uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Zaatakowano mnie, ponieważ byłam i jestem, jednym z najsłabszych ogniw. O mało nie zginęłam. Byłam tak przestraszona, że nie mogłam nawet mówić, ruszać się. Tak naprawdę stało się to wszystko przez moją własną słabość. Myślałam, że zaczynam się już zmieniać. Uciekać od starej siebie. Ale to było tylko złudzenie. Tkwiłam w swojej starej skorupie nieśmiałości i tak łatwo z niej nie mogłam się wydostać. Jednak kiedy patrzyłam w swoje oczy widziałam, że coś się zmieniło. Coś we mnie pękło. Jakaś mocna nić, która tworzyła mnie całą, została poważnie uszkodzona. Musiałam stworzyć nową, by móc żyć bez tego strachu.
 Przymknęłam oczy i pomimo wszelkiemu rozsądku, postanowiłam, co chciałam zrobić. Ubrałam się szybko. Nie miałam wiele rzeczy do wyboru, odkąd pozbyłam się dzisiejszego ranka wszystkich workowatych i nijakich spodni i T-shirtów. Ech... może nie wszystkich. Przecież nie mogłam przemóc całej nieśmiałości. Nie ważne jak mocno bym chciała. Wybrałam niebieski sweter zakładany przez głowę oraz węższe spodnie. Przeczesałam włosy palcami, starając się je wygładzić, po czym wybiegłam szybko z posiadłości, wskakując w wyniszczone, szare trampki. Nie byłam pewna, czy przemyślałam to, co chciałam zrobić. Dzisiaj pierwszy raz działałam całkowicie impulsywnie. Musiałam to zapamiętać. Kiedy prawie tracisz życie, w twojej głowie coś się przestawia, coś się zmienia. Już nie możesz być taki jak kiedyś.

