Proszę o kulturę, uzasadnioną krytykę, szczere opinie. To wszystko z mojej strony, dziękuję i życzę miłej lektury...

czwartek, 5 stycznia 2012

13. Strach

***
Yoh nie wiedział, że sam widok otwartej księgi może go tak przerażać. Z bramy, która miała prowadzić do nauk Hao Asakury sprzed pięciuset lat, emanowała zła energia. Rozprzestrzeniała smutek, który zaczął już kiełkować w sercach obecnych szamanów. Zapraszała jednak całą siódemkę do siebie. Złote błyski w jej ciemnym wnętrzu zdawały się magiczne i hipnotyzujące. Miała do zaoferowania moc, a oni by ją zdobyć, musieli jedynie przekroczyć bramę, którą utworzyła.
Yoh odegnał od siebie smutne wspomnienia, które jak w niemym kinie, odtworzyły się w jego pamięci. Zerknął na Anne, która stała po jego prawej stronie. Marszczyła brwi, patrząc przed siebie. Reszta też stała w milczeniu i skupieniu. Westchnął i zrobił niezdecydowany krok do przodu. Przywołał obraz matki przytulającej go przed wyjściem. Uśmiech dziadka i babci, spokojnego ojca. Mantę, który żałował, że nie może być przy jego boku i Tamao, oblewającą się rumieńcami, gdy poprosiła, by uważał na siebie... Uśmiechnął się, nabierając odwagi.
- To jak, idziemy? - zagaił do swoich przyjaciół, spoglądając przez ramię.
- Jakbym na ciebie czekał – odparł Ren ze złośliwym uśmieszkiem. Po chwili wszyscy ruszyli przed siebie. W końcu nie ma sensu przejmować się tym, na co nie ma się wpływu...

Ren: Udowodnię rodzinie, jaką siłę mogę zyskać bez ich pomocy.
Horohoro: Drobiażdżki na mnie liczą. Nie mogę ich zawieść...
Anna: Co takiego przyszykował dla nas Hao?
Ryo: Spokój jaki zachowuje mistrz Yoh, jest zaskakujący jak zwykle. Kiedyś zbliżę się do niego chociażby w minimalnym stopniu...
Faust: Nie martw się, Elizo. Nawet jeżeli nie będziesz mogła iść ze mną, mam Cię w swoim sercu.
Chocolove: To jest straszne... Ta energia... Czuję się, jakbym wkraczał gdzieś, gdzie świat jest pozbawiony śmiechu...
Yoh: Nie może zdarzyć się przecież coś aż tak złego, by nie można byłoby znaleźć dobrych stron...


Była jeszcze jedna osoba. Nie działała całkowicie trzeźwo, by zastanawiać się co robi. Znak na jej prawym ramieniu piekł nie do zniesienia. Gdy uchyliła drzwi od kaplicy, ujrzała zamykający się powoli portal. Poczuła ogarniający ją smutek i chciała się zawrócić. Nogi jednak jej nie słuchały. Ciało stawało się ociężałe. Coś kazało jej tam iść. Księga wołała ją swoją energią a z każdym krokiem bliżej niej, ramie piekło coraz mniej. Gdy dziewczyna przeszła przez bramę, ta zamknęła się za nią od razu, a księga zawisła w bezruchu nad podłogą.

***

- Czy ktoś widział Yuki? - spytał Mikihisa, wchodząc do salonu, kontynuując swoją codzienną przechadzkę. Dziewczyna może i była leniwa, jednak nigdy nie ignorowała swoich treningów.
- Najprawdopodobniej znowu się leni – odpowiedział spokojnie Yohmei. W porównaniu do Yoh, jego dało się zmotywować do treningów. Młoda Igarashi zawsze zdawała się być zmęczona i obojętna, z myślami utkwionymi daleko stąd.
- Tak, na pewno tak... - mężczyzna podrapał się z tyłu głowy. Nie wiedział czemu, jednak odczuwał nietypowy niepokój. Obrzucił spojrzeniem zebranych w salonie. Manta czytał jakąś grubą książkę, w sumie to mogłaby być nawet encyklopedia. Tamao, Pilica i Jun rozmawiały cicho, jednak na ich twarzach dało się zobaczyć ciężar troski. Wyszedł w milczeniu.

Hao:
Nareszcie dostałem to, za czym tak bardzo tęskniłem. Cisza i spokój. Żadnych przypadkowych natłoków myśli, głupich okrzyków i narzekań. Zeskoczyłem z kamienia i kontynuowałem swój spacer po lesie. Nasłuchiwałem śpiewów ptaków. Szukałem oznak nadchodzącej jesieni, cieszyłem się czasem, który mogłem spędzić z naturą. Przymknąłem oczy, gdy niegroźny zefirek przedostał się z koron drzew bliżej ziemi. Delikatny chłód mi nie przeszkadzał. Podwinąłem rękawy czarnej bluzy. Yuki zakupiła mi parę ubrań. Miałem na sobie jeszcze czerwony T-shirt, ciemne spodnie i czarne trampki. Może obecny strój był wygodny, jednak miałem sentyment do swojej peleryny. Niestety Yuki musiała ją spalić. Yuki... zastanawia mnie, czy pozostanie już na zawsze wspomnieniem, które z czasem wyblaknie. Ciekawość może zgubić człowieka. Yuki może być tego świetnym przykładem. Chociaż jest w tym trochę mojej zasługi, sama zgotowała sobie ten los. Albo jej przodkowie...
Westchnąłem i wszedłem na wzniesienie, oddalone od rezydencji. Przymykam oczy, gdy czuję jak wiatr zaczyna wiać. Słońce powoli chyli się ku horyzontowi, a nieboskłon niedługo pokryją gwiazdy. Czuję się wspaniale. W końcu... żyję.

Yoh:
To dziwne doświadczenie... Moje ciało nie należy już do mnie. Kiedy leżałem odrętwiały i nieruchomy, z policzeniem przyciśniętym do podłogi, której nawet nie widziałem, czułem się w nim obco. Wszystko spowite było w ciemnościach. Pomimo poleceń jakie mój umysł wysyłał do mięśni, one odmawiały posłuszeństwa. Leżąc na brzuchu, zastanawiałem się, co się dzieje. Nie wiedziałem gdzie się znalazłem, ani czemu nie mogę się ruszać... Wszedłem do księgi i... obudziłem się tutaj.
Poczułem mrowienie w stopach i nogach. Były to palące sygnały wracania czucia. Ból narastał i rozprzestrzeniał się powoli po ramionach. Zebrałem w sobie siły by odwrócić się na plecy. Udało mi się to z cichym jękiem. Pomimo leczenia ran, one ciągle bolały, chociaż już nie mogły się otworzyć.
Spróbowałem przywołać Amidamaru, jednakże on się nie zjawił. Mój głos brzmiał obco. Byłem sam. Gdziekolwiek się znajdowałem, musiałem wydostać się stąd samotnie. Znużony patrzeniem w nicość, powoli czułem, jak powieki robią się coraz cięższe. Poddałem się nadchodzącemu snu.

Ren:
Pierwszy powrót świadomości nie należał do najprzyjemniejszych. Powitał mnie paraliżujący ból głowy. Ledwo ponownie nie straciłem przytomności. Potem pojawiło się pierwsze pytanie, które do tej pory pozostało zagadką. Gdzie się znajdowałem? Gdziekolwiek byłem, panowały tutaj przerażające ciemności. Czułem twardą i gładką powierzchnie pod sobą. Jakiekolwiek było to pomieszczenie, było ciemne jak pieczara oraz zimne, jakby niedaleko czaiła się śmierć. Spokojnie czekała, aż wyzionę ducha na jej martwych oczach. Spróbowałem wstać, jednak gdy tylko chciałem stanąć na nogach, utraciłem równowagę. Ból się nasilił, czułem, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy.

Horohoro:
Było cicho. Zbyt cicho. Nie słyszałem nawet swojego oddechu, bicia serca... Gdziekolwiek się znalazłem, było tutaj zimno. Posadzka musiała być lodowata, skoro czułem ją pod swoimi plecami przez ubranie. Ramiona skrzyżowałem przed sobą, by dotykać jej jak najmniej. Kiedy mój mózg zaczął działać już całkowicie trzeźwo, postanowiłem wstać i poszukać wyjścia. Lecz gdy chciałem usiąść, uderzyłem czołem w ścianę tuż nade mną. Czaszkę przeszył ostry ból i opadłem z powrotem na plecy. Zszokowany próbowałem zorientować się, gdzie byłem. Po bokach również otaczały mnie ściany. Spanikowałem, gdy zrozumiałem całą tę chorą sytuacje. Zacząłem walić pięściami w ściany i krzyczeć z przerażenia. Jednak nie usłyszałem swojego głosu. To był głuchy krzyk. Strach ogarnął całe moje ciało i dusze. To musiał być jakiś pieprzony żart. Nie mogłem być pochowany za życia! Jednak z czasem tlenu zaczęło mi brakować, a ja przeżywałem największy koszmar swojego życia.