Yuki:
 Przymknęłam oczy pod naporem zimniejszego powietrza, ochładzającego moją zgrzaną od słońca skórę.
- Czujesz ten spokój, prawda? - odwróciłam powoli głowę, by znaleźć źródło szeptu. Za mną stał mężczyzna z długimi, ciemnymi włosami, ubrany w białą szatę. Zrobił on dwa kroki do przodu, zrównując się ze mną. Ciągle siedząc na krawędzi, zacisnęłam dłonie na skale.
- Jest zbyt spokojnie – odparłam. Napotkałam wzrok mężczyzny. Te zimne i obojętne oczy były mi znajome. - Brakuje tutaj czegoś realnego – odwróciłam od niego spojrzenie, by utkwić je w horyzoncie.
- Realnego? - mruknął – Ten świat jest idealny, taki, jaki powinien być – jego słowa chwilę rozbrzmiewały w mojej głowie. Taki, jaki powinien być... Pojawił mi się przed oczami obraz tłocznej ulicy, otoczonej wysokimi budynkami, noc rozświetlona neonami i światłami ulicznymi, zamiast blaskiem gwiazd.
- Tu nie ma życia – odparłam, gdy uświadomiłam sobie, że jeszcze przed chwilą zapomniałam o istnieniu przeszłości.
- Tak uważasz? - pokręcił głową z politowaniem, jakbym po prostu pomyliła wzór na rozwiązania zadania z matematyki. Jakby mój błąd właśnie miał naprawić. - Harmonia. Ona jest potrzebna życiu, a we współczesnym świecie jej nie ma – spojrzał na mnie, wiercąc moją duszę oczami. Ramię ponownie zapiekło. - Czujesz to, wiesz to, tylko jeszcze się wypierasz tej świadomości. Ludzie niszczą i zabijają świat, który kochasz – jego szept przeszedł do donośnego tonu – Ludzi, których kochasz. Wyniszcza najwyższe wartości, takie jak honor, rodzina, duma czy lojalność – zmarszczyłam brwi. Po chwili pokręciłam głową i zaśmiałam się bez cienia wesołości. Do licha, co z tego że miał racje. Masowe mordy niewinnych ludzi to nie jest wyjście... Nie mogę podzielać jego przeklętych poglądów.
- Nie oszukuj się, Igarashi Yuki – przeszły mnie ciarki na dźwięk jego tonu, ociekającego lodem – weszłaś do księgi, bo wyczułaś jej moc. Z chwilą, kiedy to zrobiłaś, miałem dostęp do twoich najskrytszych myśli, pragnień. Nawet do tych, którym zaprzeczasz – kontynuował, a ja pierwszy raz poczułam strach w tym świecie. Nie z obawy, że spadnę. Z obawy, że ktoś poznał mnie lepiej, niż ja sama siebie mogę. Nie chcę.
- O niczym nie wiesz. Nie weszłam tu dla mocy, ja... ja nie miałam nad sobą kontroli – siliłam się na obojętny ton, jednak czułam jak pieką mnie wewnętrzne strony dłoni. Od ściskania skał, przecięłam sobie skórę.
- Wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić – odparł, czerpiąc przyjemność z ziarna strachu i niepewności jakie zasiał – Nie jesteś wyznaczona by tutaj być. Nie kontrolowałaś siebie, gdy szłaś do księgi. Ta część ciebie, która pragnie mocy, wiedzy, pokierowała twoimi ruchami. Chcesz być mocniejsza. Dlatego ciągle trenujesz, dlatego tu jesteś. Chcesz mieć w życiu cel. Pozwól mi go tobie podarować – zamilkł. Miałam zamknięte powieki, starałam się zahamować łzy. Nie wiedziałam, czemu chciałam płakać. Nie miałam celu? To prawda. Odkąd uratowałam Hao myślałam o tym, jak poświęca swoje życie, cały czas od nowa, by w końcu spełnić marzenie, obietnice uratowania świata. Cel szczytny, środki już nie. Jednak ja nie miałam nic.
- Moi przodkowie zawarli układ z tobą. To przez ciebie tu jestem. To ty mnie wezwałeś – wyszeptałam, chociaż miałam ochotę wykrzyczeć mu to w twarz.
- Jestem tylko wspomnieniem, zamkniętym w kartach tej księgi – odparł, chociaż to nie była odpowiedź na moje zarzuty. Nie musiał, wiedziałam, że miałam rację.
 Wiatr zawiał mocniej. Spojrzałam w dół i zobaczyłam rozszalałe morze, wodę uderzającą o skały z niebywałą siłą, jakby wściekłością. Niebo się otworzyło i spadła z niego ściana deszczu. On oczyścił mój umysł. Głęboko w sobie miałam swój cel. Zakiełkował on parę dni temu. Spojrzałam z uśmiechem na poprzednią reinkarnacje Hao. Uważnie mnie obserwował.
- W tym świecie nie ma życia – powtórzyłam. Sama zdziwiłam się swoim spokojem, chociaż w głębi serca zrozumiałam, co muszę zrobić by stąd się uwolnić. Spojrzałam w dół, poluźniłam dłonie. - Znajdę inną drogę – wyszeptałam i odepchnęłam się od urwiska. Nie zamknęłam oczu. Oddałam się woli rozszalałego morza.