Anna:
Chłód powodował ciarki na całym moim ciele, a przez przeraźliwą jasność, która raziła mnie po oczach, nie pozwalała mi uchylić powiek. Siedziałam gdzieś pomiędzy, w pustce, i zastanawiałam się, ja długo to potrwa. Niepewność i potęgujący strach ogarniał powoli każdy najmniejszy kawałeczek mojego ciała. Nie mogłam tu utknąć wiecznie, jednak czułam, jakby tak właśnie się stało. Jednak nie mogłam. Czekał na mnie obowiązek, spoczywający na moich barkach. Płuca zaciskały się przez zimne powietrze. Chciałam ciepła, chociaż na chwilę. Jednak z upływem czasu, jeżeli taki w ogóle tu istniał, zaczęłam zamarzać. Włącznie z moją duszą.

Faust:
Myśl o tym, gdzie się znajduje, zeszła na drugi plan. Najważniejsze było uczucie ulgi, że Eliza nie musiała doświadczać tego mroku i zimna. Pustki próbującej dostać się do mojego serca, odbierając całą nadzieję. Och, Elizo! Miłości! Wydostanę się stąd i powrócę do ciebie! Nic mnie nie powstrzyma i nie sprawi, bym o tobie zapomniał...
Ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie zmierzam, po prostu przemierzałem mrok. Wydawało mi się, że zaczął gęstnieć z każdym moim krokiem, utrudniając jakikolwiek ruch. Z każdą chwilą stawał się on bardziej uciążliwy. Jednak ja się nie chciałem poddać. Ramiona ciemności nie miały tej siły, by mnie zatrzymać, gdy kroczyłem z Elizą w moich myślach.

Ryo:
- Mistrzu Yoh! Ren! Pani Anno! - moje nawoływanie roznosiło się echem po nicości. Nie widziałem nic, nie czułem. Jedynie słyszałem swój głos, rozszalałe bicie serca i przyśpieszony oddech. Tokageroh też nie było przy mnie. Samotność była straszna. Jeżeli miałem umrzeć, chciałem to zrobić w ich obronie. Nie samotnie błąkając się po ciemnościach. Wiedziałem, że znajdę swoich przyjaciół. Hao Asakura i jego księga nie rozdzielą nas. Żadne z nas by na to nie pozwoliło.
-Horohoro! Choco! - kontynuowałem. Może nie wiedziałem gdzie jestem, jednak wiedziałem dlaczego.

Chocolove:
Czy to właśnie to? Koniec śmiechu i radości? Świat pozbawiony uśmiechu, przyjaźni i ciepła? Czy czas tu stanął? Nie chciałem tu żyć. W świecie, który został pozbawiony wszystkiego co dobre, zostając pokryty zimnem i ciemnością. Nie chciałem tu być. W pustym świecie. Nie chciałem spędzić żadnej z chwil, na które zostałem skazany. Z niepohamowanymi łzami przemierzałem pustkę. Było tu tak smutno. Chciałem usłyszeć chociaż najcichszy śmiech, jednak nawet ja, nie zdołałbym w tej krainie zmusić się do śmiechu. O dobrowolnej radości nie było mowy. Radość już dawno zakończyła swoją egzystencję.

Yuki :
Nie chciałam czuć. Chciałam być obojętna, zimna i nie odczuwać bólu. A bolało mnie wszystko. Najbardziej prawe ramie, piekło niemiłosiernie, by na chwilę przestać, pozwolić mi się ucieszyć błogim odprężeniem, by powrócić dziesięciokrotnie mocniej. Jęknęłam i zachwiałam się na nogach. Zmuszałam się do ruszania, chodzenia w nieprzeniknionej ciemności. Wydawało mi się, jakby za mrokiem było zło. Upadłam na zimne podłoże. Pośród ciemności, leżąc na plecach ogarnęła mnie senność.
Przypomniałam sobie, chwile gdy zobaczyłam wchodzących szamanów do kaplicy. Nie chciałam tam zaglądać, ale... coś mnie przyciągało. Zamiast zawrócić swoje kroki, przeszłam przez ten portal. Czy przegrałam walkę z samą sobą? Westchnęłam. W ucieczce przed bólem pomógł mi sen. Chociaż nie śniłam, było to lepsze od zaprzątania głowy niechcianymi myślami.

Tamao:
Westchnęłam zrezygnowana i poprawiłam swoją torbę na ramieniu. To miał być krótki spacer, w poszukiwaniu paru ziół, a chodzę po tym lesie już z dwie godziny... Zaczęły boleć mnie już nogi. Poszukałam wzrokiem prześwitu i zastygłam w miejscu. Wszystko nagle pociemniało, zmrok zapadł niebywale szybko, a ciemne chmury zasłoniły gwiazdy i księżyc. Poczułam ciarki na całym ciele, gdy dotarło do mnie, że czuję się jak w ostatniej wizji. Odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie, nie przejmując hałasem. Wtedy zachowywałam cisze, a on i tak mnie znalazł. Nie liczyłam, ile razy się potknęłam po drodze. Czułam jak pieką mnie dłonie, obdarte od wielokrotnych upadków. Syknęłam z bólu, gdy poślizgnęłam się na błocie. Rozbolała mnie kostka, przez co utykałam. Ból mnie zatrzymał. Podparłam się dłonią o drzewo, by zaczerpnąć powietrza.
- Możesz uciekać – usłyszałam szept blisko swojego ucha. Przeszyło mnie zimno, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Odwróciłam się. Tajemnicza postać stała w cieniu drzew. Przynajmniej cieszyłam się, że nie znajdował się zbyt blisko mnie. - Jednak przede mną nie znajdziesz schronienia – zamarłam ze strachu. Chociaż był oddalony, szeptał, a ja nie miałam problemu z usłyszeniem jego głosu. Nie mogłam ruszyć ręką, nogą czy chociażby dobyć głosu. 
- Pozwól, że się przedstawię – zrobił kilka kroków w moją stronę. W jedynym miejscu, gdzie srebrne promienie księżyca padały na ziemię, stanął on. Pode mną ugięły się kolana i bynajmniej z jakiegoś nagłego uwielbienia. Mężczyzna mnie przerażał. Ubrany był w czarny kostium łowiecki a na niego zarzucony srebrny płaszcz. Do pasa miał przymocowany miecz, złowieszczo połyskujący w słabym blasku księżyca. Jego długie, białe włosy rozwiewane były przez wiatr, którego ja nie czułam. Sparaliżował mnie strach, gdy patrzyłam w jego oczy. Jego tęczówki i białka były czarne. Czułam się, jakbym patrzyła w przepaść, w którą zaraz nieznajomy miałby mnie wepchnąć. Przez jego policzek przebiegała paskudna czerwona blizna. Widoczne były jeszcze czarne szwy. Złowieszczy uśmiech nie wróżył dla mnie nic dobrego. 
- Friedrich Luft – nieśpiesznym krokiem podszedł do mnie i uklęknął obok. Powolnym ruchem przejechał opuszkami palców po moim policzku, a następnie schował moje włosy za ucho. Miejsca gdzie poczułam jego dotyk, piekły, jakby jego dłonie parzyły - Szkoda takiej buźki, by zginęła z mojej ręki – szeptał. Zamknęłam oczy bojąc się o swoje życie. Dobrze, że nie byłam w stanie płakać.
– Ciii, nie bój się kruszyno. To będzie boleć tylko na początku - zebrałam w sobie tyle własnej woli, by cofnąć twarz spod jego dłoni. Opadłam na łokcie i otworzyłam oczy. Friedrich wstał. - Widzisz, mojemu panu nie podoba się, że twoi przyjaciele – przy tym słowie skrzywił się, jakby było trucizną w jego ustach – będą próbować zapobiec spełnienia się przepowiedni. Jego marzeniu - sięgnął po jeden sztylet, który ukrył za swoimi plecami. Podrzucił go, uśmiechając się do ostrza, które pod jego wzrokiem zaświeciło błękitną poświatą. Przeniósł na mnie obojętne spojrzenie. Jeżeli bezkresna czerń mogła być obojętna. Zamknęłam oczy, oczekując śmierci. W głowie miałam zadziwiającą pustkę. Jednak koniec nie nadszedł. Usłyszałam trzaskanie płomieni i poczułam zapach spalenizny. Usłyszałam urwany krzyk. Otworzyłam oczy. Friedrich klęczał w płomieniach, a z jego piersi wystawał kawałek rozżarzonego metalu. Chwilę później ostrze cofnęło się, a ciało mężczyzny w przerażająco szybkim czasie spaliło się doszczętnie. Ogień zgasł. Na plecach odczołgałam się kawałek, odsuwając od gorąca.
Nie wiem jednak czy powinnam czuć radość, czy większe przerażenie, gdyż przede mną stał nie kto inny, jak Hao Asakura, dumnie dzierżący swój ognisty miecz. Uśmiech satysfakcji tkwił na jego ustach, a spojrzenie pełne rozbawienia było skierowane na wypalone gałązki i liście. Przełknęłam głośno ślinę. Cofnęłam się jeszcze trochę a gałązki pod moją ręką zatrzeszczały. Hao podniósł na mnie wzrok, następnie puścił swoją broń, która rozwiała się w powietrzu. Oparł się o drzewo, przyglądając mojej osobie w cichym skupieniu.
Ze zdziwieniem zauważyłam, iż nie ma na sobie czerwonych spodni i peleryny, które zawsze miał na sobie. Może i to dziwne, że w chwili zagrożenia życia jestem w stanie to zauważyć, ale to jedyna składna myśl, jaka przedostała się przez chaos myśli.
Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Podszedł do mnie leniwym krokiem. Ciągle nie mogłam wydobyć z siebie słowa.
-Jesteś poparzona – mruknął, gdy kucnął niedaleko – co powiesz na wizytę u Kino? – cień uśmiechu przemknął mu przez twarz. Wyglądał jakby się dobrze bawił.
-T-ty naprawdę żyjesz – skrzywiłam się na dźwięk swojego roztrzęsionego i zachrypniętego głosu. Hao machnął ręką, jakby ta informacja była mało istotna.
-Oczywiście, że żyje. Czemu miałbym być martwy? – Wstał i ruszył powoli. Spojrzałam na jego plecy. Nie zatrzymał się, nie obrócił by sprawdzić czy idę. Hao nie należał do osób, które powtarzają swoje słowa. Osoby takie jak on oczekują, że za nimi pójdziesz. Wie, że nie zostawił Ci innego wyboru. A ja nie wiedziałam co zrobić. Jeżeli tu zostanę, mogę ponownie natknąć się na kogoś pokroju Friedricha albo po prostu zabłądzić. Jednak pójście za Hao było również niebezpieczne i wolałam nie myśleć, jak szybko moje ciało mogłoby zamienić się w kupkę prochu. A jeśli już o prochu mowa... spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się mój napastnik. Sam smród był nieprzyjemny. Zapadła szybka i niepewna decyzja.
Z ulgą stwierdziłam, że wraca mi władza nad moim ciałem. Szłam powoli, podpierając się o każde drzewo które minęliśmy. Utykałam, jednak Hao nie zniknął z mojego zasięgu wzroku. Chociaż dużo dalej, widziałam ciągle jego sylwetkę, prowadzącą mnie z powrotem do domu.