Hao:
 Odpoczynek w świetle księżyca, pośród milionów gwiazd i ciszy, przerwało mi uporczywe nawoływanie mojego imienia. Nie zainteresowałbym się nim, gdyby to było wołanie wykrzykiwane w celu stoczenia pojedynku ze mną. Nie. To na pewno nie było nawoływanie żądne mojej krwi. Poznałem po głosie, że to była Tamao. Jej desperację mogłem czuć z daleka, słyszeć w jej głosie. Również musiała naprawdę mieć dobry powód, by szukać mnie na własną rękę. Z czystej ciekawości wstałem powoli z pnia i ruszyłem bezszelestnie za jej głosem. Las był ciemny, jednak tam, gdzie korony drzew były rzadsze, prześwitywało srebrne światło księżyca. W takim prześwicie stała ona, a jej głos i moje imię, było słyszalne w mojej głowie. Nie mogłem wyczytać z jej myśli nic więcej. Usilnie starała się bronić umysł, chociaż bezsensownie. Jej myśli przeskakiwały z jednej, na drugą, nie tworząc spójnej jedności. Sam bałagan.
- Wołałaś? - zapytałem obojętnym tonem. Gdybym nie zareagował anie nie uzyskałbym spokoju, ani nie zaspokoił ciekawości. Różowo-włosa odwróciła się szybko, patrząc na mnie ja na zjawę. Wyprostowała się, gdy zmierzyłem ją wzrokiem.
- Przyszedłeś... - wyszeptała, nie wierząc w moją obecność. Westchnąłem. Cała ta sytuacja zaczęła być kłopotliwa. Powoli podszedłem bliżej, stając zaledwie dwa kroki od niej, opierając się ramieniem o pień drzewa. Musiałem wybić jej z głowy na przyszłość, pomysły poszukiwania mnie.
- Twoje rozpaczliwe wołanie mojego imienia strasznie mnie irytowało – zaakcentowałem szczególnie ostatnią część zdania, wiedząc, że wywoła tu u dziewczyny jeszcze większy popłoch. Nie pomyliłem się i wizjonerka zarumieniła się, patrząc w bok. Przymknęła powieki i zrobiła coś, co mnie zaskoczyło. Odwzajemniła moje spojrzenie, odważnie zadzierając podbródek, a w jej oczach było coś, czego nigdy nie wiedziałem. Nawet za czasów, gdy byłem światłem. To pewnie była ta jedna chwila, kiedy jej życie zawisło na włosku. I pewnie właśnie wtedy, zdesperowana, postanowiła się zmienić. To właśnie było widać w jej oczach.
- Chciałam zadać pytanie – rozpoczęła niepewnie. Uśmiechnąłem się delikatnie, na widok jeszcze bardziej czerwieniejącej jej twarzy. Coś czułem, że przed nią bardzo długi okres zmian. - Kiedy oni wrócą z pracy? Co ich tam czeka? - emitowało od niej ciepło troski. Spojrzałem przez prześwit w drzewach, prosto na księżyc.
 - To są dwa pytania – sprostowałem. Cień satysfakcji przemknął mi przez twarz, gdy usłyszałem jej cichy jęk – ale to żadna tajemnica. Wrócą wtedy, kiedy będą chcieli. A czeka ich spełnienie marzeń – patrzyła na mnie niepewnie, nie rozumiejąc, co dokładnie mam na myśli. Zauważyłem, że dziewczynę przepełnia coraz bardziej strach. Jej rozsądek chyba wrócił na miejsce i zrozumiała, z kim rozmawia.
- To samo było im obiecane, gdy za pierwszym razem przeczytali księgę. Idealny świat, spelnenie marzeń – prawie szeptała. Ta rozmowa skończy się bardzo szybko.
- Całkowicie inna sprawa. Wtedy chodziło mi o podzielenie się moim marzeniem. Prawdą i przyszłością, jaka jest przeznaczona dla ziemi. Teraz próba polega na czymś innym – przerwałem, gdy ponownie spojrzała mi w oczy. Zaczynały zbierać się w nich łzy. - Z księgi nie wyjdzie nikt, kto wybierze tamto życie, porzucając obecne – chwilę milczała, po czym potrząsnęła głową.
- To wydaje się zbyt proste... Gdzie... Gdzie jest – speszyła się i nie mogła dokończyć zdania. Westchnąłem.
- Haczyk? - spytałem i jednocześnie wzruszyłem ramionami – By zakończyć pozornie idealne życie, trzeba je poświęcić. Zgodzić się na swoją śmierć w tamtym świecie. Ty wiesz, jak to jest bać się o swoje życie. Dodatkowo, nie powróci nikt, kto by wybrał życie w iluzji, porzucając Matkę Ziemię w potrzebie – otworzyła usta, by zadać pytanie, jednak jej przeszkodziłem – Moc pochodzi ze świadomości, jak łatwo stracić życie.- zakończyłem. Osobiście skończyłbym już tę rozmowę. Cofnąłem się delikatnie do tyłu, pokazując dziewczynie w ten sposób, że ma mało czasu.
- Ale oni przecież wszyscy ryzykowali życiem! I to nie raz! Szczególnie w... - zamknęła sobie sama dłonią usta, a jej twarz z soczystej czerwieni wyblakła do nienaturalnej bieli. Zmrużyłem oczy. Tak, szczególnie w Sanktuarium, gdzie chcieli mnie zabić. Jednak ta dziewczyna była inteligentniejsza niż myślałem.
- Chodzi o coś więcej, niż śmierć cielesną. Śmierć duszy, jej całkowicie unicestwienie. Kiedy chęć powrotu jest w nich tak silna, iż czują, że właśnie powracają, powrót będzie oznaczał samobójstwo i okropny ból. Ich siła pochodzić będzie z doświadczenia. Myślenie zmieni się, wcześniej obrane cele staną się silniejsze. Zaczną dbać bardziej o ziemię, bo w ich głowach już na zawsze pozostnie obraz harmonii, ideału. A to wiąże się z pozbyciem ludzi z tej planety – w jej oczach zalśnił strach. W myślach zasugerowałem jej, by już poszła. Odwróciła się bez słowa i pobiegła. Z daleka czułem jej przerażenie.