***

- Słońce już dawno zaszło – odezwała się Kino, wchodząc do salonu, gdzie zastała zgromadzoną rodzinę Asakurów oraz nastolatków. Stanęła w najbardziej oddalonym rogu, podpierając się na swojej lasce.
- Jak długo tam będą? - spytała zmartwiona Pilica. Cały czas zastanawiała się, co zdarzy się jej bratu. Wiedziała, że lepiej go nie zostawiać samemu.
- Tego nie wiemy – odparł Mikihisa, który stał przy oknie i patrzył w horyzont. Ciche westchnienie rozniosło się po pokoju. Nie wiadomo co takiego przygotował im Hao Asakura aby dostatecznie chronić swoje nauki. Przez dłuższą chwilę w pokoju zapanowała cisza i każdy pochłonięty był w swoich myślach. Przerwa ją dopiero Manta.
- Czy ktoś widział dzisiaj Yuki i Tamao? - Igarashi nie zjawiła się również na obiedzie a Tamao wyszła jeszcze przed zachodem słońca. Obu dziewczyn nie widział od dłuższego czasu. Blondyn spojrzał na ojca bliźniaków.
- Yuki widziałem ostatnim razem gdy skończyła wieczorem trening – odezwał się po chwili. - Tamao miała znaleźć zioła, potrzebne do zrobienia maści leczniczych.
- Może coś im się stało? - pytanie padło od strony Jun. Martwiła się.
- Cóż... - Rozpoczął Yomei – Yuki nigdy nie zniknęła na cały dzień, chociaż ostatnio wychodziła na dłuższe spacery – kontynuował wpatrzony w zegar wiszący na ścianie.
- Ale jaki spacer trwa cały dzień? – Oyamada nie krył swojego zdziwienia.
- Bardzo długi i relaksujący? – przez chwilę panowało zmieszanie i cisza. Rozbawiony męski głos wprowadził zaskoczenie. Jednak po chwili wszyscy domownicy wzrok mieli utkwiony w młodzieńcu, ubranym na czarno. Twarz była tak boleśnie znajoma, włącznie z tym szyderczym uśmieszkiem, który w przeszłości nie wróżył nic dobrego.
-Hao- Mikihisa wypowiedział jego imię, tak jakby się nim dławił.

Hao:
Na ich twarzach malowało się niedowierzanie i strach. Uśmiechnąłem się pod nosem. A myślałem, że nic nie może jeszcze bardziej poprawić mi humoru. Mogą zbierać swoje opadnięte szczęki z ziemi.
-We własnej osobie – powiedziałem. Oparłem się ramieniem o framugę, krzyżując ramiona przed sobą. - Och, Yohmei, cieszę się za ten gościnny gest ale naprawdę myślisz, że nie dam rady paru nędznym duszkom liści? - zapytałem z kpiną. Już zaczynałem zapominać jak uczucie satysfakcji towarzyszy przy wzbudzaniu strachu. Jakby na dowód słów spaliłem jedynie kilka duszków, te najbliżej staruszka. - Nie chcę dzisiaj walczyć – kątem oka zerknąłem na różowo-włosom, którą stanęła niepewnie niedaleko wejścia. - Zwracam zgubę – posłałem znudzone spojrzenie Tamao. Mrugnęła nerwowo po czym powoli przeszła obok mnie. Wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Przez szok nie myśli jeszcze całkowicie trzeźwo. Jej umysł jest wielkim bałaganem.
- Tamao!? - Jun podbiegła do przyjaciółki i podtrzymała ją, gdy ta się zachwiała.
- Co jej zrobiłeś? - warknął Mikihisa. Nie mam nastroju na walkę. Jeszcze nie teraz.
- Nie tak wyglądają podziękowania, Mikihisa – posłałem mu pogardliwy uśmieszek – może domyślasz się, kto nie chce by wybrani przez Króla Duchów zyskali nową moc – odwróciłem się i zrobiłem krok do przodu gdy przypomniałem sobie o Yuki. Spojrzałem przez ramię. - Nie czekajcie z kolacją. Ona tak szybko nie wróci. - z uśmiechem satysfakcji zszedłem z werandy i zanim Yohmei zdążył zareagować razem z Mikichisą, atakując mnie duchami, teleportowałem się pod dawny zielnik.

Tamao:
-Jak się czujesz? - spojrzałam na Jun. Dotknęłam policzka na którym teraz znajdował się opatrunek. Rana nadal piekła. Opowiedziałam Asakurom o Friedrichu, o Hao. Ciągle byłam przestraszona. Dopiero gdy brat Yoh zniknął, Kino zajęła się poparzeniem a ja zaczęłam mówić, dopiero wtedy byłam w stanie płakać. Westchnęłam cicho, wyglądając ponownie przez okno. Podciągnęłam koc, który na siebie zarzuciłam.
- Dobrze – skłamałam. Przyglądałam się parze na oknie. Jeżeli spojrzę Jun w oczy, nie będę mogła skutecznie wypierać się prawdy. Gdy poczułam dłoń na swoim ramieniu, drgnęłam.
- Groził ci śmiercią ktoś, kogo zamiarów nawet nie znamy. Mikihisa nic nie powiedział, chociaż... ech, nieważne. Uratowała cię osoba, której wszyscy się boimy, osoba, która powinna nie żyć. - przestała mówić. Spojrzałam na nią kątem oka. Zobaczyłam jak dziewczyna waha się czy coś mi powiedzieć. Jun przeniosła na mnie swój wzrok. - Len upierał się, że Asakurowie czegoś nam nie mówią. Ale wiesz jaki jest Len – dodała szybko. - Tak czy inaczej, nie jest dobrze, prawda Tamao? - wyszeptała. Cichy głosik podpowiedział mi, że Jun w środku jest tak samo jak ja, zmartwiona i roztrzęsiona.
-Czuję się jakbym miała zaraz rozpaść się na maleńkie kawałeczki – powiedziałam szybko, oczy zaczęły piec mnie od łez. Zacisnęłam powieki. Od środka rozrywał mnie strach o życie swoje jak i przyjaciół.
-Będzie dobrze - usłyszałam głos Jun - jakoś to wytrzymamy - zwróciłam uwagę, na przyrostek „my”. To głupie, ale mnie ucieszyło. Jednak Tao rzadko kłamie. Od razu wiedziałam, że nic nie jest pewne. Nie będzie mogło być dobrze tak jak było.