Po drugiej stronie księgi :
 Nagle wszystkich ogarnęła ciemność, poczuli nieprzyjemny chłód, po czym znaleźli się na polanie. Jednak każdy z nich, wciąż przed oczami miał swoją własną wizję harmonii, ideału życia. Utworzyli oni okręg, w którego środku stał wysoki mężczyzna. Drugie wcielenie Hao Asakury.
- Jesteście siódemką, która została wybrana by walczyć przeciwko złu, które ma nadejść – rozpoczął mówić spokojnym głosem. Nie bym zmuszony do podnoszenia tonu, wiatr zanosił każde jego słowo do uszów szamanów. - To zło zagraża również planecie. Jeżeli stąd odejdziecie, będziecie musieli zapobiec wojnie, która wyniszczy ziemie. Wypali lasy, zatruje wodę, sprowadzi zarazę i choroby. Zastanówcie się. Po co wracać? Po co porzucać wizję idealnej ziemi na rzecz świata, którego kres dobiega końca? - mężczyzna zamilkł i zniknął. Każdy z szamanów stał patrząc nieprzytomnym wzrokiem przed siebie. Ich myśli obracały się wokół tego kawałka idealnego świata, który zobaczyli. A to był przecież dopiero maluteńki skrawek czegoś większego, piękniejszego...

Tamao:
 Kiedy tylko zamknęłam za sobą frontowe drzwi, ugięły się pode mną kolana. Nie wiem jak wytrzymałam tę rozmowę z Hao. To musiało być przez ten szok. Na pewno.
- Tamao? - usłyszałam zmartwiony głos Piliki. Zacisnęłam powieki, kiedy poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Niebiesko-włosa uklękła obok mnie. Ucisnęłam jej dłoń i spojrzałam w oczy. Łzy popłynęły, a ja nie miałam siły ich hamować.
- Oni mogą nie wrócić... - wyszeptałam.

Yoh:
 Co miałem zrobić? Opuścić ten piękny świat, pełen pokoju? Na rzecz czego? Smrodu, zanieczyszczeń, staroci i wyniszczenia? Tak... Powinienem tu zostać. Żyć pełnią życia, szczęśliwy. Jednak... czegoś mi brakowało. Są miejsca, które chciałbym ponownie zobaczyć, osoby, które chciałbym ponownie spotkać... Był ktoś bardzo bliski mojemu sercu i musiałem odnaleźć tę osobę.
 Nogi się pode mną ugięły, dusza zaczęła mi ciążyć. Nie mogłem tu zostać. Nie mogłem pozwolić, by miejsca z przeszłości przestały istnieć. Do tego mam przyjaciół, których zostawiłem. Wiedziałem to. Nie oddam tak łatwo mojego życia na rzecz iluzji. Nie oddam...
 Ostry ból przeszył mnie od środka. W porównaniu do tego, który odczułem w sanktuarium, wtedy byłem na wakacjach. Coś rozrywało mnie od środka, z każdą chwilą bardziej i bardziej, aż nie było już niczego. Jednak nie zrezygnowałem. Ciągle chciałem wrócić. Chyba krzyczałem i płakałem. Chyba koniec cierpienia miał być moją śmiercią.