Hao:
Usiadłem na futonie lekko zmęczony. Przywołanie Ducha Ognia zabrało mi wiele foryoku, do tego doszła teleportacja. Myślałem, że jestem całkowicie zdrowy. Teraz rozumiem, że czułem się dobrze dzięki regeneracji mocy, którą dzisiejszej nocy straciłem w nadmiarze. Jednak myślę, iż wystarczy mi trochę snu, by jutro czuć się pełni sił. I najlepiej, jak do powrotu Yoh nie będę używał foryoku. Zamknąłem je w sobie, by nikt nie mógł wyczuć fali energii, jakie da się odczuć. Westchnąłem. Nie mam dużo czasu.
Ostatnią rzeczą jaką kupiła mi Yuki, był duży podróżny plecak. Wrzuciłem do niego wszystkie ubrania, których nie było tak dużo oraz resztę drobnych rzeczy. Zabrałem futon ze sobą, plecak przerzuciłem na ramię i zwinnie wspiąłem się na dach domku. Ledwo zdążyłem rozłożyć się wygodnie i zacząć wpatrywać w gwiazdy, gdy usłyszałem szeleszczenie dochodzące z dołu.
-Yuki?! - jest to głos Mikihisy. Pukanie do drzwi nasiliło się. Następnie skrzypnięcie drzwi powiadomiło mnie, iż mężczyzna wszedł do starego zielnika. Uśmiechnąłem się pod nosem. Mógłbym oddalić się od tego miejsca, ale za bardzo podobało mi się granie na nosie Mikihisie. Dodatkowo zamknięcie foryoku w sobie i zażywanie połączenia pewnych ziół, sprawiało, że moja energia była nie do odczucia. Byłem prawie niewidzialny. Chwilę później zapadła cisza. Pogrążyłem się w swoich myślach. Tak jak planowałem, ujawniłem swoją obecność już całkowicie. Chociaż nie planowałem bawić się dzisiaj w bohatera... Uśmiechnąłem się. Umysł Friedricha był jak otwarta księga. Dowiedziałem się wszystkiego czego chciałem. A Tamao... zdziwiło mnie, że jednak za mną podążyła, a nie zemdlała na mój widok. To poparzenie, wiedziałem, że muszę się przyjrzeć z bliska. Było nietypowe.
Spojrzałem na ciemny nieboskłon usłany gwiazdami. Panował taki spokój... natura pewnie to czuła. Nadchodzące zmiany i jej zniszczenie a to był spokój przed burzą. 

***

Ekhm... ja proszę! Nie po twarzy. Sama nie wiem co się ze mną dzieje, ale dzieje się coś niedobrego >,<

Oczywiście spóźniona - Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, kochani! By 2012 był taki, jaki chcemy by był! No i abyśmy apokalipsę przetrwali.  Dobranoc ♥


13 komentarzy:

  1. Niach, niach... Jestem pierwsza xD
    Albo coś mi się wydaje, albo te rozdziały stają się coraz to krótsze, moja droga...
    Hmmm... Nie wiem, co powiedzieć, naprawdę, nie mam zielonego pojęcia. Podobały mi się te krótkie fragmenty, w których były opisane, jak każdy reaguje na księgę. Nie rozumiem, dlaczego Yuki przeszła przez bramę i co ją do tego zmusiło, ale wierzę, że to wkrótce wyjaśnisz.
    Friedrich... Znowu jakiś Niemiec, da? Cóż... Z Niemców, to ja toleruję jedynie Fausta xD Innych niet xD A przynajmniej w opowiadaniach. Dobrze, że Hao pomógł Tamao, ale martwią mnie te oparzenia... Skoro nie są zwykłe, to jakie? One jeszcze coś zrobią Tamamurze, tak? To jakaś pieczęć? CO TO JEST?! I głupi Asakurowie... Oczywiście ukrywają prawdę, aby kryć swoje tyłki i co tam, że przez to narażają życie swoich dzieci. Phi... Co ich to obchodzi, prawda?
    Oki, czekam na next ;* I sama muszę się zmobilizować do pisania xD