Ren:
 Przypomnienie przeszłości przyniosło mi jedynie ból, gdy myślałem o tym, że rodzina jest pozbawiona wiary we mnie. Gdy przypomniałem sobie jakie motto klan Tao posiada. Czy dla tego warto było opuszczać tę sielankę? Ten spokój.. Było mi go szkoda. Mógłbym być przecież tu na zawsze... Zamknąłem oczy, jednak w wyobraźni zobaczyłem twarz siostry. Wywołało to natychmiastowe spięcie mięśni. Nie, nie mogłem zrezygnować z życia w swoim świecie. Tam jednak ktoś na mnie czekał. Gdybym nie powrócił, złamałbym serce Jun... Dodatkowo, ja nie mogę stchórzyć. Nie mogę zostawić nadchodzących walk samych sobie i nie wziąć w nich udziału. To zhańbiłoby mój honor. Chciałem wrócić.
 Nie godny. Zbyt słaby. Tęskni za siostrzyczką. Martwi się o innych. Nie niszczyłeś, więc teraz zostaniesz zniszczony. Nieudacznik. Ofiara losu. Użalaj się, droga wolna, dla nas nie jesteś już głową rodziny. I jeszcze więcej słów, kierowanych by ugodzić moją dumę. Szepczących mi złośliwie do ucha. Zasłaniam uszy dłońmi ale szepty zamieniają się w krzyki. Jestem godny. Nie jestem słaby. Ja to wiem. Nagle poczułem ból przeszywający mnie od wewnątrz, chyba mojej duszy. Demony szepczące mi do ucha podłe słowa, drą ją pomiędzy siebie. Tak się czułem. Jakbym miał być rozszarpany... Ogarnęła mnie agonia.

Horohoro:
 Wrzasnąłem po raz kolejny, gdy poczułem nieznośny ból. Jakby tysiące malutkich igiełek wbijano w moje ciało, w każdy milimetr mojej skóry. Nigdy tak nie bolało. Ale jeżeli ten ból sprawi, że wrócę, to przetrwam go. W tej iluzji drobiaszczki byłyby uratowane ale tam, gdzie została Corey, zostałyby skazane na zagładę. I to tam będą moi przyjaciele, moja rodzina. Tutaj byłbym samotny. To straszliwe uczucie pustki nie pozwoliłoby mi żyć. Nie byłem w stanie pomyśleć, jak długo przeżywałem jeszcze piekło za życia.

Chocolove:
 Nigdy nie chciałem tu wejść, jednak teraz mam szansę życia w krainie pełnej szczęścia. To jest to czego pragnąłem. Ale co z przyjaciółmi? Tylko ich mam na tamtym świecie. Wrócić... Tak, chciałbym wrócić. Krzyknąłem, gdy poczułem ból, jakby dusza mogła być przypalona i właśnie ktoś podkładał pod nią zapalniczkę, powoli przypalając każdy fragment. Bez pośpiechu, z nadmierną dokładnością. . Ten ból był nie do opisania. Nie chciałem czuć bólu. Świat śmiechu wydawał się bardziej odpowiedni dla mnie, niż ten pełen cierpień.

* * *

Przeraźliwe krzyki roznosiły się po polanie, jednak szamani nie poddawali się. Mieli powody by powrócić. Każdy miał coś do stracenia. Spokój i idealne życie jak Yoh czy Ren, skrzydła wolności jak Anna, Chocolove krainę śmiechu, Faust wieczne życie z Elizą, Ryo miał utracić uświęcone miejsce, a Horohoro spełnione marzenie. Jednak jedna z zagubionych dusz nie odnalazła w sobie wystarczająco odwagi by odejść.