    OdpowiedzUsuń
  2. To mój ulubiony rozdział w twoim wykonaniu. Zdecydowanie.
    Najbardziej podobały mi się opisy w jakim stanie są chłopcy(dziewczyny zresztą też^^")
    Naprawdę,cudo. Moim skromnym zdaniem najgorzej miał Horo. Leżysz w całkowitych ciemnościach i czekasz aż nie będziesz miał czym oddychać. Brr...
    Biedna Tamao. To musiało być traumatyczne przeżycie... Dobrze że Haoś się zjawił,inaczej byłoby po niej.
    A co do Hao,to ja po prostu uwielbiam jak on gra na nosie Mikihisie^^"
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. jej, to było śliczne, jak Hao uratował Tamao^o^ wprawdzie jestem świadoma, że nie wszyscy mają takiego hopla na punkcie paringu HaoxTamao jak ja, ale i tak miło było coś takiego przeczytać^^ tylko, kurczak, zaniepokoił mnie ten Niemiec... zdecydowanie nie był takim fajnym Niemcem jak Faust czy Niemcy-Ludwig== i fajnie, że Hao go przejrzał, ale mógłby się swoimi spostrzeżeniami z nami podzielić, co?;P
    mi również podobało się opisywanie przeżyć każdego z bohaterów z jego perspektywy:) chociaż wydaje mi się, że w przypadku Fausta za mało było wspominania ElizyXD
    rozdział jak zwykle świetny:) i nie martw się, opóźnienia to mam ja, nie Ty^^''
    buziaczki i z niecierpliwością czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
  4. http://day-night-lien.blogspot.com/ -zapraszam na nowy rozdział. Nadrabianiem u Ciebie zajmę się jutro:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, Hao się ujawnił. Przyznaję, całkiem zabawne jest to jego mieszkanie w posiadłości o czym Asakurowie nie wiedzą. Tak fajnie robi z nich idiotów. I to większych niż zwykle. Bo jak oni mogą wszystko ukrywać. Wcześniej prawdę o Hao teraz znowu coś... Chronią tajemnic rodu bardziej niż receptury coca-coli^^
    To co z tymi oparzeniami Tamao? 13. sądzi, że zrobią jej większą krzywdę... Ja mam wrażenie, że ciekawsze jest ich pochodzenie. Kim był ten Friedrich, że sam jego dotyk to spowodował?
    Zapraszam na mój drugi log, bo pojawiła się tam kolejna notka.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowa notka na http://sk-new-story.blogspot.com/ Zapraszam.
    U Cb jestem w trakcie czytania. Opowiadanie fajnie się zaczyna (jestem w 6 rozdziale) i dodałam cię do linków.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale ostatnio jakbym nie była sobą i jestem roztrzepana^^''. Mama nadzieję, że mi wybaczysz^^'
    Co do rozdziału to przeżycia bohaterów aż mną wstrząsnęły. Opisałaś to niebywale rzeczywiście i precyzyjnie.
    A ratunek Tamao przez Hao dał mi nadzieję, że może rozwiniesz to jakoś dalej^^''. Tak, wiem marzyć sobie mogę^^.
    Ps. "Rysa dziewiąta" na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
    Zapraszam i pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
  8. http://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com/ -zapraszam na rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  9. Yay^^ Nareszcie udało mi się przeczytać. Długo to trwało, c`nie? Ech... To przez brak czasu. Nie tylko ty na niego cierpisz. Koniec semestru mam, a co jak co trzeba wyrównać oceny ostatnimi sprawdzianami i kartkówkami.
    Skończę użalać się nad moim życiem i tym jak czasu nie mam. To teraz z innej beczki :D
    Notki mi się podobały. A ta, według mnie najlepsza.
    Haoś^o^ Jak miło, że władca ognia się ujawnił. I uratował Tamao przed tym Friedrichem. I dobrze, że Tamcia poszła za Haosiem.
    Jak ja kocham wymiany zdań miedzy Haosiem i Mikihisą. Są takie nietypowe, ale jednak wyjątkowe ^^"
    Księga. To zUo. Biedni szamani Q_Q Ech... A Yuki to też się wpakowała. Jej czyn był spowodowany ciekawością czy może głupotą? Bo najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi.
    Czekam na next i mam nadzieję, że mnie o nim powiadomisz.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  10. notka na http://sk-new-story.blogspot.com/ Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  11. "Rysa dziesiąta" na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
    Zapraszam^^

    OdpowiedzUsuń
  12. http://swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com - zapraszam na rozdział

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział na http://swiat-li-anahi.blog.onet.pl/
    Zapraszam^^

    OdpowiedzUsuń