* * *

Kiedy szamani pojawili się w kaplicy, duszki liści czuwające nad kaplicą od razu zawiadomiły Yohmei. Rodzina i przyjaciele przybiegli jak najszybciej tylko mogli, jednakże musieli uważać na ewentualne efekty uboczne. Księga Hao mogła mieć negatywny wpływ na tych, którzy ją przeczytali.
 Szóstka wybrana przez Króla Duchów stała w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Cieszyli się lekkością, jakiej nigdy nie odczuwali. Spokój i uwolnienie od cierpień spowodowało poczucie szczęścia, które stwarzało wrażenie, iż mogą wszystko. Zmierzyć się z wrogiem, kimkolwiek by się okazał.
- Yoh? Ren? - ciszę przerwał niepewnie Morty, patrząc na nieruchomych przyjaciół – Anno? Ryo? - wymieniał ich imiona po kolei, z napięciem rosnącym w jego piersi. Nagle całą kaplicę wypełnił krzyk radości Ryo, który właśnie sobie uświadomił, że jednak wrócił z powrotem. Wszyscy odżyli, jakby tchnięto w nich nowe życie. Rodzinie Asakurów ciężar spadł z serc. Hao nie miał wpływu na zachowanie szamanów, żadnej z nich nie podniósł broni gotowy do walki. Wybrani witali się z obecnymi oraz ze swoimi stróżami, za którymi się stęsknili. Pilika tuliła się do brata, tak samo jak Jun do Rena. Yoh szczerzył się i drapał z tyłu karku, myśląc o tym, jak to on zgłodniał. W tym momencie poprosił Anne o górę cheeseburgerów.
- Dobrze was widzieć, chłopaki – Morty uśmiechał się do swoich przyjaciół. W pewnym momencie gwar rozmów i śmiechów zakłóciła fala światła. Wszyscy odwrócili swój wzrok na księgę. Zamknęła się ona i powoli opadała na ziemie.
- Czemu się zamknęła? - spytał lekko skonsternowany Horohoro, nie za bardzo rozumiejąc, co się stało.
- To oznacza, że nikt nie może z niej już wyjść – dostał odpowiedź od Mikihisy, którego ton przepełnił smutek. Atmosferę, która nagle się zaczęła zagęszczać, przerwał chichot Ryo.
- Nie wierzę. W życiu bym nie pomyślał, że Choco wyjdzie jako pierwszy – mężczyzna był również zdziwiony tym faktem. W końcu kto by pomyślał, że to komi pierwszy wydostanie się z tego świata iluzji.
- Nie wyszedł wcześniej niż wy – wyjaśnił mu cicho Yohmei. Było mu szkoda tej gromady przyjaciół, więzy jakie ich łączyły były bardzo mocne.
- Co masz na myśli dziadku? - Yoh nie dowierzał. Nie mógł przecież stracić przyjaciela. Nie w ten sposób. Pokręcił głową, nie dopuszczając tej wiadomości do swojej świadomości.
- Komik nie żyje, czy inaczej, jego dusza przestała istnieć. Jakaś jej malutka cząstka i owszem, wiecznie będzie egzystować w księdze, jednak na powrót nie ma już szans – odpowiedział mu chłodny głos, tak dobrze mu znany. Hao stanął w wejściu, obserwując przybyłych z przymrużonymi oczami. Ren zaczął szukać broni. Chwycił przypadkowe ostrze, zawieszone na ścianie.
- Przestań Ren, nie możesz go jeszcze zabić – przerwał mu zbyt spokojny głos Anny. Pamiętała ona wciąż okropny ból, gdy chciała wrócić. Powoli wyrywano jej skrzydła, tak, jakby siłą wyrywano jej wolność.
- Anno! - krzyknął Usui – chyba nie jesteś teraz po jego stronie?! - zaczął wymachiwać rękoma w nerwowych gestach.
- Oh, zamknij się Horohoro. Myśl trzeźwo! To wszystko dzieje się w jakimś celu. Miała być nas dziewiątka, teraz została siódemka. A tym bardziej skąd ta pewność, że jeżeli go teraz zranisz śmiertelnie, nie wróci z powrotem? Już to zrobił. I musi mi coś wyjaśnić – dodała ostro, patrząc wojowniczo na Hao. Sam zainteresowany śledził akcję z lekkim uśmieszkiem.
- On zabił Choco – upierał się Horohoro. W tym samym czasie Tamao zacisnęła pięści. Czuła, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem i złością. Również szczęściem i smutkiem. Takie wybuchy powtarzały się przez ostatni czas. Nie wiedziała skąd brał się ten gniew. On po prostu w niej był.
- Choco nie wrócił, bo wolał żyć w iluzji ideału, niż stawić czoła cierpieniu. Hao nie wepchnął go siłą do tej księgi – na chwilę zapadła cisza. Odezwała się granatowowłosa, która teraz zasapana, podpierała się o swoje kolana.
- Yuki, co ty mówisz?! Przejrzyj na oczy, to morderca! - krzyknął Ryo. Tak młoda dama nie mogła być przecież zaślepiona przez zło! Dziewczyna wyprostowała się.
- Yoh zawdzięcza temu mordercy życie, wy pewnie też będziecie. Tamao również – dodała stanowczo. Jej twarz była czerwona, musiała szybko oddychać.
- Jak to... - szóstka przeniosła wzrok na wizjonerkę, która na tak duże zainteresowanie swoją osobą zareagowała oblaniem się rumieńcami, niespokojnie się poruszyła i skuliła w sobie.
- Jak długo nas nie było? - przerwał to Yoh, pierwszy raz odzywając się, odkąd zobaczył Hao. Teraz miał pewność. On powrócił.
- Tydzień – odparła Kino. Usilnie ignorowała Hao, tak samo jak teraz starał się to robić Mikihisa i Yohmei. Jednak mieli swoją czujność na najwyższym poziomie.
- Dużo was ominęło, proponowałam omówić to przy filiżance herbaty... - rozpoczęła, gdy przerwał jej Ren.
- Niczego nie będziemy omawiać. Skoro już miałem zyskać jakąś cholerną moc, to właśnie zamierzam ją wypróbować – wezwał Basona, jednak z przekleństwem na ustach wypuścił miecz. Otrze rozpalone było do czerwoności.
- Herbata dobrze ci zrobi Tao, tak samo jak odpoczynek – spojrzał w złote oczy chłopaka – zapewne interesuje cię z kim będziesz walczył w przyszłości, dlaczego i jakie umiejętności wyniosłeś z księgi – Asakura uśmiechnął się. Wiedział, że zaprowadził młodego Tao w kozi róg.
- On ma rację, Ren – odezwał się Yoh. Jego głos był wyjątkowo spokojny, jak na tyle szokujących informacji. Powoli ruszył przed siebie, zatrzymując się na chwilę przy bracie. Popatrzyli sobie w oczy. - Porozmawiamy o tym w domu, za godzinę w salonie – wyszedł, nie czekając na odpowiedź. 

***

+ jeszcze wytłumaczę, czemu nie opisałam wszystkich w momencie kiedy musieli stawić czoła księdze. Ze względu na długość. Staram się to opowiadanie do końca doprowadzić i ograniczam to, co nie ma wpływu na rozwój wydarzeń. HEHE, to nie lenistwo. Tu jest 7,5 str. w Office. Tasiemiec by Was zmęczył.
 Dobranoc <3

16 komentarzy:

  1. eeej! kurczak no, znowu ktoś uśmierca Choco... T-T to nie fair...T-T miała być ich dziewiątka, więc chyba nikt nie powinien ginąć, co?== ja się tak nie bawię...T-T
    kurczak no... naprawdę chciałam się tu rozpisać, ale przybiłaś mnie tym Choco... na serio nie wiem teraz, co pisać...
    rozdział jak zwykle świetnie napisany - żebyś sobie nie pomyślała, że mi się nie podobało. mam nadzieję, że nastęny rozdział będzie bardzo asakurzasty i że będę mogła się nim jakoś pocieszyć;P
    buziaczki i czekam na next:)

    i gomen, że Cię nie poinformowałam, byłam na 100% pewna, że to zrobiłam... aczkolwiek prawgnę tylko zwrócić uwagę, że data 31.grudnia przy tytule wcale nie oznacza, że wtedy publikowałam ten rozdział^^' to było jakoś tak w połowie stycznia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mniam! Pochłonęłam kolejny rozdział^^. Cieszę się, że wyszli z tej księgi ale...no zawsze musi być jakieś "ale", no bo mi chodzi o Choco!=.= Nie darzyłam go jakąś wielką przyjaźnią, ale i tak mi smutno, że zginął T.T.
    Poza tym opisy, kochana jesteś stworzona do pisania opisów! Są one tak realistyczne, że aż mi skóra cierpła, bo myślałam, że sama się znajduję w danym miejscu^^.
    Podziwiam^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam czas, żeby przemyśleć to, co napiszę w komentarzu. Hm... To może na początek powiem jak moja strasznie się cieczy z tego rozdziału. No to zaczynajmy^^ Jestem aż wniebowzięta XD Dość długo cię prosiłam o ten rozdział, aż w końcu ulitowałaś się (Nad tą wariatką - Hao) nade mną. I Asakura, nie wcinaj mi się. Fakt, że cię uwielbiam nie zmienia tego, iż pewnego pięknego dnia cię ukatrupię. A teraz wracając do notki.
    Księga... Dlaczego miałam złe przeczucia co do tego pomiotu szatana? == (Ja ją napisałem - Hao) A jak myślisz, dlaczego użyłam akurat zwrotu "pomiot szatana"? (... - Hao) No i sam nie masz nic lepszego do powiedzenia. Wracając do tematu... Choco nie żyje? Będzie mi go brakować. I sama nie wierzę, że to piszę, ale "kawałów" też. Może i nie były na poważnym poziomie, ale miło było poczytać o tym, że chociaż się stara.
    I popieram Li-chan. Jesteś stworzona do pisania opisów. Ciekawie wszystko piszesz i można się poczuć tak niesamowicie, jakby się tam było^^ Gratuluję talentu.
    Czekam na next, który, mam nadzieję, pojawi się szybciej^^ Jak nie to spodziewaj się moich próśb na gg^^"
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, teraz jestem w stanie napisać w miarę składny komentarz... Chyba.
    Rozdział był bardzo dobry i dosyć długi. I cieszę się, że byłam zdolna go przeczytać, zanim odetną mi internet. Co prawda, ucięłaś w takim momencie, że naprawdę się zaraz do Ciebie wybiorę, ale... Powiedzmy, że przeżyjesz xD
    Opisy były bardzo dobre, ale wiesz, że mnie i tak najbardziej podobała się rozmowa Hao i Tamao xD No co? Nie moja wina. Apfu... "Uśmierciłaś Chocolove", a raczej zamknęłaś go w księdze na zawsze... To się dopiero nazywa "wciągająca lektura" xD Nie powiem, aby zniknięcie komika jakoś bardzo mnie obeszło. To zawsze była dla mnie neutralna postać. Zupełnie tak, jakbyś zabiła przypadkowego przechodnia na ulicy. Podoba mi się to, że teraz zostało ich siedmioro xD Czas na zmianę składu drużyny, prawda? xD A Yuki jak dzielnie broni Haosia... Ach i wygląda na to, że Asakurowie sobie wreszcie ze sobą pogadają. Miodzio ^^
    Chciałabym powiedzieć, że czekam na next (bo czekam), ale sama wiesz, jak jest.
    Buźki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. "Rysa jedenasta" na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
    Zapraszam^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Niach, niach Hab udaje, że od jej ostatniego komentarza na tym blogu minęło co najwyżej kilka dni. Jakie cztery miesiące?! Hab miała dużo do nadrobienia, fajno. Hab nie wie, z tego wszystkiego, co komentować, więc nie komentuje nic, ale obiecuje poprawę od następnej notki!! Niach, niach!!
    Hab rozpływa się we wspomnieniach, przez Yuki i jej marzenie o spokoju. Hab siedzi sobie na starej sośnie wyrastającej prosto z klifu i dynda nóżkami. Pod jej stopami plaża, a przed nią morze i majaczący w oddali zarys portu. Nie ma ludzi, słoneczko świeci... Hab chce wakacje znów!
    Jak widzisz ujęłaś Hab do tego stopnia, że nie jest w stanie nic skrytykować, pisz tak dalej, proszę!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, wiem, że mam u ciebie straszne opóźnienie. Ale skoro na Hab nie spadają gromy to i mi wybaczysz, jeśli przez weekend przeczytam ten rozdział, prawda?:)
    Tym czasem zapraszam na: http://day-night-lien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. W końcu przeczytałam:-) szczerze to 7,5 strony to dla mnie trochę za duźo na jeden raz.
    Więc wszyscy prócz Choco wrócili... Ha, spodziewałabym się bardziej śmierci Fausta. W końcu mógł być z Elizą...
    cóź to za układ z Hao zawarła rodzina Yuuki? Przez to była bezsilna z Księgą, Hao nie musi się jej obawiać... O co tu chodzi?
    Tamao próbuje się zmienić? Jeszcze trochę i przy kolejnym spotkaniu z Hao poprosi by ją uczył xD
    pozdrawiam i jeszcze raz zapraszam do mnie.
    Lien

    OdpowiedzUsuń
  9. http://day-night-lien.blogspot.com/ -ostatni rozdział, zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. http://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com -zapraszam na rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  12. Skoro tak Ci się podobają moje Top Secret xD to zapraszam na nowy blog: when-the-darknes-falls.blogspot.com juź nie o SK
    lien

    OdpowiedzUsuń
  13. http://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com -zapraszam na notkę

    OdpowiedzUsuń
  14. To będzie Paranormal Roamance z elementami horroru. Z klimatem będzie różnie: czasem mroczny, czasem nieco zabawny. Więcej sama w tej chwili nie wiem, wolę pisać bez wyraźnego planu:)A nowa notka będzie dziś lub jutro.

    OdpowiedzUsuń
  15. http://when-the-darknes-falls.blogspot.com -zapraszam na notkę:)

    OdpowiedzUsuń
  16. http://when-the-darknes-falls.blogspot.com - zapraszam na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń